Szczęśliwego Nowego Roku wszystkim życzę, aby nie gorzknieć na wszystkich polach i mieć radość nawet z takich małych bzdetów, jak te życzenia. Forum specyficzne, ale wciąż pozostajemy ludźmi, życie da
Perepek
18.12.2024 09:47:05
Hej zamierzam się złożyc pozew o rozwód macie do polecenia kogos z okolic Katowic? nie wiem jak sie za to zabrac
Ozyrys1
11.12.2024 18:21:15
Hagi 10
Nie wie że rozmawiałam z jego eks kochankami, nie wie że wiem że kłamie. Trzymam dowody zabezpieczone do rozwodu. Ostatnia eks będzie zeznawać, natomiast ta "swobodna" sprzed dwóch
Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
Witam,
chciałam opowiedzieć wam o ostatnich miesiącach mojego życia..
jestem mężatką od 6 lat (7 rocznica będzie 4.09 - już niedługo), mam 3 letnią cudowną córkę..
w listopadzie zeszłego roku przypadkiem odczytałam sms w komórce męża,który napisał do swojej koleżanki z pracy, że "może na niego liczyć zawsze, w każdej sytuacji". nie potraktowałam tego jakoś bardzo emocjonalnie, ale zapaliło mi się światełko, że coś chyba jest nie tak.. Jakiś tydzień, czy dwa później sms od koleżanki z pracy "ach, co to była za noc" (wskazujący, że mąż jej się śnił).. w tamtym okresie mąż dużo pracował, częściej jeździł do biura, w którym ona pracowała i gdzie jak się później okazało się spotykali (tzn. wcale nie było potrzeby, żeby do biura jechał).. Ciągłe telefony - nigdy nie można było się do niego dodzwonić - zawsze zajęte, smsy przychodzące o różnych porach dnia i wieczoru, czasami nawet o 22, a wieczoru przy komputerze - ja z dzieckiem na górze.. Mąż kąpiący się z telefonem na umywalce itp spowodowały, ze zaczełam podejrzewać, że coś jest nie tak. W okolicach świąt Bożego Narodzenia zapytałam go, o co chodzi, co go łączy, dlaczego jak idzie do sklepu po gazetę, to zajmuje mu to godzinę i ma wtedy zajete, że nie można się do niego dodzwonić, powiedział, że rozmawiał z kol z pracy, że robią jakiś wspólny projekt i muszą porozmawiać itp. W sylewstra kolejna kłótnia o nią - powiedział że tak, rozmawiali, że ja jestem taka beznadziejna, a ona wspaniała, że w pewnych sytacjach ona zachowałaby się zupełnie inaczej niż robiłam to ja, że ona jest taka cudowna. Powiedział że rozmawiali o nich. jak to byłoby fajnie gdzieś razem pojechać, spotkać się itp. (mieszkają w innych miastach - oddalonych 130km). prosilam, żeby mąż skończył te rozmowy, że mnie rani, że nie może tego nam robić, nam i naszej córce. płakałam, przestałam jeść, humor straciłam w jednej chwili.. powiedział, ze po nowym roku z nią porozmawia. poprosiłam, aby zadzwonił do niej przy mnie, żebym słysząła co do niej mówi, zgodził się. zadzwonił, ale ona nie odbierała - okazało się że była na jakims spotkaniu, o czym mój mąż dokładnie wiedział. wiedział, że nie odbierze. nie mogłam czekać, aż oddzwoni - musiałam wyjść do pracy. po moim powrocie mąż powiedział, że z nią rozmawiał, ze jej wyjaśnił, że to nie fair w stosunku do mnie itp. To była wersja dla mnie - o czym rozmawiali, nie wiem do dzisiaj..
Nic się nie zmnieło, poza faktem, ze ona złamała rękę, ja jak głupek bez serca się ucieszyłam - bo wiedziąłam, że nie będą się widzieć, bo miała zwolnienie na 2 miesiące. Pomyślałam, że to ochłodzi trochę stosunki koleżeńskie. Myliłam się jednak.. Nasze dni nadal wyglądały tak, jak dotychczas - praca, zakupy, obiad, ja dziecko, on tv i komputer. wieczorem piwo i komp. W ferie, w połowie lutego znowu przypadkiem odkryłam, że te wieczory i noce przy kompie to maile z nią - otworzył konto na gmailu, o którym ja nie miałam pojęcia. Nie czytałam maili (teraz myślę, że to chyba lepiej), ale ich tytuły - w stylu, "bo ja jestem na zakręcie", "czwarta nad ranem" (nasza piosenka z okresu szalonego zakochania i początki miłości) itp. Ona do niego "jesteś cudowny", "kiedy się spotkamy" itp. Przewyłam do poduszki 2 noce, powiedziałam że musi to skończyć, alebo koniec z nami. Powiedział, że skończy. Obiecał. Ale nie skończył, bo nadal sikał z tel w ręku, kąpał się z tel na wannie itp. miarka się przebrała, gdy po kilku piwkach usnął i przyszedł sms, którego nie widział (tel wyciszony), oczywiście około 23. Powiedział że wszystko skończy, a ja do niej napisałam maila, że niszczy moje życie i życie mojego dziecka, że wiem, że sama tego nie robi, tylko uczestniczy w tym mój mąż, że dla mnie to ogrony zawóditp. Odpsiała, że dla niej mój mąż to jeden z wielu kolegów z pracy itp. Bzdury generalnie, wszystkiego się wyparła. przesłałam, tego maila do męża, żeby przejrzał na oczy co to za wredna suka, że wszystkiego się wyparła, chyba wtedy trochę spadły klapki z oczu, ale okazało się że tylko na chwilę.. Akcja z moim mailem była dzień przed jej powrotem do pracy po zwolnienu na złamaną rękę. nie wiem co było w pracy - rozmawiali, bo sytuacja zamiast się skończyć, sprawy nabrały jeszcze większego tempa. Mąż wyłączył jakiekolwiek powiadomienia sms, jej numer wpisywał pod imieniem kolegi, albo jakiejś zupełnie obcej osoby (może wymyślał imiona, nazwiska) i dalej smsowali, dzwonili, rozmawiali, spotykali się w pracy - a wyjazdów do biura było co raz więcej (zawsze był 1 w tyg, góra 2, jak coś pilnego trzeba było przygotować, w tym okresie wyjazdów było 4). Widzieli się prawie codziennie. W domu wieczorami awantury, że ja tak nie mogę, że ja mam dosyć, ale nie chcę go stracić, bo kocham, on, że ma mnie dosyć, bo się czepiam, a on nic nie zrobił i nie robi, a kontakty z nią ograniczył do służbowych.. Któregoś razu gdy wrócił z pracy, był tak nieobecny, że nie wiedziałam już jak z nim rozmawiać. denerwowało go u mnie wszystko. to był już koniec marca, więc 5 miesięcy rozmów, smsów i spotkań. Gdy nie było go w domu sięgnęlam po jego komp służbowy, ohasłowany, ale hasła te same które mamy wszędzie, więc udało mi się poczytać pocztę.. Usiadłam.. dowiedziałam się, ze gdy była na zwolnieniu, to on jeździł zamiast do pracy to do niej, że jest tak cudowne, że nie chce żyć ze mną, ze kiedyś mnie uważał, ze kobietę swoejgo zyica, a teraz wie, ze to nie ja tylko ona (mężatka, dziecko), że ona jest taka cudowan jak ja 10 lat temu, kiedy się poznaliśmy, maile, jakie ma sexowne nogi, wspaniałą talię itp. Jak chciałby ją znowu przytulić. W pracy były ciagłe kawy, obiady zamawiane specjalnie do innej sali (za które mąż płacił) itp. Pomyślałam, ze to koniec. Umówiłam się z mężem w parku na spacer (poczatek kwietnia).Pytałam, rozmawiałam, powiedział, że chyba się zakochał. Nogi mi się ugieły, ale podeszłam do tego spokojnie (bez płaczu przy nim)..powiedziałam, że albo konczy to teraz, albo musimy się rozstać. powiedział, że nie wie co do mnie czuje, ale że skończy tamtą znajmość, że z nią nie spał, i że nie będzie mu łatwo, bo wie, że ona wiele dla niego znaczy.. Masakra. wziełam na przetrwanie. Oczywiście u mnie mega depresja od czasów odkrycia konta na gmailu - schudłam 20 kg, wrak człowieka. Mnie mówił, że skończył, ale dalej do niej dzwonił, rozmawiał, smsował, tylko bardziej uważał, kasował wszystko z tel. Od czasu do czasu czytałam komp służbowy, trwało to nadal, wyjechalismy 30 kwietnia na wakacje do chorwacji - wyłączył tel, było cudownie. ze mną, wydawało mi się, że nawet o niej nie myśli. po powrocie poczytałam komp słubowy, ona mego stęskniona.. A on, ze spróbuje mnie ściemnić, że chce z nią jechać na weekend itp. pomyślałam, że nigdy nie będzie końca.. Ale nabrałam dystansu, poszliśmy na terapię małżeńską. Przyznał się, myślę, że trochę mu to dało, ale były momenty, że kłamał jak z nut.. Potem ktoś przysłał mi sms, że mąż ma romans, i taki sam sms dostał jej mąż. Ona "sprostowała" plotki wysyłając maile do wszystkich w pracy - że jest szczęśliwoa mężatką, że mój mąż nie jest w jej typie i jak ona mogłaby być z kimś takim. Na mojego męża wylała tym samym kubeł lodowatej wody. Ocknął się z amoku. Póżniej był miesiąc wakacji - bez kontaktu z nią. Dla mnie okres super - chociaż ja cały czas pamiętam. Teraz wrócili do pracy i znowu są telefony. Podobno tylko służbowe, ale czy ja mogę w to wierzyc? Hustawki nastrojów, w sluzbowym kompie nie ma nic, a tel, znalazłam sms - uśmiechnij się, tak pieknie się uśmiechasz.. oczywiście do niej.. co o tym myślicie jestem na skraju wyczerpania psychicznego.. mam dość wszystkiego..czy warto trwac w takim związku?
