Tomek040184 zwróć uwagę gdzie piszesz komentarze bo chyba nie tutaj chciałeś je zostawić.
Tomek040184
02.10.2024 06:46:57
Życzę powodzenia na nowej drodze życia. Chociaż z reguły takim ludziom nie wierzę. Swoją drogą przecież kochanka też zdradzalaś i żyłaś wiele lat w kłamstwie.
Rozumiem że każdy szczęście po swojemu i
Tomek040184
20.09.2024 01:07:22
Dobra to ja dorzucę swoją cegiełkę do tematu. Waszego związku już nie ma. Szykuj papiery rozwodowe, pogadaj z adwokatem co i jak, zadbaj o siebie, hobby, rower, to co lubisz, cokolwiek, grzyby, spacer
Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
można go zagłuszyć, wyprzeć na jakiś czas albo zacisnąć zęby i żyć dalej jakby nic się nie stało
ale on i tak przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie..
wiemy o co chodzi, jak sobie radzicie?
min. mi pomaga czat z tak poważnie to kontakt z innymi, normalnymi ludźmi, wirtualnie i w realu,
rozmowy, niekoniecznie o tym o co się stało ale również z tymi, którzy wiedzą jak to jest,
z czasem wrócił śmiech i pogawędki o np. kolorze paznokci,
(co niekiedy dziwi nowe osoby na czacie gdy widza jak inni już potrafią żartować)
uważam że najgorsze co można zrobić po zdradzie to zamknąć się ze swoim bólem sam na sam
i patrzeć na niego codziennie, na to jak ból związuje nam ręce i napaja goryczą..
robi z nas bezwolne marionetki, oczywiście jest to proces,
trudno wymagać od siebie pogody ducha po tygodniu od wiadomości o zdradzie lub mówić komuś w rozpaczy : uśmiechnij się ale są rzeczy, które koją i sprawiają że ból jest coraz mniejszy aż, mam nadzieję, pozostanie po nim tylko wspomnienie.
Edytowane przez finka dnia 09.01.2009 14:42:40
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
Ja na początku próbowałem sobie radzić z tym wszystkim sam i nie dawałem rady. Wiele nieprzespanych nocy nerwy mnóstwo wypalonych papierosów. Najlepszą radą jest chyba wyrzucenie tego z siebie rozmowa z rodziną, przyjaciółmi, znajomymi. Chat też bardzo pomaga, zawsze potrafi poprawić humor. Czy ten ból minie kiedyś całkowicie to niewiem, sądze że zawsze będzie gdzieś tam na granicy świadomości. Jednak z czasem coraz mniej myśle o tym, a coraz więcej o tym co przede mną...
Finka -wszystko fajnie , mamy nie myśleć ,wychodzić do ludzi, rozmawiać z bliskimi ok ,tylko że jeśli wracasz z jakiegoś spotkania z przyjaciółmi ,gdzie czułaś się wspaniale do domu w którym mieszka twój pan mąż ,radość zamienia się w gorycz ,nienawiść do człowieka z którym przeżyłaś tyle lat.Może to się udaje i na pewno,ale wtedy gdy on nie mieszka w jednym mieszkaniu z tobą,nie musisz oglądać go codziennie i wąchać jego zapachu po porannej toalecie.Wierz mi jest to bardzo trudne i w moim przypadku nie zanosi się na zmianę,a ja czuje że powoli się wykańczam i tylko to forum do którego czasami zaglądam i kontakt z ludżmi na gg czy skype daje mi jeszcze siłę bo wiem że nie jestem sama z tym problemem.
Finka mówiła o etapach bólu jakie musi przejść każda osoba która tu się znalazła na tym forum.
Tak właśnie jest. Nie da się przeskoczyć na 10 schód omijając pierwszy , drugi , piąty. Wszystko wymaga czasu. Jednym to idzie szybciej w zależności od własnego zaangażowania w związek w którym się było.
Jednakże pokonanie bólu jest możliwe. Karol wspomniał o rozmowie z rodziną, znajomymi. Dodam też i polecam fachowców- psycholog, psychoterapeuta.
Słyszałam wypowiedzi niektórych, że odegrać się. takiego sposobu nie polecam. Mi samej też tak proponowano zrobić, ale to nie ja. Mi taki sposób by nie odpowiadał.
