Tomek040184 zwróć uwagę gdzie piszesz komentarze bo chyba nie tutaj chciałeś je zostawić.
Tomek040184
02.10.2024 06:46:57
Życzę powodzenia na nowej drodze życia. Chociaż z reguły takim ludziom nie wierzę. Swoją drogą przecież kochanka też zdradzalaś i żyłaś wiele lat w kłamstwie.
Rozumiem że każdy szczęście po swojemu i
Tomek040184
20.09.2024 01:07:22
Dobra to ja dorzucę swoją cegiełkę do tematu. Waszego związku już nie ma. Szykuj papiery rozwodowe, pogadaj z adwokatem co i jak, zadbaj o siebie, hobby, rower, to co lubisz, cokolwiek, grzyby, spacer
Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
Tezueszu, o jakim, klasyku mówisz? I co w nim jest niezrozumiałego?
No tym razem chyba nie zrozumiałeś czegoś, ja nigdzie nie napisałem, (przeciwnie, jest to dzieło ponadczasowe i takim pewnie zostanie) ze nie rozumiem tego tekstu, może masz rację klasyk powinienem dać w cudzysłów bo głupio zabrzmiało
tez.
Kocham moją żonę, za to, że jest, i za to, że nadała mojemu życiu sens i za to, że zawsze mogę na Nią liczyć.
Moja kolega zrobił porządek w aucie którym jeżdżę (służbowe), próbowałem wykrzesać w sobie jakieś uczucia do niego, w końcu zrobił to bezinteresownie, ale nie bardzo potrafię go pokochać. Mimo wszystko uważam, że zrobił dobrze. Zgodzę się z Tezueszem, że kochamy za darmo.
W domu publicznym nie byłem. Tzn., byłem, ale w takim, który był już zamknięty przez policję. Jakoś nie wyobrażam sobie, żeby klienci byli zakochani w tych dziewczynach, w jakikolwiek sposób.
Post doklejony:
Tezeuszu, wbrew temu, co myślisz, zrozumiałem Cię dobrze. Miałem problem z akceptacją słowa "klasyk", ale już sobie z tym poradziłem. W końcu pewna kobieta odkryła tajemnicę tych słów, mówiąc, że napisał to jakiś facet napruty winem i najarany ziołami - nikt jej nie przebije.
Napisałeś, że nie odbierałbyś go (tego tekstu) wprost, więc pomyślałem, że coś w nim jest niezrozumiałe, albo trudne do zaakceptowania i chciałem dowiedzieć się, co to właściwie jest.
Przepraszam, za post, pod postem, ale nie dałeś mi szansy - edytując swoją odpowiedź - w moim poście.
Miłość, uczucie które sprawia, że cały świat jest piękniejszy.
W momencie zakochania nie poddajemy analizie obiektu naszych uczuć i nie zastanawiamy się dlaczego kochamy. To po prostu strata czasu, kochamy bo.....czujemy się z tą osobą fantastycznie.
Tak więc wydaje się nam naiwnie, że kochamy za nic. Nic bardziej błędnego!
Kiedy natomiast obiekt naszych uczuć zmienia się nieoczekiwanie (np. zdrada, oszustwa itd), nagle uświadamiamy sobie że nie jest możliwe kochać go jak przedtem i nie czujemy się już tak komfortowo jak wcześniej.
Często ze zdziwieniem zadajemy sobie pytanie.....KIM JEST TEN MĘŻCZYZNA, KOBIETA?????
Będąc w szoku odkrywamy, że nie znaliśmy ich naprawdę a miłość gdzieś ulatuje niepostrzeżenie.
Jest to dowód, że choć nie mamy świadomości tego..... to kochamy jednak za coś.
To coś, to zespół cech i zachowań naszego partnera, który sprawia że czujemy się wyjątkowo.
To te właśnie cechy sprawiają, że chcemy spędzać każdą chwilę z osobą kochaną, że jesteśmy w stanie przymknąć oko na pewne zachowania ponieważ wciąż ogólne odczucie jest pozytywne.
Kiedy natomiast partner nieoczekiwanie odsłania drugie oblicze, to nieznane nam, jesteśmy w szoku, cierpimy, nie możemy się podnieść i nie wierzymy, że ta wspaniała osoba, której zawdzięczaliśmy aż tyle.....nie ma w sobie ani krzty empatii i patrzy na nasze cierpienie obojętnie.
