Tomek040184 zwróć uwagę gdzie piszesz komentarze bo chyba nie tutaj chciałeś je zostawić.
Tomek040184
02.10.2024 06:46:57
Życzę powodzenia na nowej drodze życia. Chociaż z reguły takim ludziom nie wierzę. Swoją drogą przecież kochanka też zdradzalaś i żyłaś wiele lat w kłamstwie.
Rozumiem że każdy szczęście po swojemu i
Tomek040184
20.09.2024 01:07:22
Dobra to ja dorzucę swoją cegiełkę do tematu. Waszego związku już nie ma. Szykuj papiery rozwodowe, pogadaj z adwokatem co i jak, zadbaj o siebie, hobby, rower, to co lubisz, cokolwiek, grzyby, spacer
Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
Bob-odpowiem pytaniem na pytanie-czy tego,że partner nie zdradzi można być w 100% pewnym nawet jak do zdrady nie doszło?
W 100%?Gdzieś już tu przewinął się taki wątek i inni przyznawali,że przecież takiej pewności nikt nie może niestety mieć.Pewnym można być tylko za siebie,choć i tu niektóre osoby mogłyby zaprzeczyć
Wiesz-ja myślę,że terapia jest owszem,czasami potrzebna ale nie zgodzę się,że to warunek konieczny!
Z kilku przyczyn-a jedną z nich jest to,że NIE KAŻDY potrafiłby tak zupełnie otworzyć się przed obcym człowiekiem i opowiadać o swoich bardzo intymnych sprawach!
Zresztą chciałabym zapytać innych osób z forum,które po zdradzie pozostały w związku i którym dobrze się teraz układa:czy Wy wszyscy byliście na wspólnej terapii i czy właśnie ona sprawiła,że powróciło w 100% zaufanie?
Uważam bob,że przesadzasz.Czytałeś mnie uważnie?Napisałam,że uczyłam się zaufania OD NOWA i choć nie mam go jeszcze 100%,to się do tego zbliżam!Nie nazwałabym tego problemem z odbudowaniem zaufania.
Dokładnie tak jak napisała Kasia-jestem czujna.
Bob,mam niejasne wrażenie,że kładąc nacisk na te pytania,chcesz mi w jakiś sposób udowodnić swoją teorię,że nie jest możliwe odbudowanie związku po zdradzie.
Z kilku przyczyn-a jedną z nich jest to,że NIE KAŻDY potrafiłby tak zupełnie otworzyć się przed obcym człowiekiem i opowiadać o swoich bardzo intymnych sprawach!
Anice, jeśli taki ktoś zdradził, a NIE POWINIEN, to nie wierzę w takiej sytuacji w istnienie czegoś, czego nie można. Bo to śmieszne, zdradzić mógł, a do psychologa nie może. Bo to jest proste do zinterpretowania: robić coś dla samego siebie (zdradzać), to mogę, ale przyznać się do tego, co zrobiłem, to już nie.
Anice, ja w takim podejściu nie widzę żadnego konkretu, na którym miałbym zbudować budowlę o nazwie "więcej nie zdradzi".
Cytat
Bob-odpowiem pytaniem na pytanie-czy tego,że partner nie zdradzi można być w 100% pewnym nawet jak do zdrady nie doszło?
W 100%?Gdzieś już tu przewinął się taki wątek i inni przyznawali,że przecież takiej pewności nikt nie może niestety mieć.
Anice, w okresie od początku znajomości do chwili zdrady przede wszystkim zakłada się pewien obraz człowieka. Bazuje się na jego czynach, ale i na słowach. Z każdym kolejnym czynem człowieka, zbiór rzeczy, wiedzy o nim wzrasta. Po zdradzie jest ten problem, że w tym zbiorze pojawia się konkret, nad którym ciężko przejść do porządku dziennego. Wg mnie żeby się dało, muszą w tym zbiorze także pojawić się inne konkrety - nie słowa, ale konkrety, do zbilansowania tej zdrady. Bo same słowa to za mało. One są dobre do momentu zdrady, a po zdradzie nie wystarczą. Takim konkretem może być otworzenie się właśnie przed psychologiem. Nie w zaciszu domowym, gdzie można pleść to, co się chce, gdzie często od razu jest podatny grunt na jakąkolwiek opowieść. Psycholog, jego niewygodne pytania, które w miarę szybko zweryfikują prawdziwość historii i faktyczne intencje.
