Tomek040184 zwróć uwagę gdzie piszesz komentarze bo chyba nie tutaj chciałeś je zostawić.
Tomek040184
02.10.2024 06:46:57
Życzę powodzenia na nowej drodze życia. Chociaż z reguły takim ludziom nie wierzę. Swoją drogą przecież kochanka też zdradzalaś i żyłaś wiele lat w kłamstwie.
Rozumiem że każdy szczęście po swojemu i
Tomek040184
20.09.2024 01:07:22
Dobra to ja dorzucę swoją cegiełkę do tematu. Waszego związku już nie ma. Szykuj papiery rozwodowe, pogadaj z adwokatem co i jak, zadbaj o siebie, hobby, rower, to co lubisz, cokolwiek, grzyby, spacer
Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
ten kto zdradza często mówi małżonkowi/partnerowi że po prostu kocha teraz inną osobę
czy ma do tego prawo?
zanim odpowiesz na to pytanie pewnie pomyślisz :" a co z zasadami wobec małżonka?
przysięgą małżeńską? zwykłą lojalnością i zapomnianą przez niego wiernością?..."
8 miesięcy temu, bardzo obruszyłam się na słowa psycholożki rodzinnej podczas terapii po zdradzie mojego męża,
która na dzień dobry powiedziała nam że jeśli dochodzi do zdrady to
nie ma jednego winnego, jak to??? (prawie krzyczałam na nią w myślach), jaka jest moja wina???
teraz nadal nie zamierzam się obwiniać lecz mogę już mówić o swoich błędach w byłym związku, które mogły przyczynić się pośrednio do zdrady męża.
Trudne przeżycia, po okresie bólu i przeżyciu straty powinny przyczynić się do naszego rozwoju, zmiany,
wnioski z nich mogą przydać się w przyszłości.
Niedojrzały związek mówi: "daj mi", "dla mnie","tylko ze mną"
osoby w nim robią wszystko przede wszystkim dla swoich korzyści,
nie zawsze myśląc o prawdziwym uczynieniu szczęśliwą drugiej osoby,
a przecież nie zawsze my jesteśmy niezbędnym elementem uszczęśliwienia kogoś kogo kochamy.
niekiedy kochając musimy pozwolić odejść komuś kto tego właśnie chce zamiast "więzić" obiekt miłości.
Uważam to za najtrudniejszy aspekt miłości,
kochać na tyle by dać prawo drugiej osobie na taki wybór,
nawet jeśli on nas unieszczęśliwi, -zachowując przy tym poczucie własnej wartości,
której nie umniejsza brak w naszym życiu, obok nas, kogoś kto był dla nas całym światem.
Jak trudno kochać kogoś i w tym wszystkim kochać siebie,
nawet jeśli nie jesteśmy w stanie wpłynąć na decyzję drugiej osoby aby z nami była.
teraz wiem że bardzo długo czerpałam wodę z wyschniętego strumienia, gdzie nie starczało jej już na nic,
nie zauważyłam gdy strumień zmienił bieg, popłynął w inną stronę,
przecież nie powiem strumieniowi : "wróć w stare miejsce, płyń tak jak ja chcę bo tak zawsze było, ja chcę znów tej wody, chcę ją dla siebie, zrób to bo ja tego chcę i potrzebuję"
Dla tych, którzy czują że stracili swoje poczucie własnej wartości, czują się poniżeni zdradą partnera, zdeptani, niechciani...
do pewnego czasu przeglądałaś/łeś się w czystej wodzie swego strumienia, w odbiciu oczu partnera, w jego spojrzeniu były zawarte słowa: "kocham Cię, jesteś dla mnie ważna/ważny, jesteś kimś wyjątkowym jedynym"
teraz strumień wysechł...nie możesz się w nim przejrzeć lecz jesteś wciąż tą samą osobą,
TAKA SAMA, warta miłości, MASZ PRAWO DO MIŁOŚCI
to tylko stan w którym musisz sobie teraz sama/sam powiedzieć:
"kocham Cię, jesteś dla mnie ważna/ważny, jesteś kimś wyjątkowym jedynym"
zanim znów ktoś Ci to powtórzy - pokochaj siebie.
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
te słowa są najtrudnuejsze do zrozumienia. Wiele trafiających tu osób słyszy od wielu ludzi na tym portalu
POKOCHAJ SIEBIE
a co to znaczy kochać siebie, jak mają ci co tu trafiają je zrozumieć.
Wielu osobom na poczatku drogi ku lepszemu życiu wydawało się, że przecież siebie kochamy i to bardzo. Tak mocno siebie kochamy, że oddajemy całego siebie partnerowai, robimy wszystko dla niego, tylko jego rozpieszczamy bo przecież kochamy i wierzymy, że partner zrobi tak samo dla nas. Zatracamy się bez opamiętania sądząc, że w ten właśnie sposób pokazujemy partnerowi naszą miłość do niego. On staje się naszą obsesją. Cokolwiek robimy zastanawiamy się czy aby mu to będzie pasowało, czy mu się to spodobna, czy nie będzie się na nas gniewać i obrażać. Robimy tak aby to partner był szczęśliwy, a nie my.
Dziś wielu z nas już wie, że to nie o takie kochanie chodzi. To udowadnia tylko to, że własnie nie kochamy siebie. Już sam Sokrates prekursor i ojciec psychologii nawoływał do poznania samego siebie. Nie określił on tego jako kochanie siebie, ale właśnie poznanie siebie. Właśnie Sokrates odwoływał się do starej maksymy wyrytej nad drzwiami wyroczni w Delfach: Poznaj samego siebie.
Bo, aby coś pokochać należy najpierw to poznać.
Więc co nam szkodzi poznać siebie, no co ? Może właśnie pora już zaakceptować w sobie nasze rzekome niedociągniecia w wyglądzie. To, ze mamy trochę za dużo tu i tam kilo. To że nie wyglądamy jak te wszystkie anorektyczki , modelki na wybiegu. Kazdy z nas ma piekno w sobie i jest pieknym. Sprawia to uśmiech, to on czyni cuda.
Pokochajmy w sobie nasze słabości, nasz brak radzenia sobie ze wszystkim.
- Mamy prawo czegoś nie umieć.
- Mamy prawo czegoś nie wiedzieć.
- Mamy prawo czegoś nie rozumieć.
- Mamy prawo do błędów, do złości, do krzyku i najważniejsze to, że
MAMY PRAWO KOCHAC I BYĆ KOCHANYM.
Pokochajmy siebie takimi jakimi jesteśmy. Nie zmieniajmy się na siłę. To i tak nic nie pomorze. Bo skoro jesteś sangwinikiem to nie zmienisz się w melancholika. Tak już jest. Tak nas ukształtowała matka natura więc po co ją zmieniać na siłę.Zaakceptujmy wreszcie siebie, a zobaczycie jak lżej się wtedy żyje.
