Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
Hej, nie było mnie dłuższy czas, wyjechałam na weekend z mężem, i było fajnie, niestety wróciliśmy do domu i powrót do rzeczywistości. CHyba ciągle musielibyśmy byc po za domem.Myślę, że nam się nie uda skleić tego wszystkiego w całość...... mam takie przeczucia....
Dzisiaj byłam u koleżanka, która rozwiodła się rok temu, próbowała ratować małżeństwo ponieważ zależało jej bardzo na zwizku i na męzu. Przebaczała zdradę za zdrądą, ciagle uczyła się ufac na nowo, i tak wytrzymała dwa lata, więcej nie dałą rady. Powiedziała dość. Mówiła, że była u kresu sił, na uspokajaczach, nie umiała zaufać, nie umiała uwierzyć w żadne słowo, ale brneła w tym związku, bo Kochała. I przyszło opamietanie, kiedy kolejny raz zdradził.
Po rozwodzie nagle obudził się i chciał wrócić, zacżał kwiaty przesyłać, prezenty. Powiedziała NIE, zmądrzała, i dzisiaj chce być sama , ma Znajomego którego z którym się spotyka, ale nie chce wiązać się na stałe. Ma dość, teraz odbudowuje siebie .
Powiem Wam , że dało mi to do myslenia.....
bob-bob napisał/a:
[quote] Póki wszystko jest OK to niby kochamy. Jeśli natomiast dochodzi do zdrady i nadal kochamy, to znaczy że tak naprawdę nie kochaliśmy. Bo podmiotem, celem miłości i motywacją jest drugi człowiek. Ten element znika a my dalej kochamy. Wniosek - kochamy siebie, nie jego.
... ja dokładnie zdałem sobie sprawę z tej mojej miłości wtedy, kiedy zostałem zdradzony. Ta zdrada dowiodła mi, że moja miłość nie była prawdziwa. Że to ja byłem głównym adresatem swojej miłości, nie ta druga strona.
Bob-sam napisałeś,że TY zdałeś sobie wtedy sprawę z tej swojej miłości-więc nie uogólniaj,proszę.
Ja też się nie zgodzę,że skoro kocham mojego męża mimo,że mnie zdradził to ma oznaczać,że tak naprawdę kocham siebie!!!
Ja sobie zdałam sprawę,że AŻ tak go kocham,że mimo iż zdradzał mnie niemal na moich oczach-ja nie przestałam!Chciałam przestać ale tak się nie stało!
Może to działa w Twoim przypadku ale nie staraj się nam wmówić,proszę,że to reguła.
Anice, zdaję sobie sprawę, że nie każdemu może przypaść do gustu to, co piszę. Czy w takim razie nie powinienem pisać? A jeśli to jednak komuś coś może dać?
Anice, to uogólnianie to taki mój styl wypowiedzi. Ale charakter tych spraw jest otwarty, rzucam je pod dyskusję, własne indywidualne przemyślenie.
Czy Ty sama zadałaś sobie w ostatnim czasie pytanie, poza własnymi emocjami odczuwającymi uczucie miłości do męża, np. o 5 jego cech, dla których darzysz go miłością? Po prostu żeby jakoś zweryfikować te uczucia?
Ja tak robiłem wtedy, kiedy było ciężko i nie potrafiłem rozeznać się we własnych emocjach.
Wybacz Bob ale Jak pijesz gorącą herbatę to ją pijesz czy czekasz az ostygnie tak samo jest z emocjami zaraz po zdradzie wiekszość z nas by zabiła a gdy ochłonie i wszystko przemyśli dochodzi do wniosku że wybaczy czy to zbrodnia miłości i czy kocham siebie czy jego?