Czyż dalej można kochać taką osobę?
Jeśli teoria, że kochamy za nic byłaby prawdziwa.....żadne okoliczności nie mogłyby zmienić naszej miłości.
A jednak .....kiedy z niesmakiem odkrywamy jak jest , kiedy kurtyna spada i obnaża całą bolesną prawdę....nie jesteśmy już zdolni odczuwać tego co przedtem.....trzeba zadać sobie pytanie dlaczego?
Wiele osób tutaj będąc zdradzonym i oszukanym, doświadczając najpodlejszych zachowań ze strony partnerów ....wciąz twierdzi, że kocha i nie portrafi przestać.
Mam na to jednak pewną teorię.
Jak napisała kiedyś Lidka.....to tylko objawy detoksyzacji. Kiedy minie odpowiednio dużo czasu a zespół odstawienia przestanie dokuczać, kiedy wreszcie dopuścimy do głosu ROZUM, zdamy sobie w końcu sprawę, że nie da się kochać kogoś kto nas rani, kto jest naszym wrogiem choć kiedyś kochał nas bardzo i sprawiał, że byliśmy w obłokach.
TAK WIĘC Z PEWNOŚCIĄ NIE KOCHAMY ZA NIC!
Pierwszym i podstawowym obowiązekiem wobec siebie jest KOCHAĆ SIEBIE SAMEGO......i tego się trzymajmy.
Margaret dokładnie to też mam na myśli. Doskonałe podsumowanie Twojej wypowiedzi: KOCHAĆ SAMEGO SIEBIE! i I ja też taką metodę obrałam. Bo jak siebie nie pokocham, to wszystko nie ma sensu. Jak ja się czuję tak też i mnie odbiera otoczenie. Wszyscy wolimy przebywać z ludźmi pogodnymi niż z rozżalonymi pesymistami. A miłość? Jeśłi się pojawi, to tylko dzięki nam samym.
Morfeusz tu odpowiem na Twoje pytanie, by tam nie robić :topic
Czym dla mnie jest miłość? Nie da się tego sprecyzować jednoznacznie, pewnie co niektóre rzeczy pominę. Postaram się jednak coś napisać byś miał odniesienie. Chociaż dla każdego miłość może być czymś innym.
Dla mnie jest jednością myśli, wspólną podróżą przez życie, siłą do wybaczania, źródłem szczęścia i smutku, chęcią ofiarowania wszystkiego tego, co we mnie najlepsze, żarem płonących ciał, zaufaniem i dzieleniem się własnymi słabościami, bezpieczeństwem, konsekwencją, zaangażowaniem i stabilnością. Miłość jest dawaniem i przyjmowaniem, jest więzią, wzajemną obecnością. To pomoc, bycie przy drugiej osobie gdy mnie potrzebuje, to zarówno cieszenie się i dzielenie z nią radości, ale bycie także przy niej kiedy jest źle i gdy nastaje smutek i płacz. Jest to czas uniesienia, wielkiego szczęścia i spokoju ducha, pragnienie dobra dla kogoś, to słuchanie gdy ktoś mówi. Miłość to akceptacja drugiego człowieka, to pozwolenie tej drugiej osobie na odrobinę wolności i prywatności. A przede wszystkim dla mnie miłość, to partnerstwo i PRZYJAŹŃ.
To pragnienie dobra dla kogoś, kto nie zawsze rozumie, nie zawsze spełnia nasze oczekiwania, ale znosi i akceptuje nasze wady, ma dla nas cierpliwość i pragnie naszego szczęścia.
Miłość albo mamy w swoim sercu, albo nie . Prawdziwa milość nie stawia warunków by istnieć. Jest cierpliwa i łaskawa. Nie zamienia się w nienawiść, gdy nie zostaną spełnione oczekiwania.
" Myślisz że cierpisz... tak naprawdę walczysz o szczęście..."
Miłość-to dwoje ludzi,którzy sobie sami własny świat budują,jak chcą,jak pragną,w zrozumieniu, z domieszką przyjażni,zerową nudą,brakiem rutyny,świat,który należy tylko do nich.
Miłośc to koc,kiedy jedno zasypia,to ręcznik w łazience na podłodze,to zakupy wniesione do domu po schodach,to kwiatek bez okazji,miłośc-to poczucie,że świat stoi otworem dla dwojga,to skrzydła motyli.
