Tomek040184 zwróć uwagę gdzie piszesz komentarze bo chyba nie tutaj chciałeś je zostawić.
Tomek040184
02.10.2024 06:46:57
Życzę powodzenia na nowej drodze życia. Chociaż z reguły takim ludziom nie wierzę. Swoją drogą przecież kochanka też zdradzalaś i żyłaś wiele lat w kłamstwie.
Rozumiem że każdy szczęście po swojemu i
Tomek040184
20.09.2024 01:07:22
Dobra to ja dorzucę swoją cegiełkę do tematu. Waszego związku już nie ma. Szykuj papiery rozwodowe, pogadaj z adwokatem co i jak, zadbaj o siebie, hobby, rower, to co lubisz, cokolwiek, grzyby, spacer
Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
Spróbuję napisać jak do tego doszło.
Przyczyn jest bardzo wiele i są one bardziej wynikiem długotrwałych
problemów niż jakiegoś konkretnego wydarzenia. Jesteśmy razem 15 lat, mamy troje dzieci (7,12,14).
Jak to w małżeństwie bywa, raz było dobrze raz źle. Oboje jesteśmy jedynakami, więc nie do
końca nauczono nas iść na kompromis. Przykład w rodzinie też nie był
za dobry - u mnie ojciec despota, który pokazał, że można decydować o
wszystkim i narzucać swoją wolę a u niej apodyktyczna mama, która
wychowała ją samotnie, więc bez brak wzorca męskiego. Te bieżące
problemy, nigdy nie leczone a czasami doprowadziły do swoistej
patologii, którą oboje akceptowaliśmy. Mi się wydawało, że tak
widocznie być musi a żona wstydziła się przyznać, że przez lata
pozwala na to by życie układało się nie tak jak ona chce. Półtora roku
temu znalazła nową pracę, gdzie zbliżyła się do
kolegów i zaczęła chyba napomykać im o swoich kłopotach w domu. W
końcu przyjęła stanowisko (nie wiem czy pod wpływem konkretnych osób,
czy sama), że jest nieszczęśliwa i znajduje się w roli ofiary a ja
jestem oprawcą (nie wiem czy teraz tak to tłumaczy, czy faktycznie
takie uczucia od dawna ją trapiły).
Żona długo ukrywała przede mną swoje frustracje, próbując trwać w
związku dla tzw. "dobra dzieci". Ja czułem tylko, że coś jest nie tak
ale nie umiałem z nią spokojnie porozmawiać tylko oddalałem się i
również przyczyniałem się do rozpadu bliskości. W przeszłości podczas trwania związku mieliśmy romanse, które nie miały większego znaczenia,
wydawało nam się, że po prostu nie do końca sobie wystarczamy. To mijało, było znowu normalnie.
Ponad rok temu poznałem inną kobietę o czym powiedziałem żonie. W romansie poczułem się bardzo doceniony i szczęśliwy ale ta znajomość nie miała racji bytu, więc szybko się skończyło a ja z pokorą chciałem wrócić i jak mi się wydawało, moja wina została przebaczona. To było jednak coś więcej niż do tej pory, przyznałem się do uczuć i to był moment, w którym jak twierdzi moja małżonka skończyła się nasza miłość. Nie wiedziałem, że już wtedy moja żona również mnie
zdradzała (właśnie z kolegą z pracy, do którego jak twierdzi też coś poczuła). Myśląc, że nie możemy się pozbierać po tym co zaszło z mojej strony, uważałem się za sprawcę i zarazem ofiarę tego, że zostałem z rodziną.
Żonę obwiniałem za obojętność, nie wiedząc tak naprawdę co się dzieje. Eksponowałem swoje uczucia i próbowałem szukać powodów, że tak się stało, rozwiązań, nie widząc że ona od dawna swoje prawdziwe uczucia ukrywa.