Bardzo ważny w tym wszystkim jest czas jaki musi upłynąć od zdarzenia do pogodzenia się z nim i zamknięcie pewnego etapu w życiu raz na zawsze. Pamiętam jak pisała często o tym Kuczka, Finka, Nestor, Lucky na początku myślałam ze dostanę cholery. No tak czas , czas, ale czy to musi trwać tak długo. Niestety czasu się nie przyspieszy i nie pogoni. On płynie swoim rytmem i to on jest naszym wyznacznikiem "wolności". Jak niektórzy sami używają takiego powiedzonka. " Wszystko w swoim czasie".
Co jeszcze pomaga. Na pewno uświadomienie sobie, ze to oni byli słabymi ludźmi, że to oni mieli problem z sobą, ze to oni wymagają " leczenia". Bo jak to w moim przypadku sama się przekonała ta panienka i to już po trzech miesiącach się z nim rozstała . Bo przecież jeśli by on był takim wspaniałym człowiekiem, takim jak jej opowiadał to byli by razem do dziś, a babsko by do mnie nie wydzwaniało i nie mówiło o nim leń, cwaniak, pasożyt i nierób- to jej słowa.
To chyba mnie mocno postawiło na nogi i utwierdziło w tym, że to nie ja mam problem, że ze mną jest wszystko w porządku. Tylko uświadomiło mi to że to on jest słabym człowiekiem, mitomanem, człowiekiem bez wyobraźni życiowe.
Ja o romansie męża dowiedziałam się w połowie listopada, co prawda domyślałam się wcześniej ale dopóki nie wiadomo na pewno to człowiek się łudzi i wynajduje miliony innych wytłumaczeń. Tak czy inaczej trochę czasu minęło i jest troszkę lepiej, przynajmniej czasami...Nie łykam codziennie prochów uspakajających, przesypiam noc i znów jem a oczy nie są już spuchnięte od płaczu, z męzewm też rozmawiam 'normalnie' i teoretycznie wszystko wróciło do normy ale...nadal boli jak cholera! Czasem udaje mi się zapomnieć ale po chwili wszystko wraca, uczucia nad którymi nie jestem w stanie zapanować- mieszanki miłości i nienawiści i czasem sama nie wiem czego jest więcej. To straszne uczucie że on mnie zdradził (przede wszystkim emocjonalnie bo to boli mnie bardziej niż zdrada fizyczna, seks to seks ale ona wdarła się do serca) i tego nigdy mu nie wybaczę ani nie zapomnę!!! Mam w sobie tyle złości, tyle nienawiści (zwłaszcza do niej) że czasami własne myśli mnie przerażają...
A jak sobie radzę? No właśnie sobie nie radzę ale próbuję!
1.Przychodzę 'tutaj' żeby się wygadać, wyrzucić to z siebie, oczyścić, poczytać jak inni sobie radzą i poczuć że to nie tylko mój problem, że takich jak ja jest bardzo dużo ( choć to akurat nie jest pocieszające).
2.Staram się nie robić męzowi wyrzutów i myśleć jak namniej o tym wszystkim (ale to na razie z marnym skutkiem)
3.Zapisałam się na prawo jazdy... i szykuję się do powrotu do pracy!
4. Dzięki tym wszystkim stresom i nerwom wracam do figury z przed ciąży- jedyny plus tej całej sytuacji
5.Nawet gdy nigdzie nie wychodzę staram się ładnie wyglądać dla siebie i staram się odnaleźć w sobie tą dawną, pewną siebie dziewczynę- optymistkę
6. Nie robię żadych planów na przyszłość (nie potrafię) i nie wykluczam że w sprzyjających warunkach nie zrobię tego samego (noszę w torebce prezerwatywy które mąż kupił do użytku z tą kur... nie wiem czy z nich skorzystam bo nie szukam okazji ale jak to mój sznowny małżonek powiedział- na wszelki wypadek!)