Cytat
Napisałam,że uczyłam się zaufania OD NOWA i choć nie mam go jeszcze 100%,to się do tego zbliżam!Nie nazwałabym tego problemem z odbudowaniem zaufania.
Dokładnie tak jak napisała Kasia-jestem czujna.
Anice, ale o czym Ty piszesz? Jak Ty chcesz się uczyć zaufania, na czym to polega? Że każdego dnia przekonujesz sama siebie, że to był jednorazowy przypadek i więcej się to nie zdarzy? I co, jak minie kolejnych 1000 dni, w których każdego dnia będziesz sobie to powtarzać, to zaufanie powróci? To może lepiej dać sobie usunąć to wspomnienie np. metodą hipnozy, będzie szybciej
Anice, przecież to nie chodzi o Twoje subiektywne odczucie. Zdrada jest faktem obiektywnym. I wg mnie tylko przez obiektywne działanie uzyskasz ponowne zaufanie. A do tego jest potrzebny ktoś zewnętrzny, ktoś spoza układu emocjonalnego, kto wysłucha i pomoże wyjaśnić sytuację. I nie pozwoli oszukiwać żadnej ze stron: jednej - drugą, bądź tej drugiej - samą siebie.
Cytat
Bob,mam niejasne wrażenie,że kładąc nacisk na te pytania,chcesz mi w jakiś sposób udowodnić swoją teorię,że nie jest możliwe odbudowanie związku po zdradzie.
Anice, wg mnie jest możliwe, w efekcie rozwoju jednostek, co w efekcie da rozwój związku. Koniec z budowaniem fałszywych wyobrażeń, koniec z subiektywizmem. Zdrada pokazała, że dotychczasowy sposób "pobożnych życzeń", się nie sprawdził. Czas na nowe otwarcie, na nową rzeczywistość. Można by zacytować za Morefuszem "Welcome to the real world"
Anice, wracanie do starego układu, starej metody zamiecenia pod dywan i przekonania siebie, że nic się nie stało, nie jest rozwojem. Jest stagnacją. I nie rozwiązuje żadnych problemów, które doprowadziły do zdrady. Nie widzę w takiej sytuacji żadnych podstaw, żeby zdradzający nie zrobił tego ponownie za jakiś czas. I o tym właśnie piszę.
Bob,doprawdy żałuję,że nie mam teraz czasu,żeby analizować dokadnie Twój długaachny post.
Ale zapytam-czy Ty jesteś terapeutą?Psychologiem albo psychiatrą,że uważasz,że tylko tak jak Ty uważasz powinno się zrobić,bo inaczej NICI ze związku?A najpewniej-ponowna zdrada ze strony partnera?
Jak wspominałam aktualnie chodzę na terapię i pani psycholog NIGDY nie powiedziała mi czegoś takiego jak Ty.
Uważasz,że jesteś lepszym specjalistą?
I uważasz,że przekonałabym męża Twoimi słowami,że jak "dla siebie zdradził" ,to niech "dla mnie"idzie na wspólna terapię?
Z Twoich słów wynika,że jeżeli partner po zdradzie nie pójdzie na wspólną terapię-to ZNACZY,ŻE NA PEWNO ZNÓW ZDRADZI!
Z tym,to ja się akurat nie zgodzę.
Bo może być tak,że ktoś pójdzie na terapię,będzie żałował,będzie mówił,że rozumie swój błąd-a i tak to znów zrobi!
TERAPIA NIE JEST GWARANCJĄ!Na jakiej podstawie sądzisz,że jest?
Nie mam zamiaru tłumaczyć Ci jak wyglądały moje wszystkie dni PO ZDRADZIE i jak UCZYŁAM się ponownie zaufania.Bo talk to u mnie wyglądało-na początku było go bardzo mało i stopniowo -coraz więcej.Na podstawie tego np.JAKI ON DLA MNIE TERAZ JEST!Psycholog-nie jest"jedynym konkretem".
Możesz tego nie rozumieć ale ja swoje wiem.
I nie przekonałeś mnie.Ani nie przekona mnie Twój kolejny,kilometrowy wywód .
Nie zamiatam problemu "pod dywan"-i on o tym wie.
Na jakiej podstawie sądzisz,że ja przekonuję siebie,że nic się nie stało?
Przeczysz sam sobie-raz pytasz,czemu mam problem z odbudowaniem zaufania-a raz,że przekonuję siebie,że nic się nie stało.
