Tomek040184 zwróć uwagę gdzie piszesz komentarze bo chyba nie tutaj chciałeś je zostawić.
Tomek040184
02.10.2024 06:46:57
Życzę powodzenia na nowej drodze życia. Chociaż z reguły takim ludziom nie wierzę. Swoją drogą przecież kochanka też zdradzalaś i żyłaś wiele lat w kłamstwie.
Rozumiem że każdy szczęście po swojemu i
Tomek040184
20.09.2024 01:07:22
Dobra to ja dorzucę swoją cegiełkę do tematu. Waszego związku już nie ma. Szykuj papiery rozwodowe, pogadaj z adwokatem co i jak, zadbaj o siebie, hobby, rower, to co lubisz, cokolwiek, grzyby, spacer
Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
Witam, już poruszałam ten temat na tym portalu. Mam pytanie czy jest tu ktoś komu mąż wyjechał za granicę za pracą. Jeżeli tak to proszę o wpisy jak sobie z tym radzicie itp. Ja mam męża za granicą i wogóle sobie z tym nie radzę.
Doskonale Cie rozumiem ,dawno temu mój narzeczony wyjechał - niestety już do mnie nie wrócił, ciężko jest sobie poradzić z taką rozłąką, wszędzie czyhają pokusy ,jeśli ktoś jest słaby psychicznie i sam nie wie czego chce to okazja znajdzie się sama nie ważne czy tutaj na miejscu w Polsce czy gdzieś za granicą.Powiedz mu że sobie z tym nie radzisz, porozmawiaj o wspólnym wyjeździe, w końcu ludzie biorą ślub po to żeby żyć razem a nie osobno.
Witam wszystkich. Dziękuję henryjeweller. Masz rację ze rozłąka = ZUO a zagranica to jeszcze gorsze ZUO. Pojadę do niego. Próbuję sama się przekonać do tego wyjazdu. Ale tak naprawdę nie boję się o siebie tylko o 12 letniego syna który nigdy się nie uczył języka niemieckiego, jak on da sobie z tym radę. Mam pełno wątpliwości....
pakuj manele i jedz do niego bo rozstania na dluzsza mete niestety zle sie koncza mieszkam za granica i wiem jak jest zaden facet dlugo nie wytrzyma a znajdzie sie pocieszycielka ktora go okreci wokol palca i bedzie po ptokach
Bardzo mi przykro szamanka. Wiem o tym ze na odległość to zaden związek nie przetrwa. Juz postanowiliśmy - zamykamy sprawy w Polsce i zamieszkamy razem w Niemczech. A razem to mozna duzo zdziałać. Strasznie zalezy nam na naszej rodzinie....
Do tej pory tylko czytalam. Teraz czuje sie troche wywolana do tablicy. Jestem przypadkiem kobiety po przejsciach (czyt. zdrada, porzucenie, powrot skruszonego do Polski i do mnie) z emigracja w tle. Niestety z perspektywy osoby, ktora sobie mieszka w Polsce latwo jest powiedziec - pakuj sie i jedz - tez tak myslalam i pojechalam, dla - a jakze wspolnego dobra. Zrezygnowalam z dobrej pracy, fajnego mieszkania, przyjaciol, rodziny - slowem - calego zycia. Czemu...? Bo - ON. Tak naprawde wyjazd wyszedl na dobre JEMU - nie NAM, a juz najmniej - mnie. Nie chce mi sie wchodzic w szczegoly, ale rzeczywistosc okazala sie zupelnie inna. Ukochany jak poczul wiatr w zagle ( totalny awans - w Pl bezrobotny popijajacy browary z kumplami na lawce, w UK swietny, ceniony fachowiec zarabiajacy stawke jakiej wielu Anglikow mu zazdroscilo)Ja coz - nagle bezrobotna, uzalezniona od niego przestalam sie liczyc. Mial wlasne zycie - podobnie jak w PL, tyle tylko ze tam mnie chociaz szanowal, bo to on byl zalezny ode mnie. W UK - totalne lekcewazenie, zeby nie rzec - pomiatanie. Efektem byla moja depresja. Z domu wychodzilam raz na tydzien - dwa tygodnie - w piatki lub soboty z nim na zakupy. Poza tym w domu polska TV, internet, opuszczone rolety przez caly dzien zeby nie widziec, gdzie jestem. Skracajac baaaardzo moja historie napisze zakonczenie. Po ponad 3 latach doszlismy wspolnie do wniosku - nawet chyba bardziej on niz ja, ze nie ma sensu, zebym sie meczyla, bo "on widzi ze ja tam umieram" wiec lepiej zebym wrocila do Polski, zreszta on tez chce wrocic, ale najpierw ja - "przygotuje grunt" a on za jakis czas do mnie dojedzie. To byla kocowka 2008 roku. Wrocil w tym roku - w czerwcu, po tajfunie, ktory sie przetoczyl przez nasz zwiazek. Bylo wszystko - moglabym ksiazke napisac. Jedno wiemy na pewno oboje - i to nie tylko z wlasnego doswiadczenia - emigracja to baaaardzo ciezki kawalek chleba. Niestety wspolny wyjazd nie ubezpiecza zadnego zwiazku przed jej wplywem. Na naszych oczach - juz na miejscu - rozpadaly sie dlugoletnie malzenstwa (my nim w sensie formalnym nie jestesmy, ale zwiazek przez wszystkich uwazany za "niezniszczalny" - 20 letni staz - ja 38, on 39 lat - wiec cale "dorosle" zycie" i to w sposob bardzo spektalkularny i tragiczny