W końcu udało mi się ją nakłonić na wizytę u
psychologa, gdzie wyznała, że chce się ze mną rozejść. Dopiero po tej
wizycie nękana pytaniami przyznała, że od roku spotyka się z innym
facetem, że to jest poważne i jest tutaj tylko "na siłę". Taki obraz
spowodował jeszcze szereg kolejnych przykrych wydarzeń, jednego dnia
oskarżeń i agresji a drugiego płaczu i żalu ale chyba ona już wtedy
była zdecydowana, że będzie mieszkać osobno i sprawa rozwodu jest
tylko kwestią czasu.
Zgodziła się wziąć udział w konsultacji rodzinnej, podczas której
podtrzymała stanowisko, że nie chce zrywać więzi z tym nowym partnerem
i chciałaby skończyć nasz związek tak, by nie zaszkodzić dzieciom.
Wierzy też w moje szczere intencje zmiany i że ta zmiana może być
trwałą ale nie chce niczego naprawiać i sama w swoją zmianę przy mnie
nie wierzy. Sama zaczęła chodzić na terapię indywidualną, gdzie
postawiła sobie za cel wyjść z tego w czym tkwiła nieszczęśliwa.
Wziąłem ją też do ośrodka pomocy duchowej, gdzie ksiądz nakłonił ją do
wyspowiadania się ale niestety to przyniosło skutek odwrotny, bo
stwierdziła, że nie żałuje za swoje winy i jest gotowa nawet "pójść do
piekła".
Starsze dzieci wyznały, że od dawna mama powtarzała im, że chce zostawić ojca, tylko żeby nic mu o tym nie mówiły.
Później próbowała się wyprowadzić ale po jakimś czasie wróciła do domu ze względu na dzieci.
Przestała mówić o rozwodzie, stwierdziła, że głupio zrobiła, że zabrakło jej sił by podjąć tę decyzję.
W tej chwili żyjemy obok siebie, ja codziennie proszę byśmy sobie wybaczyli. Mimo tego co się stało, cały czas ją kocham.
Żona spełnia domowe obowiązki ale mieszka w innym pokoju i wykazuje się wobec mnie totalną obojętnością.
Moje sumienie nakazuje spróbować to wszystko odbudować, tylko nie wiem czy wytrzymam taką relację jaka jest między nami.
Ciąglę jej pragnę a ona powtarza "nie chcę być mnie dotykał", "nie chcę z Tobą być".
Prosiłem ją, żeby zakończyła swój romans i pozwoliła z czasem spróbować naprawić naszą rodzinę. Ona kiwa z głową z powątpiewaniem. "Ciesz się, że w ogóle tu jestem" - dodaje. W tej chwili twierdzi, że związek z tamtym facetem zakończyła. Mimo, że ona ma żonę i dzieci (ale już dorosłe) nadal mówi, że to z nim chciałaby stworzyć związek i zostać jego żoną, bo on do niej pasuje. To jest nie do zniesienia.
Po każdym powrocie z pracy jest oziębła i milcząca. W weekendy jest nieco lepiej. Nie bierze pod uwagę zmiany pracy. Poradźcie mi, jak mam się zachowywać. Czy próbować być czuły, przepraszać, walczyć o odzyskanie utraconej miłości, obejmować ją? Gdy to robię, bo mi przykro i tęsknię za tym kim kiedyś byliśmy dla siebie, ona odsuwa się i prosi "przestań".
"Ustaliliśmy, że mieszkamy razem ale razem nie żyjemy" - przypomina. Boję się, że to droga do nikąd, bo albo staniemy się sobie obojętni (ona mówi, że tego właśnie chce - wytrzymać tak dla dobra dzieci), albo rozwód będzie jedynym wyjściem.
Mówi, że być może relacja między nami się zmieni ale jak to sobie wyobraża - nie wiem, bo na razie nie ma ochoty iść na żadną terapię i nie ma żadnego poczucia winy (podkreśla to bez przerwy).
Dla mnie rozwód i rozpad fizyczny rodziny to ostateczność, z którą się liczę. Nie chce, żeby ona sama wychowywała nasze dzieci a ja jako dochodzący ojciec będę żył z poczuciem, że nie zrobiłem wszystkiego co mogłem by odzyskać normalność.