Miłość to uczucie,które dwoje ludzi,daje sobie wzajemnie na codzień,to świadomość,że bez względu na wszystko wokół,jest kotś,kto zawsze stanie za nami murem...
Miłość jest jak narkotyk. Na początku odczuwasz euforię, poddajesz się całkowicie nowemu uczuciu. A następnego dnia chcesz więcej. I choć jeszcze nie wpadłeś w nałóg, to jednak poczułeś już jej smak i wierzysz, że będziesz mógł nad nią panować. Myślisz o ukochanej osobie przez dwie minuty, a zapominasz o niej na trzy godziny. Ale z wolna przyzwyczajasz się do niej i stajesz się całkowicie zależny. Wtedy myślisz o niej trzy godziny, a zapominasz na dwie minuty. Gdy nie ma jej w pobliżu - czujesz to samo co narkomani, kiedy nie mogą zdobyć narkotyku. Oni kradną i poniżają się, by za wszelką cenę dostać to, czego tak bardzo im brak. A Ty jesteś gotów na wszystko, by zdobyć miłość.
Paulo Coelho
Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam
Niezapominajko, mogę zadać Ci parę pytań odnośnie Twojego obecnego związku?
a) Czy żałujesz, że doświadczyłaś zdrady od swojego męża?
Czy masz takie same poczucie lekkości w środku jak przed zdradą?
c) Nie przygniatają Cię od czasu do czasu myśli o tym fakcie?
d) Czy ufasz swojemu partnerowi w takim samym stopniu jak przed tą traumą?
e) Nie masz żalu do swojego faceta, że zgotował Ci taki scenariusz?
f) W trakcie seksu nie masz poczucia, że jego ręce dotykały inną kobietę, nie obrzydza Cię to?
Pewnie znajdzie się jeszcze parę innych pytań, ale na razie wystarczy.
Pozdrawiam
Post doklejony:
Jakiś emotikon mi się wkradł niepotrzebnie...
Z dr Angélique Pas-Vraiment, ze szwajcarskiego Institute de Thérapie Émotionnelle, specjalistką od leczenia miłości, rozmawia Wojciech Orliński 2005-02-12, ostatnia aktualizacja 2011-06-10 11:14:47.0
Na samym początku drogi są romantyczne spotkania w parku, czułe spojrzenia, rozmarzone westchnienia. Sama słodycz, prawda? Tak samo jest z batonikiem. Tysiąc batoników później mamy jednak problem z nadwagą i kilka pilnych wizyt u dentysty
Czy miłość to choroba?
Ciągle muszę odpowiadać na to pytanie... Przygotowałam sobie dwie odpowiedzi. Jedną poetycką - to cytat z hiszpańskiego dramaturga Pedra Calderona de la Barca, który powiedział: "Jeśli miłość nie jest szaleństwem - nie jest miłością". A drugą bardziej serio - że oczywiście, jest chorobą, widnieje nawet na liście chorób WHO jako pozycja F63.9.
???
"Inne uzależnienia".
To są żarty...
Ale pytanie też nie jest poważne. Chorobą nazywamy to, co zakłóca działanie organizmu lub jego części. Miłość z pewnością to robi - zakłóca naszą percepcję, wpływa na zmiany nastroju, nieszczęśliwa miłość w skrajnej sytuacji może nawet doprowadzić do śmierci. Czasem mówi się żartobliwie, że dla psychologa nie ma ludzi zdrowych. Zauważyłam na przykład, że przed rozpoczęciem wywiadu pięć razy przesuwał pan dyktafon na moim biurku, co może świadczyć o syndromie anankastycznym - ma pan problemy z podejmowaniem decyzji, bo wiecznie pragnie pan odnaleźć możliwe najdoskonalsze rozwiązanie problemu, czy to będzie wybór najlepszej restauracji w całym mieście, czy najlepszego punktu na całym biurku na położenie dyktafonu. Zgadłam?
No, właściwie...
Mniejsza z tym. To też widnieje na liście chorób - z numerem F60.5 - ale w sumie to pańska decyzja, czy panu z tym się dobrze żyje, czy też chciałby pan się tego pozbyć i śmiało podejmować decyzje, które może nie są najdoskonalsze, ale za to nie trzeba nad nimi medytować godzinami.
