Tomek040184 zwróć uwagę gdzie piszesz komentarze bo chyba nie tutaj chciałeś je zostawić.
Tomek040184
02.10.2024 06:46:57
Życzę powodzenia na nowej drodze życia. Chociaż z reguły takim ludziom nie wierzę. Swoją drogą przecież kochanka też zdradzalaś i żyłaś wiele lat w kłamstwie.
Rozumiem że każdy szczęście po swojemu i
Tomek040184
20.09.2024 01:07:22
Dobra to ja dorzucę swoją cegiełkę do tematu. Waszego związku już nie ma. Szykuj papiery rozwodowe, pogadaj z adwokatem co i jak, zadbaj o siebie, hobby, rower, to co lubisz, cokolwiek, grzyby, spacer
Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
Ogólnie jest tutaj przyjęte, że dla zdrady nie ma wytłumaczenie i usprawiedliwienia. Jak się okazuje nie jest to takie proste i oczywiste. Więc jak to jest z tym? Po osobistym doznaniu czegoś strasznego, traumatycznego, mamy otwartą furtkę i przyzwolenie do zdrady?
Morfeusz, gdzie jest ogólnie przyjęte, że dla każdej zdrady nie ma usprawiedliwienia? Czy jest jakiś regulamin dotyczący zdrady? Przypomnij sobie sprawę płk. Kuklińskiego. Co to jest - osobiste doznanie czegoś strasznego - o którym piszesz? Oczywiście w sytuacji camero06, (domyślam się, że jest inspiracją, do zadanego pytania), najprostszym i najuczciwszym rozwiązaniem byłoby natychmiastowe odejście od gwałciciela. Jednak, życie nie zawsze jest takie proste - poczytaj o dysfunkcjach, współuzależnieniach etc. Wraz z gwałtem mężczyzna traci miłość, zaufanie i lojalność. Punkt widzenia, jak zawsze zależy od punktu siedzenia - gdyby sprawa dotyczyła kogoś bliskiego Tobie, być może miałbyś inne zdanie w tym temacie. Jeszcze raz zacytuję Rbita, gdyż w tym temacie mamy podobne zdanie: "Nad takim gnojem nie ma co się litować i w stosunkach z takim gnojem żadne zasady nie obowiązują"
1) Nie słyszałem, by osoby mówiące o tym, że jakaś czynność usprawiedliwia zdradę - mówiły jednocześnie "tak popieramy gwałty, przemoc, złe traktowanie" - .... bo nie popierają.
2) Można być przeciwko zdradzie i przeciwko złemu zachowaniu (obojętnie o czym mówimy konkretnie)
3) Nie widzę związku przyczynowo skutkowego pomiędzy czynnościami NIEZALEŻNYMI.
Awaria samochodu może być przyczyną tego, że jedziemy do pracy autobusem (nie można inaczej się dostać do pracy, więc np. autobus lub pociąg jest jedynym wyjściem), ale trudno uznać, że skoro auto się zepsuło, to mam prawo jechać na gapę.
Gwałt można rozwiązać (najczęściej stosowane) odejściem, zgłoszeniem do odpowiednich służb, dochodzeniem odszkodowania itp.
Zastosujmy metodę "jestem pokrzywdzony, więc krzywdzę innych"
LSR obraził Gordiana, więc ten mu nawtykał jeszcze bardziej i powiedział, że LSR ma za duże uszy.
na to LSR obraził matkę Gordiana (chyba może, skoro nie ma usprawiedliwienia dla chamstwa?)
No to Gordian uderzył LSRa w twarz, a LSR Gordiana w nery.
Skoro mogę pomyślał LSR, więc czemu nie - wyciągam nóż.......
Gordian
Żeby od razu było wiadomo, że nie pałam tutaj chęcią udowodnienia czegoś za wszelką cenę. Po prostu chętnie przeczytałbym co na ten temat myślą inni.
Cytat
Czy jest jakiś regulamin dotyczący zdrady?
Nie ma żadnego regulaminu. W większości tutaj wątków jest uznana pogarda dla zdrady i raczej nie ma przyczyn, które by ją usprawiedliwiały. Najpierw kończymy jeden związek, a później zaczynamy następny. Tak to można prosto przedstawić. Taki jest schemat książkowy, który tutaj się sprawdza i jest najlepszym rozwiązaniem.
Więc jeżeli gwałt zwalnia nas od obowiązku bycia wiernym, to jakie jeszcze przyczyny możemy do tego zaliczyć: znęcanie się psychiczne, fizyczne, zdrada partnera itp...nie wiem, brak szacunku, co jeszcze? Nie mówię ironicznie tylko poważnie.
Może ktoś ma jakieś porównania z autopsji i mógłby się podzielić?