Czy akceptując zaistniałą sytuację i dystans, czas działa na naszą korzyść?
niebo napisał/a:
Czy akceptując zaistniałą sytuację i dystans, czas działa na naszą korzyść?
Tu chcę szczególnie zaznaczyć- nie jestem wyrocznią a słowa, które napiszę, nie muszą być prawdą.
W waszym związku od dawna uczucie przeplata się z przyzwyczajeniem i to tak silnie, że ciężko odejść, ciężko być.
Problemy nauczyły was być obok, ale nie ze sobą.
Relacje na stopie koleżeńskiej, inne są niedopuszczalne.
Czas was jeszcze bardziej oddala od zbliżenia.
Być może, twoja żona też ma chwile, aby się w Ciebie wtulić, jednak gdzieś tam w środku, działa mechanizm, który nagle się zatrzymuje i każdy dotyk jest czymś okropnym, nie do wyobrażenia, obrzydliwy itd.
Być razem jest smutne. Być osobno tak samo. Martwy punkt.
Wyjście z takiej sytuacji, jest trudne, czasem graniczy z cudem.
Oboje też, poznaliście inne życie. Coś, co jeszcze bardziej was oddaliło.
Pokuszę się o stwierdzenie- miłość na odległość, ale ... z bliska niemożliwa. Brak bliskości jest "śmiercią", odległość miłością.
Każdy z nas piszących, mimo odpowiedzi, musi zawsze znać granicę tego, co dla niego dobre, w co wierzy lub chce wierzyć. Dystans do odpowiedzi to podstawa.
Witam, ciągle to powtarzam że aby coś ratować ze związku, potrzeba do tego dwojga zdeterminowanych partnerów, jedno nic nie wskóra.
Bardzo się od siebie oddaliliście, emocjonalnie i fizycznie, niestety poczucie straty nie zawsze i nie na każdego, działa tak że chce się o to walczyć, Twoja żona już się poddała, ona podjęła decyzję, którą bardzo długo tłumiła. Ja sądzę że Twoje prośby i błagania jej o ponowną szansę, tylko Was oddalają. Widzisz, aby ona znów chciała być z Tobą, musiałaby do tego wniosku sama dojść, ja nie wiem co mogłoby ją do tego skłonić ale jeśli jakiś czas już ją o to prosisz to ona już wie że Ty tego chcesz, zakomunikowałeś jej to i teraz od niej zależy co dalej.
Zaakceptowaliście życie razem a raczej obok siebie bez większej więzi oprócz tego że macie dzieci, są takie związki i jakoś funkcjonują latami,
nie sądzę jednak aby to miało dobry wpływ na dzieci, które nie są takie małe i widzą, czuję co się dzieje między rodzicami.
To wszystko nie znaczy że ona nie zmieni decyzji ale coś jest co ją wywołało, piszesz o różnych przyczynach, oddalaliście się od siebie latami, były romanse więc
jest wiele zranień u Was obojga, możesz cierpliwe czekać, nie narzucać się i spełniać obowiązki wzorowego ojca, może za jakiś czas ona to dostrzeże ale ile wytrzymasz?
jest ryzyko że to i tak nic nie da i się rozejdziecie albo ona znajdzie innego,
zrobisz jak uważasz, to Tylko Twoja decyzja, ja wolałam ułożyć sobie życie na nowo z kim innym, otworzyć nowy rozdział życia z czystą kartą, którą na nowo zapisuję
a dzieci mogą mieć wspaniałych rodziców po rozwodzie, wtedy sytuacja jest bardziej klarowna,
ja osobiście nie czekałabym na Twoim miejscu ale skupiła się bardziej na dzieciach i więcej czasu im poświęcała, szkoda energii na ratowanie czegoś co się tak bardzo rozsypało. Dłużej trwający dystans nigdy nie działa na korzyść w związku, weź przykład wyjazdów za granicę jednego z małżonków, większość takich związków się rozpada lub pojawia się zdrada, narastają między wami pretensje i żal.
Weź kartkę, zapisz po jednej stronie wszystkie plusy i minusy Waszego bycia razem,
zrób bilans i zastanów się czego jest więcej i dlaczego.