Skąd Wiesz,jak wygląda teraz nasz związek-żeby osądzać,że nie ma podstaw,żeby zdradzający nie robił ponownie tego za jakiś czas?
Czy nowa rzeczywistość,może być tylko po wspólnej terapii??
I tak uważam,że po prostu nie wierzysz,że ta odbudowa związku jest możliwa!
I ja nadal proszę,żeby wypowiedziały się w tym temacie osoby,które zostały po zdradzie i którym dobrze się układa.
Np Kuczkę i Kasię767 lub inne.
I tak uważam,że po prostu nie wierzysz,że ta odbudowa związku jest możliwa!
Anice, tak jak pisałem kilka postów wyżej, wszystko jest kwestią jaki to ma być związek. Potrafię sobie świetnie wyobrazić taki, w którym wspólnym mianownikiem są dzieci, dom, a zaufanie do niczego nie służy. To o czym napisałem, dotyczy odbudowy związku,w którym ZAUFANIE jest spoiwem, nie gościem.
Sama sobie odpowiedz, na czym Ty budujesz swój związek.
Wspólna terapia jest wg mnie dobrym sposobem na uwiarygodnienie intencji. Nie sposobem na uratowanie związku, bo tych sposobów jest wiele. Ot, można przez lata się oszukiwać, wybaczać kolejne zdrady i tak "dociągnąć" do emerytury. To też jest jakiś sposób na związek. I pewnie można mieć też w tym jakieś chwile wewnętrznego szczęścia.
Chodzi mi o prostą logikę, jeśli ktoś mówi, że kocha, potem zdradza, to ponowne mówienie, że znów kocha jest obarczone fałszem. Bo może mówi tak samo, jak przed zdradą. A potem znów zdradzi. Proste. Jeśli faktycznie przeszedł po zdradzie przemianę, to uważam, że należy się o tym dowiedzieć. Nie zaufać, bo zaufanie nie działa.
Zobacz Anice, sama popadasz w taką sprzeczność. Z jednej strony piszesz o braku zaufania, a z drugiej strony ufasz słowom. Czyli co, jaki jest klucz do tego wyboru, czemu ufać a czemu nie? Czy ten klucz to nie jest chcenie?
Cytat
Jak wspominałam aktualnie chodzę na terapię i pani psycholog NIGDY nie powiedziała mi czegoś takiego jak Ty.
A dlaczego miałaby Ci powiedzieć? Nie słyszałem, żeby to psycholog był od tego, żeby mówić.
Zwróć uwagę, że tutaj na forum piszesz, bo sama chcesz. Jeśli tam, u psychologa, będziesz chcieć o tym mówić, to wtedy będziesz mogła o tym rozmawiać. Każdy człowiek sam dojrzewa, nie słyszałem, żeby psycholog ciągnął kogoś za uszy do góry.
Cytat
I uważasz,że przekonałabym męża Twoimi słowami,że jak "dla siebie zdradził" ,to niech "dla mnie"idzie na wspólna terapię?
Anice, wg mnie on powinien tam pójść z Tobą dla własnej potrzeby. Bo przecież widzi, że jest jakiś problem w związku z Tobą, tak? Chce jakoś pomóc to rozwiązać?
Cytat
Bo może być tak,że ktoś pójdzie na terapię,będzie żałował,będzie mówił,że rozumie swój błąd-a i tak to znów zrobi!
Może tak, a może nie, wszystko zależy jakim jest człowiekiem. Na pewno będzie miał okazję zrozumieć, jaki ogrom zniszczeń spowodował. I to nie będzie przekaz emocjonalny, w który facetowi ciężko uwierzyć, ale coś bardziej namacalnego. I jeśli jest tam w środku jakiś człowiek, to spróbuje w końcu być szczery. Tak mi się wydaje.
Cytat
Nie mam zamiaru tłumaczyć Ci jak wyglądały moje wszystkie dni PO ZDRADZIE i jak UCZYŁAM się ponownie zaufania.Bo talk to u mnie wyglądało-na początku było go bardzo mało i stopniowo -coraz więcej.Na podstawie tego np.JAKI ON DLA MNIE TERAZ JEST!
Anice, zwracasz uwagę na efekt, nie znając przyczyn. To Twoje życie, ale w moim przypadku sam efekt to za mało. A może np. odziedziczyłaś spory spadek, i on jest taki z tej przyczyny?