niejednokrotnie. Chociaz podobno my pobilismy wszystkich historia rozstania - no i teraz - powrotu Z malzenstw, ktore poznalismy na miejscu w 2004/05 roku zostalo JEDNO i to bardzo nieszczesliwe (de facto najblizsza rodzina TZ) ostatnio doszla do nas informacja o ich eksmisji - wyrzucono ich z domu za dlugi z dnia na dzien. On - alkoholik (rozpil sie w UK) - wiecej nie pracuje niz pracuje, ona - pracuje w fabryce na tasmie (w Polsce ceniona pielegniarka) - malzenstwo wcale nie najmlodsze - dwie dorosle corki, ktore skonczyly tam studia i wyjechaly do bardzo oddalonego miasta, zeby "na to nie patrzyc" Przyklady moglabym mnozyc. O tym co znaczy emigracja, m.in. w kontekscie malzenstw i rodzin moglabym sie wypowiedziec z innej jeszcze - naukowej strony, bo z wyksztalcenia jestem socjologiem i przeczytalam sobie sporo literatury przedmiotu (szkoda, ze nie przed decyzja o wyjezdzie) - powiem jedno - nie nastraja pozytywnie. Nie chce tu absolutnie nikogo straszyc, czy odwodzic od powzietych decyzji. Chce tylko uczulic, na mozliwe konsekwencje, zeby - byc moze posiadajac ich swiadomosc - latwiej ich uniknac. Co do mojej historii jeszcze raz podkreslam, ze napisana w duuuuzym skrocie - dlatego moze budzic jakies watpliwosci. Jesli kogos to zainteresuje, to chetnie odpowiem na dodatakowe, "wyjasniajace" pytania
agniefka: nie wstydz sie swojej historii, czy jej wielkosci. Fora sa wlasnie po to, by wymieniac doswiadczenia - i pomimo, ze nie wszystkim sie bajdurzenie moze podobac (pozdrawiam wszystkich, ktorzy mojego gledzenia nie trawia ), to o tyle stanowia one cenne informacje dla kazdego, kto je bedzie tylko chcial znalezc. Ja przykladowo zawsze chlone informacji i mozesz opisac dla mnie reszte, choc zaloze sie, ze nie tylko dla mnie. Mozesz opisac swoja historie w "moich zdradach" i pomimo, ze myslisz, ze jestes juz po przejsciach, to wywalenie idealnie wszystkiego, lacznie z zasiedzialymi moze emocjami - zawsze pomaga. Jak wyrzucenie niepotrzebnego balastu, zalegajacego gdzies na dnie duszy. Jak chowane przed swiatem resztki nadziei,zlosci, milosci, czy wresz agresji.
O emigracji mozemy pogadac, bo tez mam podobne spostrzezenia, nie tylko z UK, gdzie teraz mieszkam.
henryjewller - to nie wstyd, to lenistwo Moja historia wydaje mi sie teraz taka dluga i skomplikowana, poza tym powtarzana tyle razy psychiatrom, psychologom, terapeutom, ze na razie nie chce mi sie zwyczajnie po raz kolejny wszystkiego opisywac. Jednak- tak jak - wspomnialam, na specjalne zyczenia odpowiem na kazde pytanie i wzbogace moja historie w pozadane szczegoly Tak naprawde teraz jestem juz na etapie pytan: "dalam szanse - czy slusznie?", "czy to sie jeszcze da odbudowac?" itd. Targaja mna mieszane uczucia. Zwlaszcza, ze obecnie jestem na wakacjach u mojego TZ (w innym miescie, bo w tym z ktorego pochodzimy branza w ktorej jest fachowcem praktycznie nie istnieje z racji chocby polozenia geograficznego) On codziennie wychodzi do pracy a ja siedze i mysle. Niestety - to silniejsze ode mnie - przeszperalam tez jego laptopa i cos tam znalazlam z bolesnej, niedawnej (rok minal od tragicznych wydarzen) przeszlosci. Nie musze mowic jakie mam mysli i odczucia. On - jak wiekszosc winowajcow sie stara. Jedyne co mnie wkurza to niechec do rozmowy o tym co sie stalo. Pewnie to wynika z roznic plciowych. On podchodzi do tematu na zasadzie - to juz za nami - patrzmy w przyszlosc, ktora teraz juz bedzie tylko piekna, bo ja sie zmienilem i zrozumialem co w zyciu jest wazne. No ok, ale dla mnie to jednak za malo. Ja mam poczucie zamiatania sprawy pod dywan i zostawiania mnie samej z moimi emocjami i zwyczajne lekcewazenie tego co czuje. Na razie przyjelam postawe - zobaczymy jak to bedzie, ano - albo bedzie dysc albo bedzie slonce jak mawiaja gorale
Widzisz - to maz niewiele zrozumial po zdradzie, moze i z terapii, jesli byl, na dodatek tlumaczy to roznicami w plci - na tyle skutecznie, ze sama w to zaczynasz wierzyc, Niedobrze. Terapeuta nie nauczyl was rozmawiac o emocjach ? Jesli dla Ciebie to za malo - powiedz mu. Masz wrazenie zamiatania pod dywan - powiedz mu to. Zostawia Cie z emocjami sama - powiedz mu to. I juz. A slonce albo dysc to bedzie, jak mu do powiesz, a on sie albo ustosunkuje, albo nie (znaczy sie, nie zalezy mu i ma to gdzies, a terapia byla dla swietego spokoju, zeby wszystko wrocilo do dawnego porzadku).
