Tomek040184 zwróć uwagę gdzie piszesz komentarze bo chyba nie tutaj chciałeś je zostawić.
Tomek040184
02.10.2024 06:46:57
Życzę powodzenia na nowej drodze życia. Chociaż z reguły takim ludziom nie wierzę. Swoją drogą przecież kochanka też zdradzalaś i żyłaś wiele lat w kłamstwie.
Rozumiem że każdy szczęście po swojemu i
Tomek040184
20.09.2024 01:07:22
Dobra to ja dorzucę swoją cegiełkę do tematu. Waszego związku już nie ma. Szykuj papiery rozwodowe, pogadaj z adwokatem co i jak, zadbaj o siebie, hobby, rower, to co lubisz, cokolwiek, grzyby, spacer
Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
Widzisz Batoo cały błąd polega na tym, że ja tych liter naprodukowałam już sporo i w kontekście całości jest to logiczne.
W odniesieniu do własności w związku: nie istnieje własność. Każdy jest odrębną jednostką, jednak w momencie zawiązywania związku (bez znaczenia czy formalnego jak ślub, czy mniej formalnego) umawiamy się co do pewnych warunków. Jeżeli w tych warunkach jest miejsce na "skok w bok" dla uzyskania równowagi seksualnej czy wyrównania niedoborów emocjonalnych to ok, zdrada nie jest zdradą i nie ma mowy o winie. Jednak kiedy umawiamy się, że "ślubujemy sobie wierność" to musi istnieć świadomość do czego się zobowiązujemy.
Nie każdego mężczyznę można zmanipulować, podobnie jak nie każdą kobietę. W tym przypadku mówimy o rzeczach dokonanych, czyli o 3000 osób, które znalazły się tutaj, bo w ich życiu miała miejsce zdrada i które, z różnych powodów, mają problem z tym faktem.
Nie zmienię zdania, że jak pojawia się w związku kryzys, to należy najpierw próbować go rozwiązać, a jeśli jest to niemożliwe zakończyć związek. I nie wydaje mi się, że jest to nauka "przy kuchennym stole", raczej elementarna moralność.
Domu publiczne nie są wymierzone przeciwko żonom, czy mężom. To jest wolny rynek: jest popyt jest podaż. Tyle tylko, że tutaj mówimy o "tej trzeciej", o konkretnej osobie.
Kochanka nie ma roli stróża moralności, raczej należy wymagać od niej, tak jak od wszystkich, używania tej części mózgu, która odpowiada za przewidywanie.
Temat udziału w zdradzie partnera zdradzanego to naprawdę odrębny temat i uważam, że tutaj nie powinniśmy tej kwestii poruszać. Potrzeba bliskości i zrozumienia to elementarne potrzeby, które powinny być zaspakajane w związku, a jeśli tak się nie dzieje, to rozwiązania należy szukać chyba raczej w innej formie niż "ta trzecia" czy "ten trzeci".
Żadna noc nie może być aż tak czarna, żeby nigdzie nie można było odszukać choć jednej gwiazdy. Pustynia też nie może być aż tak beznadziejna, żeby nie można było odkryć oazy. Pogódź się z życiem, takim jakie ono jest. Zawsze gdzieś czeka jakaś mała radoś
kasia767 napisał/a:
Każdy jest odrębną jednostką, jednak w momencie zawiązywania związku (bez znaczenia czy formalnego jak ślub, czy mniej formalnego) umawiamy się co do pewnych warunków. Jeżeli w tych warunkach jest miejsce na "skok w bok" dla uzyskania równowagi seksualnej czy wyrównania niedoborów emocjonalnych to ok, zdrada nie jest zdradą i nie ma mowy o winie. Jednak kiedy umawiamy się, że "ślubujemy sobie wierność" to musi istnieć świadomość do czego się zobowiązujemy.
Jak się ma to "zawarcie związku", a potem przestrzeganie/nieprzestrzeganie zobowiązania do roli i winy kochanki?
Zadam ponownie te same pytania:
1. jaki rodzaj relacji/porozumienia/umowy wiąże żonę z kochanką?
2. w oparciu o jakie kryterium nakłada się na kochankę rolę tej, co ma wiedzieć i ma mieć świadomość dalszej konsekwencji jej czynów?