To absurd! chyba nikt nikogo nie więzi i nie trzyma na siłę przy sobie prawda
------------------------------
Pozdrawiam Grusza
A poważnie, to jak teraz o tym myślę, w kontekście ostatnich postów kilku dziewczyn o tym, że nie bardzo wychodzi takie "klejenie rozprutego", to się zastanawiam, czy warto tutaj ścierać kopie o tą miłość. Bo mi wygląda na to, że to co ma się rozlecieć to i tak się rozleci. A to, że "agonia związku" potrwa dłużej, może tak już musi być. Szkoda trochę, bo szkoda tych nerwów, strat emocjonalnych, ale może inaczej się nie da.
Gruszo, to jest tak, z mojego punktu widzenia, że przekleństwem w zdradzie jest to, co można by nazwać błogosławieństwem w związku, czyli ta stabilność, trwałość, uczuć i to głównie kobiecych.
Błogosławieństwem, bo nie pozwala widzieć wad i ograniczeń partnerów jak jest dobrze, więc teoretycznie jest istotnym czynnikiem spajającym związek.
Przekleństwem, bo po zdradzie nie pozwala kobiecie spojrzeć bardziej realnie na to, co jest. Jasne, że stwarza szansę na powrót dla faceta, ale powoduje też, że kobieta staje się bezbronna.
Bo czy naprawdę kobieta w takiej sytuacji pierwszej zdrady ma wybór wybaczyć/nie wybaczyć? Wg mnie to wybór pozorny, tak naprawdę zawsze będzie "wybaczyć". Tak długo, jak facet będzie robić nadzieję.
Szkoda tego bólu, niepewności, szamotania się, ale mam wrażenie, że to jest po prostu wpisane w dużym stopniu w płeć. I może jedyne co jest do zrobienia, to pocieszanie, że będzie lepiej.
Gruszo, to nie jest kwestia uwięzi. Kobieta stwarza w takim momencie bezpieczną bazę dla faceta. Ciężko byłoby z takiego "bezpiecznego lokum" nie skorzystać, jeśli wykazało się swoją moralność zdradą. Wszak dobrze mieć takie zaplecze w zapasie, w razie jakby nowy związek niespecjalnie się kleił. Albo gdyby tam się oberwało po łapach i trzeba by na jakiś czas gdzieś się wycofać, żeby zalizać rany.
Tymczasem z tego, co czytam, sporo dziewczyn interpretuje takie zachowania na korzyść faceta. To co mówi nadal jest ważne i prawdziwe. Nieważne, że to ten sam facet, który zdradził i w ten sposób dowiódł swojej niewiarygodności. Byle sąd po czymś takim nie powołał by go jako wiarygodnego świadka. Niektóre kobiety jak najbardziej to potrafią. I to głównie dlatego, że to jest zgodne z ich emocjami.
Jestem facetem i przyznam się szczerze, nie rozumiem, dlaczego tak bardzo wierzy się własnym emocjom. Mógłbym podać dziesiątki przykładów, kiedy emocje zawodzą, okłamują. Dlaczego tak ciężko jest potraktować emocje jako wskazówkę, a nie jedyny i absolutny dowód istnienia czegoś? A jeśli taki związek z facetem można odbudować tylko z pozycji siły? Wszak po drugiej stronie jest facet, który za niewiele ma emocje, zwłaszcza cudze? Jeśli on w naturalny, męski sposób, ceni tylko siłę? A w żadnym razie nie doceni okazania słabości? I nie da rady mu wytłumaczyć, że wybaczenie zdrady to nie słabość, tylko ukryta siła ( gdzieś tu na forum się przewinął taki pogląd )?
Te pytania są po to, żeby zastanowić się, co chcemy ratować - czy faktycznie związek czy też może samo uczucie miłości, które trwa, ale bardziej związane z czującą kobietą niż z męskim jego celem.
A tu się łatwo pomylić.
Myślę, że nam się nie uda skleić tego wszystkiego w całość...... mam takie przeczucia....
