Tomek040184 zwróć uwagę gdzie piszesz komentarze bo chyba nie tutaj chciałeś je zostawić.
Tomek040184
02.10.2024 06:46:57
Życzę powodzenia na nowej drodze życia. Chociaż z reguły takim ludziom nie wierzę. Swoją drogą przecież kochanka też zdradzalaś i żyłaś wiele lat w kłamstwie.
Rozumiem że każdy szczęście po swojemu i
Tomek040184
20.09.2024 01:07:22
Dobra to ja dorzucę swoją cegiełkę do tematu. Waszego związku już nie ma. Szykuj papiery rozwodowe, pogadaj z adwokatem co i jak, zadbaj o siebie, hobby, rower, to co lubisz, cokolwiek, grzyby, spacer
Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
Anice:
Masz rację, nie zasłużyłaś sobie na to. Napiszę szerzej, nikt nie zasłużył na zdradę. Zwróć uwagę na podstawową różnicę między Tobą a nim. Ty się przejmujesz gdzie on olewa. Ty próbujesz ująć swoje działanie w przestrzeganie porządku, tymczasem on robi co chce. To powoduje, że jesteś na przegranej pozycji. On sam ustala sobie warunki, a Ty się trzymasz zachowań, postaw, żeby być w porządku. Tylko po co?
Zastanów się czy on by się tak zachowywał, gdyby na Twoim miejscu był inny facet? Czy widzisz, że on to, co teoretycznie powinno być Twoją siłą, wykorzystuje jako Twoją słabość (to staranie się przestrzegania zasad)?
Z jakiegoś powodu on wie, że może tak pogrywać z Tobą bezkarnie, dlaczego? I właściwie dlaczego oczekujesz po nim zachowań, które są Twoje?
Jeśli chcesz mieć szansę zwyciężyć przeciwnika, musisz nauczyć się jego stylu gry, przejąć jego zasady. I tylko wtedy on to doceni, jeśli będziesz negocjować z pozycji siły. Nie proś - żądaj. Nie pytaj czy chce rozmawiać, każ mu rozmawiać.
lepsza5:
Jak czytam to co napisałaś, to widzę że nie zrozumiałaś tego, co napisałem. Męski świat nie oznacza męskiej dominacji. Oznacza organizację świata podług widzenia mężczyzn. Opartego na pieniądzu, nie na wartościach, z walką polityczną odpowiadającą typowo męskiej rywalizacji, z sektorem biznesu polegającym na bezwzględnej konkurencji. Jeśli chciałabyś zobaczyć kobiecą organizację świata, polecam lekturę "Houston, Houston" James Tiptree Jr.
Idąc dalej, dominująca w naszym kawałku świata religia czyni kobietę podległą mężczyźnie, tzw. kurę domową i jeszcze nakazuje jej dumę z tego. Pomijam fakt, że twórcy tej ideologii to mężczyźni. Nawet Bóg jest facetem i to chyba w każdym możliwym wyznaniu.
Jeszcze nie tak dawno w tym świecie kobieta była własnością męża, który mógł bezkarnie zrobić z nią, co chciał, stąd zresztą dziwne 9 i 10 przykazanie, które kiedyś było jednym (bo to nawet nie jest zdanie gramatyczne "Ani żadnej rzeczy, która jego jest" - gdzie tu jest orzeczenie?). To jest męski świat. I ja wcale nie jestem jego wyznawcą, bo nie podoba mi się taka segregacja ludzi, dla mnie kobieta to w pełni wartościowy człowiek, różny od mężczyzny, ani lepszy, ani gorszy. I trochę z tego punktu widzenia staję okoniem na tym forum, jak czytam przekręcanie w drugą stronę, że mężczyzna jednak gorszy, bo zdradza i nie myśli o drugiej połowie.
Ja też prowadzę własną firmę, stąd zresztą mam trochę czasu żeby tu skrobać. I nie jestem w wieku szczeniackim, żebyś mi tu konfabulowała o mojej niskiej samoocenie, nie starając się wcześniej dobrze przeczytać tego, co napisałem. Mam wrażenie, że potępiasz całą męską populację za swoje osobiste problemy. Może w takim razie potępisz matki tej populacji, że tych mężczyzn tak wychowały, bezkrytycznie i w miłości własnej, podług swojej subiektywnej oceny, że moje = najlepsze.
berta:
Błagam, nic takiego nie napisałem, o czym wspominasz. Nie rozgrzeszam zdrady, potępiam ją. W tym co piszę, staram się wyjaśniać jak może do niej dojść. Bez oceniania, bez rozgrzeszania.