A może jest taki, bo nie chce, żebyś mu wisiała u gardła? Widzisz Anice, przyczyn może być wiele. Może to miłość. A może nie.
Cytat
I nie przekonałeś mnie.Ani nie przekona mnie Twój kolejny,kilometrowy wywód
Anice, ja mam nadzieję, że na takich dyskusjach ktoś może skorzystać, dlatego biorę w nich udział. I wcale nie zawężam potencjalnych odbiorców tylko do Ciebie. Masz swoje stanowisko i dobrze. Potencjalny czytelnik sam odniesie rzeczy do siebie, przemyśli i stwierdzi jak ma postępować.
Cytat
Na jakiej podstawie sądzisz,że ja przekonuję siebie,że nic się nie stało?
Przeczysz sam sobie-raz pytasz,czemu mam problem z odbudowaniem zaufania-a raz,że przekonuję siebie,że nic się nie stało.
Na podstawie Twoich słów. Nie przeczę, jeśli raz pytam, to nie twierdzę, po prostu pytam. Pytanie nie jest stwierdzeniem. Służy do uzyskania odpowiedzi, nie przemycenia jakichś treści.
Cytat
Skąd Wiesz,jak wygląda teraz nasz związek-żeby osądzać,że nie ma podstaw,żeby zdradzający nie robił ponownie tego za jakiś czas?
A jak wyglądał przed zdradą, że były te podstawy do zdrady? Czy może też nie było?
A jeśli to drugie, to co się zmieniło, żeby nie mogło być za jakiś czas powtórki? Przecież zdradzić drugi raz jest dużo łatwiej, niż za pierwszym razem.
Anice, jeśli szukasz tutaj potwierdzenia własnego widzenia sytuacji, to wydaje mi się, że to nie jest dobre miejsce do tego. Naprawdę znacznie lepsze miejsce, to wspólna terapia. Związku nie buduje się na ankietowaniu osób zewnętrznych, ale na szczerej rozmowie wewnątrz związku. Psycholog ma pomóc zadać pytanie i ma pomóc utrzymać bezstronność spojrzenia, bo nie jest zaangażowany emocjonalnie, jego spojrzenie nie będzie obarczone błędem subiektywizmu.
Owszem, zdaję sobie sprawę, że wtedy mogą prysnąć złudzenia i związek może się skończyć. Dlatego wcześniej należy sobie samemu zadać pytanie: czego naprawdę chcę.
Odsyłam do swojego posta z workiem złota/ziemniaków.
wszystkie słowa do Ciebie kierowane są próbą odpowiedzi na Twój niepokój. Przekonana jestem, że nikt nie chce Cię atakować i uwierz, że każde słowo jest słowem ad meritum, nie ad personam. Dlatego nie zamykaj się na komentarze życzliwych Ci osób, niech będą one przyczynkiem do spojrzenia na swoje dylematy z innej perspektywy. Nie oczekuj, że usłyszysz to co usłyszeć chcesz, to co będzie potwierdzeniem Twoich własnych wyborów. Wiesz przecież, że nasze forum jest demokratyczne. Największą wartością naszej swobodnej dyskusji jest pluralizm poglądów, które nie muszą być asymilowane, ale dzięki którym można przewietrzyć własny umysł, poznać odkrycia innych i spróbować je przetworzyć po swojemu.