3. jeśli w punkcie powyższych kochanka ma badać te konsekwencje, dlaczego żonę zwalniamy z konsekwencji wyboru tego, a nie innego faceta za męża? Przecież ona też powinna wiedzieć, w co wchodzi, a nie potem, jak się wydarzy, to szukać winy poza sobą, a nie widzi jej jako konsekwencji własnych wcześniejszych wyborów i działań?
Jeśli mąż zacznie bić żonę kijem od szczotki, to w tym rozumieniu część winy będzie należeć do producentów artykułów do sprzątania?
Jeśli mąż będzie wracał pijany do domu, winni będą wytwórcy napojów spirytusowych?
Jeśli przegra pół domu w karty, posądzimy o występek producentów kart?
W każdym z tych przypadków cierpi żona, a wyborów dokonuje mąż. Czy oprócz egoistycznej potrzeby wybielania "ślubnego" i wynikająca z rywalizacji międzykobiecej niechęć (delikatnie mówiąc) do rywalek jest jeszcze jakiś realny argument przeciw kochankom?
Niechęć do rywalek jest zupełnie naturalna. Tylko my cały czas mówimy o zdradzie w związku, który powinien funkcjonować według określonych zasad. Wyboru dokonaliśmy już, ustaliliśmy zasady. Jeżeli więc przestają nam te zasady odpowiadać, to otwieramy dyskusję. Może się okazać, że druga strona nie ma zamiaru ich zmieniać. Tylko czy wtedy ktokolwiek ma prawo ładować się w nasze życie? Są tacy ludzie, zarówno kobiety jak i mężczyźni, dla których osoba będąca w związku to tabu. I oni nie będą "tą trzecią". Bo ich moralny kręgosłup jest stabilny. I trudno, może to brak postępowości, ale ja takich ludzi cenię.
W krytykowanym poście wyjaśniłam kiedy uznaję a kiedy nie winę "tej trzeciej". I może to jest retoryka "starego betonu", ale pewnie już nie zmienię poglądów w tej kwestii.
Żadna noc nie może być aż tak czarna, żeby nigdzie nie można było odszukać choć jednej gwiazdy. Pustynia też nie może być aż tak beznadziejna, żeby nie można było odkryć oazy. Pogódź się z życiem, takim jakie ono jest. Zawsze gdzieś czeka jakaś mała radoś
Dodam jeszcze jedną uwagę, o charakterze ogólnym. Żyjemy wszyscy ciekawych czasach. Znacznie poszerzyły się wolności jednostki (w tym prawo kobiet do samostanowienia o sobie), państwo zmieniło swój charakter, z modelu pilnowania obywatela, na nie wtrącanie się w sposób życia jednostki.
Każdy ma możliwość żyć tak, jak chce. Realizując się w takim lub innym modelu związku. Bardziej tradycyjnym, z sakramentalnym ślubem, albo i bez na zasadzie singla i kilku partnerów z doskoku. Jakimś nieporozumieniem w tym świecie jest narzucanie drugiemu norm własnego widzenia świata i własnych sposobów. Kochanka jest oddzielnym człowiekiem i ma prawo żyć tak, jak chce. Jeśli stwarza propozycję dla męża, a ten z niej korzysta - to także jest prawo tego mężczyzny do tego, żeby żył jak chce. Co z tym zrobi żona - to jej prawo i jej wolność.
Warto to wziąć pod uwagę, jeśli rozważa się problem współwiny kochanek. Czasy kamienowania kobiet żyjących inaczej niż te "porządne" skończyły się wieki temu. I dobrze. Bo w tamtych czasach żadna żona nie śmiałaby pisnąć na to, co robi mąż i ile ma kochanek, bo skończyłoby się to nieprzyjemnie dla niej samej.
kasia767 napisał/a:
W krytykowanym poście wyjaśniłam kiedy uznaję a kiedy nie winę "tej trzeciej". I może to jest retoryka "starego betonu", ale pewnie już nie zmienię poglądów w tej kwestii.
Potwierdzam, z mojego punktu widzenia, to taka właśnie retoryka. Zależna od punktu siedzenia. Warto przeczytać słowa Tami, która raz opisała sytuację "z jednej" a raz z "drugiej strony". Łatwo zauważyć, jak zmienia widzenie w zależności od sytuacji - trochę na podobieństwo chorągiewki.