Berta, co do Twojego męża, zgadzam się, to jest podłe. Przyczyn zdrady/końca związku nie należy szukać, żeby ten związek naprawiać. Należy szukać, żeby być mądrzejszym przy kolejnym związku. Pisałem już tu gdzieś, że wg mnie po zdradzie nie ma już związku i nie ma szans na jego odbudowanie - nawet jeśli Ci ludzie zaczną ponownie, to ta zdrada, a dokładniej poczucie zaufania, będzie leżeć w gruzach. Ja to przerabiałem na własnej skórze.
Nie rozumiesz jego zachowań, bo on nie jest Tobą, a Ty nim. Chcesz wiedzieć, to go pytaj, tylko on, i to tylko przy założeniu że będzie szczery, wyjaśni Ci co i jak i dlaczego.
Poza tym nie zgodzę się z tym, co piszesz na końcu. W związku szuka się własnego szczęścia. Wiążesz się z tym, z kim chcesz. Do Ciebie należy ocena partnera, kim naprawdę jest, czy chcesz z nim być, czy nie, czy odpowiada Ci czy nie. Zdaję sobie sprawę, że sporo ludzi tak naprawdę nie zna swojej drugiej połówki, niestety. Widzą to, co chcą zobaczyć, nie widzą tego, czego nie chcą. A potem robi się problem.
Berta, jeden człowiek jest drugim nie z powodu wartości, obowiązków itd. Jest, bo tego chce. A jeśli w pewnym momencie nie chce, to nic na to nie poradzisz. Dlatego na początku związku trzeba dobrze oceniać szansę na jego trwanie. Oceniać realnie, nie subiektywnie, podług "chciałabym" albo "jego rodzina i wszyscy przyjaciele mówią, że jest cudowny, więc pewnie taki jest".
lepsza5:
Właśnie doczytałem, że awansowałem na "samca". No to odwzajemniam, jesteś "głupią babą". Po pierwsze, jestem mądrzejszy właśnie dlatego, że mnie zdradziła i to nie raz. Jakbyś trochę pomyślała, to chyba nie byłoby takim problemem. Ty się skupiłaś na analizowaniu swoich emocji, przeżywaniu ich, jaka to jesteś nieszczęśliwa itd. Ja na analizowaniu przyczyn krachu mojego związku i zastanowieniu się, co dalej. W efekcie wiem, co było moją winą, wiem, co jej. Związek po 8 latach się skończył. Z moją eks mam w miarę normalne relacje. 3 lata jestem w kolejnym związku, świadomie wyeliminowałem rzeczy, które z mojej strony doprowadziły do kryzysu w tamtym związku. Narzuciłem od początku standard bieżącego mówienia o wszelkich problemach i to w sposób jasny, komunikatywny i werbalny, tak, żeby takie sprawy załatwiać w zarodku, nie czekać aż zaczną nabrzmiewać. Nie ma w moim związku zazdrości, zaufanie jest pełne, ale z wyraźnym przesłaniem, że nie ma zdrad. Nie byłbym w stanie tego osiągnąć w tym pierwszym związku, nie wiedziałem tego wszystkiego. Ale też byłbym głupim człowiekiem, gdybym powielał raz popełnione błędy.
Masz jeszcze jakieś wątpliwości kobieto, że wiem o czym piszę? Jaki jest Twój dorobek w tej materii, że śmiesz mnie potępiać?