Bardzo mało piszesz o aktywności swojego męża i jego wysiłku na rzecz uzdrowienia Waszego związku. Szkicujesz model, w którym Ty jesteś osobą, która wzięła na siebie cały ciężar występków swojego męża, podjęła trud rekonstrukcji i wysiłek pedagogiczny, co oznacza dla mnie, że konsekwencje zdrady poniosłaś tylko Ty. Pamiętam Twoje emocje, gdy pojawiłaś się na forum, uczestniczyłam wirtualnie w kolejnych etapach Waszego powrotu do siebie i cieszę się, że Wasze małżeństwo przetrwało. Ale, Anice, nie pamiętam ani jednego postu o staraniach Twojego męża. Nawet jeśli, jak twierdzisz, nie był świadom krzywdy jaką Ci wyrządzał, co uczynił, gdy ją pojął na skutek Twoich wykładów? Piszesz, że zaczął traktować Cię z większym pobłażaniem. Prawdopodobnie miałaś na myśli wyrozumiałość dla Twoich retrospekcji. Czy to nie za mało? Czy Twój mąż uczynił rzecz spektakularną na miarę catharsis Waszego związku? To miałam na myśli pisząc o ekspiacji - czyn o takim właśnie ciężarze gatunkowym. Czy podjął wysiłek, który kazałby mu pokonać samego siebie? Czyn, który by go uwiarygodnił? Pomyśl, że Ty musiałaś toczyć walkę ze sobą każdego dnia, miesiącami. Czy jego pobłażliwość i postępowanie w granicach normy satysfakcjonują Cię. A może dlatego to wciąż nie jest 100% zaufania? Czy byłaś na tyle skuteczna w swej samotnej walce, żeby poznać przyczynę wiarołomstwa swojego męża? Nie znam odpowiedzi. Ale może dlatego Bob sugeruje, ze warto korzystać z pomocy innych. Chodzisz na terapię, więc i Ty doceniasz taką kurację. Czy Twój maż nie jest ci tego samego winien? Mówisz, ze on się na to nie godzi. To zrozumiałe, bo nie chce już do tego wracać, nie chce przywoływać zdarzeń, o których być może nie wiesz nawet Ty. Ale jeśli nie wywrócisz wszystkiego na drugą stronę, możesz nie zauważyć podszewki przypiętej ostrymi szpilkami. Życzę Ci Anice, żeby Twoja strategia była skuteczna, ale nie zamykaj się na zdanie innych. Pozdrawiam.
Ja nie zamykam się na zdanie innych.Bo bym tutaj nie pisała.
I NIE SZUKAM POTWIERDZENIA SWOICH SŁÓW!
Bob-co Ty mi chcesz udowodnić?Że żyję w związku BEZ ZAUFANIA??Bo napisałam,że dopiero zbliżam się do 100%?Albo,że to związek niepełnowartościowy?Że mój związek to tylko "chcenie"?
Nie buduję związku na ruchomych piaskach.
Cieszę się z tego,co już udało nam się osiągnąć i to bez pomocy psychologa.
Bardzo zbliżyliśmy się do siebie-nie umiem tak pięknie tego nazwać jak Ty,Jagodo.Musiałbym pisać posty dłuższe niz bob-bo skrótami ,nie umiem.
A zwyczajnie nie mam, na to czasu-i tak zaniedbuję czasem z tego powodu obowiązki domowe .
A wczoraj doszłam do wniosku,że zamiast analizować długi post boba i na wszystko odpowiadać-wolę porozmawiać z moim mężem,z którym nie widziałam się cały dzień,bo późno wrócił z pracy.I tak zrobiłam-i zamierzam nadal tak robić.
I-bob,dla mnie ważne jest jaki on dla mnie jest A NIE TYLKO CO MÓWI!
Zresztą nie będę tego opisywać,bo natychmiast do każdego stwierdzenia-może nie tak dobrze oddającego rzeczywistość się przyczepisz i będziesz analizował jaka to jestem naiwna bo mąż czyni i mówi coś do mnie bez obecności psychologa! a ja mu naiwna wierzę!
Powiem Wam obojgu-czy dlatego,że uważacie iż powinniśmy iść oboje na terapię-MAM ZMUSIĆ do tego mojego męża?
A jeżeli się nie zgodzi(bo nie zgodziłby się!)-to najlepiej go rzucić,no bo jest mi to winien a nie chce?I z pewnością znów mnie zdradzi?
Jestem czujna-i tak,WCIĄŻ PAMIĘTAM!
Zdradę będzie się pamiętać do końca życia a wspólna terapia tego nie zmieni.Nie "wypali" pamięci.
A odnośnie psychologa-to mój jest chyba "'niekompetentny",bo ze mną rozmawia,a nie tylko słucha!
bob
Cytat
Anice, zwracasz uwagę na efekt, nie znając przyczyn. To Twoje życie, ale w moim przypadku sam efekt to za mało. A może np. odziedziczyłaś spory spadek, i on jest taki z tej przyczyny? smiley
A może jest taki, bo nie chce, żebyś mu wisiała u gardła? Widzisz Anice, przyczyn może być wiele. Może to miłość. A może nie.
Powiem tylko tyle,że nawet w najdoskonalszym związku jedno"nie zajrzy" w głąb drugiego.Nie na darmo powstało przysłowie,że "trzeba beczkę soli zjeść z człowiekiem aby go poznać"
Bob-to się zwyczajnie czuje.Tak,jak czułam,że jest coś nie tak,gdy nie wiedziałam jeszcze o trwającej zdradzie.
