Tomek040184 zwróć uwagę gdzie piszesz komentarze bo chyba nie tutaj chciałeś je zostawić.
Tomek040184
02.10.2024 06:46:57
Życzę powodzenia na nowej drodze życia. Chociaż z reguły takim ludziom nie wierzę. Swoją drogą przecież kochanka też zdradzalaś i żyłaś wiele lat w kłamstwie.
Rozumiem że każdy szczęście po swojemu i
Tomek040184
20.09.2024 01:07:22
Dobra to ja dorzucę swoją cegiełkę do tematu. Waszego związku już nie ma. Szykuj papiery rozwodowe, pogadaj z adwokatem co i jak, zadbaj o siebie, hobby, rower, to co lubisz, cokolwiek, grzyby, spacer
Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
W moim przypadku sprawa została postawiona jasno i wyraźnie: "jestem z Tobą pomimo zdrady, bo chcę. Bać się powinieneś w momencie, kiedy przestanie mnie obchodzić co robisz."
Miłości nie da się ani obiecać ani założyć, że będzie trwała zawsze. Niemniej jednak zawsze będę uważała, że miłość może się wypalić, może się zdarzyć, że spotkamy kogoś kto okaże się tą "druga połówką", ale wtedy trzeba podjąć dojrzałą decyzję o zakończeniu związku i rozpoczęciu drugiego. W innym przypadku... to jest zwykłe tchórzostwo, czyli jak nie Zosia to Basia, a może trafi się jeszcze jakaś Marysia?
Żadna noc nie może być aż tak czarna, żeby nigdzie nie można było odszukać choć jednej gwiazdy. Pustynia też nie może być aż tak beznadziejna, żeby nie można było odkryć oazy. Pogódź się z życiem, takim jakie ono jest. Zawsze gdzieś czeka jakaś mała radoś
kasia767 napisał/a:
Miłości nie da się ani obiecać ani założyć, że będzie trwała zawsze. Niemniej jednak zawsze będę uważała, że miłość może się wypalić, może się zdarzyć, że spotkamy kogoś kto okaże się tą "druga połówką", ale wtedy trzeba podjąć dojrzałą decyzję o zakończeniu związku i rozpoczęciu drugiego. W innym przypadku... to jest zwykłe tchórzostwo, czyli jak nie Zosia to Basia, a może trafi się jeszcze jakaś Marysia?
Dokładnie kończę definitywnie jedno a zaczynam drugie!. Wtedy robię wszystko z czystym sumieniem, że nie krzywdzę kogoś z kim dziele życie... My to wiemy, oni niestety nie, działają pod wpływem emocji, adrenaliny, amoku ... jakby nie oni, nie Ci których poślubiliśmy ...
" Myślisz że cierpisz... tak naprawdę walczysz o szczęście..."
Kochanki są winne, jeżeli uznamy że są normalne. Są egoistkami, są cwane i wyrafinowane. Jeśli uznamy że faceci są jacy są, to kochanki to k.... i dziwki. Nie oszukujmy się, szanująca sie kobieta, nawet jak jej się facet podoba, ma to coś, nie pójdzie z nim do łóżka jeśli wie że ma żonę.
Ale k... i dziwka pójdzie, i to szybko, licząc na prezenty, mozliwość spędzania ciekawie czasu, wspólne wyjazdy, kolacyjki, pochwalenia sie przed znajomymi, ooooo proszę mam faceta. Kochanki to głupie baby, bez zasad moralnych, a "moja" to nawet do kościoła chodziła i z moim mężem, może i tam chciała sie pokazać, że ją stać na faceta.
kasia767 napisał/a:
Miłości nie da się ani obiecać ani założyć, że będzie trwała zawsze. Niemniej jednak zawsze będę uważała, że miłość może się wypalić, może się zdarzyć, że spotkamy kogoś kto okaże się tą "druga połówką", ale wtedy trzeba podjąć dojrzałą decyzję o zakończeniu związku i rozpoczęciu drugiego. W innym przypadku... to jest zwykłe tchórzostwo, czyli jak nie Zosia to Basia, a może trafi się jeszcze jakaś Marysia?
Oczywistym jest, że nie można nikomu zagwarantować uczucia do grobowej deski ( choć kłóci się to trochę z tym, co przysięgaliśmy przed ołtarzem )...Tak, jak wcześniej ktoś napisał : zmieniamy się, zmienia się nasza postawa, nasze wymagania, nawet nasze poglądy...Może się okazać, że pewnego dnia budzimy się rano i stwierdzamy, że właściwie niewiele nas łączy z naszym partnerem...Wtedy decyzja powinna być jednoznaczna i uczciwa...odchodzę...
Ale zauważcie, że cały wątek nie dotyczy naszych partnerów i tego, w jaki sposób próbują lub nie poukładać nasze relacje, słuszności ich poczynań...
Moje założenie było takie, że oni już to zrobili : mają kochankę/kochanka i to o nich cały wątek...