Z historia - spoko, nie wiedzialem, ze az tyle razy opowiadalas Napisz, co Ci zalega, czego NIE mowilas. Pewnie masz jakies najskrytsze przemyslenia, albo obawy.
Agniefka...jezeli tak podchodziłas do bycia za granica to nie dziw sie, że była to porazka... swego czasu pracowałem z dziewczyna która zagieła parol na mnie...przegoniła nawet byłego chłopaka...lubiłem ją i rozwazałem bycie z nia, nyło małe ale...UK totalnie jej nie odpowiadało, nie podobało sie jej i już...wiem jedno, gdybym był z nią, pradopodobnie suszyła by mi głowę, zeby wrócic do Polski (ona ma w Polsce mieszkanie w jakiejs małej miejscowosci...) wrócilibysmy i co ? Raj przedgrobowy ? jestem niezłym informatykiem ale przed wyjazdem proponaowano tak smieszne stawki, że głowa mała... po roku pobytu w UK... umówiłem sie na interview w firmie komputerowej gdzi po usłyszeniu warunków finansowych powiedziałem krótko, panowie raczycie żartować... to ja przy miachaniu ciasta zarabia kilka razy wiecej, wracam miachac ciasto... teraz juz nie miacham ciasta, robię coś innego...tutaj sa duże mozliwosci rozwoju zawodowego, w niektórych dziedzinach wręcz sie proszą, udzielaja pożyczek na studia czy kursy...trzba tylko elementarnego chcenia...skor zasłony zaciągniete zeby nie widzieć to co ? to była chęć do zycia na obczyźnie razem ? Mąż awansował, stał sie cenionym fachowcem...ok to dlaczego nie wspierała go pani w tym co robi... co takiego złego było w tym kraju, zgaduje, ze to było UK... to jest ciekawe miejsce, jest wiele ciekawych mozliwosci...
teraz to bedziecie szczęsliwi jak cholera, maż znowu wyladuje na ławce z piffkiem... stawiam dolary przeciw orzechom, ze tak sie skończy...
pani socjolog...dziwi mnie to zamknięcie się za zasłonami...i pani chce udzielać rad ludziom na emigracji ??!! znam pare małżeństw które jakos sobie radzą...warunek sine qua non...naucz się języka, bądź otwarta na nowe wyzwania... a pani widzę czy raczej podejrzewam, suszyła głowe mężowi o powrocie do Polski...w końcu pani wróciła, czy szczęście odżyje ? bardzo w to wątpię, bo zejscie z cenionego pracownika do ławki z piffkiem nie jest najlepszym prognostykiem na przyszłość... od razu powiem tak, widze jak niektóre panie tutaj po prostu ciagna do Polski nie robiąc totalnie nic w temacie zaadaptowania się w zycie tutaj...ani jezyka ani próby nawiazania jakich kontaktów z innymi polakami...nic, null...tedy nie dziwota, że są samotne, problemy etc. natomiast wyciąganie wniosków w temacie, ze wszyscy znajomi sie rozwiedli, rozstali...jest duuuuzym uproszczeniem pani socjolog... dlatego emigracja jest dla ludzi silnych...nie mówię, że tu jest raj na ziemi...ale zycie jest lżejsze pod warunkiem, że sie chce życ tutaj... co do panny której sie nie podobało w UK i chciała mniie złapac na męża... trzymałem dystans, potem dowiedziałem sie, że zeszła sie z pewnym Wenezuelczykiem, który po zachowaniu wcale nie przypominał typowego macho latynosa...był odpowiedzialny i inteligentny... kiedy się zeszli, od razu jej sie UK zaczęło podobać, nic dziwnego, Vincece był supervisorem w fabryce w której pracowaliśmy...miał widoki na wyzsze stanowisko... urodziła dziecko i jest szczęśliwa matką i żona jak sądzę... ale UK jej sie podoba, w końcu niema wyjścia Vincent przypuszczalnie powiedział, ze mowy niema o wyjeździe do Polski a pewnie i ona to zrozumiała...
Dlatego prosze pani, prosze przeprowadzic bardzie rzetelne badania socjologiczne... bo najbliższe otoczenie to nie cały świat...
