Tomek040184 zwróć uwagę gdzie piszesz komentarze bo chyba nie tutaj chciałeś je zostawić.
Tomek040184
02.10.2024 06:46:57
Życzę powodzenia na nowej drodze życia. Chociaż z reguły takim ludziom nie wierzę. Swoją drogą przecież kochanka też zdradzalaś i żyłaś wiele lat w kłamstwie.
Rozumiem że każdy szczęście po swojemu i
Tomek040184
20.09.2024 01:07:22
Dobra to ja dorzucę swoją cegiełkę do tematu. Waszego związku już nie ma. Szykuj papiery rozwodowe, pogadaj z adwokatem co i jak, zadbaj o siebie, hobby, rower, to co lubisz, cokolwiek, grzyby, spacer
Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
Ja np.stoję po obu stronach lustra. I powiem, że cały czas mam nie smak, jak pomyślę o tym jak zaczął się mój związek.Uważam, że byłoby nam dużo łatwiej dziś gdybym postąpiła wtedy inaczej. Jak?Powiedziała najpierw zakończ jedno, a dopiero zaczynaj drugie. Nie zakończył by to tyle i bym straciła, ale jak by zakończył, nie wikłając mnie w to wszystko dziś nie było by kłopotów wielkości Pałacu Kultury.Jego Żona pewnie obarcza za wszystko mnie. Choć to zupełnie nie prawda. I tak by odszedł od niej i tak,to była kwestia czasu. Ten związek od początku był zły i dla niej również. Jednak ja wiem, że ja tam nie byłam potrzebna. Powinni byli poprać swoje brudy tylko między sobą. Rozstanie, zwłaszcza gdy są dzieci jest trudne i bolesne dla obu stron, a ja na tym traciłam, i choć wiele mój rozum potrafi sobie wyjaśnić to jednak serce nie i to wszystko w człowieku siedzi. Nie czuję się winna rozpadowi ich małżeństwa.Winę ponoszą tylko Oni. Dlatego, że kompletnie się nie dobrali, szybko pojawiło się dziecko, które zdeterminowało dalsze decyzje. On jest winny temu, że tak nie udolnie przeprowadzał wszelkie sprawy, nie rozwiązując problemów, tylko je mnożąc.A ja jestem winna braku stanowczości.Dziś wiele rzeczy zrobiłabym inaczej. I nie wiem czy udźwigniemy rany przeszłości mimo, że się bardzo kochamy. U mnie na przemian z nienawiścią. Dziś po trzech latach z nim spędzonych uważam, że Go w ogóle nie znam,boję się zaufać i nie wybaczę nigdy "lutego". Cieszę się, Kasiu, że Ty też miałaś mordercze instynkty bo myślałam, ze coś ze mną nie tak.
Takie spojrzenie na winę lub nie tych trzecich było chyba w całej tej dyskusji potrzebne ( dziękuję, tami )
Chyba tylko mając z czymś do czynienia, jesteśmy w stanie jasno spojrzeć na sytuację...
Mało tego, tami była z obu tron barykady, więc jej uwagi są tym cenniejsze...
Cytat
tami napisał/a:
Cieszę się, Kasiu, że Ty też miałaś mordercze instynkty bo myślałam, ze coś ze mną nie tak.
Do morderczych instynktów przeplatanych miłością, też mogę się przyznać Uspokoiłyście mnie...
Batoo....w naszym małżeństwie wszystko układało się dobrze przez 7 lat...ludzie ,którzy byli z boku uważali ,że jesteśmy wspaniałym cudownym małżeństwem i tak było!!!problemy zaczęły się po urodzeniu dzieci.....sygnały były owszem mówił ,że ma dość ,że jest zmęczony,ale upewniał mnie ,że wszystko jest w porządku!!! nigdy nie podjął ze mną rozmowy na ten temat. Kochankę ukrywał przez 9 miesięcy......kiedy się to wydało to właśnie on obrzucił ją błotem mówiąc ,że to nikt.....kompletne zero!!!!!...to on wyszedł z inicjatywom ,aby pójść na terapię do psychologa ,by ratować to co zepsuł.Tylko ,że ja nie potrafiłam już żyć z nim po tym co się stało i pozwoliłam ,aby mogł odejsć tam gdzie pogrzebał nasze uczucia.......