Muminko, jeśli chcesz skleić ten związek, albo zrobić cokolwiek w życiu ważnego, to owszem, w pierwszym kroku powinnaś obejrzeć sytuację, podjąć decyzję, ale potem powinnaś już być zdeterminowana przez tą swoją decyzję.
Takie przeczucia w trakcie nie pomagają. Po prostu lepiej jak dasz sobie jakiś czas, kilka tygodni, konkretny czas do danego dnia. I do tego momentu będziesz robić wszystko zgodnie z przyjętą decyzją. A w tym dniu dopiero dokonasz oceny. Wtedy jest wg mnie dużo lepiej.
Czasem trzeba zagryźć zęby i robić coś wbrew sobie, bo emocje ludzkie są kapryśne, raz jest tak, a raz inaczej.
Ostatnio na forum jest dużo ostrych i stanowczych wypowiedzi "znawców" na temat bezsensowności dawania szans zdradzającym i braku podstaw do istnienia związku nadal po przeżyciu zdrady...
wolę być w tej materii badaczem niż teoretykiem
będąc w opozycji napisze co u mnie w takim eksperymentalnym związku skazanym na "na starty" ..
minął 110 dzień od zakończenia romansu mojego męża
..
ale przenieśmy się trochę w czasie...(kto nie lubi science- fiction z przymrużeniem oka niech dalej lepiej nie czyta)
***
gdy spotkaliśmy się pierwszy raz zaiskrzyło, prawie namacalnie odczuliśmy silne przyciąganie i ciekawość siebie, po bliższym poznaniu swoich osobowości połączyła nas wspólna pasja odkrywcza,
jak dwoje szalonych badaczy po wielu eksperymentach i poszukiwaniach odkryliśmy i doświadczyliśmy rzadkiego zjawiska nieczęsto występującego w przyrodzie,
niektórzy tylko słyszeli o tym, niektórzy spotkali je na krótko zanim zniknęło, wielu naukowców z całego świata dało by majątek za odnalezienie tego okazu,
ogólnie przyjęta nazwa tego niezwykłego zjawiska to :"miłość"
jej cechą szczególną było to że miała wpływ na nasz umysł, emocje i poziom hormonów,
zachowując jednak mozliwośc podejmowania przez nas samodzielnych decyzji
oddziaływanie na nasze organizmy przez nią było najsilniejsze gdy byliśmy blisko siebie, w harmonii ciał i umysłów,
utrzymanie jej wymagało jednak zaangażowania się każdego z nas dla drugiego w wielu aspektach,
warto było to uczynić bo każde dostawało jeszcze więcej niż oddało,
miłość zwielokrotniała wszystko gdy podsycaliśmy jej ogień,
było to tak fascynujące odkrycie że postanowiliśmy poświęcić życie na wspólne badanie i przezywanie razem tego zjawiska,
działanie miłości było jednak zmienne i wprost proporcjonalne do naszych własnych uczuć i emocji,
obserwowaliśmy jak rozwija się, ewoluuje, nabiera sił i kolorów
zmienia nas, zakrywa to co ułomne, wydobywa na światło dzienne nasze najpiękniejsze cechy
żarzy się jasnym i czystym płomieniem,
sprawia że patrzymy na siebie łagodniej, chcemy uszczęśliwiać się nawzajem,
wiąże nas w jedno,
następnym odkryciem było to że na jej wpływ miały również czynniki zewnętrzne i działania niekorzystnych, patogennych wirusów...