I jeszcze do innych mądralińskich w temacie emigracja-zmywak...
ja wyjechałem około siedem lat temu i nie żałuje tego kroku, po prostu funkcjonuję normalnie, płace rachunki i starcza do pierwszego...pootrzebuje jechać gdzieś np. do Japonii to bire wypłatę i jadę...tak, tak, bire wypłate i jadę... potrzebuje jechać do Rzymu, biore wypłatę wolny weekend i jadę...
ktos powiedział, ze piniadz to nie wszystko... tak zgadzam sie ale ważne jest, co mozna za ten pieniądz kupic...ja kupiłem sobie spokojne zycie i podróże, ksiązki, filmy... i znajomośc języka na poziomie niezłym...dlatego chyba zapisze się na specjalny kurs angielskiego zeby pozyskac certyfikat nauczyciela angielskiego i pojechac do chin jako nauczyciel tegoz angielskiego... warto sie trochę potrudzić... w Polsce, przyszłość...jaka jest pewnie każdy widzi...
ja mam pecha, nie nazywam się Michał Tusk więc w Polsce za duzo nie zarobie i do chin nie pojadę...
zgryzolowaty, jeden lubi szpinak drugi wątróbkę a trzeciemu to nawet tran smakuje.
de gustibus non disputandum est, dosyć dawno to stwierdzili.
Jednemu dobrze w Anglii drugiemu we Włoszech, Rwandziei.
Kiedyś w Argentynie spotkałem Holendra. Mieszkał tam nad morzem w drewnianej chałupce. Pogadaliśmy, powiedział że nie ma piekniejszego miejsca na świecie. Żył w pośpiechu, stresie, kłamstwie, obłudzie ciągle walcząc o kasę. Przyjechał do Argentyny w interesach, zgarnąć szmal dla swojej korpooracji. I zakochał się w tej atmosferze spokoju, olewania wszelkiej komercji. Zastał tam i nie żałuje.
Nie nazywam się Michał T. ale, ja też biorę wypłate i jade do Japonii, albo do Rzymu na weekend, nema problema. Pytanie czy zamiast wycieczki do Chin odłożyc na dom, albo na dobrą szkołe dla dziecka ...
Ja też nie potrafie zaaklimatyzować się na dłużej niż miesiąc poza krajem.
Agniefka nie akceptuje stylu angielskiego i ma do tego prawo.
panie informatyk... tak - jestem z wyksztalcenia socjologiem i wiesz co...? Nauczono mnie na tych studiach m.in tego zeby NIE WYCIAGAC WNIOSKOW NA PODSTAWIE NIEPELNYCH DANYCH. Ty nie tylko wyciagasz wnioski - ty idziesz znacznie dalej - bezprawnie mnie osadzasz. Twoj post jest typowa dywagacja emigranta. Ten ton emigranckiej wypowiedzi znam az nadto dobrze - wiesz skad? Ano wlasnie z doglebnych badan socjologicznych nad emigrantami. To jest bardzo charakterystyczne "rzucanie sie z pazurami" przez wielu emigrantow na innych, ktorzy w tym temacie maja inne zdanie. Moglbys sobie zadac chociaz troche wiecej trudu i przeczytac w calosci/ze zrozumieniem to co napisalam. A napisalam m.in., chyba nawet dwukrotnie, ze moja historia jest przedstawiona w duzym skrocie - zatem sygnal dla czlowieka MYSLACEGO "aha - mam niepelne dane". Ale znaj moja dobroc - troche ci uzupelnie - panie informatyk. Jesli chodzi o wyjad mojego "meza", to od poczatku do konca byla to MOJA INICJATYWA, bo nie moglam patrzec jak siedzi na taj lawce z piwem. To ja rwalam sobie wlosy z glowy co by tu zrobic. To ja wpadlam na pomysl, ja go przekonalam, ja napisalam PO ANGIELSKU (bo tak panie informatyk - znam ten jezyk) CV, kazalam przyniesc referencje od dawnych klientow - przetlumaczylam, poskanowalam, zeby miec w formie elektronicznej, ja kupilam bilet -"pan maz dobry fachowiec" zadal sobie trud i wsadzil swoja de do autokaru. Wiesz jaki byl efekt po dotarciu na miejsce? Pan swietny fachowiec po ok 3 tygodniach zadzwonil do mnie lkajac, ze nie ma pieniedzy, nie znalazl pracy i ze to juz koniec. Potem sie okazalo (sam mi sie przyznal), ze pierwsza rzecza jaka pan swietny fachowiec uczynil po przybyciu na miejsce byla swietna zabawa w Londynie. Dopiero jak z portfela zaczelo wyzierac dno stwierdzil, ze czas szukac pracy. Po jego dramatycznym telefonie sama mialam przeplakana, przemodlona noc (o niego oczywiscie), ale rano wstalam, zapuchnieta co prawda, ale wiedzialam juz co robic. W pracy - nie zwazajac na szefowa, ktora stala nad moja glowa pierwsze co zrobilam to wyszukalam wszystkie firmy w UK z jego branzy i zaczelam rozsylac jego aplikacje. Pierwsza odpowiedz przyszla po godzinie. Na drugi dzien zadzwonil do mnie z tekstem - "nie rozsylaj juz wiecej, bo oni wszyscy teraz do mnie dzwonia i mi sie juz pier...oli z kim i kiedy jestem umowiony na interview". W ten sposob pan swietny fachowiec "znalazl" swoja pierwsza swietna prace. Potem bylam u niego na urlopie. Dlugie, szczere rozmowy na temat naszej przyszlosci doprowadzily do - zdawalo sie - bardzo fajnego kompromisu miedzy jego a moimi potrzebami. Kompromis mial polegac na tym, ze mialam do niego dojechac i mielismy zajac sie... leczeniem- walka o dziecko, bo mimo wielu lat staran, badan (z ktorych wynilkalo ze oboje jestesmy pod tym wzgledem jak najbardziej ok) potomstwa sie nie doczekalismy. UK dawalo nam szanse - m.in. na darmowe invitro. Innym punktem tego kompromisu bylo ustalenie, ze nie zostajemy na stale (bo "maz" paradoksalnie tez za tym krajem nie przepadal - aha - i uprzedze twoje "domysly" - on rowniez znal angielski), 5-6 lat i wracamy do Polski - z dzieciaczkiem oczywiscie. No i przyjechalam pelna werwy i optymizmu. Oczami wyobrazni widzialam juz nas razem pchajacych wozek itd. Niemal od razu zaczelam "rozpoznanie - jak to sie robi w UK" Pokazywalam, mowilam, "maz" sluchal niby, niby sie usmiechal, przytakiwal :"oczywiscie pojedziemy do GP, oczywiscie zrobimy jeszcze raz badania... itd" tylko jakos... nie widzialam entuzjazmu. Po kilku dniach poszlismy na spacer... Szedl milczac, az w koncu wypalil do mnie: "musisz sie teraz zastanowic co chcesz tutaj robic, bo ja do Polski nie wroce, no - moze za 10 lat najwczesniej" Nogi sie pode mna ugiely, grunt mi sie osunal spod nog - po prostu poczulam sie oszukana - podstepem zwabiona. Niemniej i to przelknelam jakos. Bo ja cale nasze zycie trenowalam przelykanie - m. in. ok 6 letnie upodobanie do narkotykow - z ktorych - a jakze - wyciagalam za uszy. No bo ja przeciez jestem jak d... od srania od tego zeby sie poswiecac zeby "pan swietny fachowiec" byl laskaw sie nie stoczyc. Przelknelam i nawet zaczelam dosc gladko trawic. Zylam jego sukcesami zawodowymi (naprawde mnie to cieszylo, bo traktowalam to troche jako moj osobisty sukces) i oczywiscie sprawa "naszej" ciazy. Nie powiem - jak powiedzialam jak, gdzie i kiedy trzeba pojsc, pojechac w tej sprawie - nie nawalal - byl. W miedzyczasie nie zaniedbywalam oczywiscie kwestii rozwoju zawodowego "pana swietnego fachowca" Dowiedzialam sie, ze jest inna firma - rolls-royce tej branzy. Powiedzialam - dawaj - wysylamy tam twoje CV. "No ok, ale moze za jakis czas, bo wiesz - ja juz sie tu przyzwyczailem, kolegow mam..." "Ale czlowieku - co ty mi tu o kolegach - to dla ciebie ogromna szansa - jestes jednym z najlepszych w tym zawodzie - wykorzystaj to" Nie czekalam na akceptacje, bo bym sie nie doczekala. Sama wyslalam. Raz dwa przyszlo zaproszenie na interview. On - zaskoczenie - fochy, ze to daleko, jak on tam dojedzie (nie ma prawa jazdy - "czasu na to nie mial" - czyt. byly fajniejsze rzeczy np. narkotyki) Kupilam bilet na pociag (przy pomocy mojej polskiej karty kredytowej), kazalam wziac wolne w pracy, wyprasowalam co trzeba i - pojechal. Wrocil caly w skowronkach - "wiesz jakie tam sa stwaki...?!, wiesz ile bym dostal na "dzien dobry"?!, wiesz jakie tam maja bonusy..?!" Slowem - znow ****in success "pana swietnego fachowca". No to przeprowadzka - na drugi koniec UK. Trzeba to jakos zrobic na raty - trudne logistycznie. Ok kochanie - to jedz, zacznij prace, cos tam wynajmij a ja dojade. Znalazlam na szybko prace - w fabryce oczywiscie (invitro musi poczekac - bo przeciez "tatus" teraz jest wazniejszy) Dojechalam. Kariera "meza" rozwijala sie blyskawicznie. Zarabial fajnie, ale i fajnie wydawal (okulary sloneczne za 120 £, podczas jednych zakupow same t-shit'y kosztowaly ponad 100£ no i... koledzy oczywiscie, no i -przeciez nie spotykali sie przy herbatce o 17. Poszlam do pracy (bylejakiej, ciezkiej - zeby miec jakiekolwiek pieniadze) i wrocialm do sprawy ciazy. Wszystko szlo super, poza tym ze on jak zawsze wracal po pracy juz "odprezony", albo zaczynal sie "odprezac" w domu. A robil to niezwykle skutecznie. Tak dlugo sie odprezal, poki nie zasnal. I czesto byl tak mocno odprezony, ze nie czul, ze oproznia mu sie pecherz wprost na lozko. No co - oczywiscie, ze robilam afery, prosilam zeby poszedl z tym do lekarza, ze to jest juz powazny problem. Jak grochem o sciane. Problem narastal, zaczynalam miec coraz wieksze watpliwosi, ale z uporem maniaka robilam swoje w temacie dla mnie najistotniejszym. Az przyszedl Wielki Dzien. Dostalam list z NHS. Byly tam dane potrzebne do umowienia sie (online) na wizyte w klinice leczenia bezplodnosci - czyli - juz nie badania a pierwsze proby. Drzaca reka stukalam w klawiature. Wyswietlila sie strona z wolnymi terminami - moim zadaniem bylo "kliknac" na ktorys. No