Dla mnie to też ,była trudna decyzja ,bo cały czas go kochałam ,ale zdawałam sobie sprawę ,że on już dokonał wyboru.....wcześniej!!!
Dalej uważam ,że jest współwinna ,ponieważ istnieją jakieś zasady i normy a ona je przekroczyła.....
Nie jestem egocentryczką i tak siebie nie postrzegam.Po prostu jestem zdradzoną osobą której świat nagle runął.Reaguję emocjonalnie,bo się w tym pogubiłam.Bo wartości ,które wyznawałam i nimi się kierowałam w życiu nagle straciły na znaczeniu......
Mój jeszcze mąż nigdy nie był dla mnie własnością ...był partnerem!!! i jeśli było mu źle mógł zakończyć ten związek uczciwie......przynajmniej z szacunku do tych lat ,które razem przeżyliśmy......
Myślę Isia, że Twoja historia jest wyjątkowo okrutna, jak czytałam Twoje wypowiedzi.A gnojówa, która tak się zachowuje i takie rzeczy robi na Twoich oczach (tzn.robiła) zasługiwała na przysłowiowe splunięcie w twarz. To był ewidentny przykład wpitalania się tam gdzie się nie jest potrzebną, tylko i wyłącznie po to by osiągnąć własne korzyści, kosztem innych, a to bardzo nie ładnie.
U mnie było inaczej, ja cierpliwie czekałam prawie przez rok, aż Gad poukłada swoje sprawy, starałam się nie mieszać, ani tym bardziej nie wpływać na niego, co by mi przyszło po wymuszonej decyzji. Jednak coraz częściej wychodziły kłamstwa, które nie miały żadnego celu i sensu.Z żoną nie był i nie żył, ale bał się definitywnie postawić kropkę nad i.Czemu?Nie wiem.Pewnie dzieci, wspólne kredyty, rodzina, która pełną parą preferuje ród kobiecy, choćby i inna krew. A kiedy mnie zaczął szlag trafiać, nie przebierałam w środkach. Uważałam, ze mam do tego prawo. Był ze mną w końcu już rok i też mieliśmy już różne wspólne zobowiązania. Wiem, że to w głębi serca raczej dobry człowiek, ale strasznie słaby i niestety głupi, krótkowzroczny. Myślę, że i Jego kontakty dziś z żoną i dziećmi byłyby lepsze gdyby nie te kłamstwa i dantejskie sceny. Jednak Ona się na to godziła. Co mnie też oburzało. Gdyż dobrze wiedziała, że On żyje z inną, nie żyje z nią. Sprawiało to wrażenie jakby zależało jej tylko na pozorach, że wraca raz na jakiś czas do domu, położy pieniądze na stół i tyle.Jednak co Ona czuła tak naprawdę nie wiem. To trwało długo bo rok, ciągłe jego wyprowadzki, wprowadzki, może miała nadzieję, że ja Go w końcu wykopię i wróci, bo nie będzie miał gdzie pójść, ale co po takim powrocie by Ona miała.Cóż jej sprawa. Przez cały czas trwania tego wszystkiego zawsze starałam się znaleźć złoty środek, zrozumieć ją, jego. Nigdy nie byłam jej przeciwna, chociaż jej zachowanie jest dla mnie zupełnie obce, pogodziłam się z faktem, że będzie obecna w naszym życiu jako matka jego dzieci.Jednak wszystko poukładało się inaczej. Po prostu źle. Za jego sprawą. To On był decydujący, to On namnożył kłopotów, długów, żali, wstydu, a i doszła jeszcze próba sama nie wiem czego "samopomocy finansowej". Ja widzę to tak, choć może okrutnie. Ona chciała się wybić ze wsi, znaleźć faceta z kasą, tzw.złapać na dziecko, została za to ukarana, bo w rezultacie została sama.Ja weszłam tam gdzie nie powinnam i poniosłam wielką karę.Oj wierzcie mi ogromną.Stąd też uważam, że krzywdy wracają. Dziś nawet gdybym chciała się rozstać to On nie ma gdzie pójść, a na ulicę Go nie wyrzucę.Więc może poczekam aż jakaś mi Go podbierze.Nabierze się na Jego piękny,a jakże ulotny urok...to oczywiście żart. Dziś mam sarkastyczny nastrój. Uważam, że zdrady,jakiejkolwiek się nie wybacza, a ciężar życia wbrew sobie jest ogromną karą. Nawet jeżeli zdrada ma bardziej wymiar kłamstwa.
tami napisał/a:
Eeee, myślę Batoo, że jednak troszkę przesadzasz.