Tina28 musze przyznać że czytając to co napisalaś czuję jakbyś byla mną ja nawet w tym samym czasie dowiedzialam sie o zdradzie mezą. Mieszkamy nadal razem probuje nie myslec o tym co sie stło ale nie zawsze mi sie udaje. On miota sie nie wie czy chce być z rodzina czy z nią. Chcial odejsc ale nie pozwoliłam. Wiedziałam że bedzie ciężko że będę go podejżewała bo nawet jak ktoś dzwoni czy napisze smsa to zastanawiam sie czy to przypadkiem nie ona. Mąż zdradził mnie zarówno fizycznie jak i psychicznie-twierdzi że czuje cos do niej, ale tak sobie myśle jesli naprawde chciałby odejsc to zrobiłby to nie słuchając moich zakazów...Postanowiłam walczyć o nasze małżenstwo choć to narazie tylko ja sie staram żeby było dobrze ale wierze ze niedlugo i on zrozumie swoj bład i będzie sie starał postępować jak prawdziwy maż i ojciec. A jeśli jednak odejdzie to będe wiedziala ze zrobiłam wszystko żeby nie doszło do tego...
Dostało się Lucky'iemu po uszach od Evy, więc się odezwie
Czas- faktycznie, jego upływ ma kolosalne znaczenie. I jak to poetycko ujęła Eva , faktycznie cholera bierze, jak słyszy się to kolejny raz od kolejnej osoby. Myślę, że najgorsze z tym czasem jest to, że jeden dzień po zdradzie, to jak miesiąc przed...
Ale, jak sobie radzić? Myślę, że przede wszystkim trzeba dołożyć wszelkich starań, żeby wyrzucić ze swojej głowy magiczne pytanie "dlaczego". Nie ma i nie będzie na nie odpowiedzi. Ciągłe zadawanie tego pytania może i w wielu przypadkach doprowadza do tego, że osoba zdradzona zaczyna zadawać sobie pytanie- może to faktycznie moja wina, może to ja go/ją do tego popchnęłam? I właśnie kolejnym krokiem żeby jakoś sobie radzić jest wyeliminowanie podejrzeń swojej osoby o pośrednie przyczynienie się do zdrady.
Jak dopada ból, przygnębienie, żal, wówczas rozmowa z osobami, które wiedzą o czym mówimy przynosi zbawienne skutki. Oczywiście nie odsuwa ich zupełnie, bo tak się nie da. Pomaga jednak w najgorszych momentach.
"Nasz" czat faktycznie jest (przynajmniej dla mnie) fantastycznym sposobem na "oderwanie" się od rzeczywistości. Faktem jest też, że bardzo często płyną tam łzy. Tyle, że ze śmiechu. Zdystansowanie się od pewnych spraw, spojrzenie na nie z innej perspektywy, wyśmianie pewnych rzeczy jest czymś fenomenalnym. Jeżeli ktoś zaglądając, kto jest na czacie zobaczy finke, żabę, krzysię, Eve, Rise, Niesie, Gosiemb, malinke, malwi, kuczke, karola itd. (nie wymienionych przepraszam ) może być pewien, że wystarczą 3-4 zdania i już jest zdrada na wesoło. Szczerze mówiąc nie raz musiałem wycierać łzy i zapluty monitor .
Co jeszcze- oddanie się temu, co się kocha robić, co do tej pory było trudne do zrealizowania zadbanie o siebie, swoje marzenia, pasje. Wszystko, co daje nam możliwość odsunięcia od siebie codzienności.
I poznawanie nowych ludzi. Są tak różnorodni, ekscytujący, niepowtarzalni, że warto zadać sobie trudu, aby w jakiś sposób do nich wyjść. Pozwoli to nam też na utwierdzenie się w przekonaniu, że świat nie kończy się na takich, jacy nas skrzywdzili.
Z własnego doświadczenia wiem, że owo poznawanie może przynieść dość nieoczekiwane skutki. Mogę Wam powiedzieć jedno. Wychodzę na prostą- jestem szczęśliwy. I choć do mojej już byłej żony czuję, jakby to powiedzieć, taką bezinteresowną niechęć, to nie raz mi się zdarza, że obrazy ponownie stają przed oczami, a w tych ostatnich łzy. Widać żeby pewne emocje odeszły całkowicie nie wystarczy ich zastąpienie czymś pozytywnym. Więc sam siebie przekonuję, że nawet jeżeli bardzo mi się to nie podoba, to jednak ten czas...