Czy możemy dyskutować o jej/jego ( kochanki/kochanka) moralności właśnie w aspekcie wejścia między dwoje ludzi pozostających w związku ? Czy możemy ją/jego oceniać, obwiniać czy nie, ponieważ nie była/nie był z nami związana/y żadnymi zobowiązaniami, żadną umową...?
Ale zauważcie, że cały wątek nie dotyczy naszych partnerów i tego, w jaki sposób próbują lub nie poukładać nasze relacje, słuszności ich poczynań...
Moje założenie było takie, że oni już to zrobili : mają kochankę/kochanka i to o nich cały wątek...
Czy możemy dyskutować o jej/jego ( kochanki/kochanka) moralności właśnie w aspekcie wejścia między dwoje ludzi pozostających w związku ?
Myślę, że winy czy "niewiny" kochanki/ka nie można rozpatrywać w oderwaniu od decyzyjności zdradzającego, bo uzyskamy nieprawdziwe wnioski. Istotą rzeczy jest to, że zdradzający samodzielnie i dobrowolnie podjął decyzję o zdradzie. Kochanka/ek go nie przekupiła, nie zastraszyła, nie zmusiła, nie namówiła do związku z nią. Dajmy na to, że od początku miała/miał świadomość, że ktoś nie jest wolny. Tylko co z tego - decyzja nadal należy do zdradzającego i bez niego zdrada nie zaistnieje. Czyli ze strony zdradzającego jest samodzielna decyzja i odpowiedzialność. Niezależnie co zrobi kochanka/kochanek zdrada nie jest wynikiem ich działalności. Oni nie są w stanie sprawić, by ktoś zdradził, nie są w stanie rozbić związku, nie są w stanie "wejść między dwoje ludzi" - rozłam stale jest decyzją zdradzającego. Dlatego uważam, że koniecznym jest by rozważania na temat ich odpowiedzialności szły w parze z rozważaniami na temat odpowiedzialności zdradzającego.
Ja jednak uważam, że narzędzie jak i sprawca są ludźmi, wiec istotami rozumnymi i oboje na równi są winni tego co robią.
Morfeuszu, zapytałam Cię w poście wyże, byś wskazał co konkretnie złego zrobiła Skrzywdzona. Osąd wygłosić jest łatwo, ale kiedy przychodzi do uzasadnienia to bywa, że okazuję się to bardzo trudne. Dyskusja bez argumentacji, dyskusja typu "tak, bo tak" czy "nie, bo nie" dla mnie jest bez sensu, bo nic z tego nie wynika.
Wydaje mi się, że aby zrozumieć czy kochanka/kochanek są winni należy sięgnąć do podstaw tego, na czym ukształtowała się nasza cywilizacji, by móc łatwiej odpowiedzieć na to pytanie, mianowicie do dekalogu. Prosty i jasny system wartości. Tyle tylko, że współcześnie niewiele osób w ogóle z niego korzysta, czy choćby się do niego odnosi. W obecnych czasach wartości moralne zacierają się, stały się bardzo rozluźnione. Wg dekalogu, przynajmniej moim zdaniem kochanek czy kochanka zawsze będą winni złego wpływu na małżeństwo, bo wchodzą między ludzi związanych sakramentem, w związek w każdym razie uświęcony (bo sakrament to dla mnie raczej rwynalazekr1; chrześcijaństwa, dekalog pochodzi natomiast z czasów biblijnych, a żeby być w zgodzie z prawdą należałoby pewnie powiedzieć, że z czasów Mezopotamii, od Hammurabiego, ale to tak na marginesie). I chyba nie istotne jest to czy związek faktycznie żyje czy jest w stanie rozkładu, bądź martwy. Jak długo ludzi wiąże choć cząstka tego, co ich połączyło i doprowadziło do małżeństwa, pewnie tak długo można mieć nadzieję, ze wszystko da się naprawić, oczywiście przy wspólnym wysiłku małżonków.
Z drugiej jednak strony małżonek zdradzający też jest winien w myśl tego samego przykazania. I wszystko jasne. Wina zostaje rozłożona.
To chyba tyle jeśli chodzi o podstawy i jakieś , mniej lub bardziej udane odniesienie do religii, moralności czy etyki.
Dziś sprawa nie jest już taka prosta. Chyba głownie dlatego, że pozbyliśmy się norm które regulowały kiedyś nasze życie. Z jednej strony nas ograniczały, z drugiej jednak wiedzieliśmy dzięki nim co wolno czego nie wolno, z czym wiążą się przykre konsekwencje.
Mówimy też że świat nie jest czarno-biały, że są odcienie szarości. Pewnie tak jest, ale w tym momencie pojawia się relatywizm. Płynność granic. I nie ma już jednego jasnego kryterium, które można zastosować wobec wszystkich, jest natomiast wiele przypadków, które trzeba rozpatrywać indywidualnie. Niby dobrze, tylko w ten sposób nie uzyskamy jednoznacznej odpowiedzi. Zawsze będzie ktoś winny w jakimś stopniu. W dodatku dochodzi jeszcze wina tego, kto został zdradzony, powiedzmy wina zaniedbania wobec tego, który spróbował zdrady.