Powiem tak .Znałam swojego męża i wiem jakim był czlowiekiem i znałam siebie.Pasowaliśmy do siebie byliśmy szczęśliwi i to nie moje widzenie tego zwiażku a również jego.Tyle lat byliśmy szczęśliwi i wiem kogo poślubiłam.Trudno oczywiście przewidzieć zachowania bo tak naprawdę nawet sama siebie nie znam do konca.Wiem kim jestem kim chcę byc ale jednocześnie nigdy nie mówienigdy i że napewnoczegoś nie zrobię bo napewno to Kopernik nie żyje.Ale staram się zyć tak jak mówi mi to mój rozum moje sumienie tak aby nie krzywdzić innych.To mnie uszczęśliwia i nie dlatego że tak jest przyjęte ze tak wypada ale dlatego że jestem człowiekiem rozumnym że chcę żyć jak człowiek a nie jak zwierzę.Chociaż nie zwierzę atakuje jak jest głodne zagrozone.Ja cię nie oskarżam że pochwalasz zdradę ale że piszesz otym tak jakby to była wina partnera że on to zrobił.I to mnie wkurzyło.Bo jak napisałam nie mam zamiaru bić się w pierś.Nie mam problemu z zaufaniem do innych ludzi mężczyzn bo niewszystkich mierzę jedną miarką.Wiem że na świecie jest mnóstwo mężczyzn przez duże M.Na nic się zda analizowanie zdrady bo to nie zagwarantuje nam że w następnym będzie lepiej.Powiem ci że i slodkie kochane mądre kobiety są zdradzane gdzie wszystko gra.Jak wytłumaczyć zdradę w takich przypadkach?Co nie grało o co mają się obwiniać takie kobiety?Może były za dobre za mądre za ładne?To tak jak szukanie pretekstu do bicia bo zupa była za słona.Ja walczę ale i dobrze się przy tym zaczynam bawić.Zawsze znałam swoją wartość choć ona po zdradzie na jakieś dwa miesiące była bardzo niska.Ale odzyskałam ją i wiem że jestem wartościowa że atrakcyjna ,Nie czekam na swojego męża nie żyje dla niego .Ja żyje dla siebie bo ja jestem najważniejsza.To moje zycie i czy będę w jakimś związku czy nie jest mi to obojętne bo mam swoje pasje bo mam dzieci które uwialbiam bo mam coś co jest cenne życie.Nie pytałam siebie dlaczego a raczej jak żyć jak ratować siebie jak ratować dzieci.On to przeszłość ja to przyszłość.Nie zależy mi czy ktoś to będzie akceptował bo ja zyję dla siebie ale tak by móc każdego dnia spojrzeć sobie w twarz.Może kiedyś ktoś pojawi się na moje drodze ale ja nie mam zamiaru się zmieniać ,Jestem kim jestem a albo mnie zaakceptuje albo nic z tego nie będzie.Nie wyrzeknę się swoich ideałów samej siebie.Zawsze byłam i jestem gotowa do rozmowy do pracy nad związkiem ale nie za wszelką cenę.PIszesz że wzwiązku szuka się własnego szczęścia i to rozumiem gdy jesteś sam gdy masz pełną swobodę do decydowania tylko o własny życiu.A co jeśli w związku są dzieci?Co z ich szczęściem?Co z ich prawami?To nie proste powiedzieć sobie przecieżja mam prawo przecież chcę być szczęsliwy.Gdybyśmy wszyscy tak myśleli to nasze dzieci lądowałyby w sierocińcach bo mama i tata mają prawobyć szczęśliwi.Czasem własne szczęscie musisz w imę czegoś ważniejszego poświęcić.Piszesz że człowiek z człowiekiem jest dlatego że chce być a nie z obowiązku przyzwoitości itd.Owszem nikogo do miłości nie możnazmusić dlatego napisałam że jeśli jest nieszczęśliwy to niech odejdzie ale nie do drugiej dupy.Pozatem zakładając rodzinę bierzesz na siebie obowiązki odpowiedzialność za drugiwgo czlowieka.To czyni nas ludżmi.Dlatego będę się z tobą sprzeczać z twoim widzeniem zdrady zastanawianiem się dlaczego.Powiem ci że gdyby każdy z nas skupił się tylko na zastanwianiu się ldaczego to nam zrobił to połowa wylądowałaby w domu wariatów.Od początku chodziłam na terapię i tam mnie nauczono że nigdy zdrada nie jest moją winą.Nauczono mnie jak mam radzić sobie z tym wszystkim jak żyć po czymś takim i nabrać do ludzi zaufania.To było moje koło ratunkowe to dało siłę i przekonanie że winny jest tylko zdradzający i na szafot z nim.Zobacz ilu jest tu mężczyzn a ile kobiet i chyba nie dlatego że mężczyżni wstydzą się pisać a dlatego że częściej zdradza facet.Bo mężczyzna nie liczy się z konsekwencjami idzie nażywioł i samo to że dla niego najczęściej jest to tylko seks bez znaczenia o czymś świadczy.Nie mówię że kobiety są lepsze bo tak nie jest ale kobieta rzadko wykorzystuje tylko ciało bardziej sercem .Dla niej to nie czysty seks a zauroczenia zakochanie.A mężczyzna?No właśnie
berta, dzięki za szeroką odpowiedź. Kilka rzeczy, które poruszyłaś, zacznę od końca Twojego postu. Dlaczego tutaj tak mało facetów? Raczej nie z powodów, które podajesz. To efekt różnicy psychiki. Facet raczej widzi świat tak, że musi radzić sobie sam. Mnie do głowy by nie przyszło, żeby w moim przypadku zasięgać opinii innych. Mój problem, sam mam sobie poradzić albo polec Pewnie sporo facetów myśli podobnie. Co do terapii, tak jak piszesz, tam pokazano Ci jak radzić sobie. Nie analizowano Twojego związku, faktycznych przyczyn, ale całość działań zogniskowano na nauczeniu radzenia sobie. Moja aktualna kobieta przechodziła terapię po swoim pierwszym nieudanym związku, gdzie była zdradzana. Idea taka sama, nauczyć radzić sobie. Zwróć uwagę, że to nie jest do końca sprawiedliwie, bo oderwane od faktycznych przyczyn (jak moja K mi to opowiadała, to zadziwiło mnie to niepomiernie, że brak tu obiektywizmu). Założeniem jest chyba wyrobienie w sobie na tyle egoizmu, żeby móc się zmierzyć z drugim, potencjalnym egoistą w kolejnym związku i mieć szansę zaistnieć. Ja bym nie wyciągał z tego wniosków, że z powodu takiego założenia terapii wynika, że zdradzany jest bez winy. Mogę przytoczyć znany mi przypadek, że zdrada jest wręcz uzasadniona i to dla ratowania rodziny, bo do żeńskiej połowy już nic innego nie trafia. Może to by poskutkowało.