ciąg dalszy...
minął kolejny rok.. czyli 2,5 roku później..
niewiele się zmieniło od zeszłego roku. Żyje z dnia na dzień. Wydaje mi się, że z mojej strony miłości już nie ma. Wypaliła się. Widzę, że mężowi coraz bardziej zależy, ale ja cały czas mam w głowie zdania, które mówił wtedy ("nie umiem powiedzieć co do Ciebie naprawdę czuję" itp.). To wraca cały czas. Staram się o tym nie myśleć, bo i po co rozpamiętywać, ale to cały czas we mnie tkwi.
Jedno czego jestem pewna - nie zależy mi. Już nie. I wiem, ze sobie poradzę. SAMA. nie jest mi do niczego potrzebny.
Smutne, bo czasami mam wrażenie że wszystko już przeżyłam i pora pożegnać się z tym światem.. taka pustka. z łezką w oku wspominam nasze wspólne wakacje przed TYM wydarzeniem, byłam wtedy taka szczęśliwa.. Teraz jestem niczym głaz. Nic mnie nie rusza..
Nie skarżę się - jest poprawnie, mąż nadal bardzo się stara, zapewnia o swoim uczuciu, a jego "potknięcie" z koleżanką z pracy jest tematem tabu.. Tylko co raz częściej mnie pyta "dlaczego ty mnie już nie kochasz"..
a ja czuję pustkę.. jakbym całe szczęście już wykorzystała/zużyła, i już nigdy więcej tego nie poczuję..
dobrze, ze jest córka.. jest cudowna.. dla niej warto szukać światełka w tunelu każdego dnia...
Ja przeczytałam. Jakoś mi się dziwnie zrobiło. Dlaczego? Gdybyś była obok - przytuliłabym Cię. Potem pewnie nagadała ile wlazło. A potem płakałyśby obie.
Porozmawiaj z nim szczerze powiedz ,że to ciągle w Tobie tkwi , że nie potrafisz zapomnieć. Skorzystaj z pomocy psychologa.
Może uczucie nie umarło tylko zepchnęłaś je gdzieś głęboko w samoobronie aby nie pozwolić się ponownie zranić. Strach przed doświadczeniem tego jeszcze raz tkwi w podświadomości większości z nas, niestety wiara w to że wszyscy ale nie On, została w nas zamordowana przez tych ,którym ufaliśmy bezgranicznie.
Teraz jesteśmy mądrzejsi o gorzką prawdę i pozostaje nam nauczyć się z nią żyć.
Trzymam kciuki aby udało Wam się odnaleźć właściwą drogę.
Nasuwa mi się jedno pytanie : Czemu ludzie tak rzadko mają w sobie tyle odwagi, że nie korzystają z czegoś takiego jak separacja ( i akurat nie mam na myśli tej sądownie postanowionej ) . Jak można się nauczyć pływać, kiedy kurczowo trzyma się brzegu ?!
Hellegela, przecież nie musisz w tym tkwić. To trochę tak, jakbyś była alergiczką i kurczowo broniła przed wyrzuceniem wszelkie zużyte , stare, za małe, bezużyteczne bibeloty, śmieciuchy . Zrób sobie taką próbną psychiczną natychmiastową wyprowadzkę . Ewakuację, która bezwzględnie tnie hierarchię tego co bezwzględnie potrzebne i tego, czego kurczowe ściskanie uniemożliwiłoby ratunek. Zakotwiczyłaś się przy niektórych nieważnościach kilka lat temu i to Cię tak trzyma pod wodą.
Hellegela jestem przerażona czytając to wszystko. Dziewczyno zrób coś ze sobą.
rekonstrukcja ma rację z tą separacją. Twój mąż zabawil się z koleżanką z pracy a Ty zostalaś/pozwolilaś na to, aby torturowal Cię psychicznie przez ten caly czas. Efekty widać po Twoich wypowiedziach. No i co z tego, że on jest teraz cudowny i się stara?
Nico. Zapomnialaś w tym wszystkim o sobie, pozwolilaś zniszczyć radość z życia.
Może już czas najwyższy postawić na siebie. Skoro związek z mężem doprowadzil Cię do momentu gdzie piszesz że jesteś jak glaz to czas sobie odpuścić. Trochę wiary Hellegela. Nie musisz wszystkiego mieć pod kontrolą. Jesteś tylko czlowiekiem.
Nie zamieniaj się w zgorzknialą babę. Zadbaj o siebie, zacznij robić rzeczy które Tobie sprawiają przyjemnąć. Mąż (możliwe że chwilową) tą przyjemnością nie jest więc odpuść sobie to bycie na sile. Tym sposobem unieszczęśliwiasz też córkę. Chyba nie chcesz dla niej takiej przyszlości. Ona będzie z Ciebie brala przyklad. Ona też ma być jak glaz. Nie! Ma być uśmiechnięta i szczęśliwa. Ty teraz też masz dążyć do tego.
Odpuść sobie, przede wszystkim psychicznie. Czy rozmawialaś tak szczerze o tym co Cię gryzie z kimś innym niż Twój mąż?
Witaj, przede wszystkim chciałbym napisać, że doceniam to, że dzielisz się swoimi doświadczeniami po tych 2,5 roku. Na tym forum pojawiają się historie różnego "ciężaru". Bywają takie, które swoim ciężarem gatunkowym rozpalają dyskusję i gasną jak super-nova. Trafiają się też wręcz banalne, które w zasadzie umierają śmiercią naturalną. Stosunkowo niewiele jest takich gdzie autor pisze jak się sprawy mają po roku, dwu, trzech latach itd. A właśnie to jest najcenniejsze. To jest właśnie wiedza, której, moim zdaniem, szukają nieszczęśliwcy trafiający na to forum. Odpowiedzi dokąd prowadzą drogi z tego cholernego miejsca w życiu. Dziękuję Ci, że dzielisz się swoją historią.