Trochę jest to skomplikowaner30;
Kochanka czy kochanek zawsze ponoszą winę. Czy to wobec tego, kogo uwiedli czy wobec siebie, ze pozwolili sobie na romans, czy wreszcie wobec skrzywdzonych dzieci. Może różnica polega tylko na tym, że raz w mniejszym stopniu są winni, raz w większym.
Pewnie mniejsza jest odpowiedzialność tych, którzy związali się z połówką z martwego związku, bo oni go nie rozbili (i tutaj można polemizować, kiedy nastąpiła całkowita śmierć związku). Większa zaś tych, którzy w romans uwikłali kogoś ze związku szczęśliwego lub przechodzącego jakiś kryzys, bo to już działanie z premedytacją.
Ale r30; każdy ma rozum i sam decyduje o tym, co robi. W takim razie ponosi za swoje czyny odpowiedzialność i nic nie ma do rzeczy to, że został oszukany (bo nie znał sytuacji, albo nie chciał znać), że się litował nad biednym uciemiężonym przez żoną mężem (i odwrotnie), bo był sam, a nie chciał być sam, ma wszak prawo do szczęścia, jak każdyr30; i tak dalej.
A czy kochanka/kochanek może być ofiarą i cierpieć, mieć poczucie, że została/został oszukany? Oczywiście (przykład Skrzywdzonej). Bo to wszystko kwestia uczuć. Poza tym rzeczywiście bywa tak, że ci jedno z małżonków decydując się na zdradę zastawia coś na kształt pułapki, udając pokrzywdzonego (choć prawda bywa inna) i ludzie łapią się na to, wchodzą dobrowolnie, niejako z litości w taki związek. Dlatego mają prawo czuć się oszukani i wykorzystani. Co jednak nie zmniejsza ich odpowiedzialności za wszystko, bo weszli w związek. I tutaj kłania się dekalog, przekazanie nr 9.
Można być przewrotnym i napisać jeszcze tak: związek małżeński to przeżytek, człowiek natomiast nie jest istotą monogamiczną, wiązanie się z wieloma partnerami w ciągu całego życia to rzecz najzupełniej normalna. Przyjmując takie założenie, nie będziemy mieli problemu rozbijanie związku, zdrady i winy kogokolwiek. A pozostawieni współmałżonkowie? Cóżr30; niech się dostosują i też sobie kogoś znajdą.
Może to jest śmieszne i przykład jest zabawny ale nigdy nie próbowałem narkotyków, nawet trawy (w moim środowisku jest to raczej dość popularne). Z góry zakładam że nie przynosi to żadnej korzyści (świetnie się czuje i beż nich), nie dowartościowuje w żaden sposób, jest to po prostu coś złego, w co nie warto wchodzić itd. A skutki mogą okazać się katastrofalne. Więc nie żałuje później, nie rozpaczam, nie szukam winnych, nie oskarżam o to, że przez nich cierpię. Ale kto co wolir30;.
Morfeuszu, pierwotnie 9 i 10te przykazanie było jednym:"Nie będziesz pożądał domu bliźniego twego,ani będziesz pragnął żony jego,ani sługi, ani służebnicy, ani wołu, ani osła, ani żadnej rzeczy, która jego jest".
Później Kościół wywalił sobie jedno przykazanie z dekalogu (to o obrazach itp.), a 10te rozciął, by pasowało do koncepcji. Zatem nie tyczyło się ono w żadnym razie zdrady, a własności, którą w tamtym czasie była żona na równi z innymi rzeczami czy bydłem. W ogóle jeśli opierać się o Biblię i Stary Testament to przecież mąż mógł sobie niemalże dowolnie odprawić żonę albo mieć ich kilka. A jeśli już powołujesz się na Hammurabiego to powiedzmy sobie szczerze, że kodeks ten regulował istnienie i prawa kochanki, którą nazywał drugą żoną. Dopiero Chrystus nie tak dawno temu wyinterpretował co innego z Pism. Zatem o dekalog ja bym się tak do końca w tym temacie nie opierała. Zresztą jeśli w ogóle opierać się o coś historycznego to dlaczego akurat o dawną kulturę i prawa cywilizacji słabo rozwiniętych. Dlaczego nie wzorować się na Rzymie, który dał podwaliny do współczesnego prawa czy Grecji kolebce filozofii?
Oczywiste dla mnie jest, że bezkompromisowe, ślepe kierowanie się sztywnymi zasadami bardzo ułatwia życie. Nie ma dylematów, wątpliwości co dobre, a co złe. Odpowiedź jest dostępna od razu. Tylko mi się wydaje, że takie podejście do spraw niesie więcej szkody niż pożytku. Bo z całą pewnością oceny nie uwzględniające uwarunkowań zewnętrznych, sytuacyjnych są po prostu wątpliwe. Jeśli zabiłabym człowieka to jednak ma znaczenie czy zrobiłam to strzelając mu między oczy z pistoletu czy po prostu wyskoczył mi pod samochód i go nie zauważyłam albo może jestem producentem fajek i ostrzegam na opakowaniu, że fajki zabijają, ale daję wolny wybór temu co chce je palić.