Godzinami? Szczerze mówiąc, czasem bym to chętnie skrócił do godzin...
Wyleczenie tego może być, niestety, cięższe od wyleczenia miłości, zwłaszcza wcześnie wykrytej. I tak jak z dążeniem do perfekcji nie ma sensu stawiać pytania o to, czy to jest choroba, czy nie - ważne jest tylko pytanie, czy mi z tym dobrze, czy chcę tak dalej żyć, czy to mi daje więcej cierpienia niż radości, pomaga mi żyć czy stanowi zagrożenie.
Miłość jako zagrożenie?
W USA same tylko koszty postępowań rozwodowych to 20 mld dol. rocznie, ale przecież każdy, kto się rozwodził, wie, że opłaty sądowe i honoraria prawników to wierzchołek góry lodowej, są przecież jeszcze cierpienia dzieci i ogólne powikłanie całego życia. Śmiało więc możemy tę kwotę pomnożyć przez pięć, co da nam sumę znacznie większą od skutków wypadków samochodowych czy nadwagi - z tego, co pamiętam, to jest to mniej więcej 50 mld.
Zaraz, zaraz, Pani już mówi o rozwodach, a przecież przed chwilą było o miłości!
To tak, jakby pan powiedział: "Mówiliśmy o słodkich batonikach, a nie o nadwadze". Albo: "Mówiliśmy o rozkoszy pędzenia dwieście na godzinę, a nie o wypadku samochodowym". Przecież rozwód nie bierze się znikąd! Na samym początku tej drogi są te wszystkie romantyczne spotkania w parku, czułe spojrzenia, rozmarzone westchnienia. Sama słodycz, prawda? Tak samo jest z batonikiem. Tysiąc batoników później mamy jednak problem z nadwagą i kilka pilnych wizyt u dentysty. A tysiąc westchnień później możemy mieć typową sytuację miłosnego pata - razem nie możemy żyć, bo do siebie nie pasujemy, ale osobno też nie bardzo, bo się zakochaliśmy.
Mówi Pani tak, jakby była Pani wrogiem instytucji małżeństwa...
Wprost przeciwnie. Nie jestem też wrogiem ani batoników, ani szybkich samochodów. Jestem najwyżej zwolennikiem liczenia kalorii oraz zakładania w szybkich samochodach poduszek powietrznych i mocnych hamulców. Zwłaszcza prawicowe media lubią mnie przedstawiać jako wroga rodziny, ale w rzeczywistości w swojej karierze zawodowej uratowałam więcej małżeństw niż niejeden terapeuta rodzinny.
Leczyć z miłości dla uratowania małżeństwa? Jakoś nie bardzo to sobie wyobrażam...
Przy klasycznym trójkącie pojawienie się "tego trzeciego" czy "tej trzeciej" często prowadzi do wytworzenia nowej relacji miłosnej - bez rozerwania starej. Człowiek jest z natury zdolny nie tylko do poligamii, lecz także do poliamoryzmu - można kochać kilka osób naraz. I wtedy nie da się znaleźć takiego wyjścia, żeby wszyscy byli szczęśliwi - przynajmniej jedna osoba wyląduje samotna, zrozpaczona, odtrącona. A przy ludzkim talencie do wyszukiwania kompromisów mogą tak skończyć wszyscy troje. Chyba że takim kompromisem okaże się terapia w mojej klinice. Wielu moich klientów to ludzie, którzy wykryli u siebie wczesne objawy niebezpiecznej miłości do "trzeciego" i przyjechali, by uchronić małżeństwo.
Często Pani podkreśla te "wczesne objawy", to "wczesne wykrywanie", ale przecież miłość to nie rak, nie można tu wykryć podejrzanego zgrubienia.