Twoja historia jest podobna do wielu innych tu opisanych, ale odnoszę wrażenie, że jesteś kobietą wrażliwą i dlatego kosztowało Cię to wszystko bardzo dużo. Bardzo się wypaliłaś i pewnie stąd ta pustka.
On pyta Cię "dlaczego ty mnie już nie kochasz". A czy on potrafi zdefiniować teraz co to jest według niego miłość? Bo jak masz mu odpowiedzieć, jeżeli nie masz pewności, czy mówicie o tym samym?
Ja nie powiem swojej małżonce "kocham cię" do czasu aż pozbędę się wątpliwości, że jej definicja miłości zgadza się z moją. Na dzień dzisiejszy nie czuję się przekonany .
...,,Może uczucie nie umarło tylko zepchnęłaś je gdzieś głęboko..."a ja myślę że uczucie to nie gumka od majtek albo jest albo nie.Jeżeli ktoś mówi ,,nie wiem co czuje"to znaczy że nie może z całym przekonaniem powiedzieć że kocha tu i teraz!Zgodzę się z rekonstrukcją ,hellegela tak długo żyje obok męża że jak sama napisała poradziłaby sobie sama.Może warto byłoby spróbować a z mężem spotkać się na kawę poza domem .Jestem pewna że bez balastu /męża/ w pobliżu wypełniłaby pustkę w sercu.I nie mam tu na myśli mężczyzny ale inne spojrzenie na życie ,otaczanie się pozytywnymi ludźmi szukanie nowych zajęć czerpanie radości z otaczającego świata.Mniej obowiązków/?/ i psychiczna wolność którą mają singielki .Jeżeli z mężem nie jest szczęśliwa to jest szansa że będzie szczęśliwa bez niego.Hellegela Ty na tą szansę zasługujesz-daj ją sobie.Nowy Rok -inne życie?
Ja po 9 miesiącach też czuję się martwa. Czuję, ze nie ma we mnie dawnej radości. Też mam głaz zamiast serca. Szczęście jest teraz takie kruche i ulotne. U Ciebie minęło 2.5 roku. Jestem przerażona, bo miałam nadzieję, że czas uleczy rany.
Cześć kochana,
Miałam bardzo podobna sytuacje do Twojej ,tez romans w pracy z kolezanka-mężatką,tez do niczego sie nie przyznawała,ale mojemu mężowi nie spadły ,,klapki,, z oczu nadal zakochany.Rozwiodłam sie z nim,ani przez ułamek sekundy nawet nie probował ratowac naszego małżenstwa,tylko ona się liczy.Teraz korewna zlozyla pozew o rozwod a ja bede swiadkiem na rozprawie od strony jej męża.jesli masz ochotę pogadać,czy popisać to daj znać na pw,trzymaj sie :cacy:cacy:cacy
Witaj hellegela
Tez jestem 2,5 roku po, ale w zupełnie innym miejscu niż Ty. Każdego dnia coraz bardziej zbliżam sie z żoną, choć na początku, a właściwie przez rok robiłem wszystko zeby być od niej jak najdalej. Ale decydując sie na danie szansy naszemu związkowi, robię wszystko by tę szanse dać. Po tym co piszesz problem nie jest w Twoim mężu, ale w Tobie. Chcesz trwać w tym zwiazku, chyba tylko po to by karać Twojego męza za to, że odebrał Ci marzenia. Ciągle wracasz do czasów z przed, zamiast żyć tu i teraz. Dać szanse to nie znaczy tylko być, trzeba wyciągnąć wnioski z tego co sie stało i postarać sie by związek stał sie lepszy. Jak myślisz, ile wytrzyma Twój mąz starając sie i patrząć na Twoja obojętnośc? Jeżeli nie masz w sobie siły by tworzyć ten zwiazek na nowo, to odejdź, bo karząc jego, karzesz tez siebie i dziecko. Moze zacznij od tego co sugeruje rekonstrukcja. Oderwij sie od tego trwania w związku, spójrz z boku, zastanów sie czego na prawdę chcesz, a potem podejmij decyzję. Najtrudniej jest zawsze zrobic pierwszy krok.
Wiesz Hellegela ja jestem dopiero po niecałym roku. Ale boję się, że za jakiś czas będzie tak jak u Ciebie, czyli że stanie mi się już wszystko obojętne. Bo na razie walczę.
Zastanawiam się czy Wy tak naprawdę przepracowaliście temat. Piszesz, że jest to tabu. Twój mąż udaje, że nic się nie stało. I to może być przyczyną tego stanu, który jest u Ciebie.
Ja powiem tak.
To jest jak rosyjska ruletka.
Raz się udało, pistolet nie wypalił.
My dalej żyjemy ale ze świadomością, że nabój dalej jest w bębenku.
I za którymś razem już nie będziemy mieli tyle szczęścia.
Lub inaczej, już wiemy, że mamy do czynienia z zawodowym mordercą ale podejmujemy ryzyko dalszego życia z nim.
Z nadzieją, że nie strzeli nam w głowę z przyłożenia w momencie gdy się tego w ogóle nie spodziewamy.
Oczywiście można próbować budować na nowo swoje życie ze zdrajcą
To indywidualna decyzja każdego z tutaj piszących.
Jego życie, jego decyzja, jego ryzyko.
Jednak często górę bierze nie zdrowy rozsądek, lecz zwykły pragmatyzm.
Bo kredyt, bo nie mam pracy, bo dzieci, bo tyle lat byliśmy razem.
Boimy się panicznie wręcz utraty, tego co mamy.
Wolimy zachować aktualne status quo, nawet kosztem dalszego cierpienia niż zaryzykować i zacząć życie na nowo ale bez zdrajcy u boku.
A dzieci to zawsze najwygodniejsze usprawiedliwienie dla własnego strachu przed nieznanym.
Ale jak ktoś lubi odgrzewane kotlety ... ;.
Wszyscy jakby pozapominali swoje wcześniejsze niepowodzenia miłosne z lat młodości.
Często również było się w paroletnich związkach.
I co, świat się zawalił?
W pierwszym momencie wydawało się nam , że tak.
Ale
Każdy się poogarniał i potrafił ułożyć sobie życie z nowym partnerem.
Czyż nie tak było?
To niby czemu ma być teraz inaczej.
Czego aż tak się boimy, że wolimy się męczyć, znosić widok zdrajcy i nie być szczęśliwymi?
Bo w to , że ktoś jest szczęśliwy, nigdy nie uwierzę.
Może tak mówi, pisze ale w głębi serca żałuje swojej decyzji o daniu szansy.
Boi jeśli nie ma zaufania( a nie ma)-
to jak można pogodzić bycie szczęśliwym z brakiem zaufania w jakimkolwiek związku?
Bo ja tego nie kminię.
Witaj Ed
Twoje komentarze pod zdradami, sa czymś szalenie pozytecznym, bo własciwie przekazują w syntetycznej formie to co w pierwszej fazie zdradzonemu jest najbardziej potrzebne. Natomiast zgodzę sie z Tobą, ze odnośnie tego jakie moga byc nasze wybory, nasze drogi do szczęścia, nasze postrzeganie tego co jest dla nas odpowiednie lub nie, to jednak trochę nie kminisz .
Twoje przemyślenia i opinie sa spójne i logiczne, tyle,że jednokierunkowe.
Cytat
To jest jak rosyjska ruletka.
Raz się udało, pistolet nie wypalił.
My dalej żyjemy ale ze świadomością, że nabój dalej jest w bębenku.
I za którymś razem już nie będziemy mieli tyle szczęścia.
Lub inaczej, już wiemy, że mamy do czynienia z zawodowym mordercą ale podejmujemy ryzyko dalszego życia z nim.