ale to WSPOLNA DECYZJA - zawolalam swoje kochanie. Nie odrywajac wzroku od monitora, z wypiekami na twarzy mowie - wybieraj - ktora data bedzie ci najbardziej pasowac... cisza. Podnioslam wzrok... Zobaczylam "tatusia" ledwo trzymajacego sie na nogach" z kompletnie metnym wzrokiem. "musze zzzisiaj...?" Nie - nie musisz dzisiaj, nie wiem czy w ogole musisz. Noc nie przespana, gonitwa mysli, boze - co ja mam robic, z nim, ze soba, z zyciem. Odpuscilam, zamknelam sie w sobie, zylam z dnia na dzien - chodzialm do gownianej pracy i nie wracalam do tematu. Zapytal kiedys" i co z tym dzieckiem - staramy sie?" Powiedzialam na odczepnego, ze musze troche odpoczac od tej sprawy itd. Zrozumial po swojemu - powiedzial - "wiesz co - to dobrze bo powiem ci szczerze ze nie wiem czy chce miec dziecko - co - zle nam razem?" Umarlam w tej sekundzie. Dalszy ciag byl w moim pierwszym poscie. Stalismy kiedys na przejsciu dla pieszych i zobaczyl jak spod slonecznych okularow plyna mi lzy. Spytal - powiedzialam - nie umiem tu zyc, czuje sie samotna, chce do Polski. Powiedzial czule mnie tulac i calujac - tak kochanie widze to - porozmawiamy w domu - trzeba podjac jakas decyzje. O decyzji tez bylo w pierwszym poscie i o tym jak sie dalej potoczylo takze.
I jeszcze kilka dodatkowych wyjasnien panie informatyku. Owszem - mowilam o powrocie, ale nie bylabym soba, gdybym najpierw nie pomyslala o tym zeby tak to urzadzic, zeby "pana swietnego fachowca nie zabolalo". Tak jak nie wyslalam go do UK bez przygotowania i mojego supportu, tak nie kazalabym mu tak po prostu wrocic do PL na laweczke z piwem. Zrobilam rozeznanie. Branza "pana swietnego fachowca" w PL zaczela sie rozwijac dynamicznie - polskie produkty zaczely byc konkurencyjne - widac swietnie na branzowych targach- m.in. w UK - na ktorych bywalismy oboje. Kazalam mu zadzwonic do jednej z najlepszych firm w PL. Powiedzial gdzie pracuje. Powiedzieli - prosze nawet nie przysylac CV. Jak bedzie pan z jakas wizyta w Polsce to serdecznie zapraszamy na rozmowe. To bylo w 2008 roku - wtedy kiedy ja wrocilam do Polski. On - tak, oczywiscie - najdalej za rok dojade. Nie dojechal. Pracowal, zarabial mial odkladac na powrot. Ale jakos mu to nie wychodzilo - bo "ja nie bede zyl jak dziad - jak ci polacy tutaj co kupuja tylko tesco value i spia po kilku w jednym pokoju" To ze te "dziady" mieszkaja juz w Polsce w pieknych domach albo maja wlasne firmy to nieistotny szczegol. Rozmawialismy na skypie codziennie, co ok. 3 miesiace latalismy do siebie na min 2 tyg (na szczescie znalazlam taka prace, gdzie spotkalam sie ze zrozumieniem i nie mialam problemu z urlopem w dowolnym terminie) Widzialam jak sobie fajnie, "po swojemu" zyje. Ale - oczywiscie teskni, kocha i jeszcze tylko pol roku i wraca. Ktoregos razu opowiedzial mi o corce mamy znajomej, ktora tam jest i jest taka biedna, sama, nieporadna - 14 lat mlodsza od niego i ta znajoma prosila, zeby on sie troszke nia zaopiekowal chociaz. Szczegol ze ona w Londynie, on na wybrzezu. Kolejna rozmowa ze mna. "Kochanie - wiesz, wymyslilem, ze lepiej zeby ona tu przyjechala, bede mial gowniare na oku, bo mama mowila ze to niezle ziolko, nawet babcia mieszkajaca w Austrii ja wywalila i kazala wracac do Polski bo zaczela sie z jakimis arabami prowadzac i - psssyt - podobno nawet ciaze musiala usunac." Dobra - opiekuj sie, ale nie zapominaj o sobie, bo mlodsza 14 lat, ale to w koncu dorosla kobieta. Pewnie nie trudno bylo sie domyslic dalszego ciagu. "No jak tu juz jest, to najlepiej zebysmy razem wynajeli mieszkanie bo taniej, no i na oku ja bede mial" Dzien, a wlaciwie noc przed moimi 37 urzodzinami - telefon z UK. "Kochanie co sie stalo - czemu do mnie dzwonisz w srodku nocy?" "- nic takiego chcialem cie tylko uslyszec i powiedziec ze cie kocham" Usnelam blogo... Moje 37 urodziny. Telefon - "wieczorem musimy pogadac na skypie". Dobra - myslalam ze o zyczenia chodzi a oschly ton to dla zmylki. Rozmowa na skypie. "Koniec - mam dosc tego zwiazku - co z tego ze tyle lat, ze tak dlugo...? dlugo i do ****. Jak to - cale zycie mowiles, ze nie potrafilbys zyc beze mnie, ze jestem najlepsza rzecza jaka cie w zyciu spotkala...! Coz... chyba cos zle zrozumialam - chodzilo pewnie o to, ze - bylam RZECZA, moze i najlepsza, ale RZECZA. A rzeczy los taki, ze jak przestana byc najlepsze to sie je po prostu wyrzuca. Aha - oczywiscie, to nie o zadna kobiete chodzi - on nie z tych!