Pozdrawiam.
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
Oczywiście mnie tu zaraz zlinczuja ale moja rada jest taka- znajdź sobie nową kobietę.Bo miedzy Wami skończone.Ona nie wykazuje żadnych ale to żadnych oznak , że cokolwiek do Ciebie czuje.Bo nie czuje.A im bardziej będziesz namolny tym gorzej.
B52 napisał/a:
Oczywiście mnie tu zaraz zlinczuja ale moja rada jest taka- znajdź sobie nową kobietę.Bo miedzy Wami skończone.Ona nie wykazuje żadnych ale to żadnych oznak , że cokolwiek do Ciebie czuje.Bo nie czuje.A im bardziej będziesz namolny tym gorzej.
Nikt tu nikogo nie linczuje za własne przekonania.
Wydaje Ci się tylko, że sprawa jest jasna. Ja zawsze będę powtarzała, że ktoś, kto czegoś nie doświadczył, nie jest w stanie objąć swoim umysłem. Nie istnieje tylko czarne i białe.
Czy jesteś w jej umyśle, aby napisać- ona nic do Ciebie nie czuje?
Stąpaliście po cienkiej linie, pozwalając sobie na coraz większe oddalenie, na pewną swobodę działań w relacjach damsko-męskich...
Każde z Was chciało być sterem, a związek to jednak współpraca i kompromisy...
Podjęliście to ryzyko chyba nie do końca zdając sobie sprawę z gry, w którą wchodzicie, z konsekwencji, które być może trzeba będzie kiedyś ponieść...
Chciałoby się powiedzieć, że macie, czego chcieliście, tylko...zwyczajnie żal mi Was.
Szczerze...nie widzę szans na lepsze jutro między Wami...Żona wróciła do Ciebie nie dlatego, że Cię kocha, że widzi jakąś szansę...Wróciła, bo kochanek żonaty, więc brak perspektyw wspólnego związku, a przy Tobie jednak jest jakaś stabilizacja, są dzieci i przynajmniej pozory rodziny...Wróciła jednak na zasadzie "jestem, ale mnie nie dotykaj"...czyli jasno daje Ci do zrozumienia, że wróciła nie dlatego, że tutaj jest szczęśliwa, ale że innego wyboru nie miała lub też był mniej rozsądny, może mniej wygodny, mniej bezpieczny...
Sam widzisz jednak, że na dłuższą metę żyć z kimś takim, a raczej obok takiego kogoś się zwyczajnie nie da, że niemożliwą jest taka codzienność...
Jeśli nie zrozumiała, co chciałeś jej przekazać, że chcesz walczyć, że chciałbyś wszystko na nowo odbudować, że chcesz grubą krechą odciąć to, co było, od nadziei szczęśliwego jutra, to chyba czas na powiedzenie sobie prawdy, na przyznanie się przed samym sobą "nie wyszło"...
Sam niczego nie zdziałasz. Jeśli Twoja żona rzeczywiście już nie chce, nie masz szans na zmianę dzisiejszego życia.
Czy rzeczywiście jednak nie chce ?
IMO powinieneś usiąść i zwyczajnie, jak z nami tutaj porozmawiać. Powiedzieć, że taki układ, jaki obecnie macie Ci nie pasuje, że chcesz deklaracji albo-albo, tzn. albo staracie się mimo wszystko odbudować wasze małżeństwo, zdając sobie sprawę, że będzie to praca często okupiona chwilami zwątpienia, zmęczenia, wyczerpania, pomieszanych z nadzieją...Albo pauzujecie i rozchodzicie się dla dobra siebie, ale i dla dzieci. Nie wierzę, że zachowując pozory, możecie stworzyć im wartościowy dom, z którego wyniosą pozytywne wzorce na dorosłe życie...Nie wierzę, bo sama pochodzę z takiego domu i wiem, ile pracy musiałam włożyć, by być tym, kim jestem, a nie kim mnie wychowano...