Zdaję sobie sprawę, że w przypadku kobiet ciężko o egzemplarz wyznający poglądy niezależne od aktualnej sytuacji. Dlatego to w zdecydowanej większości mężczyźni powinni stanowić obowiązujący system praw, bo są w stanie spojrzeć dużo bardziej obiektywnie na rzeczy.
Batoo, nikt nie narzuca innym własnych norm. Gdybym miał stosować w stosunku do innych własne poglądy, to połowa polaków leżałaby na cmentarzu. Mówię/mówimy o pewnych normach społecznych (niezależnych nawet od nas samych, ani nalegamy na to, aby ktoś przyjął nasze poglądy - nie wmawiaj nam tego!, ani nie uważamy, że tylko tak powinno się postępować). Są jednak pewne normy społeczne, które nie muszą być potwierdzone normami prawnymi. Są uznane przez społeczeństwo.
Piszesz "kochanka ma prawo żyć tak jak chce" Otóż nie ma takiego prawa. Żyjemy w społeczeństwie (czy chcemy tego, czy też nie) Znam jedną definicję wolności, jeśli uważasz, że jest zła, to ją popraw:
"WOLNOŚĆ pozwala nam na robienie czego tylko chcemy, o ile nie krzywdzimy tym innej osoby" (mogę upić się do woli i rozwalić własne mieszkanie, ale nie mam prawa po pijaku rozwalić komuś samochód)
LSR napisał/a:
Mówię/mówimy o pewnych normach społecznych (niezależnych nawet od nas samych, ani nalegamy na to, aby ktoś przyjął nasze poglądy - nie wmawiaj nam tego!, ani nie uważamy, że tylko tak powinno się postępować). Są jednak pewne normy społeczne, które nie muszą być potwierdzone normami prawnymi. Są uznane przez społeczeństwo.
W wielu krajach normą społeczną jest demokracja, wolność jednostki i prawo do życia po swojemu. Nie róbmy normy z zaścianka, w jakim żyjemy. Wolny kraj jest tutaj dopiero od 20-kilku lat. Normy społeczne nie zdążyły się więc jeszcze zmienić, a to, co jest aktualnie, jest rodem z państwa totalitarnego, które mówiło obywatelowi, jak ma żyć, co mu wolno, a czego nie.
Nie róbmy więc z tego jakiejś wartości. Bo mi osobiście robi się wstyd z wielu rzeczy, które się tutaj u nas dzieją.
Cytat
"WOLNOŚĆ pozwala nam na robienie czego tylko chcemy, o ile nie krzywdzimy tym innej osoby" (mogę upić się do woli i rozwalić własne mieszkanie, ale nie mam prawa po pijaku rozwalić komuś samochód)
Prawie się zgadzam, o ile jeszcze zdefiniujemy krzywdę. Czy jeśli sąsiad cierpi od czerwonego koloru, a ja tak właśnie pomaluję płot, to jest to jego krzywda czy moja wolność?
Jeśli pełnoletni syn sąsiada będzie do mnie przychodził na piwo i meczyk, a sąsiad będzie mieć coś przeciwko spożywaniu alkoholu przez syna, to znów zapytam, czy krzywdzę sąsiada, czy też korzystam z mojej wolności?
Niestety normy społeczne to przeżytek najwyraźniej.
Retoryka taka a nie inna wynika z bardzo wielu przeprowadzonych terapii rodzinnych. Lata doświadczeń. Po własnej zdradzie nie zmieniło się wiele w kwestii prowadzenia terapii. Może tylko tyle, że wiem jak bardzo to boli.
Mój punkt widzenia nie zmienia się w zależności od punktu podparcia dolnej części lędźwi. Zawsze wyznawałam takie same poglądy mimo bycia kobietą. Może tylko dzięki przynależności do tej właśnie płci, zostałam obdarzona rzadką u mężczyzn empatią.
Żadna noc nie może być aż tak czarna, żeby nigdzie nie można było odszukać choć jednej gwiazdy. Pustynia też nie może być aż tak beznadziejna, żeby nie można było odkryć oazy. Pogódź się z życiem, takim jakie ono jest. Zawsze gdzieś czeka jakaś mała radoś
Batoo, podaj, jakimi wartościami się kierujesz. Nie uznajesz wartości społecznych, czyli jakie? Kodeks prawny tylko i wyłącznie?