Podbieranie czegokolwiek komukolwiek, wiedząc, że jest czyjeś, jest po prostu świństwem. Wpitalanie się w czyjeś życie wiedząc i znając sytuację tzn. że jest sobie małżeństwo, jest nie fair. Ot tak i nie podlega to żadnej wątpliwości.
Tami, zakładam, że tak jak napisałem, takie widzenie podpowiadają Ci Twoje emocje. OK. Na chwilę je odsuńmy - wskaż jakikolwiek punkt Kodeksu Karnego, albo Kodeksu Cywilnego, gdzie takie działanie byłoby wymienione, obok złodziejstwa, sutenerstwa, oszustwa, wandalizmu, czy zakłócania miru domowego.
I jeszcze jedno, dlaczego o ile żonie kochanka swoim działaniem przeszkadza, to mężowi wyraźnie nie przeszkadza? Więc jeśli związek/małżeństwo to dwoje, to jak widać kochanka działa tylko na niekorzyść połowy małżeństwa, bo drugie pół wydaje się być z tego działania całkiem zadowolone. Więc jaka to ma być ocena, jeśli żona ocenia negatywnie, a mąż - pozytywnie (ocenę wyraża przez własne działanie)? Wygląda, że mocno subiektywna.
Poza tym chyba wyraźnie napisałem, że niezależnie od tego, co sobie będziesz w głowie myśleć, mąż nie jest Twój, bo w pierwszej kolejności jest swój i ma wolną wolę. I jeśli emanacją tej woli jest zdrada, to jest to nadal jego wola, którą należy uszanować (bo ma niezbywalne prawo robić co chce) i co najwyżej ustosunkować się do jego czynu. Czy to jest dla Ciebie zrozumiałe? Kochanka nie robi żadnego ataku na własność żony, bo żona nie jest właścicielem. Kochanka przedstawia propozycję, alternatywę dla męża, a ten w oparciu o własne rozeznanie korzysta z niej bądź nie. Jeśli korzysta, to widać jest do tego jakiś powód. I na tym rozumna żona, która chce uniknąć powtórki powinna się skupić, a nie na eliminacji wszystkich kochanek. Bo musiałaby wytłuc wszystkie inne kobiety na tej planecie, wtedy miałaby monopol i mogłaby swojego męża i swoje małżeństwo traktować w sposób dowolny. A póki tak nie jest, to niezależnie od złożonej przysięgi, trzeba cały czas się starać, bo to nie jest zabawa w "zaklepane" albo "kto pierwszy".
Cytat
Isia napisał/a:
Batoo....w naszym małżeństwie wszystko układało się dobrze przez 7 lat...ludzie ,którzy byli z boku uważali ,że jesteśmy wspaniałym cudownym małżeństwem i tak było!!!
Isia, to idź teraz do tych ludzi i powiedz, żeby teraz Ci powiedzieli, co masz robić, bo wyraźnie nie mieli racji. A na przyszłość - przestań słuchać ludzi z boku, bo to nie ich związek, nie ich sprawa, a to co mówią - mówią po to, żeby było miło. Na takiej samej zasadzie, jak Ty sama powiesz swojej najlepszej przyjaciółce w nowym, okropnym ciuchu, że ślicznie wygląda. Mówisz tak, żeby było miło, a nie żeby przekazać jak jest naprawdę. Myślę, że dobrze to wiesz, to po co o tym pisać?
Dokładnie wiem co mam robić....