Co do dzieci, to zmienia się całkowicie optyka jeśli one są. I nie są obowiązkiem, ale darem, przy założeniu że oboje rodzice są ludźmi dorosłymi psychicznie. Z tym że berta, ja jestem z rozbitej rodziny i przez wiele lat walczyłem z efektem braku ojca. Naprawdę jest ciężko. Sama matka nawet przy 200% dobrej woli nie jest w stanie zastąpić ojca. Z tym że wydaje mi się, że trzymanie związku specjalnie ze względu na dzieci też jest błędem, bo dzieci świetnie odczytują panującą w domu atmosferę, a zachowania rodziców względem siebie będą stanowić punkt startowy w ich pierwszych związkach w przyszłości. Lepiej chyba jak rodzice żyją oddzielnie, ale bez fałszu w relacjach.
Co do zdrady samej w sobie, jest tu taki ciekawy wątek na forum, gdzie finka sformułowała 4-y punkty opisujące osobę potencjalnie zdolną do zdrady. Jak to zebrać do kupy, to wychodzi, że zdradza się tak naprawdę nie ze względu na partnera, ale ze względu na potrzebę potwierdzenia własnej wartości, przeważnie u osoby do tej pory uważającej się za mało wartościową. To o czym piszę na tym forum od kilku dni, to próba zastanowienia się , czy taka osoba zdradzi także, jeśli otrzyma to potwierdzenie we własnym związku. Stąd częste wspominanie przeze mnie o seksie, jako sposobie potwierdzania wartości drugiego człowieka. Czy to wystarczy? Nie wiem. Być może za parę lat będę wiedział więcej. Może ktoś na tym forum podzieli się taką informacją.
Przeczytałem cały wątek i choć jest sprzed miesiąca, pozwólcie, że się do niego włączę.
Pierwsza refleksja, to:
"jaka szkoda, że nie trafiłem na ten portal duuużo wczesniej" Od 3 lat motam się z uczuciami po zdradzie żony a i moich wczesniejszych. Dopiero tu, w każdej historii, kazdym poście znajduję kawałki swojej historii, swoich myśli i czyjś komentarz do nich, który pokazuje mi nowe, szersze spojrzenie. Dzięki Wam, dopiero teraz, układa się wszystko w jakiś obraz, spojrzenie z dalszej perspektywy. Dziękuję za to.
Druga...
to podziw, jak potraliście nazwać to co się dzieje w sercu i umyśle (mnie niestety nie udało się, jak pisał Bob, poukładać tego samemu).
Jako facet, w pełni rozumiem wypowiedzi Boba o "męskim świecie", "odnajdywaniu przyczyn" (wszak jak samochód się zepsuje, to trzeba wiedzieć co wysiadło, żeby to naprawić), logicznym wyciągnięciu wniosków na przyszłość (podziwiam umiejętność zorganizowania nowego związku, tak by uniknąć "powtórki z rozrywki"
Ale czuję też wypowiedzi kobiet, wburzenie jakie wzbiera po wypowiedziach Boba, i tę nieprawdopodobną zdolność do wybaczenia (łatwiej wybaczyć, gdy wina jest "na zewnątrz", jak powódź czy piorun) - choć pewnie czuję po swojemu (jako men)
I trzecia refleksja...