Podejmij więc być może ostatnią próbę, potem...tylko konsekwencja, niezależnie od dalszych decyzji...
niebo napisał/a:
Dla mnie rozwód i rozpad fizyczny rodziny to ostateczność, z którą się liczę. Nie chce, żeby ona sama wychowywała nasze dzieci a ja jako dochodzący ojciec będę żył z poczuciem, że nie zrobiłem wszystkiego co mogłem by odzyskać normalność.
Widzisz pytasz o coś na co sam musisz sobie odpowiedzieć... jednak moim zdaniem rozejść się możecie w każdej chwili ale tylko sam wiesz ile znaczy dla Ciebie rodzina i jak długo jesteś w stanie wytrzymać stan taki jak teraz niemniej jednak macie troje dzieci więc coś was łączyło... 15 lat to też kawał czasu ... Pomyśl od tej strony - ile trwało oddalanie się ... a ile bedzie trwało zbliżanie sie na powrót ... Nie odpuszczaj tak długo jak dasz radę... Tak już czasem jest że robimy coś nie mając pewności że nam się to uda ale robimy to ...
Problemy zaczynają się od drobnych rzeczy. Brak w tej kwestii zrozumienia, bagatelizowanie, nie dostrzeganie uczuć czy odczuć drugiej strony. To się nawarstwia, a im większe tym mocniej uderzają.
W chwili jaką wy przeżywacie, nie czas pomoże, a wspólny rachunek sumienia. Tego muszą chcieć dwie strony. To nie czas na zbliżenia, na dotyk, bo on jest zimny, nic nie znaczący, "martwy". Siła jaka wam nie pozwala odejść od siebie, jest niczym innym jak niezerwaną więzią. Wasz "ognik" się tli, ale trzeba go rozpalić. Coś, co się niszczy latami, nie odbuduje w sekundzie.
Trudno ocenić, czy twoja żona jest w chwili obecnej na to gotowa. Co myśli tak naprawdę. Czasem słowa wypowiada się tylko po to, aby zranić. Bo gdzieś tam na dnie, jest jeszcze zbyt dużo tego, jest chaos, jest nieuporządkowane.
Oboje poszliście drogą zdrady. Tym to wszystko jest trudniejsze. Nie tylko już uporządkowanie waszego życia, ale i tego obok.
Czy warto? Warto, aby być pewnym, czy już nic nie dało się zrobić, czy choćby- aby rozgrzeszyć się na przyszłość z przeszłością.
drodzy forumowicze! dzięki za wszystkie posty.
w tej chwili sytuacja wygląda tak, że szanowna małżonka jest obecna w domu ciałem ale nie duchem. mąż (ja) pełen pokory skacze koło niej, co przynosi efekt mizerny. żona powtarza "jak my będziemy teraz żyć", "nie wiem co mam zrobić", "nie wytrzymam tego".
czy moje obawy, że faktycznie nie wytrzyma psychicznie presji są uzasadnione?
pocieszam ją, że depresja którą przeżywa jest związana z zakończeniem romansu, że dziś wszystko wydaje jej się bez sensu i że sam tak myślałem przez niemal rok, po tym jak moja zdrada wyszła na jaw i (wszystkim) bokiem.
dziś kobieta, dla której chciałem zostawić rodzinę jest tylko słodko-gorzkim wspomnieniem i choć była bliska memu sercu nie stanowi już zagrożenia dla świata, w którym chciałbym wytrwać.
modlę się, żeby żonie też przeszło i z czasem nabrała przekonania do męża.
dzisiaj na każdą próbę zbliżenia się reaguje niechęcią. mówię jej, żeby mnie choć czasem pogłaskała, bo skoro nie może mieć męża, to będzie mieć kogoś w rodzaju psa, który grzecznie poczeka przy łóżku i w najgorszym razie wyliże jej stopy, gdy pozwoli..
chyba naprawdę ją kocham, chociaż wiem, że może już nigdy nie odzyskam jej utraconej do mnie miłości.
powiedziała, że na wakacje chce pojechać sama z dziećmi.