Epilog. Wrocil 2 miesiace temu (to inf. dla pana informatyka, bo juz o tym pisalam) PRACUJE - panie informatyku - nie pije piwka na lawce - pracuje w tej firmie, do ktorej kazalam mu dzwonic. PRZESZCZESLIWY - doceniaja go tu chyba jeszcze bardziej niz w UK, bo wiedza gdzie tam pracowal. Dostal najwyzsza mozliwa stawke na dzien dobry, rozmawia o awansie. Czesto bywa w biurze na naradach z dyrektorami, bo PYTAJA GO O RADY I POMYSLY jak ulepszyc firme. Chodzi dumny jak paw i mowi - "ja to jednak jestem w czepku urodzony" Ja tymczasem dostaje (od kiedy porzucil "podopieczna" od "podopiecznej" obrazliwe smsy. I zastanawiam sie czy dla "NASZEGO" dobra... emigrowac za nim - tym razem na szczescie tylko do innego miasta, chociaz oddalonego od tego rodzinnego o ponad 400km. Bo teraz ma byc juz inaczej. Bo on teraz juz chce miec rodzine - "jak myslisz - moglibysmy jeszcze podzialac cos z tym invitro?", bo ja jestem dla niego jak powietrze, bo - przepraszam - to cytat: "chocby ..uj na ..uju stawal ja cie sobie nie odpuszcze - nigdy!"
To tyle - zmeczylam sie. Wiem- duzo, ale... wcale nie wszystko Tak jak pisalam w pierwszym poscie - wszystko mialoby objetosc ksiazki - moze nie Ulissesa, ale przecietego harlequina na pewno.
Henry - widzisz - dotrzymuje obietnic. Jak ktos ciekawy, to mimo ze ciekawosc wyrazona w formie ataku - ciekawosc te zaspokajam.
PS. Co do spuszczania rolet. Przezwyciezylam to - co nie znaczy ze lepiej sie poczulam. Postanowilam zawalczyc resztkami sil. Ale to byla walka z wiatrakami. Tak - juz wychodzilam z domu, probowalam z calych sil, tylko bylam w tym ciagle sama, walczylam z soba i z nim samym dla NIEGO, dla NAS, tylko ile mozna...?
Post doklejony:
Kurcze - henryjewelller - nie zauwazylam Twojego wczesniejszego postu. Nie - nie bylismy razem na terapii. Ja sama spotykalam sie ze specjalistami jak tylko to wszystko sie stalo. Zawozono mnie do psychiatry, rodzice zabrali mnie do siebie kiedy przyjaciolka im powiedziala ze trzeba cos zrobic bo nie jem i nie spie od tygodnia. Do pracy tez przestalam chodzic. Brat pierwszy raz zawiozl do psychiatry i od razu - skierowanie do szpitala psychiatrycznego. Bo odwodnienie, za duza utrata wagi, zalamanie nerwowe itp. Brat w szoku - jakos wybronil. Nie pojechalam do szpitala. Potem sie okazalo ze rozmowa na skypie to nie byl jeszcze koniec tylko poczatek gehenny. Postanowoli utopic mnie w szambie. Trwalo to od 03.03 (moje urodziny) do 13. 05. - tego dnia - po tym jak naslali na mnie policje (zatelefgonowali z uk ze jestem psychiczna, mialam isc do szpitala i jak nie pojde to popelnie samobojstwo) mialam dosc. Dosc upakarzania przez 2 miesiace. Gowniara, ktora mnie nie widziala na oczy, ktora powinna zwracac sie do mnie per pani, ktora wlazla do lozka duzo starszemu facetowi wiedzac ze jest w 20 letnim zwiazku - miala czelnosc nie tylko wydzwaniac do mnie i mnie obrazac, ale jeszcze naslala na mnie policje. Mialam dosc. Policja przyjechala, zobaczyla ze siedze sobie w pizamie z rodzicami, z laptopem na kolanach. Wyjasnilam o co chodzi. Mlodzi chlopcy - powiedzieli - niech mu pani powie jesli jeszcze zadzwoni, ze to on jest psychiczny. I pojechali. Ale to bylo dla mnie za duzo. Bylam na poczatku brania antydepresantow. Kazdy kto je bral, wie ze to dosc niebezpieczny moment. Rodzice poszli spac. Zaczekalam az zasna. Poszlam po cichutku do barku, wzielam stara mysliwiecka, wrocilam do swojego pokoju, wyjelam wykupiony tego dnia clonazepam... Obudzilam sie na OIOMIE. Potem przewiezli mnie do psychiatryka na zamkniety oddzial.