Co do czasu zgadzam się, jego upływ łagodzi wszystkie bolączki, ale np. nie działa albo kiepsko działa jeśli cały czas kontaktujemy się z osobą, która zdradziła. Wtedy ciągle dokładamy do pieca emocji i przez to dłużej boli, rożne stany emocjonalne pojawiają się nagle ze zdwojoną siłą i bez kontroli, zatruwamy się. Moja rada zerwać wszelkie kontakty, jeśli to możliwe lub ograniczyć do minimum (choć to już nie to samo).
Cytat
Ale, jak sobie radzić? Myślę, że przede wszystkim trzeba dołożyć wszelkich starań, żeby wyrzucić ze swojej głowy magiczne pytanie "dlaczego". Nie ma i nie będzie na nie odpowiedzi. Ciągłe zadawanie tego pytania może i w wielu przypadkach doprowadza do tego, że osoba zdradzona zaczyna zadawać sobie pytanie- może to faktycznie moja wina, może to ja go/ją do tego popchnęłam? I właśnie kolejnym krokiem żeby jakoś sobie radzić jest wyeliminowanie podejrzeń swojej osoby o pośrednie przyczynienie się do zdrady.
Lucky nie zgodzę się. Okłamywanie się czy zamiatanie pod dywan problemu nie jest wyjściem. Ponieważ jeśli problem dotyczy nas to w przyszłości nierozwiązany powróci (np. w kolejnym związku) powodując powtórkę z rozrywki, siejąc jeszcze większy zamęt i spustoszenie w postrzeganiu samych siebie. Oczywiście mam tutaj na myśli nie samą zdradę (bo w tym momencie decyzję podejmuje zdradzający i nie można tego usprawiedliwiać), ale wszystko co było przed, to co spowodowało rozkład związku i w efekcie zdradę (równie dobrze mogłoby to być po prostu odejście partnera) . Najlepiej jak najszybciej znaleźć odpowiedź na pytanie dlaczego i ją zaakceptować. Z reguły są to proste odpowiedzi, których do siebie nie dopuszczamy, bo są nieprzyjemne. Trzeba poznać swoje słabe strony i zmienić je na mocne.
Lub jeśli nie było z naszej strony "wpadek", zaakceptować brutalną prawdę, że nasza miłość do kogoś nie uszlachetnia go i mogliśmy być na tyle ślepi i kochać sukinsyna, a ten którego kochaliśmy na tyle ma nas w dupie, że nie czuje się zobligowany do jakiejkolwiek uczciwości.
Odnalezienie prawdziwej odpowiedzi i pogodzenie się z nią przynosi ulgę. Podkreślam pogodzenie się, a nie wyrzucanie sobie, chodzi po prostu o wyciągniecie wniosków na przyszłość, a przez świadomość problemu zmniejszenie prawdopodobieństwa, że sytuacja się powtórzy,a przez to uzyskanie spokoju. Wg mnie trzeba drążyć tak długo aż się znajdzie coś u partnera lub u siebie lub u obojga, przyczyna zawsze jakaś jest, samo się nie dzieje - żeby było jasne mówię o rozkładzie związku (za samą zdradę w końcówce zawsze odpowiada zdradzający, jest to jego decyzja, dróg do wyboru miał kilka). Zatem trzeba szukać, tylko być gotowym na to, że będzie silniej boleć, za to krócej, a efekt długodystansowy odnalezienia przyczyny i zrobienia z tej wiedzy właściwego użytku będzie z pewnością owocny.
Myślę, że powinniśmy mierzyć się z problemami, a nie ślizgać się przez życie lawirując tak by nie czuć bólu lub go minimalizować. Ból i cierpienie, psychiczne i fizyczne jest wpisane w życie człowieka. Jeśli się tego nie demonizuje i akceptuje jako kolejne doświadczenia, jeśli stawia się temu czoła i rozwiązuje problem (podstawą jakiegokolwiek działania jest jasność sytuacji, czyli znalezienie odpowiedzi na dręczące nas pytania), jest po prostu łatwiej żyć. Ponieważ to my zaczynamy kreować rzeczywistość - oczywiście w zakresie nam dostępnym, a jest on w miarę duży.Wtedy lepiej myślimy sami o sobie, ba, można być nawet dumnym z tego kim się jest, a wtedy z kolei to, że ktoś nas "wpuścił w maliny" staje się naprawdę rzeczą drugorzędna i przestaje być tragedią.