Z nadzieją, że nie strzeli nam w głowę z przyłożenia w momencie gdy się tego w ogóle nie spodziewamy.
Wychodzisz z załozenia, ze zdrada nie moze być błedem. Jest zaplanowanym, wyrachowanym działaniem obliczonym na wyeliminowanie przeciwnika, i nawet jesli nie uda sie za pierwszym razem niechybnie uda sie za drugim, bo co do tego, ze nastapi nie masz watpliwości. Zdrajca to wróg, który wręcz z sadystyczną satysfakcją dokonuje egzekucji na swoim partnerze. Takie myslenie musi prowadzić właściwie do odrzucenia związku jako takiego, ponieważ był on tylko elementem intrygi która miała doprowadzić do ostatecznego rozwiązania. Dosyć to paranoiczne. Odrzucasz totalnie że człowiek uczy sie na błędach, ze jest w stanie realnie ocenić swoje działanie, skutki jakie ono wywolało i próbowac naprawić to co popsuł. Wiem, że czasem mając takie, a nie inne doswiadczenia cięzko w to uwierzyć, ale tak sie dzieje. Czasami zdarza sie tak że ludzie świadomie postrzegają swoja zdradę jako błąd, najczęsciej jesli poniosą tego konsekwencje. I powiem Ci więcej, ktoś kto ma swiadomość błedu, który popełnił jest moim zdaniem w mniejszym stopniu narazony na popełnienie go znowu, niz ktoś kto jest przekonany ze jego to nie dotyczy. Ilu ze zdradzajacych było przedtem głosicielami zasad i wrogami niewierności? Bardzo wielu, a jednak potem...
Cytat
Czego aż tak się boimy, że wolimy się męczyć, znosić widok zdrajcy i nie być szczęśliwymi?
Bo w to , że ktoś jest szczęśliwy, nigdy nie uwierzę.
Otóż nie bałem sie zaryzykowć rozpadu związku, wręcz przez rok robiłem wszystko by tak sie stało, a mimo to wróciłem by znosić widok zdrajcy i do tego daje mi to szczęście. Trudne do uwierzenia? Niewatpię, ale jednak realne. Przebywanie z moja zona daje mi duzo radości i nie dlatego, ze tworze w głowie usprawiedliwienia dla niej, bajkę w której ona była ofiarą (jesli juz to własnej głupoty, która nawet jesli nie jest to była jej integralna częścią ), ale dlatego, ze zostawiłem to za sobą i w coraz mniejszym stopniu patrzę na nia przez pryzmat zdrady, a skupiam sie na tym jakim jest człowiekiem, na tym co mnie kiedys w niej urzekło. Mimo to jestem swiadomy jej winy, ale wiem ze ona też ma ta swiadomość.
Cytat
Boi jeśli nie ma zaufania( a nie ma)-
to jak można pogodzić bycie szczęśliwym z brakiem zaufania w jakimkolwiek związku?
Ale o jakim zaufaniu mówisz? O tym dosyć naiwnym przeświadczeniu
że skoro partner nas kocha to nie zdradzi? Kazdy z nas miał takie przed...Czy mówisz o takim, które pozwala Ci być spokojnym, kiedy partenera nie ma w pobliżu, które nie czyni z Ciebie policjanta, które zakłada jego dobre intencje (choć jak wiadomo dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane ).
Tak, mam to drugie, ograniczone zaufanie, nie, z pewnością nie mam tego pierwszego. Reasumując moja niepewność nie jest wieksz niż była w innym związku, a watpliwości mniej. I rzeczywiście jest w tym jakiś pragmatyzm, bo wolę iśc przez zycie z kimś z kim mnie wiele łączy i z kim mam wspólne cele, a wręcz wspólna pasję ( bo tym są dla nas nasze dzieci), niż próbować Tworzyć coś nowego co z gruntu będzie obarczone pewną niespnością, bo czastka mnie zawsze byłaby gdzie indziej.
A na koniec co do zdrowego rosądku:
Cytat
Zdrowy rozsądek to rzecz, której każdy potrzebuje, mało kto posiada, a nikt nie wie, że mu brakuje.
Dzień dobry wszystkim.
Witaj Lagos.
Muszę przyznać, że trochę pojechałeś po bandzie, pisząc o moim naiwnym podejściu do zaufania.
Jesteś inteligentnym facetem i doskonale wiesz o czym piszę.
Ja konsekwentnie twierdzę że albo zaufanie w związku jest, albo go nie ma.
I tyle.
Cytat
Wychodzisz z założenia, ze zdrada nie może być błędem.
Nie, nie wychodzę z takiego założenia.
Z wielkim trudem, ale mogę zrozumieć jednorazowy wyskok. Potraktować to jako błąd
Każdemu może się to przytrafić,.
Lecz nie człowiekowi myślącemu, szczerze kochającemu, szanującemu swojego partnera i mającemu poczucie empatii
Chyba, że uważamy zdrajcę za osobę pozbawioną zdolności do samodzielnego myślenia.
Za kogoś, komu wycięto mózg.
Sam jednak wiesz doskonale, że przecież tak nie jest.
Niemal wszystkie działania zdrajcy są doskonale zaplanowane(niemal, gdyż jednak zawsze wpadają ),
Cała logistyka, alibi, maskowanie- mające na celu jedno.
Ukrycie zdrady przed partnerem świadczą o czymś zupełnie innym.
To, jak się zachowamy w sytuacji gdy jest okazja, to wyłącznie kwestia moralnych zasad, naszego charakteru, poczucia empatii i szacunku do partnera.
O uczuciu do niego nawet nie wspomnę, bo przecież tylko nas kocha, prawda?
Natomiast wielomiesięcznego romansu, prowadzenia podwójnego życia błędem nie odważyłbym się nazwać
To :
Cytat
Jest zaplanowanym, wyrachowanym działaniem obliczonym na wyeliminowanie przeciwnika
Zdrajca wypowiedział wojnę nam, rodzinie, dzieciom.(bo nawet o nich potrafi zapomnieć)
My dla niego staliśmy się wrogami, bo to my stoimy im na drodze do ich wyimaginowanego szczęścia.
Jak myślisz, skąd u zdrajców bierze się agresja wobec partnera.?
Nawet po wykryciu zdrady?
Tego kochająca ofiara zdrady nie chce zauważyć.
Nie chce zdrajcy potraktować.jak swojego wroga, chociaż z wrogiem ma już do czynienia
Błaga, prosi, skamle wręcz o miłość, Poniża się, upadla. W oczach niewiernej/ego
[quote,]Zdrajca to wróg, który wręcz z sadystyczną satysfakcją dokonuje egzekucji na swoim partnerz[/quote,]
Przecież dokładnie jest tak jak napisałeś!
On traktuje nas jak swojego wroga.
Ba, widząc co się dzieje, widząc wyniszczenie psychiczne i fizyczne partnera, łzy jego oczach dalej kontynuuje romans.
Do pewnego momentu.
Gdy wreszcie zdesperowany partner pokaże nie siłę argumentów lecz argument siły.
A kochanek/kochanka pokaże jak naprawdę traktował tę znajomość.
Bzykanko, czułe słówka, zapewnienia o miłości, ukradkowe spotkanka owszem.
Ale gdy grozi wspólne dalsze życie z kimś takim- ogon pod siebie i w długą.
Wtedy jak było u Yorika- nagle okazujemy się największa miłością ich życia, a tamto to największy ich życiowy błąd i zrobią wszystko aby go naprawić.
Sami popadając często w wręcz paranoiczną zazdrość.
Bo zaczynają mierzyć nas swoją miarą
Jednak myślami jeszcze długo będą przy kochance/kochanku.