Pokochać siebie to jedno, a drugą ważną rzeczą jest to aby kochać innych dojrzałą miłością. Tak dojrzałą miłością.
I coż znów to znaczy? Przytoczę tu wypowiedź pewnej Pani Psycholog ( z którą się osobiście zgadzam)
Dojrzała miłość.
"Dojrzała miłość jest zjednoczeniem, w którym zachowana zostaje integralność człowieka, jego indywidualność. Często mówimy, że jesteśmy połączeniem dwóch brakujących połówek i stanowimy całość. Jest to ważne, ale w tej całości najważniejsze jest to, że złączeni ze sobą tworzymy dwie odrębne jednostki, charaktery i osobowości. Nie powinniśmy o tym zapominać, bo wchłonięcie i uwięzienie drugiej bliskiej nam osoby spowoduje jej problemy ze sobą. Wzajemny szacunek dla swoich odrębności tworzy jeszcze bliższą relacje. Akceptując siebie nawzajem nie próbujemy zmieniać drugiej osoby na jej wyidealizowany wizerunek przez nas. Słabości, wady i zalety są w równym stopniu częścią tej osoby i tworzą z niej tą jedyną niepowtarzalną osobowość, która nas ujęła" .
A dalsza miłość to już zależy od dwojga partnerów.
Więc wierzcie w uczucie które jest niodzowną częścią naszego bytu. Ono istnieje i jest możliwe. Przychodzi niepostrzeżenie wtedy kiedy najmniej się tego spodziewasz. Zapuka do twych drzwi jako posłannik dobrej nowiny i wtedy zależy tylko od Ciebie, od tego na ile siebie kochasz aby móc z radością powitać nowe uczucie.
Może żaden z adminów mnie za to nie zamorduje. W jednym ze swoich postów wklejałem już ten tekst. Uważam jednak, że w kontekście tematu podjętego przez Finkę warto zamieścić go raz jeszcze.
Innym kolorem wklejam treść maila, którego dostałem od wspaniałej, bardzo ważnej dla mnie kobiety. Jest on częścią naszych rozważań na temat tego, jak miłość i szacunek do samego siebie mogą wpłynąć na nasze relacje z partnerami.
A tak na poważniej to ubrałeś w słowa to, co od dawna chodzi mi po głowie, ale sama przed sobą bałam się przyznać do takiej myśli uznając ją za gruntownie egoistyczną i w związku z podjętym postanowieniem o zwalczaniu w sobie nadmiernego egoizmu nigdy nie pozwoliłam jej pojawić się w formie słów, ja ją tylko bardzo silnie odczuwałam.
Ale ty masz rację, że życie drugiej osoby dla siebie może być źródłem wielu pięknych i niezwykłych doznań dla człowieka, który ją kocha.
Czuję pod skórą, że to warunek szczęśliwego i długotrwałego związku.
Żyć dla siebie i czerpać przyjemność z tego, że bliska ci osoba również żyje dla siebie. Wręcz właśnie za to ją kochać. To ma coś wspólnego z filozofią hedonistyczną, ale przecież, jeżeli ja będę kochała samą siebie, (a mogę to robić poprzez życie dla siebie), to będę również kochana przez tą drugą bliską mi osobę. Po prostu łatwiej będzie mnie kochać, gdy będę szczęśliwą osobą. I to działa tak samo w drugą stronę, gdy ktoś kocha takiego hedonistycznego egoistę, to egoista oddaje mu takie uczucie z nawiązką i zaczyna kochać utrzymując zdrową proporcję pomiędzy kochaniem siebie samego a kochaniem drugiej osoby.
W ten sposób dochodzimy do problemu harmonii i złotego środka,które są tak trudne do uchwycenie. Ponieważ sztuką jest znaleźć właściwe proporcje pomiędzy kochaniem siebie a kochaniem drugiej osoby. Jeżeli szala ciężkości przesunie się na kochanie drugiej osoby, to zatracisz siebie, zaczniesz być, może tylko podświadomie, nieszczęśliwy, ta druga strona wyczuje to również podświadomie i coraz trudniej będzie jej kochać kogoś, kto sam się nie kocha.
Ciekawa, trochę niepokojąca myśl i na razie trochę nie spójna... muszę się nad nią dłużej zastanowić.
Posłużę się dwoma tylko przykładami, z którymi spotykam się każdego dnia.
Wygląd zewnętrzny.
Ona jest bardzo atrakcyjną kobietą. Niezwykle, aczkolwiek nie przesadnie zadbaną. Każdego dnia stając przed lustrem dokłada starań, aby wychodząc z domu czuć się atrakcyjnie. Dba o każdy szczegół. Robi to dla siebie, bo jest jej z tym dobrze. Sprawia, że czuje się atrakcyjna, czuje się dzięki temu pewniej, fakt ten dostarcza jej przyjemnych doznań. Robi to dla siebie.
Jest z tego kilka korzyści:
1. Czuje się z tym dobrze
2. Jest to źródłem przyjemności dla niej samej
3. Każdego dnia widzi zachwyt w moich oczach, który jak sądzę też nie jest bez znaczenia.
Proste podsumowanie. Robi coś dla siebie, korzyści są dla niej, dla mnie, dla naszej relacji.
Odrębni znajomi i spędzanie z nimi czasu. Mamy takich i każde z nas poświęca dla nich pewną część swojego czasu. Można by powiedzieć, że robi to kosztem czasu dla drugiej osoby. Jest koszt, ale jest też zysk dla obu stron. Pielęgnowanie tych znajomości sprawia, że każde z nas jest ma swój własny świat, który stanowi gwarancję tego, że gdyby coś nam nie wyszło, nie pozostajemy z przysłowiową ręką w nocniku, bo tracimy tylko część własnego świata. Żadne z nas nie stanie w sytuacji, gdy będzie musiało powiedzieć zawalił się cały mój świat. Czujemy się z tym bezpiecznie. A poczucie bezpieczeństwa ma ogromny wpływ na możliwość odczuwania szczęścia. I znowu same korzyści z tego, że potrafimy kochać siebie i to stawiamy na pierwszym miejscu.
Miłość do samego siebie, jeżeli nie jest tylko źródłem skrajnego egoizmu stanowi coś, co romantyczną relację wzbogaca. Absolutnie z niczego jej nie okrada.