Marta. Mam wrażenie, że się troszkę nie zrozumieliśmy :-).
Świadomość tego, że w związku popełniliśmy błędy jest czymś bardzo cennym. Przyznawanie się do błędów jest dziś dość rzadko spotykaną cechą.
Absolutnie nie chodzi mi o to, żeby uznać, że problemów nie było (o ile w ogóle były).
Chodzi mi jedynie o to, żeby wyrzucić z głowy obwinianie się o to, że popełniony (o ile w ogóle był) błąd popchnął partnera do zdrady. W moim przekonaniu dla zdrady nie ma wytłumaczenia, wobec czego, odpowiedź na pytanie "dlaczego" nie istnieje.
Dlaczego w nawiasach napisałem (o ile w ogóle był). Jedna z naszych forumowych koleżanek usłyszała, że odszedł od niej, bo nigdy nie była jego przyjacielem.... Sam podczas jednej z rozmów usłyszałem, że byłem za dobry...
Najczęściej jest tak, że owe "popełnione i popychające do zdrady błędy" odnajdują się w świadomości zdradzających dopiero po wyjściu zdrady na jaw.
Absolutnie nie chodzi mi o to, żeby uznać, że problemów nie było (o ile w ogóle były).
Chodzi mi jedynie o to, żeby wyrzucić z głowy obwinianie się o to, że popełniony (o ile w ogóle był) błąd popchnął partnera do zdrady.
W 100% się zgadzam.
A w ogóle to teraz zaczęłam się cofać pamięcią jak to było w moim przypadku. I tak sobie myślę, że ta ocena siebie może nastąpić po czasie kiedy już opadną te najsilniejsze emocje. Wcześniej to chyba nie ma sensu, bo po prostu w silnych emocjach nie jesteśmy w stanie jakoś obiektywnie do tego podejść. Na początek to chyba trzeba zrobić wszystko, żeby trochę je ukoić, myślę, że dobre jest odcięcie się od źródła, czyli brak kontaktu ze zdradzającym. A po jakimś czasie ocena tego co się stało, jak i dlaczego. Zresztą i w tym odcinaniu łączących nas ze zdradzającym nici przechodzi się przez różne etapy od zawodu przez nienawiść i wreszcie względna obojętność, ewentualnie obrzydzenie. I chyba dopiero wtedy jesteśmy w stanie to ocenić i wyciągnąć wnioski.
Ja chyba już zapominam po prostu jak to było, zapominam jak to wygląda zaraz po zdradzie .Piszę ze swojej perspektywy po czasie i wydaje mi się to dużo prostsze niż faktycznie kiedyś dla mnie było.
Ja jestem ne etapie, że to nie mój problem. On musi zdecydować co dalej. Rzeczywiście, po jakimś czasie - u mnie prawie rok, wygląda to inaczej. Nie, żeby nie bolało, ale jest spokojniej i myśli sie bardziej racjonalnie. Dziś wiem, że jezeli było między nami chłodno, to nie tylko moja wina - mnie tez było chłodno. Spokojniej patrzy się w przyszłość, stało się i nie mam juz na to wpływu. Teraz myslę o tym jak będzie dalej. I pisze dwa scenariusze: jeden: co będzie jak zostanie, drugi: co będzie, jak odejdzie? Niestety oba są dosyć dramatyczne, bo w dalszym ciągu nie wiem co byłoby dla mnie lepsze
Okłamywanie się czy zamiatanie pod dywan problemu nie jest wyjściem. Ponieważ jeśli problem dotyczy nas to w przyszłości nierozwiązany powróci (np. w kolejnym związku) powodując powtórkę z rozrywki, siejąc jeszcze większy zamęt i spustoszenie w postrzeganiu samych siebie. Oczywiście mam tutaj na myśli nie samą zdradę (bo w tym momencie decyzję podejmuje zdradzający i nie można tego usprawiedliwiać), ale wszystko co było przed, to co spowodowało rozkład związku i w efekcie zdradę (równie dobrze mogłoby to być po prostu odejście partnera)
Lucki chcesz w to uwierzyć czy nie , ale Marta ma rację. Przypomnij sobie co mi powiedziałeś. Jeśli nie pamiętasz to napiszę ci na PW.