Bob
Cytat
A jak wyglądał przed zdradą, że były te podstawy do zdrady? Czy może też nie było?
A jeśli to drugie, to co się zmieniło, żeby nie mogło być za jakiś czas powtórki? Przecież zdradzić drugi raz jest dużo łatwiej, niż za pierwszym razem.
Był jakiś kryzys przed zdradą-nie chcecie chyba,żebym to pisała 20 raz.
Napiszę,że jakąś winę w sobie widziałam też i to się bob zmieniło-że wyciągnęłam z tego wnioski postarałam się zmienić,to,co było złe.I on to zauważył.I docenił.I sam zmienił się również,tzn.to, co było takie złe wtedy z jego strony.
Czy zarzucisz mi teraz,że tego nie opiszę dokładnie?A może nie chcę?
Z tego właśnie powodu też nie chciałabym iść na wspólną terapię!
Bo NIE POTRAFIŁABYM np.opowiadać o bardzo intymnych sprawach!
Już widzę bob jak sie rozwodzisz nad tym,że widać nie zależy mi na ratowaniu związku -bo nie chcę mówić o takich sprawach u psychologa!
Cytat
Owszem, zdaję sobie sprawę, że wtedy mogą prysnąć złudzenia i związek może się skończyć. Dlatego wcześniej należy sobie samemu zadać pytanie: czego naprawdę chcę.
Chcę żyć w udanym związku z moim mężem!
Nareszcie zrozumiałam bob o co Ci chodzi!
Ty cały czas uważasz,że ja siedzę cicho jak "mysz pod miotłą"i nie wyciągam siłą męża na terapię BO WIEM,ŻE MÓJ ZWIĄZEK TO TYLKO BAŃKA MYDLANA i pryśnie po kilku spotkaniach!
Jestem pewna,że tak myślisz.
A JA WIEM,że tak nie jest!Nie na podstawie wyimaginowanych marzeń czy "chcenia"ale na podstawie obecnych relacji między nami!
Bob,Jagodo-myślę,że Wy po prostu nie wierzycie w odbudowę związku po zdradzie.
Kończę,pobiłam własny-i nie tylko rekord w długości postu-ciekawe czy ktoś całego przeczyta?
Rugaj mnie sobie teraz bob ile chcesz-I TAK NIE ZMIENIĘ ZDANIA!
I nie znaczy to,że szukam tutaj potwierdzenia własnego widzenia sytuacji.
Twoje zdanie nie jest decydujące.
Pędzę do zaniedbanych obowiązków domowych.
Nie wiem,kiedy wrócę .
Anice, przeczytałem kilka razy Twój ostatni post i dochodzę do wniosku, że nie jesteśmy w stanie się porozumieć. Ty odczytujesz to co ja piszę w sposób za bardzo powierzchowny. Wychodzimy po prostu z dwóch różnych systemów postrzegania. I chyba wzajemne zrozumienie nie jest możliwe. To, co dla Ciebie jest argumentem, dla mnie wartość ma bliską zeru.
Tak jak jestem w stanie porozumieć się z Jagodą czy Finką, bo bazujemy na podobnych przemyśleniach odnośnie własnych doświadczeń po zdradzie, tak pomiędzy Tobą, Anice a mną, nie ma wspólnych. Ty jesteś nadal w obszarze sporego widzenia przez odczuwanie.
Tak jak pisałem, sposobów na związek jest wiele. Pewnie jest spora szansa na to, że Twój związek szczęśliwie się uda. Ja za dużo przeszedłem, żeby budować w taki sposób. Być może ma na to wpływ to, że podobnie jak dziewczyny, które wymieniłem wyżej, dostałem po garach nie raz, ale dwa razy. A po drugim razie, to ciężko się łudzić. Czego Tobie nie życzę, w żadnym wypadku. Pewnie jest spora szansa, że w Twoim przypadku zdrada jest jednorazowa, że była spowodowana Twoim niezrozumieniem potrzeb męża, że była efektem niedogadania się. Że Twój facet to fajny człowiek, któremu jednorazowo osłabły hamulce, a po zdradzie widząc jak to odebrałaś, zasady moralne uległy wzmocnieniu. Oby to o to chodziło, czego szczerze życzę.