Wydaje mi się, ze sama zdrada w sobie jest zła. Nie chodzi o to, żeby tego "bydlaka, gwałciciela" skrzywdzić zdradą, bo jemu to należy się o wiele większa kara, a ja osobiście nie miałbym też dużych wyrzutów sumienia z tego powodu pomimo wszystko. Ale czy tędy droga? Ciężko porównać ze sobą uczucia związane ze zdradą czy gwałtem i stosować w tym przypadku np. kodeks Hammurabiego, którego często jestem zwolennikiem. "Zdrada za zdradę, gwałt za gwałt...oko za oko".
Pewne rzeczy wiem że są złe, ale w poczuciu sprawiedliwości w moim mniemaniu (taki osobisty kodeks) i tak bym je zrobił. To nie znaczy, że miałbym zakłamany obraz, że robię prawidłowo. Wręcz przeciwnie.
Cytat
Punkt widzenia, jak zawsze zależy od punktu siedzenia - gdyby sprawa dotyczyła kogoś bliskiego Tobie, być może miałbyś inne zdanie w tym temacie.
Żeby to dotknęło kogoś mi bliskiego, to najpierw bym się zajął gwałcicielem i zrobił wszystko, żeby poniósł należytą karę. To nie znaczy żebym pochwalał postępowanie związane ze zdradą. Może w tym przypadku nie potępiałbym tego skrajnie, ale także zbytnio się tym nie zachwycał.
Cytat
Przypomnij sobie sprawę płk. Kuklińskiego.
Nie jestem historykiem. Ale na dzień dzisiejszy osobiście uważam, że Kukliński nie zdradził Polski, a Układ Warszawski, który sam w sobie był dla mnie zły. Więc dla mnie jest bohaterem. A czy dostawał za to kasę czy nie to już nie wgłębiałem się.
Podobna sytuacja z Jaruzelskim. Czy uratował Polskę przed najazdem ZSRR czy jednak niesłusznie wprowadził stan wojenny.
Wies Morfeuszu, do tej pory byłam zatwardziałą zwolenniczką rozwiązań o jakich piszesz.Nie ,żebym radykalnie zmieniła zdanie i usprawiedliwiała każdą zdradę, jednak pewne fakty dają mi do myślenia. Jestem na takim etapie,że nie mam rozwodu a z mężem łączy nas wspólny dach nad głową. No i szczerze odpowiada mi to póki co. Szkoda mi kasy na założenie sprawy,on mi nie zwróci połowy,tego jestem pewna. On tez nie wniesie pozwu bo wiem ,że chce wyjść na biednego misia przed swoją rodziną i znajomymi. Jego ten stan rzecy nie ogranicza absolutnie, mnie tak. Jednak nie szukam na siłę,nie wiem czy wogóle będę szukać i rozwód mi niepotrzebny. Boję się ,że jak to w życiu bywa,może coś się wydarzyć, nie wiem,los ,postawi przede mną wspaniałego faceta,w którym sie zakocham i będę chciała ułozyć z nim życie. Czyli zanim dojdzie do rozwodu to będę z innym facetem. Co wtedy? Będę w jednym worku z innymi kochankami? Bo wiadomo , są kochanki i kochanki. Będę tak samo potraktowana? Oceniona? Nic nie usprawiedliwia zdrady? Zaczynam myśleć takimi kategoriami i nie ukrywam,że niektóre zdrady tutaj opisywane ,tak tłumaczę. My jako obserwatorzy,wiemy tyle ile ktoś tutaj napisze ,pozwoli na ingerencję w swoje życie. A życie jest nieprzewidywalne, oczekuje od nas trochę pokory. I nigdy nie mów nigdy. Może ktoś mi sugerować to rozwiedź się już i nie tłumacz się. No nie chce mi się,nic mnie nie pili,krzywda mi się nie dzieje, nie przeszkadza mi taki układ. To będzie impuls.
Binka. Jesteś szególna. Odeszłabyś. Ale nie masz dokąd. Prawda? Natychmiast byś to zakończyła gdyby nie kasa (a raczej jej brak) i możność zaczęcia od nowa skoro w małżeństwie i tak już sobie wszystko wyjaśniliście i póki co jest jak jest. Szkoda. Rozwinięcie skrzydeł wymaga miejsca. Ale lepiej trzymaj się z daleka od układów. Tak dla samej siebie. Takie rzeczy bardziej życie komplikują niż upraszczają. Choć na pierwszy rzut oka jest O.K>
Nie dręcz się. Sprawy trzeba rozwiązywać po kolei. Głupie? Może...
No właśnie Milordzie.Nie mam motywacji. Nie gwałci ,nie bije, nie rusza mnie,mam względny spokój. I tak to sobie tłumaczę. Boję się niewiadomego, ryzykować nie lubię. Ludzie decydują się na drastyczne posunięcia aby sobie polepszyć a nie pogorszyć. Więc jak jest kobieta notorycznie bita ,poniewierana,gwałcona i odchodzi byle gdzie aby mieć spokój to rozumiem i też pewnie uciekałabym gdzie pieprz rośnie.Dlatego napisałam wcześniej ,że to będzie impuls. Nie wiem ,mega kłótnia, wizyta potencjalnej kochanki,coś co poruszy mnie do granic wytrzymałości. No taka jestem. Taką siebie kocham.