Kiedyś na szkoleniu widziałem takie ćwiczenie (może znacie): grupa dostała na kartkach obrazki, a potem na ekranie, z projektora, wyświetlony został obrazek kobiety i każdy uczestnik wypowiadał się "co widzi". Ku zaskoczeniu grupy, część widziała starą, a część młodą kobietę. Rozgorzała dyskusja, a raczej burza! Każdy przekonywał każdego do swojego zdania. Mało brakowało, a byłyby wyzwiska. Część nawet się poddała, nie widząc szans na przekonanie drugiej strony. Sytuacja zmieniła się diametralnie, gdy ktoś rzucił z sarkazmem "no dobra, to pokaż mi w takim razie, gdzie ty tu widzisz "starą" (ew. "młodą" kobietę". Kreska po kresce ustalaliśmy, gdzie kto widzi nos, brodę, piórko, szal, zmarszczki. Powoli padało "no teraz to widzę"
Okazało się, że wcześniej część grupy dostała rysunek "starej" a część "młodej" kobiety. A ten wyświetlony na ekranie sprytnie łączył w całość oba poprzednie rysunki... i każdy widział w nim po prostu to, co już widział wcześniej...
i po przydługim wstępie moja (może głupia) refleksja...
i Bob ma rację i Panie mają rację (przepraszam, że nie wymieniam wszystkich wypowiadających się Pań z nicku). Każdy ma swoją, ze swojego świata, mężczyźni bardziej logiczną (wyrachowaną), kobiety bardziej emocjonalną (nieracjonalną). Każda jest równie dobra, bo oparta na własnej mapie postrzegania świata.
Sęk tylko w tym, że być może, aby posklejać roztrzaskany związek, trzeba choć na chwilę zobaczyć ten drugi obrazek... Pytanie tylko, czy jeszcze potrafimy usiąść razem i bez wyzwisk pokazać sobie nawzajem "gdzie kto widzi nos, brodę, piórko, szal, zmarszczki"?
Desertus, teraz już tutaj potrafimy. Problem był taki, że ja tu chyba jako jeden z pierwszych osób zacząłem pisać o męskim spojrzeniu. Musiałem "przetrzeć szlak". Ja myślę, że obie strony korzystają z takich wzajemnych spojrzeń, wszak nasz partner jest z "tej drugiej bajki".
Faktem jest, że wcześniej, przed forum, nie sądziłem, że różnice mogą być tak duże. Ale może lepiej, że nie wiedziałem, bo bym stąd uciekł. Było ciężko, oj było.
Wyobrażam sobie ile zebrałeś od kobitek "ciepłych" słów jak przedstawiciel "brzydkiej" płci.
Robi wrażenie systematyka z jaką sobie wszystko poukładałeś i precyzja artykułowania tych przemyśleń na forum. Uszanowania ode mnie, nawet jeżeli się z jakąś Twoją myślą nie zgadzam, albo przekomarzam.
Ważne, że się na koniec wyprostowało. Choć może nie do końca. Podobnoż jedna z moich "ulubionych" forumowiczek z tamtego okresu chwyciła się ostatnio sposobu rzucenia fałszywego świadectwa przeciw mnie, żeby mnie z tego forum usunąć.
W sumie to ja się nie dziwię, że facet nie mógł wytrzymać takiej presji będąc z nią sam na sam w 4-ech ścianach dzień po dniu.
Desertus, to dobrze dla forum, że jest tu silniejsza ekipa męska, w tym także Twoja osoba. Zrozumienie drugiej płci jest istotne, a ja nie jestem "czystym" przedstawicielem płci męskiej, jak zapewne widać. Pewnie szokuję także facetów
Robi wrażenie systematyka z jaką sobie wszystko poukładałeś
A mnie ta systematyka zaczyna trochę przerażać. A gdzie ten spontan, ryzyko, adrenalina? To troszeczkę tak jak by chodzić tylko chodnikami... Fajnie, bezpiecznie, pewnie, ale bez emocji. Za zimno bym rzekł...
Bob - szanuję Ciebie przede wszystkim za konsekwencję. To rzeczywiście robi wrażenie. Jeśli chodzi o szok, to tak bym tego nie nazwał. Już Ci pisałem, że dzięki temu, że muszę stawiać Tobie antytezy utwierdzam się w tym co robię. Utwierdzam się, że droga, którą sobie obrałem jest tą, która mi odpowiada. Może dla innych trochę pokrętna, ale dla mnie jak w sam raz.
A mnie ta systematyka zaczyna trochę przerażać. A gdzie ten spontan, ryzyko, adrenalina? To troszeczkę tak jak by chodzić tylko chodnikami... Fajnie, bezpiecznie, pewnie, ale bez emocji troszeczkę. Za zimno bym rzekł...