Pisząc pierwszego posta na tym forum stwierdziłem, że zawsze chciałem żyć dla kogoś. Jaki był tego finał wszyscy wiecie. Zawalenie się całego świata na głowę. To był największy błąd, jaki w życiu popełniałem. Dzisiaj wiem, że można inaczej, robię inaczej. Jest to dla mnie źródłem szczęścia i satysfakcji. Satysfakcji także z tego, że docenia to inna osoba.
Ktoś może zarzucić, że trudno jest znaleźć ludzi, którzy myślą podobnie. Bazując na własnych doświadczeniach stwierdzam, że takie stwierdzenie jest nieprawdziwe.
Trudno nie zgodzić się z ze słowami przedmówczyni, że żeby coś pokochać trzeba to najpierw poznać. Zacznijmy od siebie, potem uważnie rozejrzyjmy się do około i kochajmy dopiero tych, których faktycznie poznamy.
"Stań się lepszym człowiekiem. I zanim poznasz kogoś upewnij się, że znasz siebie
i że nie będziesz chciał być taki jak on chce,
ale będziesz sobą."
Gabriel García Márquez
Wiecie, zastanawiam się wciąż nad tym ile trzeba przejść w życiu aby dojrzeć do takich przemyśleń jakie tu mamy, aby nauczyć się kochać mądrze, żyć lepiej, pełniej i doceniać szczęście, kochać siebie.
Najsmutniejsze jeszcze nie jest to gdy nas coś złego spotyka, dopiero to jeśli doświadczenie nas łamie, zmienia na zgorzkniałych, zabiera nadzieję i zamyka w skorupie.
Wyciśnijmy sok z cytryn jakie daje nam życie i zróbmy z nich lemoniadę
Eva, Lucky - dziękuję że jesteście czytam Wasze posty z prawdziwą przyjemnością, zawsze wybierając z nich rodzynki dla siebie.
Edytowane przez finka dnia 09.10.2009 13:05:57
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
Wygląd zewnętrzny.
Ona jest bardzo atrakcyjną kobietą. Niezwykle, aczkolwiek nie przesadnie zadbaną. Każdego dnia stając przed lustrem dokłada starań, aby wychodząc z domu czuć się atrakcyjnie. Dba o każdy szczegół. Robi to dla siebie, bo jest jej z tym dobrze. Sprawia, że czuje się atrakcyjna, czuje się dzięki temu pewniej, fakt ten dostarcza jej przyjemnych doznań. Robi to dla siebie.
Jest z tego kilka korzyści:
1. Czuje się z tym dobrze
2. Jest to źródłem przyjemności dla niej samej
3. Każdego dnia widzi zachwyt w moich oczach, który jak sądzę też nie jest bez znaczenia.
Proste podsumowanie. Robi coś dla siebie, korzyści są dla niej, dla mnie, dla naszej relacji.
Źródłem powyższego jest seksualność, my mężczyźni jesteśmy wzrokowcami, wzrok to dla nas bodziec seksualny, przyjemnie jest patrzeć na kobietę, która jest atrakcyjna. Z podobnej przyczyny panie wykonują zabiegi upiększające - żeby być bardziej atrakcyjne od potencjalnych rywalek. Jest to coś głęboko tkwiącego w naszej naturze i wyciąganie z tego jakiejś głębszej logiki jest wg mnie niezasadne.
Cytat
Mamy takich i każde z nas poświęca dla nich pewną część swojego czasu. Można by powiedzieć, że robi to kosztem czasu dla drugiej osoby. Jest koszt, ale jest też zysk dla obu stron. Pielęgnowanie tych znajomości sprawia, że każde z nas jest ma swój własny świat, który stanowi gwarancję tego, że gdyby coś nam nie wyszło, nie pozostajemy z przysłowiową ręką w nocniku, bo tracimy tylko część własnego świata. Żadne z nas nie stanie w sytuacji, gdy będzie musiało powiedzieć zawalił się cały mój świat. Czujemy się z tym bezpiecznie. A poczucie bezpieczeństwa ma ogromny wpływ na możliwość odczuwania szczęścia. I znowu same korzyści z tego, że potrafimy kochać siebie i to stawiamy na pierwszym miejscu.
A po tym to mi się włos zjeżył. Bo idąc krok dalej w sumie powinniśmy mieć drugi związek "na podorędziu". I jakby coś przypadkiem nie wyszło, to mamy bezpieczną poduchę na miękkie lądowanie.
Co do wersji dwóch egoistów kochających siebie, to brakuje mi jakiegoś klucza, dlaczego to niby mieliby się kochać wzajemnie. Wg mnie egoizm nie pozwala na dodatkową miłość. To nie jest "i", to jest "albo".
Jest duża różnica w kochaniu i nie kochaniu siebie. Jest to zdolność odmawiania sobie, z różnych przyczyn. Bardziej rozumienia siebie, niż kochania. Liczenia się z czymś zewnętrznym na równi ze sobą samym. Obiektywizm w ocenie.
Natomiast co do drugiej osoby, partnera, my do końca nie wiemy i nigdy nie będziemy pewni, kto to jest. Nie ma więc pewności na 100%. Musi więc być zaufanie, ufamy. I jednocześnie kochamy.
Siebie znamy, tego drugiego nie. W nas samych nie ma więc miejsca na miłość własną, powinno być zrozumienie samego siebie. Miłość natomiast jest konieczna do tej drugiej osoby, nie do końca znanej, bardziej będącej naszym wyobrażeniem o niej samej.
I to wyobrażenie powinno stymulować jej rozwój, tak jak jej wyobrażenie o nas - stymulować rozwój nas samych. Związek musi być jak rower, trzeba cały czas pedałować do przodu, bo inaczej się przewróci, jak stanie. Tak jak mi się wydaje, tą jazdą do przodu jest doskonalenie się w imię i w efekcie miłości do/od partnera. To jest ta zdolność do robienia czegoś dla tego drugiego człowieka, którego się kocha. Często jest to coś, do czego nie zdobylibyśmy się sami.
Problemem jest brak równowagi w tej miłości, kiedy my sami jesteśmy zdolni do zmian, do rozwoju, do działania, do dawania, a ta druga osoba nie. Dlaczego? Bo nas nie kocha. Albo bardziej kocha siebie. Czy więc jeśli kocha siebie, to nas też kocha, czy też raczej nas wykorzystuje?
Ponownie wracam do pytania, czy przy miłości własnej, można kogoś innego kochać? Ale jak, jako dodatek?
Jest duża różnica w kochaniu i nie kochaniu siebie. Jest to zdolność odmawiania sobie, z różnych przyczyn. Bardziej rozumienia siebie, niż kochania. Liczenia się z czymś zewnętrznym na równi ze sobą samym. Obiektywizm w ocenie.