Znajdź motywację. I zobacz cały świat. Moze klapniesz w Hiszpanii a może dopieo w Wenezueli. Nie ma za co? Starczy na pierwszy bilet. Później to już z górki. i wcale nie jako prosty..... Tylko z godnością. Ale rozumiem. Sam mógłbym się przenieść bez problemów do Szkocji tam gdzie moja rodzina marzy bym się wyniósł z Polski i ... Ale to może poczekać. A może do Szkocji? Tylko, że tam zimno
Mnie także daje to do myślenia dlatego założyłem ten wątek. Mam swoje zdanie na ten temat, ale chciałbym także poznać co inni myślą. Może wtedy do końca mi się rozjaśni.
Oczywiście, każdą sprawę należy rozpatrywać indywidualnie.
Powiedz, dlaczego wtedy, kiedy poznałabyś kogoś zdobyłabyś się na odejście a nie teraz? Nie ważny byłby wtedy dom i wszystko co zostawiasz. Więc znajdź ten impuls w sobie i odejdź. Chroń siebie. Zobaczysz, że czym dłużej tkwisz w tym chorym związku, tym bardziej będziesz traciła wiarę, że jeszcze można zacząć żyć normalnie i cieszyć się. W ten sposób powoli się wyniszczasz. W imię czego, połowy domu? Do grobu go nie zabierzesz, a zmarnujesz sobie życie, które Tobie jeszcze zostało. To powinna być nasza przemyślana decyzja, a nie spowodowana zewnętrznym impulsem.
Wiesz, po pewnym czasie przyzwyczaisz się do takiego układu i zapomnisz jak naprawdę być szczęśliwą. Bo zostałaś z powodu domu. Wiem, że nie jest łatwe, wymaga czegoś silniejszego od nas samych.
Ale nie wiesz, co Ciebie czeka za tymi drzwiami, jeżeli byś odeszła. Więc teraz masz takie wahania, i zaczynasz zastanawiać się czy naprawdę część osób które zdradziły są winne.
Może wejdziesz, na wyższy poziom, doznasz olśnienia z powodu trafnej decyzji i nam tutaj wszystkim powiesz, że jednak nie warto tak tkwić, bo szczęśliwe życie jest ważniejsze niż połowa dachu nad głową. Może nie będzie idealnie, bo nie będzie. Ale przynajmniej będziesz wolna, spokojna i nie musiała patrzeć na swojego męża. Wydaje mi się, że musisz dojrzeć do tego, żeby jednak nie tkwić w tym chorym związku. I naprawdę Tobie współczuje z tego powodu. Dasz radę.
Binko, Czy widzisz siebie za 10 lat? Czy chciałabyś tak żyć jak teraz? Bo jeżeli niczego nie zmienisz, to będziesz tak tkwiła do końca życia. Możesz to zrobić teraz. A czym się różni odejście w tej chwili a wtedy, kiedy byś kogoś poznała? Musisz zrobić i tak podobną drogę z rozwodem i podziałem majątku teraz, jak byś miała to zrobić w przyszłości. Tylko jedyną różnicą będzie to, że się zakochasz. Więc nie czekaj na nikogo, zrób porządek ze swoim życiem. A jak kogoś poznasz i pokochasz ze wzajemnością, to będziesz w jakimś tam sposób spełniona i szczęśliwa.
Ale wychodzi na to, że podobnie postępujesz jak typowa matka polka. Sama mówisz, że w sumie pasuje Tobie ten układ póki co i szkoda Tobie kasy na sprawę rozwodową. Dlatego nic nie robisz w tym kierunku.
Może czas dowiedzieć się co do szczegółów postępowania. Jest rozdzielność majątkowa, jeżeli nie masz kasy, to składasz wniosek o swoich dochodach i nie będziesz musiała nic płacić. A później sąd ściągnie kasę od męża po zakończeniu postępowania. Różne są mechanizmy. Ale to od nas zależy co zrobimy i czy chcemy.
Wiem, że istnieje dysfunkcja i współuzależnienie. Także byłem uzależniony jak tutaj większość. Jednak starałem się to zrozumieć i sobie pomóc.
Ale jak komu wygodnie. Jedni tkwią i nie widzą dla siebie wyjścia, inni szukają rozwiązań dla siebie jak najbardziej odpowiednich.
Wiec Binko, walcz o siebie, inni dali sobie radę, Ty także sobie poradzisz.
Do Hiszpanii się wybieram jesienią na zasłużony odpoczynek . Całkiem sama,bez obstawy i nadbagażu. Szkocja? Brr... jestem ciepłoluba No chyba,że z kimś kto ogrzeje mnie swoim ciepłem .