Rise, poczytaj swoje własne posty z poprzedniego okresu. Sprawdź, czy wtedy byłeś szczęśliwy "spontanem" swojej połówki. Albo ogólnie tymi emocjami, które wtedy przeżywałeś.
To prawda, że do spontanu to mi wiele wtedy brakowało. Lecz zauważ, że metody na wyjście z depresji, ani obranej drogi nie zmieniłem. Bob - pamiętam swoje emocje z tamtego okresu i tu dobrze zauważyłeś - "emocje". Ty starasz się mi udowodnić, że powinienem ich unikać - i tych złych, i tych dobrych.
Rise. Nie unikać. Ja tego nie napisałem. Ani unikać, ani kierować się nimi. Trzecia droga, pilnować je. U źródła. Nikt nie zdradza od razu. Zdradza wtedy, jak emocje narastają. Te negatywne emocje. Moją formułą jest taki związek, żeby nie mogły narastać. Powstawać, jak najbardziej mogą. Ale nie narastać.
Trzecia droga, pilnować je. U źródła. Nikt nie zdradza od razu. Zdradza wtedy, jak emocje narastają. Te negatywne emocje. Moją formułą jest taki związek, żeby nie mogły narastać. Powstawać, jak najbardziej mogą. Ale nie narastać.
A ja się z przekory nie zgodzę. Do zdrady może dojść właśnie z powodu braku emocji, w momencie kiedy wszystko będzie przewidywalne, poukładane. Wtedy, kiedy zaczynamy szukać emocji na zewnątrz. Nawet brak tych negatywnych emocji. Nadmiar negatywnych emocji nie jest źródłem zdrady - raczej rozpadu związku. Ich nadmiar prowadzi do konfliktu, nienawiści czy agresji, ale nie jest przyczyną zdrady. Możliwe, że źle teraz rozumiem Twoją definicję złych emocji, bo może miałeś na myśli emocje skierowane ku innej osobie...
Wracają jeszcze na krótko do spontanu. Bob - starasz się mniej lub bardziej świadomie narzucić mi jakiś swój tok myślenia i działania. Pisałem już, że być może Twoja droga jest dobra, ale jest dobra dla Ciebie. Zwróć uwagę, że w swoich postach często piszę słowa "dla mnie" lub "moja". Uwielbiam różnorodność i cenię zdanie innych. Generalnie słowo tolerancja (choć moim zdaniem te słowo jest często szargane) jest dla mnie istotą człowieczeństwa. Jednak zawsze w tym przypadku stawiam sobie granice - odmienne poglądy nie mogą ranić i dotykać innych. Nie bierz tego do siebie, bo akurat na forum poglądami krzywdy komuś zrobić się nie da (co najwyżej podnieść ciśnienie). Natomiast, Bob, nie obraź się ale czasami w swoich opiniach zdajesz się nie dostrzegać, że ktoś może mieć inne zdanie czy drogę życiową, wcale nie głupszą czy gorszą. Po prostu bardziej dopasowaną do osobowości, czy sytuacji w jakiej się znajduje.
Cena spontanu - czasami skacząc można upaść tyłkiem na kamienie, ale czasami jest to cudowny skok na bombę do wody (najbardziej przyjemny w taki upał jak dziś)
A ja się z przekory nie zgodzę. Do zdrady może dojść właśnie z powodu braku emocji, w momencie kiedy wszystko będzie przewidywalne, poukładane.
I teraz pytanie, jak dochodzi do tego braku emocji? Czy to się dzieje z poniedziałku na wtorek? Obydwaj wiemy, że nie, ma to charakter stałego przeniesienia uwagi jednej ze stron poza związek, zajęcia pracą, czymkolwiek. W takij sytuacji kobieta pozostawiona sama sobie zaczyna odczuwać pustkę.
W modelu, którego bronię, kobieta mówi wtedy: "Halo, odczuwam pustkę, coś jest nie tak."
Ta druga część Twojego zdania jest groźna, bo z niej by wynikało, że kobieta zawsze zdradzi wtedy, kiedy będzie miała stabilną sytuację. Jeśli to by miała być prawda, to całe to forum nie bardzo ma sens. Z tego względu tego przypadku nie biorę pod uwagę (chociaż być może są takie kobiety, które trzeba ciągle huśtać, żeby czuły że żyją; aczkolwiek to też kwestia związku i relacji, moja aktualna kobieta coś takiego mówiła na samym początku, że ma taką potrzebę, ale jakoś udało się to przerobić szczęśliwie, więc raczej nie jest permanentne)
Cytat
Nadmiar negatywnych emocji nie jest źródłem zdrady - raczej rozpadu związku. Ich nadmiar prowadzi do konfliktu, nienawiści czy agresji, ale nie jest przyczyną zdrady.