Pozdrawiam
Bob
cały mój wywód był nacechowany wiarą w to, że odbudowa związku po zdradzie jest możliwa pod pewnymi warunkami. Nie wiem dlaczego twierdzisz, ze neguję takie rozwiązanie.
Wiele bym dała onegdaj, żeby być z człowiekiem, którego obdarzyłam niebotyczną miłością. Jednak nie za cenę emocji, które Tobą targają.
Mogłam obniżyć poprzeczkę lub nie robić tego i odejść. Wybrałam tę drugą opcję, okupioną moim tytanicznym wysiłkiem. Ale opłacało się, bo dzisiaj jestem spokojna, pełna radości, świata i ludzi ciekawa.
Może i ja słów kilka sklecę,
droga Anice wiesz że dopinguję Ci i nieraz Twoje słowa pisane przez Ciebie bardzo mi pomogły.
Wiem że bardzo jesteś nastawiona na osobę Twojego męża, wiele przemyślałaś na temat Waszego kryzysu i jesteś konsekwentna w budowaniu Waszego wspólnego dalszego życia.
Być może sednem niezrozumienia stanowiska boba jest faktycznie to że on przeżył niejedną zdradę,
a Ty miałaś tę nieprzyjemność raz,
pamiętam że moje podejście do problemu po nr.1 zdradzie męża było bardzo, bardzo podobne do Twojego teraz. Miałam więcej wyrzutów do siebie i poczucie winy, starałam się z całych sił. Naprawdę mieliśmy wspaniałe relacje przez 4 lata, poprawiło się wiele, to nie była bańka mydlana.
Po drugiej zdradzie przez kilka miesięcy próbowałam tej samej metody...jednak nie czułam się komfortowo i mimo bojów na argumenty z bobem
pozornego przekonania co do mojej słuszności
nie czułam spokoju, wszystko wracało gdy tylko zostało ledwo co uspokojone bo jak pisze jagódka :
Cytat
Mogłam obniżyć poprzeczkę
i wiem że przez jakiś czas (może już zawsze?)
miałabym względny spokój w związku.
Zapragnęłam terapii, widziałam w niej ratunek, sądziłam że to "poświęcenie"się męża mnie przekona a jemu da nauczkę i w końcu zrozumie że takie postępowanie jest a fe.
Pierwszy poważniejszy przełom w moim myśleniu nastąpił gdy poprosiłam męża o fizyczną wyprowadzkę w celu przemyślenia swojego życia i przymuszenia do terapii (powiedział że NIGDY nie pójdzie)
Nie mieszkaliśmy razem pierwszy raz od 15 lat, fizyczne oddalenie spowodowało burzę w moim sposobie podejścia do całej sytuacji, gdy zgodził się de facto, pod moją presją na terapię
to z jednej strony była moja euforia, nadzieja i radość z postawienia na swoim z drugiej strach co to zmieni.
Bardzo cieszę się na dzień dzisiejszy ze byłam tak nieustępliwa w sprawie podjęcia terapii, zrobiłam to dla siebie, w końcu przełom nr.2. i nie tylko jego pomysły się liczą.
3 spotkania z miłą panią psycholog zrobiły więcej niż miesiące moich przemyśleń, wizualizacji,
przypuszczeń i budowania domków z piasku.
Mądrze postawione pytania, szczere do bólu odpowiedzi, jasność umysłu wróciła.
Nie było tam nawet postawionego bezpośrednio pytania : "dlaczego Pan zdradził żonę?"
ale poznałam na nowo człowieka, o którego tak wiele łez wylałam, który był dla mnie tak wyidealizowanym ideałem że chyba bardziej nie można...
przestałam odbierać go na podstawie mojego "czucia" pomieszanego z obrazami z przeszłości,
zrozumiałam że od długiego czasu dzieliło nas więcej niż się mogłam spodziewać w dziedzinach podstawowych w związku, wyznawanych wartości, postrzegania swojej roli w związku, planów na przyszłość. Wiem też że nie jest to niczyja wina i nie stało się to nagle, to był niezauważalny proces zagłuszony codziennością i bazowaniem na wierze w niezmienność uczuć raz danych wręcz należnych,jedynie słusznych.
Dlaczego to piszę?
nie atakuję Cię jak i nie zrobili tego moi przedmówcy, każdy tu pisze o swoich odczuciach i nie ma dwóch takich samych historii ani związków, nie ma cudownych recept.
Anice:
Cytat
Zdradę będzie się pamiętać do końca życia a wspólna terapia tego nie zmieni.Nie "wypali" pamięci.