W przypadku miłości to jest dużo prostsze! We wczesnej fazie miłości w układzie nerwowym uwalnia się wiele neuroprzekaźników o działaniu euforyzującym. Osoba w tej fazie zachowuje się trochę jak ktoś, kto zażył euforyzujący narkotyk, albo ktoś w fazie maniakalnej choroby bipolarnej. Jest cały czas pobudzona, nie potrzebuje snu, bo nie zna uczucia zmęczenia, najchętniej cały czas by tańczyła, śpiewała lub przynajmniej biegała w kółko. Świat wydaje się piękny, wszyscy ludzie sympatyczni, a obiekt uczucia miłosnego wydaje się aniołem, który zstąpił na ziemię. Człowiek czuje się tak szczęśliwy, chciałby każdemu o tym opowiedzieć. Dlatego właśnie mamy bardzo wiele wierszy czy piosenek opisujących tę wczesną fazę miłości. Moim ulubionym portretem tej fazy jest scena z komedii Woody'ego Allena "Zagraj to jeszcze raz, Sam", w której Woody Allen biegnie na randkę z Diane Keaton. Biegnie nadrzecznym bulwarem i koniecznie chce pozdrowić każdą mijaną osobę. Radośnie klepie w plecy kogoś siedzącego na ławce i robi to z takim rozmachem, że ten wpada do rzeki, ale Woody w tej fazie nawet tego nie jest w stanie zauważyć.
No ale to, co Pani opisała, jest bardzo piękne - kto by chciał się z tego leczyć?
I w tym jest problem. Tak samo jest z fazą maniakalną - chory często odmawia leczenia, bo twierdzi, że przeżywa najwspanialsze chwile swojego życia, a poza tym jest nowym wcieleniem Jezusa Chrystusa, więc nie interesują go przyziemne problemy, o których mówi psychiatra. Jednak trzeba go leczyć, bo w tej fazie stanowi poważne zagrożenie dla siebie samego i otoczenia - nie czuje bólu ani zmęczenia, ignoruje sygnały swojego organizmu, szasta pieniędzmi na prawo i na lewo, prowadzi samochód jak szalony, bo czuje się nieśmiertelny. Miłość w tej fazie stwarza podobne zagrożenia. Nie myśli się o antykoncepcji, o chorobach przenoszonych seksualnie, ufa się partnerowi bez reszty. Korzystają z tego oszuści matrymonialni - w tej fazie zakochana osoba pożyczy dowolną sumę pieniędzy, zgodzi się kupić mieszkanie na cudze nazwisko. Jak niebezpieczna dla siebie i otoczenia może być w tej fazie, pokazuje sprawa z 1986 roku, kiedy palestyński terrorysta uwiódł młodą Angielkę, po czym umieścił ją na pokładzie samolotu El-Al lecącego do Izraela z kilkoma setkami pasażerów. Rzekomo mieli tam wziąć ślub, jemu oczywiście coś wypadło, więc musiał lecieć następnym samolotem, ale koniecznie chciał, żeby ona poleciała wcześniej i zabrała dla jego rodziny paczkę, która okazała się bombą.
Załóżmy, że zlekceważyliśmy tę fazę i udało nam się dożyć następnej - co teraz?
Chemiczny koktajl, jakim karmi nas matka natura, zmienia skład. Przedtem miłość działała jak narkotyk euforyzujący, który nam kazał tańczyć i biegać, a teraz działa raczej jak wywołujący błogość i rozkoszne otępienie narkotyk z grupy opiatowej. Odpowiedzialne za to substancje nazywamy endorfinami, a nazwa ta to po prostu skrót od "endogennej morfiny", czyli narkotyku wytwarzanego przez sam organizm. Bliskość ukochanej osoby sprawia, że czujemy się bezpiecznie, lubimy spać w jej ramionach, przywołujemy jej imię, kiedy czujemy ból czy strach, bo sama myśl o niej daje nam metaforyczny zastrzyk prosto w żyłę. W tej fazie leczenie jest dużo trudniejsze, tak jak zresztą trudno jest leczyć uzależnienia opiatowe. W najostrzejszym przypadku możemy mieć do czynienia z miłością symbiotyczną, w której bliskość ukochanej osoby niezbędna jest do funkcjonowania już na poziomie fizjologicznym - nie można bez niej jeść ani spać. "Śmierć z nieszczęśliwej miłości" to nie wynalazek romantycznych poetów - w fazie symbiotycznej rzeczywiście rozłąka prowadzi co najmniej do głębokiej depresji.
Znów - wydaje mi się to cudowne. Nie widzę potrzeby leczenia...