Rise, z tym się nie zgodzę, strzelam, że zdrada może być z przyczyny odegrania się na partnerze, udowodnienia sobie że jest się lepszym niż partner o nas myśli. Ze względu na niezaspokojenie seksualne, któremu towarzyszy pretensja do partnera, wręcz wrogość.
Cytat
Natomiast, Bob, nie obraź się ale czasami w swoich opiniach zdajesz się nie dostrzegać, że ktoś może mieć inne zdanie czy drogę życiową, wcale nie głupszą czy gorszą. Po prostu bardziej dopasowaną do osobowości, czy sytuacji w jakiej się znajduje.
Rise, masz rację, o ile to, co ktoś prezentuje, jest faktycznie poglądem, to znaczy ta treść że tak napiszę, trzyma się kupy pod wględem logiki i konsekwencji.
Czy jeśli ja teraz napiszę:
"uważam, że związek będzie dobry, jeśli ja będę zdradzał, a jak mnie zdradzi baba, to ją wywalę od razu z domu" to znaczy, że mój pogląd należy uszanować tylko dlatego, że jest mój i jest być może bardziej dopasowany do mojej osobowości?
Sorry za przykład, ale taki mi się wymyślił na poczekaniu.
Rise, żyć świadomie oznacza mieć większą świadomość rzeczy. Ja sam nie bardzo mogę znaleźć argumenty przeciw, to znaczy za życiem w nieświadomości. Być może coś, co napiszę może komuś przeorientować widzenie związku. Zdaję sobie z tego sprawę. Tylko czy to jest dobre czy złe?
Pewna analogia. Rise, problem jest taki, że nie żyjemy w pustce. I mam wrażenie, że jeśli nie zrobimy atrakcyjnego naszego własnego związku, to prędzej czy później może się to rozsypać, bo my sami, albo nasz partner znajdzie kogoś, kto da nam bardziej atrakcyjny związek. Mam takiego znajomego, który właśnie z tego powodu chciałby zamknąć babę w 4-ech ścianach i nie wypuszczać z domu. Nie wypuszczać do świata. A najlepiej to ożeniłby się z młodą dziewczyną z terenów podmiejskich i od razu zaciągnął do kościoła, żeby boża łaska utwierdziła ją w stanie małżeńskim. Tylko czy tak się da? Bo wg mnie powinien też powyrywać kable telewizyjne, a najlepiej od razu elektryczność odciąć.
Rise, w tym przedstawionym opisie chodzi mi o to, że oprócz relacji między dwojgiem ludzi, chodzi także o ich indywidualne relacje ze światem. I jeśli chcesz metodą emocji konkurować z całą resztą świata, to może to nie wyjść, bo nie będziesz w stanie zagwarantować silniejszych doznań niż to, z czym Twoja partnerka może zetknąć się poza Tobą. Kluczem jest danie jej czegoś, czego tam, na zewnątrz, nie uświadczy. Tak mi się wydaje. Nie konkurencja ze światem. Bardziej przeniesienie związku na inny poziom, niż te relacje ze światem.
strzelam, że zdrada może być z przyczyny odegrania się na partnerze, udowodnienia sobie że jest się lepszym niż partner o nas myśli. Ze względu na niezaspokojenie seksualne, któremu towarzyszy pretensja do partnera, wręcz wrogość.
Bob - albo ja źle zrozumiałem Twoją myśl, albo Ty moją. Uważam, że negatywne emocje częściej doprowadzają do rozpadu związku niż do samego aktu zdrady. To, że niektórzy z nienawiści wybierają zdradę jako element zemsty jest jak najbardziej prawdopodobne. W takim przypadku jak opisujesz wychodziło by, że zdrada jest tylko wynikiem negatywnych emocji i chęcią zemsty. A tak nie jest.
Bob - nie chodzi mi o to, że w przypadku stabilnego związku dojdzie do zdrady. Sam chyba nawet nie za bardzo wierzysz w to, że tak myślę. Chodzi mi raczej o marazm, brak emocji, adrenaliny... nawet kłótnia może być odskocznią, bo często podniesiony gos, emocje podczas rozmowy mogą być jakimś dowodem na to, że nam na sobie zależy. Nie mówię oczywiście tutaj o rzucaniu talerzami, czy o wyzwiskach. Raczej mam na myśli wyrzucane z siebie tych napięć, niedokończonych myśli, czy ukrywanych drobnych żali. Nie da się według mnie wszystkiego obgadać przy zielonym stoliczku, zaplanować, ułożyć. O tym mówię Bob.