Zrobiłem skrót myślowy, chyba nie do końca czytelny. Zacząłem definiować jakie wg mnie powinno być to postrzeganie siebie, czego nie można nazwać miłością własną. I co wydaje mi się niezbędne do jakiejkolwiek szansy na Miłość z drugim człowiekiem (wielkie M jest celowe).
Bob wygląda na to, że na ten temat nie podyskutujemy z kilku powodów, o których poniżej.
Cytat
bob-bob napisał/a:
Cześć Lucky
Źródłem powyższego jest seksualność, my mężczyźni jesteśmy wzrokowcami, wzrok to dla nas bodziec seksualny, przyjemnie jest patrzeć na kobietę, która jest atrakcyjna. Z podobnej przyczyny panie wykonują zabiegi upiększające - żeby być bardziej atrakcyjne od potencjalnych rywalek. Jest to coś głęboko tkwiącego w naszej naturze i wyciąganie z tego jakiejś głębszej logiki jest wg mnie niezasadne.
1. Bob piszesz my mężczyźni jesteśmy wzrokowcami. Nie bardzo rozumiem, kto dał upoważnił Cię do wypowiadania się w imieniu wszystkich mężczyzn . Myślę, że lepiej by było, gdybyś wypowiadał się jedynie w swoim imieniu. Powyższe napisałem na podstawie konkretnego, bardzo dobrze znanego mi przypadku. Ty odwołujesz się do zdefiniowanej ogólnie, wygodnej dla własnego postrzegania tezy.
2. Nie bardzo rozumiem dlaczego wypowiadasz się w imieniu wszystkich kobiet. Masz tu jakieś własne doświadczenia? A może wypowiadasz się na podstawie znanych Ci kobiet. Tej, o której piszesz nie znasz. Myślę więc, że będzie uczciwiej, gdy ze swoich ogólnych sformułowań wykluczysz choćby tą jedną.
3. Myślę, że najbardziej niezasadne jest zdefiniowanie logiki ogólnej, co wyżej zrobiłeś. Ja opierałem się na konkretnym przypadku, który jest faktem. Z tymi ostatnimi się nie dyskutuje. Mogą Ci się jedynie podobać albo nie .
Cytat
A po tym to mi się włos zjeżył. Bo idąc krok dalej w sumie powinniśmy mieć drugi związek "na podorędziu". I jakby coś przypadkiem nie wyszło, to mamy bezpieczną poduchę na miękkie lądowanie.
Bardzo dziwię się, że doznałeś uczucia jeżenia włosów. Nigdzie nie napisałem o drugim związku na podorędziu, a jedynie o własnym świecie, którego brak powoduje, że obliczu zdrady nie mamy dokąd pójść. Dla mnie drugim światem jest grono cennych, zaufanych przyjaciół, własne pasje, chęć i determinacja do rozwoju osobistego i wiele innych. Byłem przekonany, że wyraziłem się jasno. Widać nie do końca, więc powyższe niech będzie kropką nad i.
Cytat
Co do wersji dwóch egoistów kochających siebie, to brakuje mi jakiegoś klucza, dlaczego to niby mieliby się kochać wzajemnie. Wg mnie egoizm nie pozwala na dodatkową miłość. To nie jest "i", to jest "albo".
Masz do takiego zdania pełne prawo. Ja jednak nadal będę twierdził, że zbudowanie własnego szczęścia jest warunkiem koniecznym do szczęśliwego związku z drugą osobą. Dlatego też wyraźnie było zaznaczone, że chodzi o zachowanie równowagi pomiędzy tym, co robimy dla siebie i tym, co robimy dla drugiej osoby.
Klucz, którego szukasz mogę Ci podać na tacy- "bo tak". Znam przynajmniej jedną parę takich "egoistów", którzy się kochają i jest im cholernie dobrze. Nie wszystko opiera się na kluczach. Uważam, że szczególnie ryzykownym jest szukanie tych kluczy w relacjach partnerskich.
Cytat
Jest duża różnica w kochaniu i nie kochaniu siebie. Jest to zdolność odmawiania sobie, z różnych przyczyn. Bardziej rozumienia siebie, niż kochania. Liczenia się z czymś zewnętrznym na równi ze sobą samym. Obiektywizm w ocenie.
Masz rację, że jest duża różnica w kochaniu i nie kochaniu siebie. Dlatego też stawiam na to pierwsze. Z tą tylko różnicą, że dla mnie znacząco większą wartość ma umiejętność dawania samemu sobie, a nie odmawiania. Np. daję sobie możliwość odmówienia kobiecie pójścia z nią do łóżka dlatego, że jestem w innym związku i nie chcę, aby ktokolwiek użył w stosunku do mnie określeń podobnych do tych, których użyłem w stosunku do mojej ex. Moim zdaniem tak jest praktycznie, ale każdy może zrobić inaczej. Ja będę trzymał się swojego.
Cytat
Natomiast co do drugiej osoby, partnera, my do końca nie wiemy i nigdy nie będziemy pewni, kto to jest. Nie ma więc pewności na 100%. Musi więc być zaufanie, ufamy. I jednocześnie kochamy.
Dziesiątki razy powtarzałem na tym forum, że zaufanie jest podstawą związku. Ten post traktował o czym innym.
Cytat
Siebie znamy, tego drugiego nie. W nas samych nie ma więc miejsca na miłość własną, powinno być zrozumienie samego siebie. Miłość natomiast jest konieczna do tej drugiej osoby, nie do końca znanej, bardziej będącej naszym wyobrażeniem o niej samej.
Powtarzając za osobą, która jest mistrzem dla milionów ludzi na świecie. "... a bliźniego swego, jak siebie samego".
Cytat
I to wyobrażenie powinno stymulować jej rozwój, tak jak jej wyobrażenie o nas - stymulować rozwój nas samych. Związek musi być jak rower, trzeba cały czas pedałować do przodu, bo inaczej się przewróci, jak stanie. Tak jak mi się wydaje, tą jazdą do przodu jest doskonalenie się w imię i w efekcie miłości do/od partnera. To jest ta zdolność do robienia czegoś dla tego drugiego człowieka, którego się kocha. Często jest to coś, do czego nie zdobylibyśmy się sami.
Dla mnie dużo bliższym przykładem jest pielęgnacja rośliny, która swój urok może dawać jedynie wówczas, gdy zostaną zaspokojone jej potrzeby egzystencjalne. Również ten przykład bardzo ogranicza to, czego możemy spodziewać się w związku partnerskim, niemniej dużo bardziej do mnie przemawia. Kwiat jest piękny, gdy jest dojrzały.
Nigdzie nie wspominałem, żeby nie robić niczego dla drugiej osoby. Zaznaczone zostało jedynie, że należy zachować zdrową równowagę, aby nie stanąć w sytuacji, gdy jest "ta" osoba, potem długo, długo nic i dopiero my. Ale akurat w tym poglądzie nie jestem na tym forum odosobniony.