z większością nich dawała sobie świetnie radę, gdy tylko zbliżał się za blisko, spalał się bo siła ognia była silna,
niekiedy ogień miłości przygasał, wtedy zawsze odczuwaliśmy to naszym złym samopoczuciem i w dziwny sposób trudniej było nam się porozumieć,
prawidłowością było to że ogień przygasał dopiero wtedy gdy jedno z nas dawało mniej drugiemu i spełniało tylko własne zachcianki, myśląc egoistycznie,
nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze że gdy ogień przygasa i oddalamy się zbyt daleko od siebie, niekorzystne czynniki zewnętrzne mają wiekszą możliwość przeniknąć w nasz krwioobieg i dotrzeć do serca, do mózgu, zatruć i zmienić nasze pragnienia, ale wydawało się to tak mało prawdopodobne że tego czynnika nie braliśmy prawie wogóle pod uwagę i to był, jak się okaże dalej, nasz wielki błąd,
wirus szkodzący miłości to nie jest człowiek,to rodzaj emocji,które chcą dominować, sterować i manipulować dając w zamian chwilowe poczucie euforii,
wirus jak to wirus po skończonej zabawie niszczy nosiciela i wszystko dookoła,
doświadczyliśmy tego zniszczenia, próbówki aż bulgotały od nadmiaru substancji, które były wynikiem nieprawidłowych reakcji chemicznych w naszych organizmach,
straciliśmy wiele sprzetu, badawczego...wspólny dorobek naukowy, któremu poświęciliśmy tyle sił i lat legł w gruzach...siedzieliśmy na tych resztkach szkła, poranieni,
zrezygnowani i osłabieni...z jedynej ocalałej próbówki wydobywal się delikatny, mieniący się
pył, spadł na żarzący się palnik i zajaśniał malutkim płomyczkiem,
odruchowo zerwaliśmy się aby uchronić naszą miłość...
wiemy czego potrzebuje aby jej ogień mógł nas znów ogrzewać
chcemy oboje wznowić naszą pracę badawczą bo jest szansa że tym razem ten eksperyment sie uda,
podoba mi się ten tekst z Wikipedii:
"Eksperymenty wykonuje się w celu potwierdzenia lub sfalsyfikowania określonej teorii. Teoria z jednej strony określa ściśle warunki eksperymentu a z drugiej nadaje sens poczynionej w wyniku eksperymentu obserwacji i w ogóle decyduje, co w danym eksperymencie jest właściwą obserwacją, a co tylko nieistotnym jego zakłóceniem. Jak twierdził Immanuel Kant eksperyment jest swojego rodzaju pytaniem jakie teoria zadaje naturze.
Nauki przyrodnicze rozwijają się głównie poprzez świadome eksperymenty, spora część wiedzy tych nauk pochodzi też z bezpośrednich obserwacji zjawisk zachodzących naturalnie. "
czekam na pożarcie
Edytowane przez finka dnia 30.07.2008 12:00:42
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
Finka - ja Ciebie na pewno nie będę pożerał Tak jak mówisz - niektórzy mają bardzo dobre przygotowanie teoretyczne i działają na zasadzie: "Operacja się udała, ale pacjent zmarł". ten pacjent to u nich "miłość".
Ja wolę takie doświadczenia jak Twoje - zresztą z chemii zawsze byłem dobry, mimo, że do niejednego wybuchu w laboratorium doprowadziłem..
Rise, jeśli o mnie chodzi nie mam przygotowania teoretycznego. Mam za sobą długi, 8-letni związek z różnymi fazami, w końcówce zdradą mojej ex, wyciąganiem ręki, wybaczeniem, kolejną zdradą, rozstaniem, otrzymaniem od niej informacji w czym rzecz, dokładną analizą tych 8 lat, wyciąganiem wniosków, wprowadzaniem przemyśleń z tych wniosków w kolejnym związku, nowych rzeczy, które pozyskałem w efekcie tego, że związek wszedł na wyżyny, że stał się partnerski, z rozmów z okresu ponad 2 lat z moją kobietą, z jej doświadczeń ze swojego wcześniejszego związku, gdzie także była tą poszkodowaną, i to też nie jeden raz.
Nie potrafię nazwać tego teorią.
Napiszę tak, bardzo spokojnie i bardzo subiektywnie. Finko, Rise, różnimy się celami. I z tego względu nie mamy szansy się porozumieć. Nie w tej aktualnej czasoprzestrzeni.