Odnośnie sąsiada, to jeśli o tym nie wiem, to pewnie pomaluję płot na czerwono (wtedy zrobiłem to nieświadomie), ale jeśli wiem, że sąsiad nie cierpi czerwonego, to tego nie zrobię (choćby był to mój ulubiony kolor) Po co mam go krzywdzić? Moja wolność krzywdzi innych, więc tego nie robię!
Odnośnie syna sąsiada, to mamy doczynienia ze sprzecznością interesów: Ojciec sąsiada kontra syn sąsiada. To nie jest problem oczywisty wyboru, ale dylemat wyboru pomiędzy krzywdą syna i krzywdą jego ojca - to nie ten temat!.
LSR napisał/a:
Batoo, podaj, jakimi wartościami się kierujesz. Nie uznajesz wartości społecznych, czyli jakie? Kodeks prawny tylko i wyłącznie?
Zdrowym rozsądkiem, zrozumieniem (na tyle na ile jestem w stanie) istoty rzeczy. I z tego, co ja widzę, nie ma prostych rozwiązań, wzorów czy zasad, więc jak dla mnie - nie ma sensu się na nie powoływać.
Cytat
Odnośnie sąsiada, to jeśli o tym nie wiem, to pewnie pomaluję płot na czerwono (wtedy zrobiłem to nieświadomie), ale jeśli wiem, że sąsiad nie cierpi czerwonego, to tego nie zrobię (choćby był to mój ulubiony kolor) Po co mam go krzywdzić? Moja wolność krzywdzi innych, więc tego nie robię!
Odnośnie syna sąsiada, to mamy doczynienia ze sprzecznością interesów: Ojciec sąsiada kontra syn sąsiada. To nie jest problem oczywisty wyboru, ale dylemat wyboru pomiędzy krzywdą syna i krzywdą jego ojca - to nie ten temat!.
No i widzisz, z Twoim podejściem z byle rzeczy robią się niesamowite dylematy moralne. Ale niemniej, jeśli tak chcesz postępować, masz do tego prawo. Nie masz natomiast żadnego prawa wymagać podobnego sobie podejścia od innych ludzi. Bo dla mnie w obydwu przypadkach problem ma sąsiad, nie ja. Jeśli nie podoba mu się czerwony płot, może się przeprowadzić gdzie indziej, a problemy z synem niech rozwiązuje sam, bo to są ich problemy, a nie moje. Ja im daję pełne prawo do tego i nie będę ze swoją moralnością wtrącał się w ich życie. I to jest właśnie ta wolność i prawo do samostanowienia o sobie - także sąsiada i jego syna. Wartość nadrzędna w stosunku do mojej ewentualnej potrzeby umoralniania kogoś na moje podobieństwo. A zamiast tego - akceptowania tego, że każdy może to robić tak, jak jest to dla niego wygodne, zgodne z jego normami itp.
Ok. Batoo. Stosujmy Twoje podejście: Nie istotny jest kodeks prawny, ani normy społeczne, tylko zdrowy rozsądek (choć nie wyjaśniłeś, co to niby ma znaczyć). Nie ma norm społecznych, nie ma norm prawnych, jest jakiś nieokreślony zdrowy rozsądek. Dla ,mnie zdrowy rozsądek może oznaczać, że jeśli mam korzyść z krzywdzenia Ciebie, a Ty nie będziesz w stanie się odgryźć, to wszystko będzie ok.
Mogę Ci zniszczyć auto (a jeśli nie udowodnisz, ze to ja, to przecież, nie będę winny) Naprawdę mogę? podaj mi na PW miejsce gdzie parkujesz, a ja znajdę sobie alibi (np. ministerstwa rządu Tunezji, ze byłem w innym miejscu - więc będę niewinny).
P.S. Dla mnie dylematy moralne często się pojawiają. (czy chcę tego, czy nie) W końcu żyjemy w pewnych ramach społecznych. Jeśli sam fakt pojawienia się dylematów jest dla kogoś problemem, to nie znam na to rady.