Pisałam już wcześniej ,że nasze małżeństwo zaczeło przechodzić kryzys po urodzeniu się dzieci....wtedy byliśmy 7 lat małżeństwem.....a 9 lat w związku.Więc gdyby tak nie było raczej nie dążylibyśmy świadomie do tego ,aby na świecie pojawiły się dzieci ...prawda?....przerosły jego obowiązki i życie ,które się zmieniło.
Wszyscy ,którzy dowiedzieli się o jego zdradzie/ romansie byli w szoku!!! i nie rozumieli jego kroku........ale cóż samo życie a ono jest nie przewidywalne......
Widzę Batoo, że bardzo lubisz kodeksy, więc ja się odwołam to wcześniejszego stwierdzenia, które żywcem wyjęłam z uzasadnienia wyroku:
"zwykła ludzka uczciwość i normy społeczne nakzują nie sypiać z czyimiś mężami".Poza tym Batoo nie wkładaj w moje usta nie moich stwierdzeń o domniemanej własności-mąż.Tego nie lubię. A stwierdzenie, że żona ma się skupiać na tym, co zrobiła źle, bo mąż ją zdradził jest fatalne i jest wielką generalizacją. Zdrada gdy w związku dzieje się źle, najczęściej kończy się rozstaniem. A gdy w związku jest dobrze świadczy o debiliźmie zdradzającego i jego poligamicznych potrzebach.Owszem często jest sygnałem rozluźnienia więzi i problemów małżeńskich, ale nie zawsze.I owe problemy nigdy, ale to przenigdy nie usprawiedliwiają zdradzającego.Rzadko kiedy ktoś zyskuje na zdradzie w perspektywie długofalowej.
I nie przemawiają przeze mnie emocje.
Podoba mi się sformułowanie "...zabawa w "zaklepane"..."- bardzo trafne i ciekawe.
A co do Isi to porównanie "jak Ci ładnie w tej sukience" do "jaką Oni są szczęśliwą parą"- wrrrr. Zupełnie nie trafne.Jak u ludzi dzieję się w małżeństwie źle, to się to najczęściej przemilcza, a nawet czasem nie chcemy się spotykać z takimi kłócącymi się parami.
Po prostu facet zbłądził, dał się ponieść uwodzicielskiej fali, był głupi, a Isia już z takim układać sobie życia nie chciała.
Myślę Batoo, że Twoje stwierdzenia są bardzo ciekawe i często trafne, ale zbyt generalizujesz i również dopatruję się nutki emocji, czy też sądów ukształtowanych przez bardzo konkretne doświadczenia.
Trzeba zachować elastyczność, tym bardziej,że nie orzekamy tutaj o karze śmierci.
Kochanka przedstawia propozycję, alternatywę dla męża, a ten w oparciu o własne rozeznanie korzysta z niej bądź nie. Jeśli korzysta, to widać jest do tego jakiś powód.
Choć to bolesna prawda, to jednak niestety prawdziwa...Niektóre poglądy Batoo niemal mnie szokują, ale w tym wypadku chyba jednak ma rację, choć wypowiedź tami
Cytat
"zwykła ludzka uczciwość i normy społeczne nakazują nie sypiać z czyimiś mężami"
tami napisał/a:
Widzę Batoo, że bardzo lubisz kodeksy, więc ja się odwołam to wcześniejszego stwierdzenia...
Lubię to za dużo powiedziane. Ale przydają się właśnie w sytuacjach problematycznych w ocenie moralnej, bo kodeksy są takim zbiorem prawd, do tego zwykle o bardzo długiej historii, które ostały się w różnych bojach i są uniwersalne dla naszej, europejskiej tradycji, sięgającej aż do Imperium Rzymskiego.
Jak najbardziej do zastosowania w naszych dylematach.
Cytat
Poza tym Batoo nie wkładaj w moje usta nie moich stwierdzeń o domniemanej własności-mąż.Tego nie lubię.
Tami, nie śmiał bym tego czynić. Zinterpretowałem w ten sposób Twoje słowa z 3-ciej strony tematu, post na dole:
"Podbieranie czegokolwiek komukolwiek, wiedząc, że jest czyjeś, jest po prostu świństwem."
Jak dla mnie - odnosi się to do własności.