Przepraszam Administrację,za dwa posty z rzędu są moje ale muszę odpisać Morfeuszowi bo mi myśli ucieknąsmiley.
Morfeuszu drogi, dziękuję za troskę, ale ja się nie żalę,to jest mój wybór. No proszę Cię,nie pisz ,że wiesz co dla mne będzie lepsze. Podałam swój przykład jako porównanie dwóch wydawałoby się podobnych przypadków. Hipotetycznie takmogłoby być. I takie jest moje podejście do problemu, staram się zrozumieć motywy postępowania. A że tylkokrowa nie zmienia pogladów ,to być może za jakiś czas zacznę ewoluować.
Straszną wizję mojego życia nakreśliłeś Morfeuszu. Kurczaki, żyję normalnie,nie wyniszczam się, robię to, na co mam ochotę (nie zrozum tego opatrznie). Robię zakupy takie jakie chcę,nikt mi nie mrauczy za uszami,nie dyktuje warunków. Gotuję to, na co mam ochotę. I zastanawiam się czy w ogóle dam się w jakiś związek wmotać.Sprawdziłam się jako matka i żona. To musiałoby na mnie spaść jak grom z jasnego nieba a ponieważ nie jestem w wieku poborowym smiley, to żadnych piorunów nie przewiduję smiley.
Tak więc Morfeuszu odpowiadając na Twoje pytanie, dlaczego dopiero zdecyduję się na jakieś kroki pod wpływem impulsu ,podałam taki przykład i prosta odpowiedź. Jestem za wygodna,leniwa i nie mam zamiaru tułać się do końca życia po wynajmowanych mieszkaniach, nie ja wszystko spieprzyłam.
A, że jak zechcę to dam radę ,to wiem, na tyle znam siebie, dlatego się nie martwię. Jestem strasznie upartasmiley. Za 10 lat? Morfeuszu od jakiegoś czasu,może tak od 5 lat żyję dniem dzisiejszym i nie wiem co będzie za tydzień a 10 lat to utopia.
Trochę dramatycznie i za jaskrawie wszystko przedstawiłeś ale dzięki za troskę.
...pozwoliłam sobie scalić wypowiedzi
jakich wiele
Ogólnie jest tutaj przyjęte, że dla zdrady nie ma wytłumaczenia i usprawiedliwienia.
No właśnie, co to znaczy ogólnie przyjęte? Ja nigdy się z takim postawieniem sprawy nie zgadzałem. Pragnę aby każda zasada którą się kieruję w życiu była spójna z moim przekonaniem i światopoglądem, chcę ją rozumieć zanim zastosuję. Efekt jest taki, że tych zasad mam niewiele . Nawet do Dekalogu bym się w wielu miejscach przyczepił (szczególnie do pierwszych czterech czy pięciu przykazań).
Jest jednak coś w co wierzę: jedną z najcenniejszych wartości człowieka jest wolność i prawo do szczęścia a cechą: tolerancja. Dla mnie to ludzie mogą robić co im się rzewnie podoba i są ograniczeni jedynie wolnością i krzywdą drugiej osoby. Jeżeli dwoje ludzi żyjących razem (np. małżonków) umówi się, że chcą urozmaicenia i zdradzają - ja tutaj nie widzę żadnego problemu. Jeżeli jeden z partnerów złamie obietnicę wierności i zdradzi - drugi automatycznie zostaje moim zdaniem zwolniony z obowiązku bycia wiernym. Oczywiście jeżeli oboje partnerzy świadomie postanowią naprawić relację i ponownie dojdą do wniosku, że ich związek ma trwać nadal - wtedy niejako przysięga zawierana jest na nowo. Wtedy ponowna zdrada (niezależnie z której strony) nie może już być usprawiedliwiona. Ale w sytuacji, kiedy jedno zdradza, czy krzywdzi i nie poczuwa się do obowiązku naprawy i sprawa pozostaje nie wyjaśniona - daję prawo drugiej osobie do indywidualnego pokierowania swoim życiem. Czy będzie to natychmiastowe odejście, czy trwanie obok (ucieczka wewnętrzna), czy zbieranie sił i środków do wyrwania się albo po prostu rozpoczęcie nowej relacji - ja taką osobę raczej usprawiedliwiam. Oczywiście każda sprawa jest indywidualna i mógłbym pewnie znaleźć przykład sprzeczny z moją powyższą deklaracją.
Niedawno będąc na forum byłem świadkiem reakcji drogich współużytkowników tego portalu na osobę, która związała się z żonatym mężczyzną sama będąc wolna. Ta osoba chciała pogadać, poznać nasz punkt widzenia, może się jakoś usprawiedliwić. Była raczej spokojna i rzeczowa. Spotkała się z powszechnym potępieniem i agresją na bardzo niskim poziomie. Bo przecież istnieje zasada: "żonaty jest nietykalny" i już! Kolejna moim zdaniem bzdura. Taka sama jak wiara w to, że instytucja małżeństwa chroni związek albo że jest lepsza niż bycie razem w konkubinacie. Jesteśmy wolnymi ludźmi i jeżeli błądzimy to nie zrzucajmy winy na osoby trzecie.