A jeśli to jest chorobliwy egoista? Patologiczny narcyz? Alkoholik? Szaleniec? Sadysta? Zbrodniarz? Nie zna pan takich związków, o których znajomi mówią: "Dziwię się, że ona to wytrzymuje" albo: "Dlaczego on pozwala tak sobą pomiatać"? Nie słyszał pan o kobietach, które mają podbite oczy, a mimo to bronią męża, składając fałszywe zeznania? W związku symbiotycznym jest się uzależnionym od partnera tak, jak narkoman jest uzależniony od dilera. Uważam zresztą, że jedyny przypadek, w którym leczenie w mojej klinice powinno być refundowane z publicznych środków, to leczenie uzależnionej ofiary przemocy w rodzinie.
Ale przecież przez tyle lat natura jakoś regulowała te sprawy...
"Jakoś", prawda? A właściwie "jak"? Natury nie interesuje szczęście człowieka, tylko przekazywanie genów. Szczęście to stan z punktu widzenia natury niekorzystny, bo istota szczęśliwa jest mało ekspansywna. Może kiedyś istniała odmiana praludzi zdolnych do naturalnego odczuwania szczęścia, ale przepadli z kretesem wyparci przez odmianę wiecznie niezadowoloną, wiecznie marzącą o przeprowadzce do lepszej jaskini. I my jesteśmy potomkami tych drugich. Czy rzeczywiście szczęśliwa miłość do grobowej deski jest czymś naturalnym? Wierzy się w nią właściwie tylko w naszym kręgu kulturowym, w dodatku zaledwie mniej więcej od dwustu lat. Gdzie indziej i kiedy indziej dominuje model "małżeństwa z rozsądku" zawieranego często z inicjatywy rodziców. W tym przypadku miłosne szczęście jest raczej produktem ubocznym niż sensem związku. Czy pan wie, że w językach indoeuropejskich słowa określające życie rodzinne są zwykle bardzo podobne do sanskryckiego oryginału? "Wdowa" w sanskrycie to "vidhava", stąd angielska "widow", francuska "veuve", niemiecka "Witwe" i tak dalej. Podobnie jest z "mamą" czy "tatą".
A miłość?
No właśnie! Sanskryt nie miał jednego słowa, które odpowiadałoby dzisiejszej "miłości". Jest oczywiście sanskrycki człon "ka" - "lubić, pożądać" - który prawie każdy zna, bo wchodzi w skład najbardziej znanego sanskryckiego tytułu - "Kamasutra". Europejskie języki zapożyczały go wielokrotnie. W językach germańskich przeszedł ewolucję przez "karo" i "horaz" aż do dzisiejszego "whore" oznaczającego po angielsku "dziwkę". Rzymianie zrobili z tego z kolei "caritas". Jednak osobnego słowa używano na określenie miłości łączącej członków rodziny - było to "prema". Było też jeszcze inne słowo - "avera", bliskie znaczeniowo dzisiejszemu francuskiemu "aimer", oznaczające po prostu brak niechęci. Również współczesne języki europejskie różnią się między sobą rozumieniem "miłości". Po angielsku można powiedzieć: "Kocham twój krawat", i wcale nie będzie to oznaczało, że ktoś jest fetyszystą jedwabiu. A francuskie "je t'aime" też nie musi oznaczać miłości w sensie sanskryckiego "kama" czy "prema", może po prostu oznaczać: "Lubię przebywać w twoim towarzystwie". Kiedy powie to panu mężczyzna, to nie musi być homoseksualista. Proszę też nie wyciągać zbyt daleko idących wniosków, gdy tak powie kobieta.
Zatem miłość... nie istnieje?
Ależ oczywiście, że istnieje! Ale nie przesadzajmy z jej "odwiecznością", "naturalnością" czy "ogólnoludzkim rozumieniem". To coś charakterystycznego dla naszej kultury tu i teraz, ale już niekoniecznie tam. Czy nawet tu, ale nieco dawniej.
I nie zapominajmy też, że wcześnie wykryta jest uleczalna...
Czy rzeczywiście szczęśliwa miłość do grobowej deski jest czymś naturalnym? Wierzy się w nią właściwie tylko w naszym kręgu kulturowym, w dodatku zaledwie mniej więcej od dwustu lat.
Czyli wierzymy w coś, czego nie ma ?