Marto09876 napisałaś: "skoro kończy się wola jednego (dlaczego nie obojga, skoro związek dotyczy obojga?) ze współtworzących" Skąd pomysł, że skoro jeden ze współ mówi (po cichu - tzn oficjalnie jest z żoną ale nieoficjalnie jest z dwiema) to już jest koniec? Skąd ten pomysł? Czy związek jest umową tylko męża? Czy też dwóch osób?
Odnośnie grządki, to oczywiście, że związek jest czymś więcej, ale ta grządka jest tylko analogicznym przykładem. Jeśli uważasz inaczej, to tak jakbyś pozwoliła mi zniszczyć Twój ogródek. Bo niby dlaczego nie mam prawa tego zrobić?
Dlaczego Kochanka też niszczy? Jak niby sam małżonek miałby dokonać zdrady? Sam ze sobą? Co ma wina męża do winy kochanka? Tak jakbyś uznała winnego tylko tego, co to wymyślił, a ten co mu pomaga (oczywiście przy założeniu, że ma świadomość związku) już nie. Chcesz, to dam Ci przynajmniej 10 analogicznych sytuacji z życia, że w pozostałych przypadkach, każdy uzna winę tego co pomaga.
Przykład nr 1:
Pomagam facetowi wynosić kradziony towar (i mam tego świadomość, że jest kradziony), ale oczywiście nie jestem winny... ?????!!!!
Skąd pomysł, że skoro jeden ze współ mówi (po cichu - tzn oficjalnie jest z żoną ale nieoficjalnie jest z dwiema) to już jest koniec? Skąd ten pomysł? Czy związek jest umową tylko męża? Czy też dwóch osób?
Idąc Twoim tokiem rozumowania jeśli, kogoś nie kocham i nie chcę z nim być to i tak jestem w związku póki on mnie kocha i chce(?). Jak dla mnie dziwne.
Związek jak pisałam jest tworem dynamicznym i istniejącym tylko, dzięki aktualnej woli. Z chwilą zaistnienia myśli jednej ze stron, że nie chce w nim być czy też jednostronnej zmiany umowy (jaka jest związek) między partnerami, należałoby sądzić, że przestaje on istnieć, bo nie ma woli i dobrowolności - dwóch składowych, na których opiera się związek i bez których związek byłby nie związkiem, a uwiązaniem.
Chyba już jaśniej tego napisać nie potrafię.
Cytat
Odnośnie grządki, to oczywiście, że związek jest czymś więcej, ale ta grządka jest tylko analogicznym przykładem
Nie może być to przykład analogiczny, bo związek nie jest własnością jaką jest grządka. Jest pewnym kształtowanym przez dwoje zjawiskiem, na które dodatkowo nikt z zewnątrz wpływu nie ma i mieć nie może, a te (zjawiska) nie są niczyją własnością.
Cytat
Jak niby sam małżonek miałby dokonać zdrady? Sam ze sobą?
Zapytam przewrotnie a jeśli rzeczony małżonek ma większą frajdę z onanizowania się przed zdjęciem jakiejś laski X niż z seksu z żoną, jeśli śni o tej lasce i marzy, myśl itd. to z kim zdradza? Kto mu pomaga? Zdjęcie?
Albo jeśli zgwałci kogoś, to kto mu pomógł zdradzić?
A jeśli idzie do domu publicznego i płaci za seks to prostytutka jest winna?
Cytat
Co ma wina męża do winy kochanka?
W postach wyżej niejednokrotnie odpowiadałam na to pytanie, więc nie będę się powtarzać.
Cytat
Pomagam facetowi wynosić kradziony towar (i mam tego świadomość, że jest kradziony), ale oczywiście nie jestem winny... ?????!!!!
Winny, oczywiste i to jest karalne. Tylko znowu odnosisz się do łamania prawa własności, które wg mnie w związku nie istnieje.
Tami mimo ,że jesteś po tej drugiej stronie lustra mam do Ciebie szacunek ,nawet polubiłam
Za szczerość za to ,ze potrafisz właśnie bez emocji i zbędnego wybielania napisać o tym wszystkim.Zycie jest okrutne i tak nie przewidywalne,że tak naprawdę nikt z nas nie wie czy nie będzie kiedyś tą drugą/ drugim.