LSR napisał/a:
Ok. Batoo. Stosujmy Twoje podejście: Nie istotny jest kodeks prawny, ani normy społeczne, tylko zdrowy rozsądek (choć nie wyjaśniłeś, co to niby ma znaczyć). Nie ma norm społecznych, nie ma norm prawnych, jest jakiś nieokreślony zdrowy rozsądek. Dla ,mnie zdrowy rozsądek może oznaczać, że jeśli mam korzyść z krzywdzenia Ciebie, a Ty nie będziesz w stanie się odgryźć, to wszystko będzie ok.
LSR, przeczytaj jeszcze raz to, co przeczytałeś, bo piszesz o czymś , czego ja nie napisałem. Zapytałeś czy kieruję się tylko i wyłącznie kodeksem, napisałem Ci czym jeszcze.
Cytat
Mogę Ci zniszczyć auto (a jeśli nie udowodnisz, ze to ja, to przecież, nie będę winny) Naprawdę mogę? podaj mi na PW miejsce gdzie parkujesz, a ja znajdę sobie alibi (np. ministerstwa rządu Tunezji, ze byłem w innym miejscu - więc będę niewinny).
Tak LSR, możesz mi zniszczyć auto, a ja mogę wtedy złożyć zawiadomienie o popełnieniu przez Ciebie przestępstwa, a oprócz kary kodeksowej mogę dodatkowo na drodze cywilnej zażądać od Ciebie odszkodowania. Twoja wolność polega na tym, że z jednej strony możesz wszystko, a z drugiej musisz się liczyć z konsekwencjami swoich działań.
Wg mnie gdyby zdradzający mieli poczucie, że po zdradzie jest koniec związku, to by większość z nich nie zdradzała.
Cytat
P.S. Dla mnie dylematy moralne często się pojawiają. (czy chcę tego, czy nie) W końcu żyjemy w pewnych ramach społecznych. Jeśli sam fakt pojawienia się dylematów jest dla kogoś problemem, to nie znam na to rady.
Widać masz takie hobby. Ja mam prostsze widzenie świata i prościej mi się też żyje. Staram się widzieć rzeczy takie, jakie są. Jeśli ktoś mnie zdradza, to czytam to jako jego manifest w stosunku do mnie, a nie jego słabość i niecne knowania kochanki. Te ostatnie są zupełnie dla mnie nieistotne.
Marto, nie miałem takiego toku rozumowania;
"Idąc Twoim tokiem rozumowania jeśli, kogoś nie kocham i nie chcę z nim być to i tak jestem w związku póki on mnie kocha i chce?"
Taka sytuacja byłaby, gdyby mąż otwarcie mówił, że nie kocha żony i nie chce z nią być. Zazwyczaj i do tych sytuacji się tylko odnoszę, mąż mówi, że wszystko jest ok.
LSR, nie wiem może ja niejasno piszę, zatem spróbuję jeszcze raz.
Ja rozgraniczam to co jest na piśmie, czy to zostało powiedziane od tego co jest w rzeczywistości.
Jeśli powiem Ci: "LSR kocham Ciebie". Czy to jest prawda? Czy tak jest w rzeczywistości? Owszem Ty możesz sobie pomyśleć, że tak jest. Ale jak jest naprawdę? To samo wg mnie jest w układzie damsko - męskim, w którym jedno z partnerów zdradza. Nie ma znaczenia co, ile i czy w ogóle drugi partner o tym wie. Zdrada łamie umowę między partnerami, więc w mojej opinii związek w tym momencie nie istnieje, mimo iż jedna ze stron jest tego nieświadoma. Oczywiści formalnie zawarte małżeństwo będzie dalej małżeństwem, tylko co z tego? Mi chodzi o to czego nie można na stałe zapisać w papierach czy na wieki zaklepać.
Jeśli chodzi o przykład z klientem to znowu wg mnie nie trafiony. Masz prawo cywilne, które zapewnia Ci możliwość pozwanie o zniesławienie, jeśli ktoś Cię obraża, bo nie wszystko wolno. Natomiast jeśli masz na myśli presję jaką wytwarza klient, a pracownik sobie z tym nie radzi to to jest raczej kwestia dla psychologa, a nie do sądu i winy niczyjej w tym nie widzę.
Cytat
Nie rozumiem założeń typu; Skoro winny jest mąż, to tylko on. Czy jak winna jest jedna osoba, to już inne z automatu nie mogą być winne?