Byłam kiedyś, kilka lat temu, w parku. Na jednej z ławek siedziało dwoje staruszków. Trzymali się za ręce, rozmawiali i patrzyli na siebie. Widok niecodzienny. Patrzyli sobie głęboko w oczy . A w ich źrenicach było tyle szczęścia, miłości i młodzieńczego pożądania, że nie mogłam oderwać od tych ludzi wzroku. Otaczała ich niewidzialna aura, świat poza nimi wydawał się nie istnieć. Staruszek patrzył na żonę i widział w niej młodą , piękną kobietę. Ona nie widziała jego zmarszczek, siwych włosów, starczego ciała, tylko młodego , przystojnego ukochanego mężczyznę. To była magia, coś nie do opisania.
Długą przeszłam drogę od tamtego dnia. Wypadki w moim życiu czasem doprowadzały mnie do zwątpienia w cokolwiek, a szczególnie w miłość. Ale to co wtedy zobaczyłam tak zapadło mi w pamięci i w moim sercu, że rozdmuchiwało w płomień od nowa tę ostatnią dogasającą iskierkę nadziei. Ja nie mam prawa nie wierzyć w miłość do grobowej deski, skoro widziałam ją na własne oczy. I nie ważne , co mnie w życiu jeszcze czeka.... ważne, że umrę kiedyś ze świadomością, że dane mi było choć raz zobaczyć ludzi zakochanych w sobie aż po grób. I nie szkodzi, że być może takiego wzajemnego uczucia nigdy nie przeżyję, bo nie spotkam swojej prawdziwej drugiej połówki jabłka. Możliwe też, że nie jestem godna takiej MIŁOŚCI. Dla mnie najważniejsze jest to , że wiem z całą pewnością o jej istnieniu na świecie. Patrząc na swoje ostatnie lata, uświadomiłam sobie, że nie bez powodu los postawił tę piękną zakochaną parę kiedyś na mojej drodze. I cieszę się, że umiałam ją dostrzec, choć nikt poza mną nie zwrócił na nią uwagi.
Moja starsza córka usłyszy dziś tę opowieść. Mój mały synek też, choć innym razem, jak już będzie na to gotowy. Cieszę się, że mam ją komu przekazać. Może to im pomoże zrozumieć kiedyś, dlaczego nie chciałam się zgodzić na kompromis...
Na samym początku drogi są romantyczne spotkania w parku, czułe spojrzenia, rozmarzone westchnienia. Sama słodycz, prawda? Tak samo jest z batonikiem. Tysiąc batoników później mamy jednak problem z nadwagą i kilka pilnych wizyt u dentysty.
Oto mój komentarz.
Nie mam nadwagi i zęby też mam zdrowe
Czy to znaczy, że nie spotkałam mojego "batonika":rozpacz:rozpacz:rozpacz
Miłość to jest słuchanie pod drzwiami, czy to jej buty tak skrzypią po schodach,
miłość jest wtedy, jak do czterdziestoletniej kobiety wciąż mówisz "Moja Maleńka" i kiedy patrzysz jak ona je, a sam nie możesz przełknąć...
Wtedy, kiedy nie zaśniesz, zanim nie dotkniesz jej brzucha...
Wtedy, kiedy stoicie pod drzewem, a ty marzysz, żeby się przewróciło, bo będziesz mógł ją osłonić.
a) Czy żałujesz, że doświadczyłaś zdrady od swojego męża?
Czy masz takie same poczucie lekkości w środku jak przed zdradą?
c) Nie przygniatają Cię od czasu do czasu myśli o tym fakcie?
d) Czy ufasz swojemu partnerowi w takim samym stopniu jak przed tą traumą?
e) Nie masz żalu do swojego faceta, że zgotował Ci taki scenariusz?
f) W trakcie seksu nie masz poczucia, że jego ręce dotykały inną kobietę, nie obrzydza Cię to?
Pewnie znajdzie się jeszcze parę innych pytań, ale na razie wystarczy.
Pozdrawiam
Odpowiem.
a) - żałowałam. Obecnie nie żałuje, bo "dzięki" niej krytycznie spojrzałam na siebie i na to co miałam za uszami.
- nie, ale nie jest dla mnie także ciężarem. Jest we mnie świadomość tego co zrobił, ale wybaczyłam to co mi uczynił.
c) - czasami się pojawiają choć rzadko, i nie bolą jak kiedyś. Jest to chwilowe myślenie, a potem wracam do tego co jest, a nie tego co było. Wychodząc z założenia, że czasu nie cofnę, a życie mam tylko jedno.
d) Nie nie ufam i nie mam zamiaru tak ufać jak kiedyś- pozbyłam się ślepoty. Nie mniej zaufanie ma u mnie naprawdę duże.
e) poniekąd mam- bo przez ponad rok była to gehenna.
f) Nie, takie uczucia miałam zaraz po dowiedzeniu się o zdradzie. Jego dotyk mnie "bolał". Dziś nie mam z tym żadnego problemu, pisałam już o tym w którymś temacie.