Lista rzeczy, których nie jestem w stanie zrobić bez partnera jest bardzo krótka. Długa jest za to lista tych, których zrobienie z partnerem jest przyjemniejsze. Nie oznacza to, że bez niego wykluczone .
Cytat
Problemem jest brak równowagi w tej miłości, kiedy my sami jesteśmy zdolni do zmian, do rozwoju, do działania, do dawania, a ta druga osoba nie. Dlaczego? Bo nas nie kocha. Albo bardziej kocha siebie. Czy więc jeśli kocha siebie, to nas też kocha, czy też raczej nas wykorzystuje?
Konieczności kochania siebie i zachowania tej równowagi dotyczył ten post. Myślę, że wykluczając sprawy, które doprecyzowałem wyżej, powinien on być zupełnie jasny.
Cytat
Ponownie wracam do pytania, czy przy miłości własnej, można kogoś innego kochać? Ale jak, jako dodatek?
Można. Jestem tego najlepszym przykładem. Podobnie jak moja partnerka. Ale takich rzeczy przecież nie będziemy się uczyć, bo to nie jest tematyką tego portalu
Cytat
Pozdrawiam wszystkich znajomych
Bob
Miło Cię widzieć Bob
PS. Bob
Podjąłeś dyskusję ze stanem faktycznym dlatego też pozwoliłem sobie na wyjaśnienie pewnych spraw, które są bezdyskusyjne, ponieważ dzieją się w realnym świecie.
Możesz się z nimi nie zgadzać, ale to nie zmieni faktu, że one istnieją i mają się dobrze. Nawet bardzo dobrze
1. Bob piszesz my mężczyźni jesteśmy wzrokowcami. Nie bardzo rozumiem, kto dał upoważnił Cię do wypowiadania się w imieniu wszystkich mężczyzn . Myślę, że lepiej by było, gdybyś wypowiadał się jedynie w swoim imieniu. Powyższe napisałem na podstawie konkretnego, bardzo dobrze znanego mi przypadku. Ty odwołujesz się do zdefiniowanej ogólnie, wygodnej dla własnego postrzegania tezy.
Lucky, jeśli opiszę jakiś fakt, przykładowo, że mężczyzna ma większą odporność na alkohol niż kobieta, to też powinienem pisać tylko o sobie? Albo że ma większą budowę fizyczną i może nosić większe ciężary?
Byłoby to lekkim absurdem, nie sądzisz? Ja mam taki pogląd, że warto wiedzieć, co się "kręci" w nas samych i jakim uwarunkowaniom podlegamy. To, że mężczyźni są wzrokowcami, to fakt. Co byśmy tutaj nie pisali, to tego nie zmieni.
Od razu co do punktu nr 2, wypowiadam się nie w imieniu kobiet, ale piszę o kolejnym znanym fakcie. Rzecz jasna możemy negować taki bodziec, a skłonność do upiększania się kobiet na całym świecie i w całej historii ludzkości począwszy od starożytności zrzucić na karb przypadku czy też wolnej woli.
Ad 3 - to nie jest logika, to fakt. Tak jak robi się wykopaliska archeologiczne i wydobywa ozdoby noszone przez ówczesne kobiety - jest to fakt.
Co do reszty, owszem, jest to moja wizja związku, o czym zresztą pisałem, że to ja tak uważam lub myślę. Pytania, które stawiałem dotyczą wątpliwości, które miałem po przeczytaniu kilku postów wyżej, gdzie ogólną logiką jest dzielenie siebie między związek a siebie samego. Mój pogląd jest taki, że nie powinno być takiego podziału.
Potrafię świetnie zrozumieć, bo przez to sam przechodziłem, problem z ponownym zaufaniem, wystawieniem się kolejny raz "na odstrzał". Ale z drugiej strony nie można na takich wewnętrznych efektach poprzedniego związku budować nowego sposobu życia wg takiej specyficznej polityki bezpieczeństwa. I to jest mój pogląd.
Wydaje mi się, że warto przemyśleć, co oznacza być/żyć razem, albo być/żyć obok siebie. Jasne, że każdy ma wybór, tylko ważne, żeby to był wybór, a nie następstwo poprzedniego nieudanego związku. Bo jeśli to drugie, to jest w tym coś strasznego.
Cytat
Ja jednak nadal będę twierdził, że zbudowanie własnego szczęścia jest warunkiem koniecznym do szczęśliwego związku z drugą osobą.
Lucky, mam trochę inny pogląd, w tym moim słowo "szczęście" jest zastąpione przez "poskładany wewnętrznie". Tylko dwoje poskładanych w środku ludzi może zrobić zdrowy związek. Wydaje mi się, że do szczęścia potrzebny jest drugi człowiek i w pojedynkę nie można osiągnąć takiego stanu - chyba że jakąś chwilową namiastkę.
Cytat
Podjąłeś dyskusję ze stanem faktycznym dlatego też pozwoliłem sobie na wyjaśnienie pewnych spraw, które są bezdyskusyjne, ponieważ dzieją się w realnym świecie.
Możesz się z nimi nie zgadzać, ale to nie zmieni faktu, że one istnieją i mają się dobrze.
Lucky, jak zapewne zauważyłeś, spora część mojego poprzedniego postu była swoistym manifestem moich poglądów, więc odczytując po Twoich komentarzach, mamy wiele podobieństw w widzeniu rzeczy. Aczkolwiek są i różnice. A to, co napisałeś w tym cytacie powyżej, troszkę trąci taką samą pewnością, jak pisanie że "na pewno kocha" przez osobę świeżo zdradzoną. I ja osobiście bałbym się takich stwierdzeń. Bo jak jest, to dopiero czas pokaże. Opieranie się tylko na słowach drugiego człowieka, to jest specyficzny "komfort" możliwy chyba tylko w pierwszym związku. To, że ktoś coś mówi, wcale nie znaczy, że tak jest. Może mówić, bo tak mu się wydaje, bądź sam nie w pełni rozumie mechanizmy zachodzące w nim samym. Może coś mówić, żeby nie zrobić nam przykrości, itp. itd.
Wydaje mi się, że MOJE i NASZE w związku stoi w sprzeczności. Im więcej w jednym, tym mniej w drugim. A coś w końcu powinno być materiałem, cementem w związku.
Prawdopodobnie każdy ma indywidualne potrzeby, wynikające z domu rodzinnego, własnych doświadczeń itp. które przekładają się na głębokość związku, który taki człowiek jest w stanie stworzyć. Bo to wymaga odwagi do postawienia prawie wszystkiego na jedną kartę. Im więcej człowiek zostawi dla siebie, tym bardziej jest bezpieczny, ale wg mnie związek na tym traci, stając się związkiem "obok siebie".