Nic takiego nie założyłam. Wszystkie moje wnioski są oparte o przemyślenia, a nie o założenia a priori. I te przemyślenia i płynące z nich wnioski krok po kroku opisywałam. Nie ma tam założeń z góry: winny albo niewinny ani żadnego rodzaju "z automatu". Podaję argumenty oparte jak mi się zdaje o fakty i logikę.
Po Twoich ostatnich zdaniach mam wrażenie, że nie czytałeś tego co pisałam albo czytałeś pobieżnie lub może ja bełkocze niezrozumiale. Nie wiem.
kasia767 napisał/a:
Niestety normy społeczne to przeżytek najwyraźniej.
Retoryka taka a nie inna wynika z bardzo wielu przeprowadzonych terapii rodzinnych. Lata doświadczeń. Po własnej zdradzie nie zmieniło się wiele w kwestii prowadzenia terapii. Może tylko tyle, że wiem jak bardzo to boli.
Mój punkt widzenia nie zmienia się w zależności od punktu podparcia dolnej części lędźwi. Zawsze wyznawałam takie same poglądy mimo bycia kobietą. Może tylko dzięki przynależności do tej właśnie płci, zostałam obdarzona rzadką u mężczyzn empatią.
Każda płeć ma swoją specyfikę. Ale warto jednak widzieć pewne wartości nadrzędne, pomimo tego, że być może boli.
Ponieważ prowadziłem małą polemikę via PW z LSR, to pozwolę sobie przytoczyć coś, co powinno być ważniejsze, niż jakiekolwiek normy społeczne, w wręcz normy społeczne powinny z tego wynikać. A mianowicie Konstytucję RP:
"Art. 30. Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych.
Art. 31.
1. Wolność człowieka podlega ochronie prawnej.
2. Każdy jest obowiązany szanować wolności i prawa innych. Nikogo nie wolno zmuszać do czynienia tego, czego prawo mu nie nakazuje."
Wytłuszczenia są moje. Ponieważ prawo nie nakazuje być wiernym, więc nikogo do tej wierności zmusić nie można. Jeśli jest wierny to dlatego, że chce. A jeśli woli kochankę, to też dlatego, że chce. Bo w świetle konstytucji każdy człowiek samostanowi o sobie, a państwo stoi na straży tego samostanowienia.
Jeśli więc ktoś wyznaje zasady demokratyczne, to musi też uznawać te podstawowe wolności, nawet jeśli działają one aktualnie wbrew jego interesom. A jeśli te zasady są mu obce, to przynajmniej powinien docenić, że te zasady są stosowane wobec niego.
Dodam, że jeśli jakakolwiek kochanka zmusza męża do czegoś, na co ten nie ma ochoty, to jest to podstawą do zawiadomienia organów ścigania o łamanie pkt. 2 art. 31 Konstytucji. I po problemie, zła kochanka trafi za kraty.
witam jestem nowa na tym forum i powiem tak kochanka mojego męża doskonale o mnie wiedziała, wiedziała że On ma żonę w ciąży na rozwiązaniu że ma już jedno dziecko i co? i nic sobie z tego nie zrobiła,poszła z nim do łóżka,przespała sie z nim bez żadnych wyrzuców sumienia, sama ma 2 dzieci jej mąż przebywa w zk zostawiła Go i szukała,polowała,i upolowała sobie mojego męża,który też nie jest bez winy bo po co poszedł do niej? po co wlazł do jej łóżka? tak że uważam że i kochanka i zdradzająca osoba są winni.
Żeby kwalifikować się na kochankę żonatego faceta, trzeba spełniać kilka podstawowych warunków. Uroda czy inteligencja nie są kluczowe. W zasadzie mogą wręcz przeszkadzać. Najważniejsze jednak, to wystarczająco niska samoocena i brak poczucia własnej wartości.