Dzisiaj go spytalam - dlaczego? Chciales odejsc - ok, ale dlaczego postanowiles mnie zniszczyc? Za co??? Czemu sie pastwiles? Czemu nie trzymales jej ode mnie z daleka??? On nie wie. On wtedy duzo pil - z nia, bo ona to jeszcze wieksza pijaczka niz on; nie myslal racjonalnie, robil co chciala. Teraz Bog mu swiadkiem ze zaluje najbardziej na siwecie i musi z tym zyc. Zrobi wszystko zeby mi wynagrodzic. Tylko ja nie wiem czy istnieje jakakolwiek forma zadoscuczynienia -i nie - wcale nie za zdrade...
Szkoda, ze nie mialas na tyle sily i - co pewniejsze - mozliwosci, by przycisnac go do sciany i zadac wyjasnien, jakie Ci sie naleza, jak psu micha. Zbyl Cie uniwersalnym "nie wiem", po ktorym ja zazwyczaj pytam "a co w takim razie w ogole wiesz", prysla mozliwosc pociagtniecia tematu i pojscia, jak po sznurku, co w nim siedzialo. Pewnie nie zadalas mu terapii szokowej, zeby nie byl w stanie myslec o ograniczajacym go wstydzie - teraz to niewazne zreszta. Jedynie trzeba sie cieszyc, ze moglabys żądać gwiazdki z nieba, a on sie na to godzi - gdyby nie to, ze Twoja wyobraznia schowala sie gleboko za niepewnosc i zapomniala, co to w ogole marzenia.
Ja na Twoim miejscu osmielilbym sie prosic o zadoscuczynienie w formie rozwodu i alimentow.. kuj zelazo, poki gorace. Zmienilbym srodowisko, jesli przypominaloby mi cos zlego, albo hamowalo w podniesieniu sie z kleczek. Bo na razie wydaje mi sie, ze jestes na kleczkach - choc odwazna, pracowita i energiczna z Ciebie kobieta. I przynajmniej spojrzalbym na swiat z takiego kata, o jakim wczesniej nie myslalem - patrzac na to, co mi przez te wszystkie lata ucieklo. I zaczalnbym wrezcie zyc... a on ? Coz, mile wspomnienia zostawilbym sobvie w szufladzie - i z checia wracalbym do nich wieczorami, podczas zimowych nostalgii.
Kup sobie psa, myslalas o jakims ? Pomoze Ci stanac na nogi. Oczywiscie nie mysle tu o remedium na wszystko, tylko formie dodatku, ktory sprawi soba niespodzianke.
Kochana przykro to czytać....
Zadaj sobie pytanie czy naprawdę warto marnować kolejne lata dla niego
Najłatwiej zgonić winę na innych
Całe życie ciągniesz go za uszy
EFEKT?
Załamanie próba samobójcza...
Nie jesteś stara można jeszcze zacząć od nowa i poszukać szczęscia
Przez niego prawie straciłaś życie pomyśl o tym za nim podejmiesz decyzję
Ten avatar bo z popiolu... W moim przypadku z bagna..
Witajcie, po długiej nieobecności odezwę się we własnym wątku. Ja podjęłam tę decyzję o wyjeździe do męża mimo to że mam tutaj spokojną pracę bez żadnych kokosów, A mój mąż od kilku lat był na bezrobotnym albo trafiał do super oszustów. Teraz ma dobrą pracę która daje mu satysfakcję i naprawdę dobra pensję. A jego pracodawca nie jest byle jakimś oszustem tylko dobrym człowiekiem a przede wszystkim uczciwym pracodawcą. Wiem że w DE będę siedziała w domku ale to tylko dlatego że jestem w ciąży i będę opiekowała się naszym maleństwem. Nie boję się, jestem odważną i silną osobą nie ma co stać w miejscu i czekać na lepsze czasy w Pl bo tu już takich nie będzie.... A na odległość z mężem budować naszego szczęścia i rodziny nie będziemy. Wiem że za granicą nie jest kolorowo, tęsknota i to że by się to wszystko rzuciło i wróciło ale do czego?:niemoc Do wynajętego mieszkania i do jednej pensji???? Ja się nie poddam i zrobię wszystko dla chociażby troszkę lepszego życia dla naszej rodziny. Pozdrawiam Was cieplutko....