najpierw byłem zły ale później powiedziałem, że rozumiem. teraz zaczyna coś mówić, że dopuszcza wspólny wyjazd, gdybyśmy jechali za granicę. nie wiem jak jest lepiej, chyba mimo wszystko wolałbym byśmy spędzali razem jak najwięcej czasu, nawet jeśli to trudne zamiast utwierdzać ją w przekonaniu, że możliwe jest wychowywanie potomstwa przez jednego rodzica.
podkreślam, że ona wciąż mówi iż do domu wróciła wyłącznie dla dobra dzieci i nie jest gotowa by naprawiać małżeństwo.
psycholog rodzinny dał do zrozumienia, że na dłuższą metę, nie będziemy mogli tak żyć i jeśli pojawi się w niej chęć odbudowania związku możemy przychodzić na terapię małżeńską.
ona jednak wciąż potwornie się boi, że powróci to co było a co tak bardzo wpędziło nas w nieszczęście. i nie zdrada jest tutaj najważniejsza, tylko jej przekonanie, że zawsze będzie ofiarą w tym związku, bo nie uda jej się nigdy forsować swojego zdania przy mężu, który ma dominującą osobowość.
pozdrowienia,
h.
zastanawiam sie co to znaczy byc szczerym wobec siebie. wydaje mi sie, ze Ty, niebo, jestes szczery wobec siebie. ze naprawde Ci zalezy, choc to, co robiles wczesnie, temu przeczy. podobno ludzie sie zmieniaja, nie do konca w to wierze. moze nabieraja wiecej oglady, doswiadczenia, dzieki ktoremu "madrzeja" na starosc, ale nie wydaje mi sie, zeby istotna zmiana byla mozliwa. predzej zgodze sie z opinia Rbita, ze zdrajca w nowym zwiazku wcale nie musi zdradzac. jednak w tym samym zwiazku... no tu juz sprawa nie jest taka prosta. jestescie wielokrotnymi recydywistami oboje w tym zwiazku. Ty zdradzales, zona zdradzala. ta patowa sytuacja, jak miedzy Wami zaistniala, chyba sama sie nie skonczy. nie wydaje mi sie, zeby czas w tym przypadku cokolwiek zmienil. moze pojdziecie na daleko idace kompromisy, ale to chyba bedzie tylko mniejsze zlo. Ty juz robisz rzeczy dziwne. chcesz byc psem, zebrzesz o drobne objawy czulosci. wszyscy wiemy, ze to droga donikad. niemal kazdy z nas, zdradzonych, na ktoryms etapie robil podobnie. zeby ja odzyskac, musialbys sie wykazac niezwykla przemyslnoscia. tylko czy gra warta swieczki? pozniej cale zycie udawac kogos innego niz jestes? nie wiem.
Twoja zona z pewnoscia nie jest wobec siebie szczera. nie zdradza kochanka z mezem, bo z tego co mowisz unika fizycznych kontaktow. ale tez nie podjela radykalnej decyzji, ze skoro nie chce byc z Toba, to da rade sobie sama. a powinna. ponoszenie konsekwencji swoich decyzji swiadczy o doroslosci. ona sie zatrzymala gdzies w polowie: ani z Toba, ani z nim. Tobie niszczy zycie, dzieciom funduje model rodziny patologicznej, ktory kiedys pewnie gdzies powiela.
niektorzy mowia Ci: walcz, poki masz sily. nie wiem, moze maja racje. ja bym powiedziala: uciekaj, poki masz sily. strasznie wyniszczajace musi byc takie zycie. wspolczuje Ci bardzo, choc jak ktos juz tu mowil, masz troche to, na co sobie zapracowales. ale nie ma sensu zyc w wiecznym poczuciu winy, jest ono dalsze od milosci niz nienawisc. spojrz co masz dzis i czego chcesz w przyszlosci i realnie ocen szanse na spelnienie. trzymanie sie upiornie nadziejnego jednego procenta na szanse uratowania malzenstwa wydaje mi sie byc staczaniem po rowni pochylej. pozdrawiam
uciec... ale dokąd?