Bezkompromisowa agresja którą widziałem przypomina mi ślepą wiarę w te tzw. żelazne zasady. Nie ma tutaj miejsca na refleksję, spojrzenie na sprawy z wielu stron, nie ma chęci zrozumienia ludzkich słabości i po prostu życia.
flaming napisał/a:
Jeżeli jeden z partnerów złamie obietnicę wierności i zdradzi - drugi automatycznie zostaje moim zdaniem zwolniony z obowiązku bycia wiernym. Oczywiście jeżeli oboje partnerzy świadomie postanowią naprawić relację i ponownie dojdą do wniosku, że ich związek ma trwać nadal - wtedy niejako przysięga zawierana jest na nowo. Wtedy ponowna zdrada (niezależnie z której strony) nie może już być usprawiedliwiona. Ale w sytuacji, kiedy jedno zdradza, czy krzywdzi i nie poczuwa się do obowiązku naprawy i sprawa pozostaje nie wyjaśniona - daję prawo drugiej osobie do indywidualnego pokierowania swoim życiem.
Lubię Twoje, flaming, wyważone i rzeczowe wypowiedzi...
Spróbuję jednak nieznacznie polemizować z Tobą...
Czy w/w umowa, o której piszesz między dwojgiem ludzi i jej ewentualne zerwanie dotyczyć ma tylko zdrady i zachowań ekstremalnych typu wspomniany gwałt, przemoc fizyczna, psychiczna cz nie ?
Idąc tym tokiem myślenia, jeśli jedno ze współmałżonków/partnerów nie wywiązuje się z umowy i nie zaspokaja oczekiwań innego rodzaju to też uznać to powinniśmy za zerwanie owej umowy ? W ten sposób rozumując...prosta droga do nadużyć...
Mąż spędza każde popołudnie na siłowni...A mieliśmy spędzać wieczory rodzinnie...Nie zgadzam się z takim traktowaniem...Czy to już podstawa do zastanowienia się nad umową i czy nastąpiło zerwanie jej ?
Kupuję pięćdziesiątą parę butów i czterdziestą torebkę do kolekcji, która powoli nie mieści się w szafie...Mąż mówi, ze to marnowanie ciężko zarobionych pieniędzy i zwyczajna głupota...A mieliśmy oszczędzać na nowe "m"...
Mąż godzinami gapi się w TV i maniacko gra na PS...Zaniedbuje mnie...
Żona...
Można tak jeszcze długo...
Celowo przejaskrawiam...
Umowa...ok, tyle, że chyba trzeba monitorować jej stan i na bieżąco składać skargi, potem można dać jakiś okres wypowiedzenia przy zerwaniu jej, nim przejdzie się do konkurencji...
Autorka wątku, od której wzięła się cała ta dyskusja, nie zrobiła nic ze swoim małżeństwem, nie powiedziała mężowi, co czuje, jaką krzywdę jej wyrządził...Nie dała sygnału ostrzegawczego, że umowa jest zagrożona...
IMO pomyślała, jak Ty, że skrzywdzona ma prawo postępować tak samo...
Oko za oko...
Żeby było jasne...Nie bronię jej męża ( jakkolwiek wyglądał ów seks, jeśli był pod przymusem ) okazał się po prostu bydlakiem...
Ale, jak już pisał LSR, przemoc to jedno, a późniejsza zdrada i szukanie dla niej wytłumaczenia, to drugie...Obie sprawy, wg mnie nie powinny być wiązane...
Jakich Wiele dzięki .
Zgadzam się z tym co napisałaś o zrywaniu umowy.
Wydaje mi się, że zgodny związek działa na zasadzie naczyń połączonych. Ciągle jest równowaga,poziom wyrównany pod każdym wględem a czynnikiem scalającym są kompromisy z obydwu stron. Gdy jednak naczynia uległy odłączeniu, cały system przestaje funkcjonować poprawnie, nic się nie reguluje. Nie chce mi się iść na kompromis z osobą ,która mnie krzywdzi i oszukuje, nagle zauważam wady i nie che mi się ich tolerować. Kiedyś to się jakoś rozmywały w całości, człowiek sobie na różne sposoby tłumaczył niedociągnięcia partnera. Taka jest moja filozofia.
morfeuszu??
Czytałam Twój tekst i myślałam...., jakiej odpowiedzi oczekujesz....???
Odpowiem Ci bardzo subiektywnie...
Pokochałam mojego męża jako dorosła , "samodzielna" osoba, miłością czystą, bezwarunkową.. kochałam Go za to Kim jest, i za to Jaki jest....