Jeśli teraz wiemy, że w związku potrzeba dwóch osób, to trudność powyższa urasta.
Sądzę, że nawet w modelu dwóch singli żyjących razem, a nawet mających wspólne dzieci, każde z nich może być szczęśliwe, swoim własnym szczęściem. Tylko tak się zastanawiam, po co właściwie jakiś stały związek, czy nie praktyczniej byłoby spotykać się raz na jakiś czas, mieszkać oddzielnie i utrzymywać bardziej luźne stosunki?
Nie dojdziemy do porozumienia, gdy nie mając ku temu żadnych podstaw, a jedynie własne przekonania będziesz próbował formułować uniwersalne stwierdzenia.
Prosiłem Cię jedynie, żebyś nie wypowiadał się w moim imieniu, ani w imieniu kobiety, której słowa cytowałem w swoim poście.
Nie wiem, na jakiej podstawie możesz stwierdzić, że masz inną definicję szczęścia od mojej, skoro mojej nie poznałeś. Mógłbym tak jeszcze długo tylko po co...
Rozumiem manifest Twoich poglądów, tylko dlaczego w obrębie postu, który mówi nie o przekonaniach, a o faktach.
Żadne słowa nie są w stanie mnie przekonać, a już szczególnie argumentowane stwierdzeniem "powszechnie znany fakt", że rzeczywistość w której uczestniczę nie jest prawdziwa.
Wolę powoływać się na konkrety niż to, co jest "powszechnie wiadome". W kontekście tego pierwszego zwrot powszechnie wiadome wygląda słabo.
Opisałem istniejącą sytuację, której istnienia masz prawo nie przyjmować do wiadomości. Z mojej strony EOT.
Prosiłem Cię jedynie, żebyś nie wypowiadał się w moim imieniu, ani w imieniu kobiety, której słowa cytowałem w swoim poście.
OK Lucky, szanując Twoją wolę prostuję: nieprawdą jest, że Lucky patrzy seksualnie na swą kobietę, a jego kobieta upiększa się, aby być bardziej atrakcyjną. Podkreślam też, że nie było moim zamiarem umieszczenie obydwojga w workach damsko-męskich, aczkolwiek tak jak inni ludzie odczuwają oni głód i potrzebę snu
Cytat
Nie wiem, na jakiej podstawie możesz stwierdzić, że masz inną definicję szczęścia od mojej, skoro mojej nie poznałeś.
Wyjaśniam, że odniosłem się do Twoich własnych słów:
Cytat
Ja jednak nadal będę twierdził, że zbudowanie własnego szczęścia jest warunkiem koniecznym do szczęśliwego związku z drugą osobą.
Odebrałem to jako przedstawienie recepty na szczęście we dwoje i do tego się odniosłem.
Cytat
Rozumiem manifest Twoich poglądów, tylko dlaczego w obrębie postu, który mówi nie o przekonaniach, a o faktach.
Dlatego, że to mój post, pisany wg przyjętej przeze mnie ścieżki logicznej, którą przedstawiłem. Jako autor mam prawo do takich rzeczy.
Cytat
Żadne słowa nie są w stanie mnie przekonać, a już szczególnie argumentowane stwierdzeniem "powszechnie znany fakt", że rzeczywistość w której uczestniczę nie jest prawdziwa.
Prostuję i wyjaśniam, że "powszechnie znany fakt" tyczył się seksualności w człowieku. Nie definicji rzeczywistości. Na podobnej zasadzie tworzy się puszczane w TV reklamy, gdzie w tych dla mężczyzn pojawiają się kuszące kobiety, a w tych dla kobiet podkreśla się zmianę docelowej kobiety na lepszą i bardziej atrakcyjną. Robi się tak żeby trafić w mechanizmy obecne w każdym człowieku.
Cytat
Opisałem istniejącą sytuację, której istnienia masz prawo nie przyjmować do wiadomości.
Nie napisałem nic takiego, co uprawniałoby do takich wniosków. Jeśli tak zrozumiałeś to, co napisałem, to chyba muszę wrócić do szkoły na naukę pisania.
"Pytania, które stawiałem dotyczą wątpliwości, które miałem po przeczytaniu kilku postów wyżej, gdzie ogólną logiką jest dzielenie siebie między związek a siebie samego. Mój pogląd jest taki, że nie powinno być takiego podziału.
Potrafię świetnie zrozumieć, bo przez to sam przechodziłem, problem z ponownym zaufaniem, wystawieniem się kolejny raz "na odstrzał". Ale z drugiej strony nie można na takich wewnętrznych efektach poprzedniego związku budować nowego sposobu życia wg takiej specyficznej polityki bezpieczeństwa. I to jest mój pogląd.
Wydaje mi się, że warto przemyśleć, co oznacza być/żyć razem, albo być/żyć obok siebie. Jasne, że każdy ma wybór, tylko ważne, żeby to był wybór, a nie następstwo poprzedniego nieudanego związku. Bo jeśli to drugie, to jest w tym coś strasznego"
.
Kto inny potrafi tak rzeczowo sprowadzić na ziemię?
wiemy - tylko Bob
już samo wgryzanie się w Twoje skróty myślowe powoduje mój rozwój
Bob a może niektórzy przechodzą te etapy inaczej?
to jeszcze nie nowy sposób życia, to próby nowego życia z kimś tak aby mieć poczucie kontroli nad tym co się dzieje,
może kiedyś dojdziemy i my do takich wniosków jak Ty,
może nasze to tylko przejściowe związki "z następstwa", ja tego nie wykluczam i wcale mnie to nie przeraża.
Jeśli ma to kogoś wyleczyć i wzmocnić nie powodując szkód u żadnej ze stron to dlaczego nie.
Jeszcze nie piszmy podsumowań, wniosków, recept, gra toczy się dalej
Kochanie siebie i drugiej osoby, wykluczasz to? na rzecz - rozumienia siebie i miłości do partnera
ok, ja jestem za jednym i drugim,
dążmy do rozwoju, poznawania siebie nawzajem, do miłości,
dla mnie samo obiektywne rozumienie siebie bez kochania siebie to za mało
jeszcze jedno: czy możemy unikać "polityki bezpieczeństwa" w następnych związkach?
czy musimy tego się wystrzegać?
wydaje mi się że i tak trudno się przygotować na wszystkie możliwe zagrożenia ale odrobina rozwagi tylko wzmocni nasze poczucie bezpieczeństwa.