Obie te cechy będą szalenie przydatne do przekonania kochanki, że:
- na prawdziwy związek nie zasługuje
- ochłapy i namiastka relacji jest jedynym, na co ją stać
- nie jest wystarczająco dobra, żeby ktokolwiek chciał z nią być w 100%
Im gorsze mniemanie kochanki o sobie, tym jest podatniejsza na urok zadbanego i pewnego siebie żonatego faceta. Kiedy już niunia jest odpowiednio ustawiona, można przekonywać ją, że:
- jest atrakcyjna i godna pożądania
- romans to prawdziwe uczucia
- jest tak wspaniała, że dla niej żonaty facet ryzykuje swoje stare, dobre małżeństwo, gdzie żona nie rozumie i wcale ze sobą nie śpią
Z reguły kochanka łyka te teksty spragniona męskiej uwagi jak kania dżdżu. Oczywiście (ukradkowe) telefony, liryczne smsy (wysyłane z kibla), podkręcanie e-mailami (z tajnej skrzynki), cała ta otoczka sprawia, że kochanka jest napalona, daje się bzykać i jednocześnie powoli się zakochuje, bo jej się oksytocyna przy orgazmach wydziela. Wiedząc zresztą, że zakochać się nie powinna i że on dla niej żony nie rzuci (zwłaszcza, bo dzieci - dzieci są świetną wymówką - dzięki temu kochanka czuje się szlachetniejsza, bo przecież nie chce rozbijać rodziny i rozumie, że nie wolno krzywdzić dzieciaczków) Tylko biedaczka nie wie, że właśnie zabroniono jej myśleć o białym słoniu. (Spróbujcie przez najbliższe 5 minut nie myśleć o białym słoniu. Im bardziej sie staramy o czymś NIE myśleć, tym bardziej myślimy; to stary, dobry, sprawdzony i przebadany mechanizm). A podświadomość nie kuma słowa 'nie'. Więc dziewczę się wciąga coraz bardziej.
Im bardziej się wciąga, tym poważniejszą stosuje racjonalizację dla swojego romansu. Oczywiście nikt się na głos nie przyzna, że dlatego daje się pukać jakiemuś żonatemu, znudzonemu kut...wi bo ma narąbane w głowie i niską samoocenę, nieprawdaż. Więc od racjonalizujących kochanek można usłyszeć, że tak jest dobrze, bo:
- to tylko seks
- nikt im nie zostawia skarpetek w mieszkaniu
- nie muszą usługiwać facetowi
- ze zwiazku czerpią tylko to, co najfajniejsze, esencję - czytaj seks i pożądanie
- żona to żona, a to, co ich łączy, to prawdziwe uczucie / namiętność
- nie tracą wolności
- w związek się im tzw proza życia nie wkrada
Jeszcze jedna ważna cecha, której kochance nie powinno zabraknąć: różowe okulary zakłądane w temacie żonatego kochanka. Trzeba mianowicie albo wziąć na klatę albo uroczo ignorować fakt, że się człowiek bzyka z kimś, kto oszukuje, zdradza, kłamie, żyje podwójnym życiem i nie potrafi być lojalny, co udowadnia za każdym razem, kiedy bzyka kochankę mówiąc żonie, że jest w delegacji / na spacerze / zakupach itd itp.
Problemy, na jakie się naraża kochanka:
- ciągła tęsknota
- wycieńczenie emocjonalne i zazdrość o żonę i rodzinę
- samotność i niezrozumienie otoczenia
- samotna ciażą i samotne macierzyństwo
- jeszcze głębsze obnizenie poczucia własnej wartości i samooceny
- marnowanie czasem wielu lat na życie w ukryciu i niemożność założenia własnej rodziny
- wpierdol od żony
Podsumowując, jeśli widzisz w sobie syndrom kochanki - to masz, laska, ciężko przej...ne. No, chyba, że się ogarniesz.
Źródło:http://idiosyncratic.blox.pl/2009/06/Syndrom-kochanki-zonatego-faceta.html
O żesz jakbym czytała o nowej miłości mojego Tomusia . Ona dowartościowuje się tak kolejny raz Tylko żonaci na nią lecą, ale wcześniej czy później od niej zwiewają z wielkim krzykiem. Iwonko do Ciebie piszę teraz. Mojego Tomka zatrzymaj sobie na zawsze i bądź szczęśliwa, ja ochłapami nie zadowalam się, a z rzeczy używanych to jedynie cenię ciuchy z lumpeksów za ich niepowtarzalność i oryginalność. Powodzenia Iwonko. Towar niepełnowartościowy nie podlega zwrotom i reklamacji. Może za jakiś czas uda Ci się tego bubla opchnąć na allegro, za 1 zł.