Pozdrawiam.
" Myślisz że cierpisz... tak naprawdę walczysz o szczęście..."
Utwierdzam się tylko w przekonaniu, że szczęśliwe życie po zdradzie zależy w dużej mierze od osobowości osoby zdradzonej. Przez to wiążą się jej potrzeby, oczekiwania jak ma wyglądać dalszy związek itd. Pomijam już oczywiście takie podstawy jak obustronna miłość czy metamorfoza wiarołomnego/wiarołomnej itp.
Jednak jak na razie nie zmienię zdania (i też to wynika z tego co napisałaś), że takie życie jest jednak kompromisem. W większym lub mniejszym stopniu, ale kompromisem. Jak sama powiedziałaś, czasu nie cofniesz, to co doświadczyłaś, nie zmienisz już i jesteś tylko w stanie nauczyć się z tym żyć tzn. wybaczysz. Ale to już inna bajka,a termin "wybaczanie" nie jest też uniwersalny dla wszystkich.
Oczekujemy jednak czegoś krystalicznego, wręcz mistycznego, coś, co czyta się w książkach, to co widziała liliand1 w parku. Jednak niewielu osobom to się udaje, ale jak widać - istnieje.
Myślę, że nawet kiedy zdrada nie miała miejsca w jakimś związku, to często życie w nim bywa bardziej uporczywe, niż tam gdzie ludzie tego doświadczyli. Dlatego wszystko zależy od punktu siedzenia jednostki i jej potrzeb. Same słowo miłość, szczęście, może być różnie interpretowane. Co dla jednego jest właśnie tym, dla innego nie musi być.
Nie zgodzę się z pierwszym punktem. Bo wynika z tego, że zdrada jest potrzebna dla osiągnięcia wyższego poziomu w związku. A przecież wiemy, że aby pewne rzeczy zrozumieć, osiągnąć, istnieją inne drogi bardziej lightowe. Wiec to co napisałaś Niezapominajko, że teraz nie żałujesz wydaje mi się trochę absurdalne. Jak można nie żałować, że doświadczyło się zdrady? Ok, można wyciągnąć wnioski na przyszłość z tego doświadczenia dla polepszenia jakości, równolegle jednak mieć poczucie żalu. Ale przeobrażać coś, co jest złem samym w sobie, w coś dobrego? Nie rozumiem.
Ja tylko chciałabym coś dodać odnośnie pkt f, czyli:
"W trakcie seksu nie masz poczucia, że jego ręce dotykały inną kobietę, nie obrzydza Cię to?"
i wypowiedzi:
"Nie, takie uczucia miałam zaraz po dowiedzeniu się o zdradzie. Jego dotyk mnie "bolał". Dziś nie mam z tym żadnego problemu, pisałam już o tym w którymś temacie. "
Cóż, skoro o seksie...Uprawianie seksu zdrajcy z kochanką, polega raczej na tym samym , co zdrajcy z partnerką. Co najmniej, bo może robili ze sobą dużo innych rzeczy, które nie były nigdy w Waszym repertuarze ars amandi. Także (cokolwiek w łóżku , bądź poza nim wyczyniali ze sobą ) , trochę tego więcej , niż "niewinne" dotykanie dłońmi Twojego męża ciała innej obcej kobiety. Głębokie pocałunki, najróżniejsze pieszczoty, jego usta na jej piersiach...i nie tylko piersiach. Jej rewanż . I co gorsza "TO" , w różnych pozycjach. Plus wszystko, co się z fizjologią ludzkiego układu płciowego łączy... Jesteśmy dorośli, chyba nie muszę już więcej tłumaczyć. Wszystkie te rzeczy się odbywają mniej więcej tak samo u Was, jak zaistniały, nie raz, między mężem i inną kobietą... Te same pozycje, te same konfiguracje, a gdzie wyjątkowość? Taki niby szczegół, ale nie do odtworzenia. Skoro raz z jedną, raz z drugą ?