Natomiast zgadzam się co do płynności granic. I tutaj myślę, że kryterium oceny powinny być intencje i świadomość czyniącego.
Jestem sobie w stanie wyobrazić kochankę, która bierze sobie na celownik żonatego nieszczęśliwego w związku faceta i przedstawia mu fałszywą rzeczywistość, że to niby ona chce z nim związku, relacji, miłości i być razem do końca życia. A tak naprawdę jej celem będzie przelecenie żonatego faceta i postawienie kolejnej kreski w kajeciku. Taka osoba w pełni świadomie ukrywa swoje intencje. I tak, jest bezapelacyjnie naganna moralnie. Niemniej większość kochanek/kochanków, to osoby albo zaangażowane uczuciowo bez niecnych zamiarów, których celem jest związek, a nie upokarzanie czy rozbijanie czegokolwiek, albo osoby niezaangażowane, które chcą seksu i korzystają z woli zdradzającego do zdrady. Przecież jeśli np.: ogłoszę się na portalu X, że szukam faceta do seksu i zgłosi się jakiś żonaty frajer, to jestem winna, że on ma w dupie swoja rodzinę? A jeśli spodoba mi się pan kierownik firmy X i daję mu znaki, że chętnie go przelecę, a jemu w to graj i następuję konsumpcja, to co jestem winna? No wg mnie raczej nie. Jesteśmy dorosłymi ludźmi i nikt nikomu do głowy pistoletu nie przystawia.
Generalnie chcę powiedzieć, iż głównym kryterium oceny moralnej winny być intencje i świadomość.
Ok masz rację z tym dekalogiem. Zapędziłem się za daleko w przeszłość. To jest wgłębianie się w teologię, a nie znam się na tym za dobrze. Miałem na myśli dekalog jako zbiór uniwersalnych zasad. Wydaje mi się, choć mogę się mylić, że dekalogu podobnie jak całej biblii jednak nie należy czytać dosłownie, powiedzmy słowo w słowo. Choćby dlatego, że stworzyła ją odmienna od naszej kultura. Prawdą jest też to, że czerpaliśmy od Rzymian, ale z tego co wiem, tam kobieta również podlegała mężczyźnie.
Jeśli zabiłabym człowieka to jednak ma znaczenie czy zrobiłam to strzelając mu między oczy z pistoletu czy po prostu wyskoczył mi pod samochód i go nie zauważyłam
Oczywiście że jest różnica. W każe jaką się ponosi, ale wina o odpowiedzialność pozostaje.
Przecież jeśli np.: ogłoszę się na portalu X, że szukam faceta do seksu i zgłosi się jakiś żonaty frajer, to jestem winna, że on ma w dupie swoja rodzinę? A jeśli spodoba mi się pan kierownik firmy X i daję mu znaki, że chętnie go przelecę, a jemu w to graj i następuję konsumpcja, to co jestem winna? No wg mnie raczej nie. Jesteśmy dorosłymi ludźmi i nikt nikomu do głowy pistoletu nie przystawia.
Z etycznego punktu widzenia to że się proponuje komuś seks bez zobowiązań też jest złe. Więc wina pozostaje. Religia poza tym mówi o czymś takim jak pokusy. Jedni się opierają nim, inni nie.
Poza tym jest jeszcze jedna kwestia. W świecie takim jak nasz trudno zawsze dobrze ocenić co jest dobre a co złe, bo codziennie jesteśmy bombardowani obrazami, sloganami, filmami w których coś nam wciskają, także i pewne zachowania w tej sferze. Co nie znaczy ze nie ma słowa "zależy".
Oczywiste dla mnie jest, że bezkompromisowe, ślepe kierowanie się sztywnymi zasadami bardzo ułatwia życie. Nie ma dylematów, wątpliwości co dobre, a co złe. Odpowiedź jest dostępna od razu. Tylko mi się wydaje, że takie podejście do spraw niesie więcej szkody niż pożytku. Bo z całą pewnością oceny nie uwzględniające uwarunkowań zewnętrznych, sytuacyjnych są po prostu wątpliwe.
Oczywiście fajnie jest tak jak jest teraz. Sami dla siebie jesteśmy wyznacznikami tego co dobre i złe. Ale takie życie bez zasad prowadzi do chaosu, zasady porządkują, nawet jeżeli są sztywne. Dzisiaj nie ma zasad, jest chaos i nie ma odpowiedzialności. Są ludzie którzy mają coś na kształt wewnętrznego mocnego kręgosłupa etycznego i jest im łatwiej ocenić co dobre a co złe. Ale taki kręgosłup moim zdaniem nie jest wrodzony. Podstawa to jednak wychowanie, potem sami decydujemy czy skorzystamy z czegoś czego nas nauczono czy nie. Niestety takich jest jak na lekarstwo.
Wydaje mi się Marto że to jest jak szermierka, dyskusja bez końca. Każdy kieruje się swoim widzeniem świata. Czasami są rzeczy które trudno wytłumaczyć. Taki wewnętrzny mechanizm, którym się kierujemy.