Mając w duchu do nas żal(przecież głośno nam tego z wiadomych powodów nie powiedzą), że my tę sielankę gwałtownie przerwaliśmy
{quote]r30; i nawet jeśli nie uda się za pierwszym razem niechybnie uda się za drugim, bo co do tego, ze nastąpi nie masz wątpliwości.[/quote]
Akurat tego nauczyło mnie życie.
Swego czasu wybaczyłem zdradę swojej byłej dziewczynie zdradę,
Wcześniej planowaliśmy wspólne życie, ślub.
Też wychodziłem z założenia, że każdy może popełnić błąd.
I r30;
Miałem powtórkę z rozrywki po roku czasu
Cytat
Odrzucasz totalnie że człowiek uczy sie na błędach, ze jest w stanie realnie ocenić swoje działanie, skutki jakie ono wywolało. r30;
Niczego nie odrzucam, ale również ofiara zdrady ma prawo do błędu.
Ja potrafiłem wyciągnąć z tej życiowej lekcji właściwe wnioski.
Odebrałem raz bolesną lekcję ale na całe życie.
Powiedziałem sobie, że koniec z wybaczaniem, bo gdy ponownie uwierzymy, wtedy boli kilkakrotnie mocniej.
Gdy moja ex zdradziła- już nie było zmiłuj się.
Wolałem nie testować na sobie kolejny raz czy będzie powtórka z rrozrywkir1;, czy też nie.
A policjanta to ja się bawić nie miałem zamiaru.
Cytat
Takie myślenie musi prowadzić właściwie do odrzucenia związku jako takiego, ponieważ był on tylko elementem intrygi która miała doprowadzić do ostatecznego rozwiązania.
Skąd u Ciebie takie przekonanie, niemal pewność?
Jestem w nowym, szczęśliwym związku i jakoś nie mam do niego paranoicznego podejścia.
Pewnie, że obawy były. Ale czas pokazał, że nie wolno zamykać sobie drogi.
rWierzę, że wszystko dzieje się po coś.
Ci, którzy mnie najbardziej skrzywdzili, to byli moi najwięksi nauczyciele.
Ci, którzy mnie oszukali, nauczyli jak nie być oszukiwanym i jak się nie dać oszukać po raz drugi.
Nauczyli mnie również, jak nie krzywdzić innych.r1; Dalajlama
Muszę przyznać, że trochę pojechałeś po bandzie, pisząc o moim naiwnym podejściu do zaufania.
Nie pisałem o Twoim podejściu, a jesli juz to o swoim, bo moje bezgraniczne zaufanie do zony przed... dzisiaj po prostu uwazam za naiwność i nie wazne czy w starym czy nowym zwiazku nie potrafiłbym i nie chciałym tak zaufać. Ja tolerowałem mailowanie ze starym przyjacielem, bo po prostu do głowy by mi nie przyszło ze moze sie to tak skończyć, nawet nie wnikałem o czym piszą, ot po prostu znajomość, teraz w zyciu bym sie na takie cos nie zgodził i nie ważne w starym, czy nowym związku.
Dlatego między innymi nie zgadzam sie z Twoim stwierdzeniem, że zaufanie jest albo go nie ma, może być bezgraniczne, lub zawiera pewne ograniczenia, które narzuca nam nasze doświadzenie.
Cytat
Cytat
Takie myślenie musi prowadzić właściwie do odrzucenia związku jako takiego, ponieważ był on tylko elementem intrygi która miała doprowadzić do ostatecznego rozwiązania.
Skąd u Ciebie takie przekonanie, niemal pewność?
Jestem w nowym, szczęśliwym związku i jakoś nie mam do niego paranoicznego podejścia.
Pewnie, że obawy były. Ale czas pokazał, że nie wolno zamykać sobie drogi.
Nie zrozumiałeś mnie, chodziło mi o całkowite zanegowanie zwiążku, w którym dokonała sie zdrada, a nie związków jako takich, a już tym bardziej Twojego obecnego.
Zresztą mając takie doświadczenia, wcale sie nie dziwię Twojej postawie, gdybym teraz miał sie zawieść na swojej zonie, też nie bawiłbym sie juz nigdy w dawanie szansy. Ale póki co nie wyglada to tak żle, wręcz powiedziałbym dobrze.
Zreszta swoje opinie tu przedewszystkim opieramy na własnych doświadczeniach i ja nie neguje tego co piszesz, nawet jestem przekonany, ze w większości przypadków jest właśnie tak, ale jednak nie zawsze.
Cytat
Zdrajca wypowiedział wojnę nam, rodzinie, dzieciom.(bo nawet o nich potrafi zapomnieć)
My dla niego staliśmy się wrogami, bo to my stoimy im na drodze do ich wyimaginowanego szczęścia.
Jak myślisz, skąd u zdrajców bierze się agresja wobec partnera.?
Nawet po wykryciu zdrady?
Tego kochająca ofiara zdrady nie chce zauważyć.
Nie chce zdrajcy potraktować.jak swojego wroga, chociaż z wrogiem ma już do czynienia
Błaga, prosi, skamle wręcz o miłość, Poniża się, upadla. W oczach niewiernej/ego
No widzisz u mnie było inaczej. Ona pierwsza częściowo sie przyznała, w momencie kiedy chciała to zerwać. Oczywiśćie sprzedła mi tylko czubek góry lodowej, potem mając twarde poszlaki, sprowokowałem, ze powiedziała resztę. Nie było z jej strony agresji, a ja nie skamlałem i nie błagałem o jej miłość, właśnie dlatego że myślałem wtedy tak jak Ty teraz, zdecydowałem sie na rozstanie. Agresja była potem, kiedy nie czekając na rozwód zacząłem sobie układac zycie, a ona została sama, bo kochanek oczywiście nie chciał wziąc na siebie odpowiedzialnosci. Zreszta teraz mysle, ze byłem wtedy okrutny, a ona totalnie rozbita. Po roku ani ja ani ona nie byliśmy szczęśliwi, nie mówiąc o naszych dzieciach. I mysle, ze własnie pragmatyzm był tym, co pchnęło nas do tego by spróbować znowu, po prostu razem jest nam lepiej, ale tez uczucia miedzy nami nabieraja coraz więcej barw, choc nie jest to euforia, a raczej stopniowy proces.
Cytat
Jednak myślami jeszcze długo będą przy kochance/kochanku.
Mając w duchu do nas żal(przecież głośno nam tego z wiadomych powodów nie powiedzą), że my tę sielankę gwałtownie przerwaliśmy
To prawda, nawet jesli sie niczego gwałtownie nie przerywa, jak w moim przypadku. Problem jest w tym że nawet mając jasne przesłanki, czym w rzeczywistości był romans, kobiety nie chcą dopuszczać do siebie tej swiadomości, zyjac swoja bajką. W miejsce ustepującej bajki stopniowo wchodzi swiadomość, niezbyt miła, co tak na prawde sie stało, co poświęciły dla czegość co wydawało sie czymś niesamowitym, wspaniałym, a okazało sie podłym i wręcz wulgarnym. I własnie ta świadomość jest dla mnie podstawą mojego zaufania, choć ograniczonego, do żony, a nie zapewnienia o uczuciu. Jest inteligentna kobietą i wiem ze wyciągneła wnioski. Zyskała niewiele, a straciła dużo, jesli chodzi o rodzine, małżeństwo, a przedewszystkim szacunek do samej siebie. Ma szanse to odbudować, zrezygnowanie z tego byłoby po prostu głupotą.
Dlatego nie podważając Twojego zdania Ed, mając na wzgledzie własne doświadczenia pozostanę przy swoim, że nie zawsze musi być tak strasznie, kiedy da sie szanse.
minął kolejny rok.. czyli 2,5 roku później..
niewiele się zmieniło od zeszłego roku. Żyje z dnia na dzień. Wydaje mi się, że z mojej strony miłości już nie ma. Wypaliła się. Widzę, że mężowi coraz bardziej zależy, ale ja cały czas mam w głowie zdania, które mówił wtedy ("nie umiem powiedzieć co do Ciebie naprawdę czuję" itp.). To wraca cały czas. Staram się o tym nie myśleć, bo i po co rozpamiętywać, ale to cały czas we mnie tkwi.