Przez wiele lat ufałam mu, i myślałam, że to "miłość jak z bajki.."
Wydawało mi się, że mam ogromne szczęście... bo "taka miłość się nie zdarza..
Rozmawialiśmy o tym, co by było, gdyby, któreś z nas , uznało, że pragnie czegoś (czyt. kogoś..) innego..
Każde z nas, mówiło, że zachowałoby się "uczciwie" ..., i jak najmniej boleśnie dla drugiej strony...
Każde "deklarowało", że mimo "zauroczenia" walczyłoby o związek, powiedziałoby czego "tak naprawdę oczekuje, i czego mu brak..."
Życie zweryfikowało słowa....
Dalej będę twierdzić, że nie ma wytłumaczenia dla zdrady..
nawet jeśli sami zostaliśmy zdradzeni... Człowiek mądry i szlachetny ma odwagę powiedzieć to co myśli i czuje... (potrafi odejść z honorem), przede wszystkim potrafi być wierny zasadom.. i ideałom...
To co myślę i czuję ... świetnie "oddaje" cytat z Helen Keller...
Jakich wiele:
Nie do końca się chyba zrozumieliśmy. Ja nie usprawiedliwiam każdej zdrady, ja tylko nie uznaję poglądu, że dla zdrady nigdy nie ma wytłumaczenia czy usprawiedliwienia. Wiadomo, że łatwiej przyjąć jakąś zasadę, najlepiej jasną i prostą. Wtedy w każdej życiowej sytuacji będzie się nam wydawało, że umiemy rozróżnić dobro od zła. Ale życie nie jest takie proste i ja znam takie przypadki w których nie mogę kogoś potępić i powiedzieć: nie ważne czego doświadczyłeś, w jakiej byłeś sytuacji - miałeś zachować się nieskazitelnie zgodnie z przyjętymi normami.
Co do mojego kryterium takich sytuacji to nie jest ono bardzo ściśle określone (chyba to wyraźnie napisałem). Chodzi przede wszystkim o podważenie podstaw związku dwojga ludzi czyli wzajemnego zaufania, szacunku i zrozumienia. Jeżeli jedna ze stron burzy te podwaliny i powoduje, że druga strona traci grunt pod nogami - wtedy jestem gotowy zrozumieć zachowania niezgodne z normami. Zresztą najczęściej ta zdradzona, oszukana lub krzywdzona osoba nie zachowałaby się w ten sposób gdyby nie przeżycie straty i krzywdy. Dlatego mam duży dystans do oceniania ludzi znajdujących się w takich właśnie okolicznościach. Jak to wiele osób napisało: życie weryfikuje nasze deklaracje a punkt widzenia zależy od punktu siedzienia. Ja dodałbym do tego jeszcze to, że pewne pozornie nielogiczne i niemoralne zachowania, które nam towarzyszą w kryzysie - może po prostu musimy je czasami przeżyć i się im poddać aby "odkorkować" zgromadzone ciśnienie. Chronienie się za tarczą "zasad" może nam zrobić krzywdę, np. w sytuacji gdy rana w sercu jest tak duża, że jednak powinniśmy dla własnego dobra zakończyć związek - a tzw. zasady powodują, że robimy coś wbrew sobie, ukrywamy przed sobą samym to czego naprawdę pragniemy.
Dlatego przykłady które podałaś traktuję bardziej jako prowokację ale i ciekawostkę, że masz fajnego muskularnego męża (czyli jednak ten z lewej ) no i olbrzymią szafę dla której dopiero pięćdziesiąta para butów i czterdziesta torebka stanowią problem.
O widzisz Falming, napisałbym dokładnie to samo (ale zapewne nie tak samo i wywołałbym awanturę)/ Też uważam, że każdy przypadek należy oceniać osobno, a nie na zasadzie niezależnie od okoliczności jeśli zdradziłeś jesteś be
Mój mąż, mimo,że uciekł od kochanki, dalej mnie z nią zdradza. Ja nie zdecydowałam się na rozwód, bo to oznaczałoby wypędzenie pełnoletnich dzieci z domu i wpuszczenie tu kochanki. Więc podjęłam decyzję, że poczekam aż się usamodzielnią.
Nie był z nami szczęśliwy, poszukał sobie innej. A teraz on tu tylko mieszka, a myślami jest z nią, taki zombi. Już nie ma człowieka którego pokochałam i byłam z nim 30 lat.
Czy gdybym kogoś spotkała i pokochała byłabym zdrajcą?
Myślę, że tak.
Może dlatego tak się mądrzę, że jeszcze mimo wszystko nie przecięłam łączącej mnie z nim pępowiny, choć odcięłam go od moich pieniędzy i wywalczyłam rozdzielność majątkową.
Nie wiem co będzie za miesiąc, czy rok, dziś dobro dzieci jest dla mnie najważniejsze, ale nie wiem co będzie jutro, gdy wreszcie spotkam kogoś, kto mi powie, że jestem wspaniała.