Ps. Ciekawy jestem opinii Twojego partnera życiowego, starego wygi bob-bob-a, winna czy nie winna?
Ok masz rację z tym dekalogiem. Zapędziłem się za daleko w przeszłość. To jest wgłębianie się w teologię, a nie znam się na tym za dobrze. Miałem na myśli dekalog jako zbiór uniwersalnych zasad. Wydaje mi się, choć mogę się mylić, że dekalogu podobnie jak całej biblii jednak nie należy czytać dosłownie, powiedzmy słowo w słowo. Choćby dlatego, że stworzyła ją odmienna od naszej kultura. Prawdą jest też to, że czerpaliśmy od Rzymian, ale z tego co wiem, tam kobieta również podlegała mężczyźnie.
Jeśli zabiłabym człowieka to jednak ma znaczenie czy zrobiłam to strzelając mu między oczy z pistoletu czy po prostu wyskoczył mi pod samochód i go nie zauważyłam
Oczywiście że jest różnica. W każe jaką się ponosi, ale wina o odpowiedzialność pozostaje.
Przecież jeśli np.: ogłoszę się na portalu X, że szukam faceta do seksu i zgłosi się jakiś żonaty frajer, to jestem winna, że on ma w dupie swoja rodzinę? A jeśli spodoba mi się pan kierownik firmy X i daję mu znaki, że chętnie go przelecę, a jemu w to graj i następuję konsumpcja, to co jestem winna? No wg mnie raczej nie. Jesteśmy dorosłymi ludźmi i nikt nikomu do głowy pistoletu nie przystawia.
Z etycznego punktu widzenia to że się proponuje komuś seks bez zobowiązań też jest złe. Więc wina pozostaje. Religia poza tym mówi o czymś takim jak pokusy. Jedni się opierają nim, inni nie.
Poza tym jest jeszcze jedna kwestia. W świecie takim jak nasz trudno zawsze dobrze ocenić co jest dobre a co złe, bo codziennie jesteśmy bombardowani obrazami, sloganami, filmami w których coś nam wciskają, także i pewne zachowania w tej sferze. Co nie znaczy ze nie ma słowa "zależy".
Oczywiste dla mnie jest, że bezkompromisowe, ślepe kierowanie się sztywnymi zasadami bardzo ułatwia życie. Nie ma dylematów, wątpliwości co dobre, a co złe. Odpowiedź jest dostępna od razu. Tylko mi się wydaje, że takie podejście do spraw niesie więcej szkody niż pożytku. Bo z całą pewnością oceny nie uwzględniające uwarunkowań zewnętrznych, sytuacyjnych są po prostu wątpliwe.
Oczywiście fajnie jest tak jak jest teraz. Sami dla siebie jesteśmy wyznacznikami tego co dobre i złe. Ale takie życie bez zasad prowadzi do chaosu, zasady porządkują, nawet jeżeli są sztywne. Dzisiaj nie ma zasad, jest chaos i nie ma odpowiedzialności. Są ludzie którzy mają coś na kształt wewnętrznego mocnego kręgosłupa etycznego i jest im łatwiej ocenić co dobre a co złe. Ale taki kręgosłup moim zdaniem nie jest wrodzony. Podstawa to jednak wychowanie, potem sami decydujemy czy skorzystamy z czegoś czego nas nauczono czy nie. Niestety takich jest jak na lekarstwo.
Wydaje mi się Marto że to jest jak szermierka, dyskusja bez końca. Każdy kieruje się swoim widzeniem świata. Czasami są rzeczy które trudno wytłumaczyć. Taki wewnętrzny mechanizm, którym się kierujemy.
Ps. Ciekawy jestem opinii Twojego partnera życiowego, starego wygi bob-bob-a, winna czy nie winna?
czy winna jest ta trzecia? Oczywiście , że tak!!!! Gdy rozpoczynając romans wiedziała, że facet ma żonę to jest winna w 100%.
Choć ostatnio rozmawiałam z jedną kochanką i ona twierdzi, że nie jest winna bo jest wolna-po rozwodzie i ona nikogo nie krzywdzi. Na moje pytanie, że przecież facet ma żonę i dzieci i niejako ich krzywdzi odpowiedziała, że to jego problem, wie chyba co robi, wie, że zdradza!!!!!
Jeden argument jaki się ciągle pojawia mówiący za brakiem winy kochanka to ten, że on/a nic nam nie przysięgali, nie było żadnej umowy pomiędzy zdradzoną a kochanką męża itd.
Jednak, czy możemy robić wszystko, co nam się podoba jeśli tego nie uzgodniliśmy z innymi? Mogę zniszczyć komuś kwiaty w ogródku? (przecież wcale się z tym kimś nie umawiałem!)
Każdy kto skończył już parę latek życia jest chyba istotą rozumną i wie, jakie działania mogą mieć skutki dla innych osób. Nie dopuszczam toku rozumowania typu; "to mąż ją zachęcał, wydał zgodę". Przecież kochanka mając świadomość, że rozwala małżeństwo krzywdzi MAŁŻEŃSTWO - i nie ma znaczenia, czy to za zgodą jednej ze stron. Małżeństwo z kolei to dwie osoby, a nie jedna.