Jedno czego jestem pewna - nie zależy mi. Już nie. I wiem, ze sobie poradzę. SAMA. nie jest mi do niczego potrzebny.
Smutne, bo czasami mam wrażenie że wszystko już przeżyłam i pora pożegnać się z tym światem.. taka pustka. z łezką w oku wspominam nasze wspólne wakacje przed TYM wydarzeniem, byłam wtedy taka szczęśliwa.. Teraz jestem niczym głaz. Nic mnie nie rusza..
Nie skarżę się - jest poprawnie, mąż nadal bardzo się stara, zapewnia o swoim uczuciu, a jego "potknięcie" z koleżanką z pracy jest tematem tabu.. Tylko co raz częściej mnie pyta "dlaczego ty mnie już nie kochasz"..
a ja czuję pustkę.. jakbym całe szczęście już wykorzystała/zużyła, i już nigdy więcej tego nie poczuję..
dobrze, ze jest córka.. jest cudowna.. dla niej warto szukać światełka w tunelu każdego dnia...
ciekawe, czy ktoś to jeszcze czyta..
Pozdrawiam.
Może uczucie nie umarło tylko zepchnęłaś je gdzieś głęboko w samoobronie aby nie pozwolić się ponownie zranić. Strach przed doświadczeniem tego jeszcze raz tkwi w podświadomości większości z nas, niestety wiara w to że wszyscy ale nie On, została w nas zamordowana przez tych ,którym ufaliśmy bezgranicznie.
Teraz jesteśmy mądrzejsi o gorzką prawdę i pozostaje nam nauczyć się z nią żyć.
Trzymam kciuki aby udało Wam się odnaleźć właściwą drogę.
Hellegela, przecież nie musisz w tym tkwić. To trochę tak, jakbyś była alergiczką i kurczowo broniła przed wyrzuceniem wszelkie zużyte , stare, za małe, bezużyteczne bibeloty, śmieciuchy . Zrób sobie taką próbną psychiczną natychmiastową wyprowadzkę . Ewakuację, która bezwzględnie tnie hierarchię tego co bezwzględnie potrzebne i tego, czego kurczowe ściskanie uniemożliwiłoby ratunek. Zakotwiczyłaś się przy niektórych nieważnościach kilka lat temu i to Cię tak trzyma pod wodą.
rekonstrukcja ma rację z tą separacją. Twój mąż zabawil się z koleżanką z pracy a Ty zostalaś/pozwolilaś na to, aby torturowal Cię psychicznie przez ten caly czas. Efekty widać po Twoich wypowiedziach. No i co z tego, że on jest teraz cudowny i się stara?
Nico. Zapomnialaś w tym wszystkim o sobie, pozwolilaś zniszczyć radość z życia.
Może już czas najwyższy postawić na siebie. Skoro związek z mężem doprowadzil Cię do momentu gdzie piszesz że jesteś jak glaz to czas sobie odpuścić. Trochę wiary Hellegela. Nie musisz wszystkiego mieć pod kontrolą. Jesteś tylko czlowiekiem.
Nie zamieniaj się w zgorzknialą babę. Zadbaj o siebie, zacznij robić rzeczy które Tobie sprawiają przyjemnąć. Mąż (możliwe że chwilową) tą przyjemnością nie jest więc odpuść sobie to bycie na sile. Tym sposobem unieszczęśliwiasz też córkę. Chyba nie chcesz dla niej takiej przyszlości. Ona będzie z Ciebie brala przyklad. Ona też ma być jak glaz. Nie! Ma być uśmiechnięta i szczęśliwa. Ty teraz też masz dążyć do tego.
Odpuść sobie, przede wszystkim psychicznie. Czy rozmawialaś tak szczerze o tym co Cię gryzie z kimś innym niż Twój mąż?
Twoja historia jest podobna do wielu innych tu opisanych, ale odnoszę wrażenie, że jesteś kobietą wrażliwą i dlatego kosztowało Cię to wszystko bardzo dużo. Bardzo się wypaliłaś i pewnie stąd ta pustka.
On pyta Cię "dlaczego ty mnie już nie kochasz". A czy on potrafi zdefiniować teraz co to jest według niego miłość? Bo jak masz mu odpowiedzieć, jeżeli nie masz pewności, czy mówicie o tym samym?
Ja nie powiem swojej małżonce "kocham cię" do czasu aż pozbędę się wątpliwości, że jej definicja miłości zgadza się z moją. Na dzień dzisiejszy nie czuję się przekonany
Miałam bardzo podobna sytuacje do Twojej ,tez romans w pracy z kolezanka-mężatką,tez do niczego sie nie przyznawała,ale mojemu mężowi nie spadły ,,klapki,, z oczu nadal zakochany.Rozwiodłam sie z nim,ani przez ułamek sekundy nawet nie probował ratowac naszego małżenstwa,tylko ona się liczy.Teraz korewna zlozyla pozew o rozwod a ja bede swiadkiem na rozprawie od strony jej męża.jesli masz ochotę pogadać,czy popisać to daj znać na pw,trzymaj sie :cacy:cacy:cacy
Tez jestem 2,5 roku po, ale w zupełnie innym miejscu niż Ty. Każdego dnia coraz bardziej zbliżam sie z żoną, choć na początku, a właściwie przez rok robiłem wszystko zeby być od niej jak najdalej. Ale decydując sie na danie szansy naszemu związkowi, robię wszystko by tę szanse dać. Po tym co piszesz problem nie jest w Twoim mężu, ale w Tobie. Chcesz trwać w tym zwiazku, chyba tylko po to by karać Twojego męza za to, że odebrał Ci marzenia. Ciągle wracasz do czasów z przed, zamiast żyć tu i teraz. Dać szanse to nie znaczy tylko być, trzeba wyciągnąć wnioski z tego co sie stało i postarać sie by związek stał sie lepszy. Jak myślisz, ile wytrzyma Twój mąz starając sie i patrząć na Twoja obojętnośc? Jeżeli nie masz w sobie siły by tworzyć ten zwiazek na nowo, to odejdź, bo karząc jego, karzesz tez siebie i dziecko. Moze zacznij od tego co sugeruje rekonstrukcja. Oderwij sie od tego trwania w związku, spójrz z boku, zastanów sie czego na prawdę chcesz, a potem podejmij decyzję. Najtrudniej jest zawsze zrobic pierwszy krok.
Zastanawiam się czy Wy tak naprawdę przepracowaliście temat. Piszesz, że jest to tabu. Twój mąż udaje, że nic się nie stało. I to może być przyczyną tego stanu, który jest u Ciebie.
Wygląda, że i komunikacja pomiędzy obojgiem szwankuje.
To jest jak rosyjska ruletka.
Raz się udało, pistolet nie wypalił.
My dalej żyjemy ale ze świadomością, że nabój dalej jest w bębenku.
I za którymś razem już nie będziemy mieli tyle szczęścia.
Lub inaczej, już wiemy, że mamy do czynienia z zawodowym mordercą ale podejmujemy ryzyko dalszego życia z nim.
Z nadzieją, że nie strzeli nam w głowę z przyłożenia w momencie gdy się tego w ogóle nie spodziewamy.
Oczywiście można próbować budować na nowo swoje życie ze zdrajcą
To indywidualna decyzja każdego z tutaj piszących.
Jego życie, jego decyzja, jego ryzyko.
Jednak często górę bierze nie zdrowy rozsądek, lecz zwykły pragmatyzm.
Bo kredyt, bo nie mam pracy, bo dzieci, bo tyle lat byliśmy razem.
Boimy się panicznie wręcz utraty, tego co mamy.
Wolimy zachować aktualne status quo, nawet kosztem dalszego cierpienia niż zaryzykować i zacząć życie na nowo ale bez zdrajcy u boku.