Twoje wypowiedzi są bardzo trafne a mnie osobiście dały dużo do myślenia o kochance mojego męża.Bo pomimo ,że jej nienawidzę i nie mam do niej szacunku to zaczęłam inaczej myśleć......być może jest też tak ,ze ona jest również ofiarą mojego męża......i kiedyś się o tym przekona
Isia napisał/a:
Twoje wypowiedzi są bardzo trafne a mnie osobiście dały dużo do myślenia o kochance mojego męża.Bo pomimo ,że jej nienawidzę i nie mam do niej szacunku to zaczęłam inaczej myśleć......być może jest też tak ,ze ona jest również ofiarą mojego męża......i kiedyś się o tym przekona
Isia, jest wielce prawdopodobne t, co napisałaś. Przecież jakąś historię jej musiał sprzedać, która kończyłaby się happy-end'em. Nie powiedział jej przecież: "trochę cię pobzykam, a potem wrócę do żony". Musiał skleić jakąś baję, strzelam, coś że już właściwie jest prawie "po rozwodzie", zostały tylko jakieś formalności, ostatnie trudności itp. Coś co każdej kobiecie daje wizję, że już zaraz, za rogiem będzie pełnia szczęścia.
I o to właśnie chodziło. Jeśli już odbywa się sąd nad poglądem, to musi być przecież oskarżyciel i obrońca. Każdy przedstawia własną hipotezę i na podstawie argumentacji (włącznie z tą historyczną) próbuje jej bronić. No i jeszcze świadkowie, najważniejszy element procesu.
Kiedy mówimy o emocjach, zawsze będą to indywidualne odczucia oparte na tym jak umiemy je przeżywać. Jedni potrafią sobie poukładać logiczny ciąg dość szybko i bez pomocy, inni potrzebują pokierowania, jeszcze inni odrzucają wszelkie sugestie uznając swoje przekonania jako jedynie słuszne.
Czy ta trzecia winna czy nie? Śledzę z uwagą dyskusję, która z czasem przekształciła się w bardzo merytoryczną, niemalże naukową debatę. I w zasadzie każdy ma rację. I ci, którzy podpierają się uwarunkowaniami historycznymi i prawnymi, i ci, którzy podchodzą do sprawy emocjonalnie. Patrząc na sprawę z dystansem można ustalić takie wnioski:
1. winna, kiedy zna oboje (przyjaciółka rodziny, kuzynka, dobra znajoma z pracy itp.) i wykorzystuje słabe punkty zdradzanego partnera, żeby jak najwięcej ugrać dla siebie
2. winna, kiedy pomimo deklaracji zdradzanego, że nie odejdzie od rodziny, wchodzi w taki układ
Przy czym należałoby zaznaczyć, że wina jest tu podzielona na pół ze zdradzającym, bo nie mamy do czynienia wszak z bezwolną istotą, która nie wiedziała co czyni.
3. niewinna, kiedy nie znała sytuacji rodzinnej i miała podstawy do uwierzenia, że zdradzający jest: wolny, rozwiedziony, w trakcie rozwodu
i nie miała możliwości weryfikacji tych danych;
Wtedy winny jest tylko i wyłącznie zdradzający.
Podsumowując nijak inaczej nie chce wyjść tylko, że zdradzający ponosi przynajmniej 50% winy.
Ale już to, co czujemy do "tej trzeciej" to bardzo indywidualne emocje.
Najlepiej byłoby wyrzucić tą osobę ze swojego życia, zapomnieć o jej istnieniu. No ale to już wymaga i czasu i poukładania sobie wszystkiego w logiczny ciąg.
PS. Z premedytacją nie włączyłam do uznania winy zdradzanego, bo to już zupełnie inny temat...
Żadna noc nie może być aż tak czarna, żeby nigdzie nie można było odszukać choć jednej gwiazdy. Pustynia też nie może być aż tak beznadziejna, żeby nie można było odkryć oazy. Pogódź się z życiem, takim jakie ono jest. Zawsze gdzieś czeka jakaś mała radoś
Kasia767, naprodukowałaś sporo liter, tylko wg mnie przyjęłaś fałszywe podstawy. Ja nadal nie widzę związku między relacjami mąż-żona, a mąż-kochanka. Nie rozumiem, na jakiej podstawie to łączysz.