było lepiej i znowu jest beznadziejnie. staramy się oboje, przychodzimy po pracy do domu. dbam o nią, smaruję ją oliwką, bo zawsze to lubiła, przynoszę kwiaty, ona godzi się być przytulona, jedynie nie odwzajemnia pocałunków i powtarza, że nie chce. nazywa to moim naginaniem granic. ostatnio zgodziła się, żebym zdjął jej majtki spod sukienki, to było bardzo intensywne przeżycie erotyczne (dla mnie). pozwala mi na takie zachowania, przy czym kiwa z powątpiewaniem głową - "robisz, to tylko dlatego, że nie masz innej", "jak mogę ci się podobać, przecież jestem brzydka". w odpowiedzi w kółko te same moje zapewnienia "jesteś moją żoną i zawsze cię będę pragnął" - mówię co czuję. nawet w okresach tych wszystkich zdrad, żona zawsze mnie pociągała - na tym polu nigdy nie mieliśmy problemów, męcząca bywała jedynie jej bierność.
"teraz jestem uczciwa" - powtarza, "nie będę robić niczego z czym się nie zgadzam i czego nie chcę".
widząc, że nie jest najgorzej, proszę o to byśmy skorzystali z terapii małżeńskiej, już nie mówi definitywnie "nie" ale ciągle twierdzi, że nie wierzy w sens naprawy związku.
pytam o alternatywę - "przemęczymy się tak jeszcze jakieś 6 lat" - odpowiada (najmłodsze dziecko będzie mieć wtedy 14),
wówczas wracają wszystkie złości...
w weekendy jest lepiej, bo w tygodniu wciąż chodzi do tej samej pracy, w której codziennie odstawiony na bok kochanek i koledzy, którym opowiadała przez rok jak nieszczęśliwa jest w małżeństwie i chce je zakończyć.
namawiałem ją na zmianę pracy, przy jej zawodzie to możliwe ale nie będzie mieć tak dobrych warunków. znowu mówi, że nie chce a mimo to odpowiedziała na jakieś ogłoszenie. jest wściekła, że miałaby robić tak jak ja ją namawiam.
dziś poruszyła temat wakacji: "nie chcę spędzać ich z tobą, pojedźmy osobno z dziećmi". wręcza mi kartkę z harmonogramem - mamy zdecydować i zapisać kto/kiedy pojedzie z którym dzieckiem.
co z tego, że mam wrażenie jakiegoś zbliżenia i szans na naprawę, jak później powtarza mi "nie lubię z tobą spędzać czasu", "nie chcę żyć z tobą", "chce, żebyś to wiedział, bo potem powiesz, że nie słyszałeś lub nie wiedziałeś".
nie poradzę sobie z tym. mówię, że znowu zabija resztki wiary w sens bycia razem, przypomina tylko "ja nie chcę niczego naprawiać, zgodziłam się tutaj być, żebyśmy mogli żyć obok siebie ale nie ze sobą".
starszy syn powiedział dziś "celem mamy jest cię zostawić i nas ukraść, prawda mama?". potwierdziła poprawiając "nie ukraść, tylko zabrać".
poradźcie, jeśli nie ma sensu przedłużać tego, to co zrobić, żebyśmy z dziećmi mogli wyjść z tego jak najmniej skrzywdzeni.
a może takie życie w obojętności (może i mnie w końcu ona dotknie) będzie wygodne i do zniesienia przez jakiś czas, tak jak twierdzi żona,
a potem każde z nas pójdzie własną drogą.
co robić? wydać ogromną ilość pieniędzy na adwokatów, żeby móc zatrzymać dziecko? jaki to ma sens? pomóc jej wyprowadzić się z dziećmi? a może samemu się wyprowadzić z domu, który stworzyłem wg swoich marzeń i prawie wszystko jest takie jak ja chce i nic (wg niej) takie, jak ona by chciała...
sprzedaż domu to też wyzwanie, już się orientowaliśmy, to długo trwa. za jego cenę kupimy dwa nieduże mieszkania, ona zamieszka w jednym z trójką dzieci a ja w drugim sam? koszmar..