Dla mnie jest to najtrudniejszy problem na tą chwilę do rozwiązania. Co przyczyniło się do rozpadu naszego związku. Myślę sobie ze to nie jest tak że związek sypie się od razu tak nagle. Na pewno jest to proces długotrwały i dlatego jest nam go trudno rozpoznać na początku, a potem się z nim oswajamy i w końcu jak się wszystko zaczyna walić i nie możemy ogarnąć tego rozumem to już sami nie wiemy gdzie również i my popełniliśmy błędy.
Na pewno dotyczy to bardziej związków z długim stażem.
Przez dłuższy czas tak robiłam jak pisze Marta. Starałam się nie dopuszczać do swojego umysłu, że na pewno jest i w tym też jakaś moja wina. Teraz myślę że jestem gotowa się i z tym problemem zmierzyć, aby nie popełnić go w następnym związku jeśli taki będzie.
1. Ja poszłam na tygodniowe L4- pojechałam do rodziców gdzie mogłam na spokojnie wypłakać i przemyśleć sprawę.
2. Długie rozmowy.
3. Wsparcie przyjaciół.
4. Tu zgodzę się z Lucky'm- przestałam zadawać sobie pytanie DLACZEGO- bo zrozumiałam, ze choćbym je zadała milion razy to i tak nie znajdę na nie odpowiedzi.
5. Zdobycie nowych wspomnień, takich które należą tylko do mnie- urlop- pojechałam na wycieczkę.
6. Praca.
7. Wyzbycie się nienawiści i pogardy dla Niego bo tylko w taki sposób osiągam spokój.
8. Szkoła- postanowiłam zdobyć nową wiedzę z dziedziny innej niż moja.
9. Kurs tańca, języki, aerobik, basen.
10. A najważniejsze- Wy- tu znajduje zrozumienie i akceptacje mojej sytuacji nie czuje "dziwnych spojrzeń" i za to Wam dziękuję
Zgadzam się z Lucky'm, że w pierwszej kolejności należy pozbyc sie słowa Dlaczego? Sama przez wiele dni je sobie zadawałam i niestety nie udało mi sie znależc odpowiedzi, wiec przestałam to robić.
Eva- poproszę o PW z przypomnieniem .
Żebyśmy mieli pełną jasność. Kryzys, rozpad związku- tu oczywiście win szukamy po obu stronach.
Zdrada- wina leży tylko po jednej stronie. Powoływanie się zdradzających na to, że związek przechodził kryzys jest wymówką, nie powodem. I do wyrzucenia z głowy tej właśnie myśli zachęcam.
Podsumowując. Związek z reguły "oziębiamy" oboje. Zdradza tylko jedno.
Ja uważam podobnie jak Lucky, że winę za zdradę ponosi jendna osoba. Za kryzys w związku oboje. Nic nie usprawieliwia zdrady. Każdy jest w stanie decydować o sobie i o tym co robi.
Ja nie zadaje pytania dlaczego tak postąpil, bo nigdy tego nie zrozumiem. Sądze, ze nadarzyła się okazja, którą postanowił wykorzystać, a kryzys w związku temu sprzyjał. To jest jedynie jego wina, że tak postapił. Ale nie jest to sposób na rozwiązywanie problemów, które im dłuższy staż, tym się częściej pojawiają. To jest ucieczka. Łatwiej jest o poprawę nastroju w ramionach innej, niz rozmowa z partnerem i próba rozwiąznia problemow.
Mam tylko nadzieję, że wcześniej czy poźniej zrozumie, ze to nie była dobra droga.
pantofelek napisał/a:
Ja uważam podobnie jak Lucky, że winę za zdradę ponosi jendna osoba.
też jestem tego samego zdania, bo równie dobrze pieszy wchodzący na pasach na zielonym dla niego świetle zostaje potrącony przez samochód to czy wtedy jest wina po obu stronach? nie i tak samo jest ze zdradą zdradza jedna osoba a nie dwie (nie mówimy tu o skrajnościach gdzie zdradzają siebie nawzajem) i nie można mówić że zostałeś zdradzony bo coś tam bo to jest niesprawiedliwe niedługo każdą krzywdę wyrządzoną drugiej osobie będzie można wmówić poszkodowanemu że to on jest po części tego winien, nawet tego że akurat wstał z łóżka i został potrącony przez pijanego.