"
Edytowane przez finka dnia 13.10.2009 13:55:51
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
Popieram Finkę,że się zdenerwowała na słowa psycholożki.Małżeństwo jest po to by sie wzajemnie wspierało.Żona pracuje niejednokrotnie na 3 etatach.Praca,potem zakupy, gotowanie obiadu, pranie ,sprzątanie-ot codzienność.I jeszcze w łóżku chętna i pachnąca spełnia potrzeby męża ,który ciężko pracował z komórka i pilotem całe popołudnie.Mija fascynacja,troski dnia codziennego ,kurze łapki pod oczyma.Małżonek coraz więcej czasu spędza przed lustrem.Wklepuje kremy i toniki.A potem szuka potwierdzenia swojej męskości przeważnie z chętną na co nie co- w wieku córki i wnuczki też sie zdarza.Co żona może sobie zarzucić że on poszedł? Że była żoną i matką w dosłownym tego słowa znaczeniu ?Drań ,który lubi skakać z kwiatka na kwiatek nie docenia starań żony. Jest mu dobrze w domu, więc jeszcze szuka rozrywki.Czasem przychodzi opamiętanie. Bywa też, że jak polubi takie urozmaicenia to nie patrzy na wiek,wstyd,rany jakie komuś zadaje. On żyje !Chwyta życie całymi garściami. Wręcz zachłystuje sie nim.Dobrze, jeśli pamięta o dzieciach, pomaga finansowo.Ale zdarza sie tak, że dzieci traktuje jak zło konieczne.Upokarza żonę ,rodzinę.Funduje jej gehennę.(Niech sie wynosi z dziećmi z domu, bo on potrzebuje kochankę wprowadzić)Tak jak nie ma recepty na życie ,tak każdy ma prawo do milości.Ale istnieje coś takiego jak odpowiedzialność,szacunek,dla drugiej osoby,którą się wybrało na dobre i złe.I tego niektórym właśnie brak.Pogoń za rozrywką,zaspakajanie własnych przyjemności-to funduje Piotruś Pan zakochany w sobie narcyz,egoista.A kiedy bruzdy pokryją mu twarz,sylwetka zgarbiona,gdy okłady z piersi kochanki już nie skutkują,skruszony chce wrócić do żony.Bo zbłądził,coś go opętało-takie wymówki wciska żonie..I przyjmij go żono parz mu ziółka i smaruj złajdaczone członki.Bo go boli ,a tam strzyka...Przecież miał prawo do miłosci... Loda
No No no Nasz Bobik przemówił!!..Troszkę tęskniliśmy..
Jak napisała Finia,nasze mózgi zostały pobudzone do myślenia
Nie będę pisać mądrości bo jakoś mi się nie chce ubierać w słowa.Króciutko,Z wymiany słowej Luckiego i Boba wniosek nasuwa mi się jeden.Aby być szczęśliwym nalezy być w związku.Musi być facet, musowo kobieta.Zauważyłam nawet tu na portalu iż faceci zaczynają "wychodzić"z dołków jak tylko poznają nowe kobiety..Nowe motylki ,euforia..Od razu zmiana myślenia,pozytywne myśli i sama radość..A czy nie można być szczęsliwym w samotności?
Bo ja jestem cholernie szczęśliwa.Bo;Nic nie muszę, nikt nie zabiera mi pilota, nie marudzi, nie zmienia moich planów,nie ingeruje w moje życie prywatne, nie kontroluje,nie truje hihi...To jest moja miara szczęscia.Gdy mam ochotę na męskie towarzystwo to ide na kawę z dobrym znajomym.śmiech, relaks i powrót do domku do mojego łóżeczka, mojego pilota.Nie muszę czuć się atrakcyjną czy seksualną bo jakiś facet na mnie spojrzał, mrugnął okiem, zagadał.Czuję sie wyjątkowo, wspaniale bo po piekle jakim przeszłam to ja wyszłam cało i dobry los nagradza mi wszystkie moje łzy wylane latami.A spokój psychiczny jest największą moją miłością,moim szczęściem...Mogła bym jeszcze wymieniać wiele ale chyba nie chce mi się . (jakoś fajnie mi z tym lenistwem też się zrobiło .Nic nie muszę hihi...
Pozdrawiam Bobika i Luckiego.No i Was dziewczynki.
Finko, opisałaś coś, co mi faktycznie umknęło i w tym świetle faktycznie zbyt wycinkowo spojrzałem na posty (głównie Lucky'ego). Masz rację, to jest droga podzielona na etapy i pierwszym z nich jest pozyskanie kogokolwiek na początek, po to, żeby móc wyjść z tej otchłani wcześniej. Po jakimś czasie się dopiero okaże, czy z tym nowym ktosiem da radę zrobić jeszcze coś więcej. Ale to dopiero problem na przyszłość i póki co, nie ma co się tym przejmować. Grunt żeby mieć jakąś tego świadomość.
Przypomina mi się taka dyskusja z kiedyś, czy w ten sposób można siebie ratować, rozpoczynając związek z kimś nowym (jak na to patrzeć moralnie) kiedy w nas samych jeszcze wiele rzeczy nie jest zagojonych i można się pomylić do wielu własnych emocji, skąd płyną i czym naprawdę są. Nie pamiętam już kto w tamtej dyskusji stał na jakiej pozycji, ale czegoś takiego nie da się uniknąć. To co jeden człowiek zepsuł, tylko z innym można naprawić. W moim własnym, obecnym, kryzys przyszedł po 1,5 - 2 latach, kiedy każde z nas zaczęło się zastanawiać nad sensem bycia razem. Do tego momentu byliśmy razem bardziej każde dla siebie, lecząc to, co w środku. I chyba bez tego się nie da. Teoretycznie mogę sobie wyobrazić sytuację, kiedy ktoś zaczyna żyć sam, próbuje leczyć się samodzielnie, ale czy to jest leczenie czy też w pewien sposób odkładanie części rzeczy na potem - kto wie?
Może Ilonka coś napisze w tej materii, bo taką drogę obrała (dzięki za pozdrowienia).
Ilonko, wiesz, czasem przydaje się ktoś, z kim można się dzielić, nieważne czym, wszystkim i niczym. Jasne, że fajnie też jest być samemu, szczególnie po latach znoszenia kogoś z dużym JA. Ale czy w dłuższej perspektywie nie pojawi się jednak tęsknota za drugim człowiekiem?