Przestańmy patrzeć egoistycznie na problem "jak dotyczy mnie, to ok, ale innych, to już ich sprawa"
Przykład; Małżeństwo posiada samochód (jest przecież męża i żony razem). Mąż prosi kochankę; Rozwalmy samochód (mówi, że to jego, choć kochanka zazwyczaj ma świadomość, że jest wspólny). Ona się zgadza. Ma prawo? Wg mnie nie, bo nie pytała żony o pozwolenie!!!
Jeśli zagłębić się w dogmatykę etyczną, to mogłoby się okazać, że kochanka bardzo często będzie ofiarą. Z jej perspektywy przecież nierzadko tak właśnie jest. Na szczęście mamy prawo do odczuwania nieograniczone żadną dogmatyką. W momencie kiedy wiedziała o tym, że w życiu pana jest żona czy partnerka, powinna się wycofać. Ja wiem, że "żona go nie rozumie, że wcale ze sobą nie śpią...", ale skoro tak jest, to dlaczego nadal ten związek trwa? Bo mają wspólny biznes tudzież inne zależności wręcz nierozwiązywalne. Bzdura oczywiście, bo kiedy się czegoś chce, to wszystko jest rozwiązywalne. No ale w taki sposób można mieć i kochankę i żonę. Jest gdzie pójść na seks bez zobowiązań i ma kto gacie wyprać. Fajnie.
Często zastanawiam się czy kobiety (mężczyźni również) pakujący się w związek z żonatym (związanym w inny sposó, myślą o tym, że ten potencjalny partner łże w żywe oczy? Z praktyki wynika, że bardzo często nie. Co ciekawe w ogóle nie zastanawiają się nad tym, że skoro potrafi oszukiwać żonę, to również będzie potrafił oszukiwać kochankę. Rzadko zadają sobie pytanie: "czego oczekuję?". To jest chwila, impuls, czasami dłuższy związek, z którego kochanka dostaje najczęściej stek bzdur i kłamstw. Nie jest moim celem obrona kochanek. Już moja babcia mówiła, że "jak suka nie da, to pies nie weźmie" i miała słuszną rację. Jednak nie można winić tylko tej trzeciej. Wina zawsze leży gdzieś pośrodku. Zwłaszcza jeśli to "nasze szczęście wiarołomne" od samego początku łże, że jest wolny na przykład...
Każda wina powinna być rozpatrywana indywidualnie. Czasami znajdują się jakieś tam okoliczności łagodzące jedną czy drugą stronę. My odczuwamy zdradę tak lub inaczej. To co dla jednego będzie "niewinnym skokiem w bok" dla drugiego będzie kataklizmem burzącym całe życie. Cały widz polega na tym, żeby w momencie zawierania związku mieć podobne zapatrywania moralne. Ale kto z nas o tym myśli w euforii zakochania?
Żadna noc nie może być aż tak czarna, żeby nigdzie nie można było odszukać choć jednej gwiazdy. Pustynia też nie może być aż tak beznadziejna, żeby nie można było odkryć oazy. Pogódź się z życiem, takim jakie ono jest. Zawsze gdzieś czeka jakaś mała radoś
Ja uważam ,że kochanka jest winna!Od samego początku wiedziała,że mój mąż nie jest wolnym człowiekiem.Widziała zdjęcia na nk naszej rodziny.Widziałam,że byliśmy długoletnim małżeństwem a dzieci są małe (4,5 i 3 latka)My w małżeństwie przechodzilismy kryzys związany z urodzeniem się się dzieci i ze stratą jednego z bliźniąt.Fakt nasze małżeństwo się zmieniło ,bo dotknęła nas tagedia i urodziny naszych dzieci na,które czekaliśmy 7 lat.Z nimi przybyło obowiązków ,które akurat przerosły mojego męża.W tygodniu rano wychodził do pracy późnym wieczorem wracał wtedy dzieci już spały albo jeszcze spały!!!!Przychodził weekend i on oczekiwał spokoju......a tu pieluchy ,kupy i płacz dzieci......Ja zmęczona po całym tygodniu i rozdrażniona,on również.....bo według niego nie potrafiłam zająć się dziećmi, bo one ciągle płaczą i są nieznośne.
W 2005 roku kiedy urodziła się starsza córka obiecywał ,że weżmie zaległy urlop i pomoże mi przy dziecku......nie wziął za to sprowadził swoją matkę do nas.......na marginesie powiem że właśnie wtedy dosięgła nas tragedia bo straciliśmy jedno z bliźniąt.W szpitalu córka na oddziale wcześniaków....a ja w depresji bez wsparcia. od niego.....Oczywiście on też to jakoś przeżywał.....ale ja ? czy on o nie wtedy pomyślał?.....po roku urodziła się druga córka.......