Czy istnienie domów publicznych (o których tutaj ktoś pisał) oznacza, że są one wymierzone w każdą żonę?
Dlaczego cały czas przewijają się tutaj dwie rzeczy:
1. jakaś zakamuflowana własność męża dla żony
2. ułomność mężczyzn polegająca na tym, że nie mają w pełni możliwości kierowania się własną wolą
Czy Wy naprawdę tak myślicie (no chyba tak, bo inaczej byłyby inne wnioski). Czy tego uczą w "kuchennych szkołach dla kobiet", że każdego faceta sprytna kobieta zmanipuluje?
Jeśli tak, to faktycznie, każda inna kobieta, która choćby uśmiechnie się do męża - to wróg śmiertelny.
Cytat
1. winna, kiedy zna oboje (przyjaciółka rodziny, kuzynka, dobra znajoma z pracy itp.) i wykorzystuje słabe punkty zdradzanego partnera, żeby jak najwięcej ugrać dla siebie
Przeanalizujmy to na spokojnie. Taka kochanka wie np. że facet jest nieszczęśliwy, że kłóci się z żoną, że mają kryzys. Czy potrzeba zrozumienia i bliskości u faceta, to jego "słabe punkty"?
Przecież każda ze stron małżeństwa powinna rozumieć, że każda eskalacja rodzi ryzyko zakończenia związku, zamiast więc uparcie bronić w kłótniach swojego stanowiska, należy szukać kompromisu.
Bo inaczej wychodzą absurdy w postaci nazywania niezaspokojonych, naturalnych potrzeb - słabościami.
Cytat
2. winna, kiedy pomimo deklaracji zdradzanego, że nie odejdzie od rodziny, wchodzi w taki układ
Przy czym należałoby zaznaczyć, że wina jest tu podzielona na pół ze zdradzającym, bo nie mamy do czynienia wszak z bezwolną istotą, która nie wiedziała co czyni.
Znów wniosek, że to kochanka ma być stróżem moralności mężczyzny. Z tego, co kojarzę, to Pismo mówi na odwrót, że to mężczyzna ma pilnować moralności kobiety. Ach, jak te czasy się pozmieniały
Ale znów gdzieś odczytuję między wierszami, że facet jest trochę bezwolny i będzie bzykał wszystko, co się rusza, jeśli tylko będzie mieć okazję. Dobrze myślę?
Batoo, za pewne jesteś facetem, ale chyba już przyzwyczaiłeś się do lekko feministycznych poglądów na tym forum. Ja jak patrzę na ród męski to naprawdę czasem się zastanawiam,czy niektórzy nie są aby ułomni. Nie tyle bezwolni co ułomni. Kompletnie nie patrzą dalekosiężnie,nie kalkulują zysków i strat. A tak niestety w życiu i związku trzeba. Myślę, że chęć zasmakowania czegoś nowego przemknęła nie jednemu partnerowi,ale mądry zastanowi się ile ma do stracenia, a ile do zyskania. Dobry człowiek się opamięta, nie będzie krzywdził bliskiej mu osoby dla chwili upojenia.Moja historia i doświadczenia osobiste pokazują, że faceci są głusi, ślepi i nie rozumni. W każdym razie Ci, których wybieram. Kobieta jest cierpliwa, długo prosi, walczy,ale przychodzi dzień gdy coś pęka.
Moja przyjaciółka powiedziała kiedyś, że gdy kobieta postanowi raz odejść, na pewno to zrobi.
Dla ironii Gad gdy w lutym sięgnął już moralnego dna,( zresztą każdego dna), teraz się ocknął. Wreszcie to ten człowiek o którym tyle od Niego słyszałam. Kurczę, ale za późno.O to jedno zdarzenie za wiele. Straszne zdarzenie. A dziś patrzę na Niego i płakać mi się chcę. I staram się wykrzesać coś z siebie.Udaję. Klasyczny przypadek: "mógłby się zesr...7tygodniowym gów...,a ja nic".Bardzo lubię to porównanie,choć brzydkie to idealnie oddaje istotę moich uczuć. Widzę jak się stara i jak wreszcie wszystko idzie ku dobremu i mam do Niego żal czemu tak późno. Nic mu nie mówię, ale gdy coś miedzy wierszami przemycę, On robi oczy jak złotówki. Ja gdybym wyrządziła komuś tyle cierpienia, zwłaszcza kochanej osobie, chyba bym się zakopała pod ziemię.