A dzieci to zawsze najwygodniejsze usprawiedliwienie dla własnego strachu przed nieznanym.
Ale jak ktoś lubi odgrzewane kotlety ... ;.
Wszyscy jakby pozapominali swoje wcześniejsze niepowodzenia miłosne z lat młodości.
Często również było się w paroletnich związkach.
I co, świat się zawalił?
W pierwszym momencie wydawało się nam , że tak.
Ale
Każdy się poogarniał i potrafił ułożyć sobie życie z nowym partnerem.
Czyż nie tak było?
To niby czemu ma być teraz inaczej.
Czego aż tak się boimy, że wolimy się męczyć, znosić widok zdrajcy i nie być szczęśliwymi?
Bo w to , że ktoś jest szczęśliwy, nigdy nie uwierzę.
Może tak mówi, pisze ale w głębi serca żałuje swojej decyzji o daniu szansy.
Boi jeśli nie ma zaufania( a nie ma)-
to jak można pogodzić bycie szczęśliwym z brakiem zaufania w jakimkolwiek związku?
Bo ja tego nie kminię.
Twoje komentarze pod zdradami, sa czymś szalenie pozytecznym, bo własciwie przekazują w syntetycznej formie to co w pierwszej fazie zdradzonemu jest najbardziej potrzebne. Natomiast zgodzę sie z Tobą, ze odnośnie tego jakie moga byc nasze wybory, nasze drogi do szczęścia, nasze postrzeganie tego co jest dla nas odpowiednie lub nie, to jednak trochę nie kminisz
Twoje przemyślenia i opinie sa spójne i logiczne, tyle,że jednokierunkowe.
Cytat
Raz się udało, pistolet nie wypalił.
My dalej żyjemy ale ze świadomością, że nabój dalej jest w bębenku.
I za którymś razem już nie będziemy mieli tyle szczęścia.
Lub inaczej, już wiemy, że mamy do czynienia z zawodowym mordercą ale podejmujemy ryzyko dalszego życia z nim.
Z nadzieją, że nie strzeli nam w głowę z przyłożenia w momencie gdy się tego w ogóle nie spodziewamy.
Wychodzisz z załozenia, ze zdrada nie moze być błedem. Jest zaplanowanym, wyrachowanym działaniem obliczonym na wyeliminowanie przeciwnika, i nawet jesli nie uda sie za pierwszym razem niechybnie uda sie za drugim, bo co do tego, ze nastapi nie masz watpliwości. Zdrajca to wróg, który wręcz z sadystyczną satysfakcją dokonuje egzekucji na swoim partnerze. Takie myslenie musi prowadzić właściwie do odrzucenia związku jako takiego, ponieważ był on tylko elementem intrygi która miała doprowadzić do ostatecznego rozwiązania. Dosyć to paranoiczne. Odrzucasz totalnie że człowiek uczy sie na błędach, ze jest w stanie realnie ocenić swoje działanie, skutki jakie ono wywolało i próbowac naprawić to co popsuł. Wiem, że czasem mając takie, a nie inne doswiadczenia cięzko w to uwierzyć, ale tak sie dzieje. Czasami zdarza sie tak że ludzie świadomie postrzegają swoja zdradę jako błąd, najczęsciej jesli poniosą tego konsekwencje. I powiem Ci więcej, ktoś kto ma swiadomość błedu, który popełnił jest moim zdaniem w mniejszym stopniu narazony na popełnienie go znowu, niz ktoś kto jest przekonany ze jego to nie dotyczy. Ilu ze zdradzajacych było przedtem głosicielami zasad i wrogami niewierności? Bardzo wielu, a jednak potem...
Cytat
Bo w to , że ktoś jest szczęśliwy, nigdy nie uwierzę.
Otóż nie bałem sie zaryzykowć rozpadu związku, wręcz przez rok robiłem wszystko by tak sie stało, a mimo to wróciłem by znosić widok zdrajcy i do tego daje mi to szczęście. Trudne do uwierzenia? Niewatpię, ale jednak realne. Przebywanie z moja zona daje mi duzo radości i nie dlatego, ze tworze w głowie usprawiedliwienia dla niej, bajkę w której ona była ofiarą (jesli juz to własnej głupoty, która nawet jesli nie jest to była jej integralna częścią
Cytat
to jak można pogodzić bycie szczęśliwym z brakiem zaufania w jakimkolwiek związku?
Ale o jakim zaufaniu mówisz? O tym dosyć naiwnym przeświadczeniu
że skoro partner nas kocha to nie zdradzi? Kazdy z nas miał takie przed...Czy mówisz o takim, które pozwala Ci być spokojnym, kiedy partenera nie ma w pobliżu, które nie czyni z Ciebie policjanta, które zakłada jego dobre intencje (choć jak wiadomo dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane
Tak, mam to drugie, ograniczone zaufanie, nie, z pewnością nie mam tego pierwszego. Reasumując moja niepewność nie jest wieksz niż była w innym związku, a watpliwości mniej. I rzeczywiście jest w tym jakiś pragmatyzm, bo wolę iśc przez zycie z kimś z kim mnie wiele łączy i z kim mam wspólne cele, a wręcz wspólna pasję ( bo tym są dla nas nasze dzieci), niż próbować Tworzyć coś nowego co z gruntu będzie obarczone pewną niespnością, bo czastka mnie zawsze byłaby gdzie indziej.
A na koniec co do zdrowego rosądku:
Cytat
Witaj Lagos.
Muszę przyznać, że trochę pojechałeś po bandzie, pisząc o moim naiwnym podejściu do zaufania.
Jesteś inteligentnym facetem i doskonale wiesz o czym piszę.
Ja konsekwentnie twierdzę że albo zaufanie w związku jest, albo go nie ma.
I tyle.
Cytat
Nie, nie wychodzę z takiego założenia.
Z wielkim trudem, ale mogę zrozumieć jednorazowy wyskok. Potraktować to jako błąd
Każdemu może się to przytrafić,.
Lecz nie człowiekowi myślącemu, szczerze kochającemu, szanującemu swojego partnera i mającemu poczucie empatii
Chyba, że uważamy zdrajcę za osobę pozbawioną zdolności do samodzielnego myślenia.
Za kogoś, komu wycięto mózg.
Sam jednak wiesz doskonale, że przecież tak nie jest.
Niemal wszystkie działania zdrajcy są doskonale zaplanowane(niemal, gdyż jednak zawsze wpadają
Cała logistyka, alibi, maskowanie- mające na celu jedno.
Ukrycie zdrady przed partnerem świadczą o czymś zupełnie innym.
To, jak się zachowamy w sytuacji gdy jest okazja, to wyłącznie kwestia moralnych zasad, naszego charakteru, poczucia empatii i szacunku do partnera.
O uczuciu do niego nawet nie wspomnę, bo przecież tylko nas kocha, prawda?
Natomiast wielomiesięcznego romansu, prowadzenia podwójnego życia błędem nie odważyłbym się nazwać
To :
Cytat
Zdrajca wypowiedział wojnę nam, rodzinie, dzieciom.(bo nawet o nich potrafi zapomnieć)
My dla niego staliśmy się wrogami, bo to my stoimy im na drodze do ich wyimaginowanego szczęścia.
Jak myślisz, skąd u zdrajców bierze się agresja wobec partnera.?
Nawet po wykryciu zdrady?
Tego kochająca ofiara zdrady nie chce zauważyć.
Nie chce zdrajcy potraktować.jak swojego wroga, chociaż z wrogiem ma już do czynienia
Błaga, prosi, skamle wręcz o miłość, Poniża się, upadla. W oczach niewiernej/ego
[quote,]Zdrajca to wróg, który wręcz z sadystyczną satysfakcją dokonuje egzekucji na swoim partnerz[/quote,]
Przecież dokładnie jest tak jak napisałeś!