On w wolnych chwilach w pracy buszował po nk.......odświeżył stara znajomość z koleżanką ze szkoły.....ona ? fakt wolna.....brzydka stara panna,której nikt nie chciał.....i stała się jego przyjaciółką.....on się jej zwierzał jaki to ma kocioł w domu ,że żona się zmieniła.......taka jędza!!! więc go pocieszała jak umiała.To do niej uciekał ,bo tam miał spokój ona go chętnie przyjmowała ,bo miała swój cel w tym.Jej zegar biologiczny nie miłosiernie przyspieszył....i trzeba coś z tym zrobić.....Po trupach do celu wiedziała czym go przyciągnąć : spokojem i komplementowaniem......właśnie tym czego brakowało w naszym małżeństwie........Ja wiem ,że nasze relację mogliśmy naprawić potrzebowaliśmy czasu ,by ochłonąć po śmierci naszego dziecka i narodzinach córek,bo nasze życie przewróciło się do góry nogami tak nie oczekiwanie....ale pojawiła się ona......i niestety mąż okazał się egoistą i nie odpowiedzialnym człowiekiem ,bo wybrał ją i rzekomy szacunek ,który ona mu daje......Jestem tylko ciekawa czy po 13 latach jak z nią spędzi......też tak będzie czuł?
Isiu rozumiem Cię, bo jak sama wiesz mam to samo. Koleżanka z pracy, rozwódka, po wielu nieudanych związkach z żonatymi facetami, znów wyciąga łapę po żonatego. Jak to on mi tłumaczył, że obca kobieta wysłuchała jego problemów i tak to się jakoś stało, że wylądowali w łóżku a później się w niej zakochał. Ja nie szukałam kolegów do pocieszenia, tylko podjęłam walkę o nasze małżeństwo, ale mój mąż już był tak zakochany, że olał to wszystko. Iwona wiedziała, czyjego męża bierze, bo wcześniej znała mnie a dopiero później poznała mojego męża. Jest winna jak najbardziej rozpadu mojego małżeństwa, bo sama go naciskała, by odszedł ode mnie. Najbardziej boli mnie to, że bierze rozwód nie tylko ze mną ale i z naszym synem, który jest na równi wrogiem ze mną w całej tej sytuacji. Od ponad miesiąca tatuś nie raczył w żaden sposób skontaktować się z synem. Nawet nie przysłał jednego eska, nie mówiąc o zadzwonieniu. To tak strasznie boli. W czym zawiniło mu dziecko, skoro przestał kochać jego matkę?. Mam wielka nadzieję, że Iwonka za jakiś czas pokaże mu swoje prawdziwe oblicze, kobiety apodyktycznej, kontrolującej go na każdym kroku, bo będzie to robiła z obawy, że kolejny żonaty wymknie się z jej diabelskich szponów.
Bardzo bolesne to co przeżyłaś Isia. Jednak Twoja historia w pełni oddaje sens zdrady i głupotę zdradzających. Oni się po prostu łudzą, że gdzie indziej będzie lepiej, zabierają kitę przy pierwszych lepszych problemach.A niestety życie chyba w większości składa się z wielkich trosk i małych radości. Więc może każdy z nas powinien prowadzić takie schizofreniczne życie, realne w domu i idylliczne z kochanką. To oczywiście żart. Nie wszyscy dojrzewają do małżeństw, dzieci. Chcą, ale potem się okazuje, że to ich przerasta, że fajniej jest mieć całe życie motylki w brzuchu.
A czy kochanka winna. Nie wiem, ja uważam, że nawet jeżeli winna, to nie żona powinna ją rozliczać z winy. Żona rozlicza męża i tylko jego wina powinna się dla niej liczyć. Często tu czytam obelgi na kochanki i jednocześnie zero obelg lub bardzo niewiele na tych samych mężów. Uważam, że to mechanizm wyparcia.Żony chcą jak najwięcej winy zrzucić na kochankę, by jak najmniej zostało dla męża.Bo przecież jemu starają się wybaczyć i dalej z nim żyć. A tak nie powinno być. dajmy spokój kochankom, one dla nas są nikim, pogódźmy się, że żyjemy z Gadami, Gadom próbujemy wybaczyć, itp.Nie wybielajmy ich win. Tym bardziej, że żonaci mężczyźni potrafią takie rzeczy opowiadać kochankom, że głowa mała, włącznie z toczącą się sprawą rozwodową. Ja o owej Pani w ogóle nie myślę, choć chciałabym ją spotkać i na wrzucać jej, a jakże.Jednak cała wina leży po jego stronie.
I stwierdzenie, że jak suka nie da to pies nie weźmie, jest dla mnie uwłaczające ludzkiej godności.Gdy wypowiada je facet, sam zniża się do poziomu bezwolnego zwierzęcia kierującego się instynktem,a nie rozumem. Ja wychodzę z założenia, że nikt facetowi nie nakazuje brać. sam wybiera. A jak rozłoży mu się na ulicy tuzin kobiet, to też wtedy rozgrzeszymy swoich facetów, bo przecież suka dała???To ja jednak wolę poszukać takiego co ma rozum, chociaż szczątkowy.