Binko
Aż normalnie mi się głupio zrobiło, że źle zrozumiałem Ciebie i tak bardzo się zapędziłem...
Jednak na dzień dzisiejszy będę za tym, że raczej nie ma usprawiedliwienia dla zdrady, obojętnie co się stanie. I zgadzam się z jakich wiele
flaming
Cytat
Chodzi przede wszystkim o podważenie podstaw związku dwojga ludzi czyli wzajemnego zaufania, szacunku i zrozumienia. Jeżeli jedna ze stron burzy te podwaliny i powoduje, że druga strona traci grunt pod nogami - wtedy jestem gotowy zrozumieć zachowania niezgodne z normami.
I tutaj jest pies pogrzebany. Dla jednej osoby utratą gruntu będzie brak komunikacji w związku, wypalenie się, dla innej gwałt.
Oczywiste jest, że kiedy zostaje zgwałcona kobieta, to w w takim swoim wewnętrznym odczuciu, ma mniejszy obowiązek lub całkowitą otwartą furtkę do nie respektowania wcześniejszych przyjętych zasad. Pewnie ja także bym tak pomyślał, żeby coś złego mi się stało. Miałbym mniejsze opory, czułbym wewnętrzne przywolenie. Jednak, żebym nawet posunął się do czegoś złego, co by łamało zasady, to nie usprawiedliwiałbym siebie i wiedziałbym, że robię źle. I żaden argument nie byłby usprawiedliwieniem. Takie działanie z premedytacją.
Przykład: zostaje zgwałcony ktoś bliski z mojej rodziny. W moim wewnętrznym kodeksie moralnym dostaje przyzwolenie na obcięcie jaj gwałcicielowi. Robię to. Jednak wiem, że postępuję źle i nie usprawiedliwia mnie to. Ale mam satysfakcje, że sprawca dostał należytą karę.
Kobietę zgwałcona nie będzie linczowana za późniejszą zdradę niż standardowy skok w bok. Można postawić się w jej sytuacji i to zrozumieć. Ale zawieramy umowę świadomie za przyzwoleniem stron. Zrywamy umowę także świadomie i także za porozumieniem obu stron. Jeżeli ktoś naruszył umowę, wtedy powiadamiamy stronę, że jej postępowanie, nie jest zgodne z tym, co jest w umowie.
Cytat
a tzw. zasady powodują, że robimy coś wbrew sobie, ukrywamy przed sobą samym to czego naprawdę pragniemy.
Więc nie jesteśmy chyba dojrzali do respektowania umów. Po co wchodzimy w układ, jeżeli takie pobudki skłaniają nas do cichego łamania reguł?
Jeżeli czujemy się okropnie w tym układzie to dlaczego nie zerwiemy go za porozumieniem stron? Nikt nikogo na siłę nie trzyma.
Dlatego m.in. banki nałożyły kary za zrywanie umów lub niedopatrzenie np. w spłacie kredytów. Za zerwanie takiej umowy grożą kary. Bank ma podkładkę w postaci sankcji i wie, że jeżeli będzie jakiś problem to kredytobiorca przyjdzie i poprosi o zerwanie lub zawieszenie umowy za porozumieniem stron.
Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie brał kredytu wiedząc, że może nie dopełnić jego spłatę i całkowitym wywiązaniu się z umowy z bankiem.
Związek to porozumienie dwóch stron a nie jednej samej z sobą. Za nieoficjalne zerwanie tego porozumienia jednej ze stron nie ma kar tak jak w powyższym przykładzie, więc granicę "utraty gruntu" możemy sobie przesuwać w zależności od: siły charakteru, wewnętrznego kodeksu, doświadczeń, bo teraz mi tak pasuję itp. Więc jest bawieniem się jak tą granicę wypośrodkować, żeby większość mogła się zgadzać. Totalny bezsens. Każdy jest inny i tą granicę możemy sobie przesuwać i tłumaczyć jak nam się żywnie podoba. I każdy znajdzie sobie setki argumentów, żeby swoją tezę poprzeć.
W każdym usprawiedliwieniu zdrady, znajdziemy większe lub mniejsze środki łagodzące.
- Typowy skok w bok-słabe środki łagodzące (alkohol, zamroczenie umysłu itp) - kara pozbawienia wolności,
- romans - mocny środek łagodzący (gwałt w związku itp) - kara w zawieszeniu.
To nie znaczy, że tego czynu (zdrady) nie było - był. Możemy tylko spojrzeć na to w sposób surowy, lub bardziej łagodnym okiem. W zależności co było powodem. Ale samej zdrady nic nie sprawiedliwa.
Przykład: zostaje zgwałcony ktoś bliski z mojej rodziny. W moim wewnętrznym kodeksie moralnym dostaje przyzwolenie na obcięcie jaj gwałcicielowi. Robię to. Jednak wiem, że postępuję źle i nie usprawiedliwia mnie to. Ale mam satysfakcje, że sprawca dostał należytą karę.