On traktuje nas jak swojego wroga.
Ba, widząc co się dzieje, widząc wyniszczenie psychiczne i fizyczne partnera, łzy jego oczach dalej kontynuuje romans.
Do pewnego momentu.
Gdy wreszcie zdesperowany partner pokaże nie siłę argumentów lecz argument siły.
A kochanek/kochanka pokaże jak naprawdę traktował tę znajomość.
Bzykanko, czułe słówka, zapewnienia o miłości, ukradkowe spotkanka owszem.
Ale gdy grozi wspólne dalsze życie z kimś takim- ogon pod siebie i w długą.
Wtedy jak było u Yorika- nagle okazujemy się największa miłością ich życia, a tamto to największy ich życiowy błąd i zrobią wszystko aby go naprawić.
Sami popadając często w wręcz paranoiczną zazdrość.
Bo zaczynają mierzyć nas swoją miarą
Jednak myślami jeszcze długo będą przy kochance/kochanku.
Mając w duchu do nas żal(przecież głośno nam tego z wiadomych powodów nie powiedzą), że my tę sielankę gwałtownie przerwaliśmy
{quote]r30; i nawet jeśli nie uda się za pierwszym razem niechybnie uda się za drugim, bo co do tego, ze nastąpi nie masz wątpliwości.[/quote]
Akurat tego nauczyło mnie życie.
Swego czasu wybaczyłem zdradę swojej byłej dziewczynie zdradę,
Wcześniej planowaliśmy wspólne życie, ślub.
Też wychodziłem z założenia, że każdy może popełnić błąd.
I r30;
Miałem powtórkę z rozrywki po roku czasu
Cytat
Niczego nie odrzucam, ale również ofiara zdrady ma prawo do błędu.
Ja potrafiłem wyciągnąć z tej życiowej lekcji właściwe wnioski.
Odebrałem raz bolesną lekcję ale na całe życie.
Powiedziałem sobie, że koniec z wybaczaniem, bo gdy ponownie uwierzymy, wtedy boli kilkakrotnie mocniej.
Gdy moja ex zdradziła- już nie było zmiłuj się.
Wolałem nie testować na sobie kolejny raz czy będzie powtórka z rrozrywkir1;, czy też nie.
A policjanta to ja się bawić nie miałem zamiaru.
Cytat
Skąd u Ciebie takie przekonanie, niemal pewność?
Jestem w nowym, szczęśliwym związku i jakoś nie mam do niego paranoicznego podejścia.
Pewnie, że obawy były. Ale czas pokazał, że nie wolno zamykać sobie drogi.
rWierzę, że wszystko dzieje się po coś.
Ci, którzy mnie najbardziej skrzywdzili, to byli moi najwięksi nauczyciele.
Ci, którzy mnie oszukali, nauczyli jak nie być oszukiwanym i jak się nie dać oszukać po raz drugi.
Nauczyli mnie również, jak nie krzywdzić innych.r1;
Dalajlama
Na poczatek kilka słow wyjaśnienia.
Cytat
Nie pisałem o Twoim podejściu, a jesli juz to o swoim, bo moje bezgraniczne zaufanie do zony przed... dzisiaj po prostu uwazam za naiwność i nie wazne czy w starym czy nowym zwiazku nie potrafiłbym i nie chciałym tak zaufać. Ja tolerowałem mailowanie ze starym przyjacielem, bo po prostu do głowy by mi nie przyszło ze moze sie to tak skończyć, nawet nie wnikałem o czym piszą, ot po prostu znajomość, teraz w zyciu bym sie na takie cos nie zgodził i nie ważne w starym, czy nowym związku.
Dlatego między innymi nie zgadzam sie z Twoim stwierdzeniem, że zaufanie jest albo go nie ma, może być bezgraniczne, lub zawiera pewne ograniczenia, które narzuca nam nasze doświadzenie.
Cytat
Cytat
Skąd u Ciebie takie przekonanie, niemal pewność?
Jestem w nowym, szczęśliwym związku i jakoś nie mam do niego paranoicznego podejścia.
Pewnie, że obawy były. Ale czas pokazał, że nie wolno zamykać sobie drogi.
Nie zrozumiałeś mnie, chodziło mi o całkowite zanegowanie zwiążku, w którym dokonała sie zdrada, a nie związków jako takich, a już tym bardziej Twojego obecnego.
Zresztą mając takie doświadczenia, wcale sie nie dziwię Twojej postawie, gdybym teraz miał sie zawieść na swojej zonie, też nie bawiłbym sie juz nigdy w dawanie szansy. Ale póki co nie wyglada to tak żle, wręcz powiedziałbym dobrze.
Zreszta swoje opinie tu przedewszystkim opieramy na własnych doświadczeniach i ja nie neguje tego co piszesz, nawet jestem przekonany, ze w większości przypadków jest właśnie tak, ale jednak nie zawsze.
Cytat
My dla niego staliśmy się wrogami, bo to my stoimy im na drodze do ich wyimaginowanego szczęścia.
Jak myślisz, skąd u zdrajców bierze się agresja wobec partnera.?
Nawet po wykryciu zdrady?
Tego kochająca ofiara zdrady nie chce zauważyć.
Nie chce zdrajcy potraktować.jak swojego wroga, chociaż z wrogiem ma już do czynienia
Błaga, prosi, skamle wręcz o miłość, Poniża się, upadla. W oczach niewiernej/ego
No widzisz u mnie było inaczej. Ona pierwsza częściowo sie przyznała, w momencie kiedy chciała to zerwać. Oczywiśćie sprzedła mi tylko czubek góry lodowej, potem mając twarde poszlaki, sprowokowałem, ze powiedziała resztę. Nie było z jej strony agresji, a ja nie skamlałem i nie błagałem o jej miłość, właśnie dlatego że myślałem wtedy tak jak Ty teraz, zdecydowałem sie na rozstanie. Agresja była potem, kiedy nie czekając na rozwód zacząłem sobie układac zycie, a ona została sama, bo kochanek oczywiście nie chciał wziąc na siebie odpowiedzialnosci. Zreszta teraz mysle, ze byłem wtedy okrutny, a ona totalnie rozbita. Po roku ani ja ani ona nie byliśmy szczęśliwi, nie mówiąc o naszych dzieciach. I mysle, ze własnie pragmatyzm był tym, co pchnęło nas do tego by spróbować znowu, po prostu razem jest nam lepiej, ale tez uczucia miedzy nami nabieraja coraz więcej barw, choc nie jest to euforia, a raczej stopniowy proces.
Cytat
Mając w duchu do nas żal(przecież głośno nam tego z wiadomych powodów nie powiedzą), że my tę sielankę gwałtownie przerwaliśmy
To prawda, nawet jesli sie niczego gwałtownie nie przerywa, jak w moim przypadku. Problem jest w tym że nawet mając jasne przesłanki, czym w rzeczywistości był romans, kobiety nie chcą dopuszczać do siebie tej swiadomości, zyjac swoja bajką. W miejsce ustepującej bajki stopniowo wchodzi swiadomość, niezbyt miła, co tak na prawde sie stało, co poświęciły dla czegość co wydawało sie czymś niesamowitym, wspaniałym, a okazało sie podłym i wręcz wulgarnym. I własnie ta świadomość jest dla mnie podstawą mojego zaufania, choć ograniczonego, do żony, a nie zapewnienia o uczuciu. Jest inteligentna kobietą i wiem ze wyciągneła wnioski. Zyskała niewiele, a straciła dużo, jesli chodzi o rodzine, małżeństwo, a przedewszystkim szacunek do samej siebie. Ma szanse to odbudować, zrezygnowanie z tego byłoby po prostu głupotą.
Dlatego nie podważając Twojego zdania Ed, mając na wzgledzie własne doświadczenia pozostanę przy swoim, że nie zawsze musi być tak strasznie, kiedy da sie szanse.