Jeśli mówimy o samym akcie zdrady to jest wg mnie oczywiste, że jest to decyzja zdradzającego i tenże jest za to odpowiedzialny, bo mógł równie dobrze odejść, a nie zdradzać. Myślę, że wśród zdradzonych trudno byłoby znaleźć osobę, która jest innego zdania. Natomiast jeśli chodzi o sam rozkład związku,który w zależności od moralności partnera doprowadza do zdrady bądź rozstania, nie koniecznie jest tak, że odpowiedzialna jest tylko jedna strona(czyli ten który ostatecznie zdradził). I w tym sensie można mówić o rzeczach - błędach , które miały wpływ na losy związku po jednej i po drugiej stronie. A czy efektem rozpadu związku jest zdrada czy odejście, to i tak jest to zerwanie więzi z partnerem. Tyle, że zdrada niestety dużo silniej obarcza zdradzonych w kwestii poczucia wartości, dużo trudniej jest sobie z tym poradzić.
My z moim mężem gdzieś się pogubiliśmy w naszej miłości. Każdy z nas zajął się sobą- praca zawodowa, kariera, problemy, znajomi z pracy, radości i smutki - żyliśmy razem a jednocześnie obok siebie. A chyba nie o to chodzi w miłości? Gdzieś straciliśmy sens naszego wspólnego istnienia. Zepsuliśmy to "Nasze Razem" wspólnie.
Jednak o słowach, które wypowiadał nie tak dawno "biorę sobie Ciebie .... za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci" [i]zapomniał[/i] tylko On.
marta09876 napisał/a: jeśli chodzi o sam rozkład związku(...),
nie koniecznie jest tak, że odpowiedzialna jest tylko jedna strona(czyli ten który ostatecznie zdradził). I w tym sensie można mówić o rzeczach - błędach , które miały wpływ na losy związku po jednej i po drugiej stronie.
Myślę że błędy-rzeczy o których piszesz marto, które powodują kłótnie, niezrozumienie występują w każdym związku z mniejszym lub większym natężeniem,
więc teoretycznie każdy związek jest od początku jego powstania zagrożony rozpadem lub zdradą,
czyż nie?
każdy popełnia błędy w związku więc niewłaściwe i niepotrzebne jest obarczanie się winą za popełnione błędy i nie uważam że one są głównym problemem.
Jeśli każdy związek jest zagrożony rozpadem od dnia ślubu
dlaczego więc w jednych do tego dochodzi a w innych nie?
dlaczego jedni ludzie potrafią ze sobą "współpracować" i pokonywać nawet poważne problemy a inni poddają się gdy trzeba włożyć trochę trudu?...
Moja teoria nie jest niczym odkrywczym, nieraz padało to na forum od innych,
- dobranie się niewłaściwych osób, niezgodnych charakterów
pewne mieszanki są niebezpieczne, inne niemożliwe do połączenia jak np. woda z olejem,
więc szukanie winy w sobie, analizowanie lat sprzed zdrady po zdradzie partnera dla mnie jest bezcelowe choć sama tak długo robiłam i rozumiem to.
Nawiązując do tematu tego wątku i pytania : co nam pomaga ?,
zrozumienie tego pomogło mi uporać się z poczuciem winy i uratować moje podeptane poczucie własnej wartości, to jaka byłam przez 12 lat mojego małżeństwa dla męża nie jest w żadnym stopniu
przyczyną tego że zdradził(!)
być może w innej "mieszance" mój partner byłby szczęśliwym człowiekiem, któremu przez myśl
nie przeszłoby mnie zdradzić(?) a moje cechy charakteru, moja osobowość i zachowania uzupełniały by się zamiast gryźć z osobowością partnera?
Nie mówię tu o poważnych rzeczach-problemach takich jak : alkoholizm, narkomania czy np. agresja, bicie partnera
ale większość z nas ma/miało normalny związek w którym czuło się całkiem dobrze lub
nawet wspaniale.