Nie wiem, jak zachowałabym się w przypadku tak ekstremalnym, w jakim znalazła się autorka wątku, od którego wzięła się cała ta dyskusja...Może również szukałabym wsparcia i zrozumienia, ciepła i bliskości w kimś obcym...Być może...
Jestem samokrytyczna wobec siebie, nie raz popełniłam błędy, których się dziś wstydzę...Potrafię jednak nazywać rzeczy po imieniu i w tym wypadku nie miałabym złudzeń, że postępuję niezgodnie ze swoimi zasadami...
Powyższy przykład morfeusza całkiem dobrze to ilustruje...
Cytat
flaming napisał/a:
Dlatego przykłady które podałaś traktuję bardziej jako prowokację ale i ciekawostkę, że masz fajnego muskularnego męża (czyli jednak ten z lewej ) no i olbrzymią szafę dla której dopiero pięćdziesiąta para butów i czterdziesta torebka stanowią problem.
Ponosi Cię, flaming, wyobraźnia...Mój mąż, mimo że całkiem jeszcze niezły, jak na swój wiek, to kaloryfera nie ma...I nawiasem mówiąc, nigdy mi się tak wyrzeźbieni nie podobali...
A szafa...jeszcze daje radę, choć tu bliższy byłeś prawdy...
Eh moi drodzy. Szanuję Wasze zdanie, mam oczywiście swoje przy którym zostanę. To Wy jednak chcecie stosowac własne zasady moralne oceniając zachowanie innych. Tak jak napisałem: dla mnie zasada, granica jest jedna: wolność i krzywda drugiej osoby. Nie rozumiem, czemu ludzie upierają się żeby umoralniać innych tylko dlatego, że sami mają jakieś tam wyobrażenia o tym co powinno a czego nie powinno się robić. Gdy nie wchodzi w grę łamanie praw i wolności drugiej jednostki - moim zdaniem każdy ma prawo do własnych wyborów i decyzji. Piętnowanie ludzi tylko dlatego, że robią w życiu coś inaczej niż my - to bardzo niebezpieczna gra.
Ja na przykład jestem też w sytuacji w której odszedłem od żony ale jeszcze formalnie nie rozwiedliśmy się. Na razie nie wchodzę w nowe relacje - ale nie dlatego, że uważam to za złamanie jakiejkolwiek ogólnie przyjętej zasady. Po prostu czuję, że jeszcze nie jestem gotowy, że musi minąć trochę czasu. Nie chciałbym też skrzywdzić kogoś wchodząc z nim w relacje nie będąc na nią gotowym. Nie wymagam takiego zachowania od innych, bo każdy ma tutaj prawo do własnego wyboru. Oczywiście trzeba pamiętać o tym, aby nie użyć nowo poznanej osoby jak plastra na własne rany albo nie rozbijać komuś małżeństwa (choć w tym drugim przypadku mam mieszane uczucia - w końcu szczęśliwego małżeństwa nie powinno dać się rozbić ) Sam zresztą nie wiem czy sobie poradzę z poczuciem samotności i pustki jeżeli przpadkiem spotkam kobietę moich marzeń i snów A może pozostałbym wierny zasadom i do końca życia żałował, że nie poszedłem za głosem serca?
Ciekawi mnie jak sobie radzicie z tym dylematem: zdrada nie może być niczym usprawiedliwiona a tutaj mamy przypadek gwałtu. No i co zrobić z tym fantem? Wahacie się pomiędzy usprawiedliwieniem osoby pokrzywdzonej a zasadą, która do tej pory była niepodważalna. Widzę, że po początkowych wahaniach przeważa jednak obrona zasady. Zasady są fajne bo nie trzeba myśleć i indywidualnie oceniać. Ale czy jesteście pewni że w takiej samej sytuacji, następnego dnia rano spakowalibyście się i wyprowadzili? W każdych okolicznościach?
A co do umów i porównywania małżeństwa do umowy bankowej i tzw. zrywania umów za prozumieniem obu stron to przyznaję, że kompletnie tego nie rozumiem. Jak można zerwać umowę za porozumieniem? Tak to chyba można ją rozwiązać, ale zerwanie oznacza wyjście z układu przez jedną stron i automatyczne zwolnienie z niego drugiej strony. Zresztą widzę, że wierzycie w siłę małżeństwa, spójrzcie na problem zdrady w związku nieformalnym. To kiedy następuje ten moment gdy osoba zdradzona może rozpocząć nowy związek? Gdy się wyprowadzi? A jeżeli nie może bo nie ma gdzie? Gdy zakomunikuje drugiej że zrywa umowę, która już dawno nie obowiązuje bo nie jest respektowana przez drugą stronę? Co zmienia fakt bycia małżonkami w tej sprawie?