Ułomny???Bezwolny???Dziś niestety kompanem do debat nie będę,dziś jestem jedna wielka Emocja.
tami napisał/a:
Ja jak patrzę na ród męski to naprawdę czasem się zastanawiam,czy niektórzy nie są aby ułomni. Nie tyle bezwolni co ułomni. Kompletnie nie patrzą dalekosiężnie,nie kalkulują zysków i strat. A tak niestety w życiu i związku trzeba. Myślę, że chęć zasmakowania czegoś nowego przemknęła nie jednemu partnerowi,ale mądry zastanowi się ile ma do stracenia, a ile do zyskania. Dobry człowiek się opamięta, nie będzie krzywdził bliskiej mu osoby dla chwili upojenia.
Tami, dokładnie to samo mógłbym napisać o swoich doświadczeniach (i doświadczeniach kilku innych osó, ale z odwróceniem płci. Różnica jest taka, że ja tego nie rozciągam tego na całą kobiecą populację, nie piszę, że jeśli facet odpowiednio "nakręci emocje", to każda kobieta w to wejdzie (niezależnie od jej związku). Choć jest wielu facetów, którzy pewnie tak myślą, że na emocje wyrwie się każdą, a im mniej tych emocji we własnym małżeństwie (im bardziej ustabilizowana sytuacja) - tym łatwiej.
W pełni się podpisuję pod tym, że jest to kwestia indywidualna danego człowieka, który stoi przed "kuszeniem" i powinien sam w sobie znaleźć siłę, żeby wytrwać. W końcu taka jest biblijna definicja grzechu, za który w pełni odpowiada ten, który dokonuje wyboru, a nie ten, który kusi bądź stwarza możliwość. I tego bym się trzymał.
Jeśli mogę odpowiedzieć w imieniu osób popierających tezę o winie kochanki, to mam kilka takich oczywistych założeń;
Generalnie pełna zgoda odnośnie tych 3pkt Kasi767.
Do tych rozważań zakładam tylko wersję (chyba najczęstszą), że mąż udaje przed żoną, że jest ok, ale faktycznie ma kochankę (pomijam faktyczny rozpad związku, kiedy to otwarcie sobie mówią, że nie są razem - tyle że wtedy w ogóle nie mówiłbym o zdradzie). Zakładam też, że kochanka wie o żonie (to również najczęstszy przypadek na naszej stronie).
Marto, nie miałem takiego toku rozumowania;
"Idąc Twoim tokiem rozumowania jeśli, kogoś nie kocham i nie chcę z nim być to i tak jestem w związku póki on mnie kocha i chce?"
Taka sytuacja byłaby, gdyby mąż otwarcie mówił, że nie kocha żony i nie chce z nią być. Zazwyczaj i do tych sytuacji się tylko odnoszę, mąż mówi, że wszystko jest ok.
Zgodzę się, że przykład, który podałem z grządką, nie jest doskonały. Mam taki przykład bez własności:
Szef w pracy znęca się nad tobą psychicznie (możesz go zgodnie z prawem podać do sądu). Oprócz szefa, znęca się także nad Tobą klient; Dokłada do pieca szefowi, że ten/ta jest faktycznie taki głupi itp. itd. Znęca się nad Tobą bezpośrednio wyśmiewając Twoje działania. Nie mówimy tu o żadnej własności, ale właśnie o rozwalaniu związku (kogoś psychicznie także). W sądzie nie udowodnisz, że klient przyczynił się do
pogorszenia Twojej psychiki. Jedynie możesz podać szefa (w przykładzie szef = odpowiednik męża, a klient = odpowiednik kochanki.) Również uznasz, klient nie jest współwinny?
Nie rozumiem założeń typu; Skoro winny jest mąż, to tylko on. Czy jak winna jest jedna osoba, to już inne z automatu nie mogą być winne?