Wiem, że nie żyjemy w pustce. Otaczają nas miliony ludzi, wszelakie media, chodzimy do pracy, do pubu, do sklepu. Wszędzie spotykamy ludzi. Masz rację - człowiek to nie ptaszek w klatce - nie da się go zamknąć, dlatego daję swojemu partnerowi dużo swobody. Zaufałem i zostałem oszukany, to prawda. Natomiast widzę, że ta druga strona też wyciągnęła naukę z tej przykrej historii. Ma świadomość zła (tutaj już była dyskusja na temat świadomości zdradzającego), na 100% nie ma tak mocnej świadomości jak zdradzony - ale ma. Budując od nowa związek z taką osobą mam taką samą gwarancję, że mnie nie zdradzi jak budując związek z osobą nową. Mogę mieć mniejsze zaufanie, bo skaza zostaje, natomiast gwarancja jest taka sama.
Bob - nie buduję związku tylko na emocjach - one są jedna niezbędnym elementem. Staram się wypośrodkować między tym co nazywamy emocjami, a tym co nazywamy świadomością. Nie chciał bym chyba mieć świadomych emocji, bo wtedy pozbawił bym się jakieś takiej niespodziewanej euforii jaka związana jest z emocjami (tymi dobrymi). Ceną za te dobre emocje są jednak czasami te złe. Tego nie unikniemy. Żeby nie wyszło - jestem osobą bardzo opanowaną i nie reaguję na każdą zabawkę krzykiem czy podskakiwaniem w górę. Moje emocje raczej rozgrywają się w mojej głowie czy wnętrzu. Natomiast są dla mnie paliwem, motorem działania. Natomiast świadomość wykorzystuję do tego, żeby te emocje nie przegięły, bo parę razy im się udało... ale wiesz, mleko też się czasami rozleje i nikt z tego powodu tragedii nie robi.
Rise, to wszystko co mi napisałeś jak najbardziej jest poprawne i trzyma się kupy. Tylko jedna rzecz jest tu dla mnie zgrzytem. I to jest pewnie rzecz, która jest kamieniem niezgody między nami, ale też wyjaśnia różnice.
Rise, Ty piszesz o swoistej recepcie. Recepcie na swoją sytuację. Zaszło pewne zdarzenie (zdrada) oraz jej okoliczności. Na bazie tego, poprzez analizę sytuacji opracowałeś sposób. I temu sposobowi podporządkowałeś w pewnym stopniu wizję świata ( naturalny, męski mechanizm, który sam mam i nim także się posługuję ).
A to, o czym ja piszę, to nie jest opracowywanie sposobu. Ja piszę o wspólnym ( jedna i druga osoba ) usiądnięciu do stołu, i ( przy flaszce i ogórkach ) obgadaniu jak to ma być. Na spokojnie, trzeźwo, każde wyciąga swoje atuty i słabości i ustalają kompromis. I ustalają datę i czas kolejnego spotkania. I te spotkania są cykliczne. Po prostu jak człowiek z człowiekiem, bo w końcu jesteśmy ludźmi, a dopiero potem partnerami, kochankami itp. Dziwne jest po prostu to dla mnie, że z partnerem nie potrafimy rozmawiać jak z kumplem, psiapsiółką itp. Przecież to jest teoretycznie najbliższy nam człowiek.
To wyżej rzecz jasna należy traktować jako przenośnię słowną, chodzi o charakter kontaktu.
Wydaje mi się, że jak się zrozumie drugiego człowieka i na bieżąco jest się z nim "w umyśle", to łatwiej przychodzi radzenie sobie w chwilach emocjonalnych (działa to na uspokojenie emocji, bo emocje nie mają wtedy pożywki z wyobrażania sobie różnych rzeczy) czy też powstawaniu pustki - bo wtedy wiemy dlaczego chwilowe zainteresowanie nami opada.
rise, dobre pytanie. Odpowiem tak: im więcej budowniczych w dziele, tym większy stopień obiektywizmu. Dlatego ja się staram wznosić budowlę na bieżąco razem z moją kobietą. Do tego było mi potrzebne ustalenie z nią sposobów porozumiewania.
W moim wcześniejszym związku tego nie było, tam była całkowicie moja autorska budowla, tamta kobieta raczej przynosiła mi budulec i dostarczała energii do budowy. A jak budowa okazała się już wysoka, to ona nie bardzo chciała tam zamieszkać. Ot, pustostan wyszedł.