Tami ,ja się wcześniej może źle wyraziłam.....ona jest współwinna tej tragedii....dlatego ,bo o mnie i o dzieciach wiedziała i wykorzystała kryzys w naszym małżeństwie.Ale de facto mój mąż jej na to pozwolił ,bo chciał się zabawić......raczej nie planował ,że się zakocha , ale stało się inaczej.
Ja wiem ,że największą winę za to ponosi mój mąż ,bo dopuścił do tego z pełną świadomością.Nic go nie tłumaczy.....ale ona? świadomie uczestniczyła z nim w kłamstwie...i spęłną świadomością w chodziła w nasz związek wykorzystywała słabe punkty z korzyścią dla siebie....
Próbuję czytać te niektóre posty i ledwo łykam te treści. Ludzie, czy nie zauważacie, że widzenie świata dyktują wam własne emocje? System prawny nie może opierać się na ocenie emocjonalnej, wartością jego jest bowiem odarcie z wszelkich emocji i ocena wyłącznie przy pomocy rozumu i faktu.
Tak jak ja to widzę, jesteście skrzywdzeni emocjonalnie, ale przecież złych emocji nie możecie w pełni kierować do zdradzaczy, na których nadal wam zależy. Stąd bufor dla nich w postaci kochanki, którą można uczynić jedyną winną. Na podobnej zasadzie wieki temu odbywały się polowania na czarownice, które to kobiety obwiniano o wszystko co możliwe, sprowadzanie mężczyzn na złą drogę, koklusz, gradobicie czy problemy z dojeniem krów.
Cytat
LSR napisał/a:
Jeden argument jaki się ciągle pojawia mówiący za brakiem winy kochanka to ten, że on/a nic nam nie przysięgali, nie było żadnej umowy pomiędzy zdradzoną a kochanką męża itd.
Jednak, czy możemy robić wszystko, co nam się podoba jeśli tego nie uzgodniliśmy z innymi? Mogę zniszczyć komuś kwiaty w ogródku? (przecież wcale się z tym kimś nie umawiałem!)
Czy możesz wytoczyć sprawę sądową za te kwiatki? Jak najbardziej. A kochance za "ukradzenie" męża - dobrze wiesz, że nie, bo sąd od razu stwierdzi, że mąż ma wolną wolę i może robić co chce i będzie po rozprawie. Ot i cała analogia pryska.
Cytat
Każdy kto skończył już parę latek życia jest chyba istotą rozumną i wie, jakie działania mogą mieć skutki dla innych osób. Nie dopuszczam toku rozumowania typu; "to mąż ją zachęcał, wydał zgodę". Przecież kochanka mając świadomość, że rozwala małżeństwo krzywdzi MAŁŻEŃSTWO - i nie ma znaczenia, czy to za zgodą jednej ze stron. Małżeństwo z kolei to dwie osoby, a nie jedna.
A z czego ma wynikać ten obowiązek dla kochanki dla zainteresowania się sprawą, w co i jak uwikłany jest ten pełnoletni facet i czyje interesy swoim działaniem może naruszyć? Przecież to absurd totalny. Całe to rozumowanie jest idiotyczne, a robi się takie, bo zabierasz wolną wolę i prawo do decydowania przez zdradzacza. I żeby to jakoś uzasadnić na siłę wrzucasz jakąś dziwną potrzebę odpowiedzialności, rozeznania sytuacji na głowę kochanki. I wychodzą głupoty.
Co jest, kochanka ma stać na straży moralności zdradzającego męża?
I co, ma dzwonić na 112 i co zgłosić, z jakiego paragrafu? A może do żony ma się zgłosić i otrzymać masę wyzwisk za oczernianie idealnego "ukochanego mężusia"?
Sugeruję najpierw kubeł zimnej wody, a potem ponowne, spokojne rozważenie tematu.
Ja wychodzę z założenia, że każdy zapłaci za swoje grzechy, w moim życiu ta teoria się sprawdza, jak patrzę na innych też. Tak więc i kochanki i mężowie będą płacić. Uważam, że za zdradę należy się wilczy bilet i podziwiam tych , którzy takowy dali swoim partnerom. Nie wierzę w cudowne związki po zdradzie, wielkie olśnienie i Bóg Jeden wie co. Tak wielkiej krzywdy się nie zapomina, a tego kto nas skrzywdził nigdy już nie będzie się traktować jak kiedyś.Znam jeden udany związek po zdradzie. Jednak zdrada była obustronna, jednorazowa, a związek ten jest bardzo partnerski, bardziej przyjacielski i biznesowy niż damsko-męski. Nie umiem tego wyjaśnić inaczej. U mnie jednak minęło 5 m-cy od domniemanej zdrady i jest tylko gorzej.Z dnia na dzień utwierdzam się, że Go nie chcę i tylko czekam na odpowiedni moment.
Batoo....kochanka powinna ze względu na moralność nie wchodzić w taki związek.To powinna zrobić dla samej siebie,by móc rano bez problemu spojrzeć sobie w oczy.....