Jest jeden, dwa elementy, które Wy umieszczacie po stronie przyczyn, a ja celów.
I jedna rzecz, którą ja widzę jako sposób, a Wy jako cel.
Pierwszą rzeczą, którą mam na myśli jest miłość (i też szczęście własne wynikające z tej miłości).
Drugą jest właściwy partner.
W związku z tym, że różnimy się co do założeń i celów, argumentacja sposobu działania nie ma sensu.
Cieszę się waszym optymizmem, to się aż czuje i trochę szkoda mi naszych dyskusji z okresu "przed", byliście obydwoje bardziej realni
Bob my dalej jesteśmy realni Dla upewnienia od czasu do czasu szczypię siebie w rękę i sprawdzam czy to nie sen. Dyskusje natomiast chyba nie umarły...
Trochę jednak udało mi się Tobie dopiec, ale nie traktuj tego jako zgryźliwość. Po prostu czasami starałeś się nas trochę zniechęcić do wybranej przez nas ścieżki. Co byś mi teraz nie powiedział, to wiem, że nie masz wiary w to co ja i Finka - czyli w możliwość odbudowy szczęśliwego i partnerskiego związku po dramacie zwanego zdradą.
Zresztą sam to niejednokrotnie zauważyłeś, że ja tej pewności też nie miałem. W moich pierwszych postach było bardzo dużo znaków zapytania, teraz częściej zdania kończę kropką. Czego i innym życzę.
Finka , Rise no coz nic innego mi nie pozostalo jak dolączyc do was .Próbujemy .Oboje .Jak do wszystkiego i do takiej decyzji trzeba dojrzec .....te cztery dni tylko razem otworzylo nam oczy a moze zauwazylismy te probowke jedna jedyna nie ztluczona ....
Trochę jednak udało mi się Tobie dopiec, ale nie traktuj tego jako zgryźliwość.
Rise, może Cię zaskoczę, ale jestem na tym forum głównie dlatego, że mnie ono rozwija. Jest tu trochę osób do wymiany poglądów, a to bardzo pcha do przodu.
Napiszę nawet więcej, kilka spraw w moim aktualnym związku udało się rozwiązać także dzięki forum.
Więc jeśli zakładasz, że czerpię przyjemność z głoszenia "jedynie słusznej prawdy" to nie tak jest. Dla mnie przyjemne jest zderzanie poglądów. Bez względu na efekt, moje nie musi być na wierzchu. Przyjemne jest to, że potem wiem więcej.
Cytat
Po prostu czasami starałeś się nas trochę zniechęcić do wybranej przez nas ścieżki.
Nie zniechęcić, postawić pytania, które mam w głowie. Po to, żeby otrzymać odpowiedź. Każde samo wybiera swoją ścieżkę, bez względu na to co ja czy Ty tutaj napiszemy.
Cytat
Co byś mi teraz nie powiedział, to wiem, że nie masz wiary w to co ja i Finka - czyli w możliwość odbudowy szczęśliwego i partnerskiego związku po dramacie zwanego zdradą.
Rise, napiszę Ci więcej. Ja wcale nie posługuję się wiarą w żadnym aspekcie życia. Nauczyłem się posługiwać się konkretem. I w miarę trzeźwo, na ile się da, oceniać sytuację. Tak jak pisałem tutaj kiedyś kawałek swojej historii, ja po pierwszym spotkaniu z moją kobietą byłem przekonany, że nic z tego nie wyjdzie. Bo tak mi się fakty złożyły. Ja nawet nie próbowałem wierzyć, zakładać. Po prostu wyszło mi, że nic z tego nie będzie. Niezależnie że chciałem, żeby było. Po drugim spotkaniu, kiedy sprawy mocno przyspieszyły, ja leżąc w nocy w łóżku wtedy dopiero "pojechałem" i zakochałem się. Wtedy, kiedy miałem jasny pogląd na sprawę, jak jest i że mi się nic nie wydaje. I następnego dnia po tej nieprzespanej nocy pojechałem do niej o 6 rano i powiedziałem, że się zakochałem w niej.