Bobiczku kochany no pewnie,że na pewno po jakimś czasie pojawi się tęsknota za drugim człowiekiem.Pewnie tak.Teraz po po 16 miesiącach od rozstania nadal odpoczywam i cieszę się,że już ten Pan nie jest w moim zyciu i mi go nie zatruwa.Pamiętasz Bobiku jak 18 miesięcy sie tu zalogowałam?Nie prosiłam o opamiętanie męża by wrócił,by zrozumiał,by kochał....Prosiłam o siłę by móc powiedzieć NIE gdy zechce wrócić..Prośby zostały wysłuchane..Jestem silna.Teraz gdy mąż klękał i błagał o szanse, mówił o tym jak to się bardzo zmienił ,ja nie uległam i nie uwierzyłam.Wyszło na moje.Niedalej jak tydzień temu zadzwonił pijany bo nie ma jak sie dostać do swojej wsi i chciał spać u mnie na strychu.Gdy mu na to nie pozwoliam, dostałam sms-y z epitetami "Mam was w dupie"Wredna suko"-hehe tak kocha i zmądrzał mó mąż.Temu panu podziękujemy!
Wracając do tematu.Bobiku pewnie ja wiele przeszłam ,jestem bardzo zmęczona i nadal ODPOCZYWAM.Bycie samej ma swoje plusy, a widząc w okół gryzące się małżeństwa,kłócące pary, złe emocje,stresy .podejrzenia, rozważania a może zdradza?i wiele innych na tym etapie nie pozwala mi na na tęsknotę za drugim człowiekiem.
Jak pisałam wcześniej,owszem ,Kawa, spotkanie, mile spędzony dzień....i jutro jadę właśnie na caly dzień na wycieczkę, pośmieje się, naładuje akumulatory po czym wrócę do swojego spokojnego życia w którym nie będzie stresów, dzielenia włosa na czworo,"strzelania fochów".Nigdy nie mów nigdy więc i ja nie mówię,że za kolejny rok mój wpis nie będzie inny,choć bronię się przed tym rękoma i nogami.Na tym etapie, po 18 miesiacach od rozstania, po 17 latach małżeństwa.Nowym związkom mówię Kategorycznie NIE.
Oddałam się pasji pomocy zwierzętom,działam na rzecz pokrzywdzonych,spłacam swój dług.Mnie pomożono,teraz kolej na mnie.Jest świetnie i oby tak dalej..I owszem też mam swoje nadzieje,a ......
Nadzieja przychodzi do człowieka wraz z drugim człowiekiem.
r12; Alighieri Dante
Ps.Strasznie mnie cieszy,że Jest Finia,Bobik -nasza super ekipa,super ludzie.
Jeden przyjaciel w życiu to dużo, dwoje to luksus, a troje to prawie niemożliwe.
bob-bob napisał/a:
Finko, opisałaś coś, co mi faktycznie umknęło i w tym świetle faktycznie zbyt wycinkowo spojrzałem na posty (głównie Lucky'ego). Masz rację, to jest droga podzielona na etapy i pierwszym z nich jest pozyskanie kogokolwiek na początek,...
mała korekta - nie kogokolwiek
(za pana z warzywniaka się nie biorę)
niekiedy jest to nagłe olśnienie, ktoś nowo poznany i bardzo interesujący, u innych stary dobry przyjaciel nagle widziany innym okiem,
Ktoś a nie ktololwiek
Cytat
...po to, żeby móc wyjść z tej otchłani wcześniej.
tak,
już sama obecność kogoś nowego zainteresowanego nami powoduje że "mgła rozpaczy" się rozrzedza, świat jasnieje i nabiera kolorów,
chyba można to pomylić z zakochaniem
(jak dobrze że po 30-tce hormony jeszcze nie wygasają)
nagle uświadamiasz sobie że dość siedzenia w ciemnym lochu i chcesz żyć, wszystko zmienić, nawet ustawienie mebli w mieszkaniu
(ja poszłam w totoalny remont, zmiana całego mieszkania, aby wszystko było inne, pewnie psycholog umiał by wytłumaczyc ten mechanizm)
Cytat
Po jakimś czasie się dopiero okaże, czy z tym nowym ktosiem da radę zrobić jeszcze coś więcej. Ale to dopiero problem na przyszłość i póki co, nie ma co się tym przejmować. Grunt żeby mieć jakąś tego świadomość.
i jeszcze aby w tej świadomości pamiętać że ten drugi człowiek też czuje, przeżywa i nie jest żadnym zamiennikiem czy tylko narzędziem do naprawy naszego życia.
Zaczęcie nowego etapu, odcięcie się od przeszłości emocjonalnie wymaga zmiany myślenia, taka rewolucja w głowie,
odkurzanie zwojów mózgowych a może nawet uaktywnienie tych niewykorzystanych
Cytat
Przypomina mi się taka dyskusja z kiedyś, czy w ten sposób można siebie ratować, rozpoczynając związek z kimś nowym (jak na to patrzeć moralnie) kiedy w nas samych jeszcze wiele rzeczy nie jest zagojonych i można się pomylić do wielu własnych emocji, skąd płyną i czym naprawdę są.
ależ to nie jest dylemat tylko ludzi po zdradzie
kazdy nowy związek, jakkolwiek poprzedni by sie nie zakończył
jest obarczony takim ryzykiem
i skąd wiedzieć kiedy zagoją się blizny? kiedy jest się juz gotowym na nowy związek a kiedy jeszcze nie?
to takie pytania z serii:"skąd wiem ile czasu mi zostało i ile jeszcze zdążę w życiu przeżyć ciekawego?"
Cytat
To co jeden człowiek zepsuł, tylko z innym można naprawić.
brzmi kontrowersyjnie ale ... działa.
Kładę nacisk na słowa: z innym
bez tego "z" zdanie to nabiera negatywnego znaczenia.
PS. po przemyśleniu:
dobrze jest gdy ta nowa osoba w naszym życiu jest już po przejściach i uporała się z nimi, pomoże nam przejść to co on/ona wcześniej,
u mnie tak jest.
Bob musze to wyznac publicznie - no, uwielbiam z Toba dyskutować
Ilonko - masz rację, umiejętność bycia samemu jest skarbem,
świadczy o tym że potrafimy przebywać sami ze soba i nie nudzić się, ba, czuć się szczęśliwi, myslę że to jest cenne,
a gdy tego zechcesz to na pewno przyjdzie czas gdy Ktoś wyjątkowy, wart uwagi zagości w twoim życiu, ja Ci tego z serca życzę.
Edytowane przez finka dnia 15.10.2009 13:11:45
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
Witam ciekawe !! Są ludzie ktorzy o tym nieustannie rozwazaja i w koncu dochodza do jakis przemyslen i wnioskow , ale i sa tez ludzie ktorzy dzialaja tak jakby automatycznie jak zaprogramowani i mysle ze do tych te przemyslenia nie dotrą , moze tez dodam ze kto nie szanuje siebie nie bedzie szanowal i innych pozdro dla wszystkich