Może to zbyt śmiała teoria ale ja uważam że to nie pojedyńcze czyny, słowa a nawet zachowania są przyczyną rozkładu związku ale całokształt osobowości i wynikających z nich zależności pomiędzy partnerami.
Wszyscy wiedzą że na poczatku poznania się najsilniej działa chemia i widzimy drugą osobę przez rózowe okulary,potem to mija i przychodzi proza życia oraz "wychodzą" prawdziwe charakterki partnerów
Cytat
A czy efektem rozpadu związku jest zdrada czy odejście, to i tak jest to zerwanie więzi z partnerem. Tyle, że zdrada niestety dużo silniej obarcza zdradzonych w kwestii poczucia wartości, dużo trudniej jest sobie z tym poradzić.
zgadzam się
Edytowane przez finka dnia 11.01.2009 15:29:23
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
Finko, jest bardzo dużo prawdy w tym co piszesz. Ale... Wydaje mi się, że chodzi raczej nie o połączenia charakterów, osobowości itd., ale o punkt rozwoju w jakim znajdują się osoby w związku. Nie jestem taka jak kilka lat temu i też potrzebuję innego związku niż kilka lat temu (innej komunikacji, innych celów itd.). Spotkanie się dwóch osób, którym jest z jakiegoś powodu nie po drodze skutkuje właśnie rozpadem. Być może gdyby spotkały się w innym czasie, na podobnym etapie rozwoju mogłoby się udać. Przecież w samym związku zmieniamy się, rozwijamy, tylko czasem nasz partner nie robi tego w tym samym tempie i tutaj zaczyna się problem, czasem nie do przejścia, zwłaszcza jak nie działa komunikacja.
Cytat
więc szukanie winy w sobie, analizowanie lat sprzed zdrady po zdradzie partnera dla mnie jest bezcelowe
Dlaczego pierwsze związki zazwyczaj nie wychodzą, a kolejne często są bardziej dojrzałe i pewniejsze?
Mi nie chodzi o zadręczanie się, ale właśnie o ten rozwój, który powinien się dokonywać i w tym aspekcie analiza i wyciąganie wniosków są dobre.
Również nie chodzi mi o rozważanie typu czy może za często krzyczałam, a może było za mało seksu, a może zupa była za słona. Ale o wiedzę, że pewnym sytuacjom można zapobiec, jeżeli mamy świadomość oczekiwań i możliwości w danym momencie swoich i partnera.
Nie wiem czy jestem zrozumiała, ale przykład: gdybym na tym etapie swojego rozwoju (teraz) poznała mojego byłego partnera, prawdopodobnie nawet by mnie nie zainteresował sobą, a gdyby tak było to po 2 spotkaniach by się skończyło. Dlaczego? Dlatego, że przez to co przeszłam w tamtym związku i ocenę tego, pozbyłam się naiwnego widzenia świata, które było moim grzechem głównym, zdobyłam umiejętność oceny co mniej więcej z daną osobą jest możliwe, a co nie, zauważyłam, że z mojego skrajnie emocjonalnego widzenia świta nie wynika nic dobrego ani dla mnie, ani dla bliskich, więc to zmieniłam, zmieniłam postrzeganie samej siebie, tzn. zaczęłam świadomie żądać, z podejścia biernego typu 'los ześle" stałam się aktywna i to ja decyduję co się dzieje, więc do spółki z obecnym partnerem kreujemy to co się dzieje w związku, a przede wszystkim nauczyłam się uważnie słuchać tego co mówi do mnie druga osoba i dopuszczać, że może mieć rację, bo kiedyś w swoim naiwnym widzeniu myślałam, ze moje "kocham" wszystko załatwi i jakoś tak magicznie będziemy jednością,a nasze potrzeby i oczekiwania pokrywają się tylko dlatego, że go kocham (po prostu nauczyłam się rozmawiać). Gdyby nie rozpad tamtego związku i rozważanie co i dlaczego byłabym teraz taka sama jak przed nim, a to byłoby po prostu głupotą. Oczywiście wiele pomniejszych, ale ważnych rzeczy się zmieniło, ale jest to już skutkiem obecnych relacji z partnerem i chęci współpracy obydwu stron.
Także podsumowując mi chodzi o rozwój, który bez jakiejś wstecznej oceny chyba nie jest możliwy.