Ja reprezentuję po prostu trochę odmienny sposób działania.
Odnosząc to do zdrady, to tak, ja chciałem odbudowywać. Ale nie było wskazówek na to, żeby mogło to zakończyć się sukcesem. Za pierwszą zdradą i owszem, samo to, że była pierwszą (chyba) dawało szansę. Ale po drugiej już tak myśleć nie mogłem.
Moja wiara Rise niczego by tu nie zmieniła, pewnie po prostu przeciągnął bym to na siłę kilka miesięcy do kolejnego dużego kryzysu. Owszem, wierzę w jedną rzecz, że jeśli usunie się przyczynę problemu, to wtedy warto próbować. Ale tej przyczyny bez pomocy drugiej osoby, jej otwarcia, chęci współpracy, to raczej się nie da znaleźć.
Z jednym się zgadzam z Tobą w 100% - forum rozwija i to bardzo mocno. Zdarzenie poglądów, sytuacji, charakterów.. wszystko na raz. Mam wrażenie, że widzę szerzej i dalej. Mam swoje doświadczenia i jednocześnie czerpię z doświadczeń innych. Mam nadzieję, że ktoś choć trochę zaczerpnie z moich...
Bob - moja wiara nie jest wiarą ślepą. Gdybym nie widział jakiegoś światełka, jakiegoś punktu zaczepienia też bym nie brnął. Udało mi się z małego konkretu zrobić duży. Też się zakochałem, tyle, że po raz drugi w tej samej kobiecie. Też mam jasny pogląd na tą sprawę, powiem więcej - nigdy dotąd nie byłem tak pewny tego co czuję i nigdy nie miałem tak jasnego celu.
Też się zakochałem, tyle, że po raz drugi w tej samej kobiecie.
To ciekawe jest, rozmawiałem o tym z moją kobietą jakiś miesiąc temu i doszliśmy do wniosku, że nie jest to możliwe, że do zakochania się potrzebny jest element "nowego człowieka", element tajemnicy z nim związanej, co powoduje, że zakochać można się tylko na początku.
Może inaczej definiujemy ten termin?
czy mozna zakochac sie na nowo w tej samej osobie??? hm... ciekawe pytanie ...Mysle ze kazdego dnia w kochanej osobie dostrzegamy nowe wspaniale cechy , nowy usmiech, nowa zmarszczke na czole ktora zaczynamy kochac ...w takich zwiazkach bedac ze soba tyle lat kazdego dnia kochamy sie inaczej .Moze nie nazwalabym zakochac sie na nowo ....ale kochac inaczej ...mocniej i dojrzalej .Bob masz racje termin zakochac sie dla mnie to stan poczatkowy wielkiego uczucia to kilka stopni wyzej od zauroczenia ....pozniej przechodzi on w etap kochania i ten etap juz mozemy pielegnowac i zmieniac ....
trwa on tak dlugo jak dlugo nasze serduszko zdolne jest trwac w tym stanie
Katii, tak, zgadzam się z tym, co napisałaś. Sama miłość potrafi się wzmacniać, rozkwitać, ma "wiele twarzy". Dla mnie znacznie lepsza jest dojrzała miłość niż to zakochanie. Bo zakochanie jest "głupią miłością". A dojrzała miłość, gdzie wiem KOGO kocham i ZA CO kocham napełnia mnie dodatkowo radością.
Wiecie - mam wrażenie, że myślimy o tym samym, używamy tylko innych słów. Dla mnie te zakochanie się na nowo rzeczywiście powinno raczej nazywać się dojrzałym owocem miłości. Tak to teraz czuję - Bob, dokładnie tak jak napisałeś - wiem kogo i wiem za co.