Celem terapii nie jest "wypalenie pamięci", nie zamierzam Cię przekonywać do zmuszania męża,
spróbowałam i wiem już że jesli ktos idzie tam pod presją nic z tego nie wynosi dla swojego rozwoju, trzeba być naprawdę skrajnie zdeterminowanym i bardzo samemu chcieć aby cokolwiek zmienić w sobie.
Anice:
Cytat
.Nie na darmo powstało przysłowie,że "trzeba beczkę soli zjeść z człowiekiem aby go poznać"
Bob-to się zwyczajnie czuje.
Anice bardzo Cię cenię ale tu się niestety nie zgodzę,
uwielbiam emocje, dają całą paletę odczuć i sprawiają że życie ma smak lecz
bazowanie na odczuciach nie raz mnie zmyliło.
Wierzę w odbudowę związku po zdradzie, jestem nadal zwolenniczką wysłuchania drugiej strony zanim zamkną się drzwi, raz mi się to nawet udało i nie żałuję,
skłaniam się jednak po moich osobistych doświadczeniach do zdania że doświadczenie
zdrady determinuje podjęcie wszelkich działań aby odkryć co kryje się za stwierdzeniem "odbudowa związku".
Przeczytałam posty z dyskusji i nie widzę to rugania, zmuszania nikogo do zmiany myślenia, są sugestie, przemyślenia, rady, dzielenie się swoim doświadczeniem w nucie życzenia sobie wzajemnie powodzenia, skłaniające do głębokich przemyśleń.
Pozdrawiam.
ps. wybaczcie za przydługawy post, wciąż się uczę sztuki wyrażania myśli tak pięknie jak jagódka lecz to nie lada sztuka
Edytowane przez finka dnia 13.03.2009 01:20:25
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
Czytam Wasze posty jak zwykle z ogromnym zinteresowaniem. Spróbuje się dość ogólnie odnieść do tematu. A więc krótka analiza faktów i mitów:
Fakt 1: osoba w pierwszym etapie po zdradzie nie potrzebuje natychmiastowej terapii uzdrawiającej związek. Taka osoba potrzebuje przede wszystkim wsparcia. I nie musi tu zadziałać kwalifikowany terapeuta, bo w zupełności z tej roli wywiązują się bliscy, przyjaciele a czasem zupełnie przypadkowe osoby.
Fakt 2: Tarapia z przymusu, na zasadzie ultimatum, jest terapią bezsensowną. Z drugiej strony (odnośnie dobrych i złych psychologów), prwidłowo poprowadzona terapia boli. Żeby była skuteczna, niestety musi boleć.
Fakt 3: Historycznie na zdradę męską zawsze istniało ciche przyzwolenie społeczne. I to się niewiele zmieniło. Kobiety znosiły pokornie "wyskoki" swoich panów. I... czasem były to całkiem udane małżeństwa. Nie znaczy to, że ja się zgadzam na zdradę w związku, ale Anice wcale nie jest naiwna. Myśli innymi kategoriami, co nie znaczy, że nie uda jej się odbudować prawidłowych relacji z mężem. Bardzo mi się podobało jej stwierdzenie, że woli porozmawiać z mężem zamiast dyskutować na forum. Czasem zwykłe rozmowy, takie o niczym tworzą, więź bardzo silną.
Fakt 4: Łatwiej wybaczyć pierwszą zdradę. Każda kolejna burzy większą część nas samych, naszych wartości, emocji. Nie ma "złotych środków". Nie można pokierować człowiekiem na zasadzie zrób tak czy inaczej. Decyzja czy dać szansę czy nie to zawsze bardzo trudna decyzja a wynika przede wszystkim z faktu 5:
całe życie kierujemy się powinnościami. Powinniśmy skończyć szkołę, słuchać rodziców, znaleźć dobrą pracę, wybaczać bliskim potknięcia. Powinniśmy. A czego chcemy sami? Czy kiedykolwiek zastanawiamy się czego my chcemy, dla samych siebie? Rzadko o ile w ogóle.
Na terapiach, czy w trakcie zwyczajnych rozmów, staram się unikać psychologicznego "bełkotu". Zasada numer jeden to znaleźć w rozmówcy jego dobre cechy i uświadomić mu fakt, że dopóki nie pokocha sam siebie, nie jest w stanie kochać nikogo. Nie ma szansy na udany związek ktoś, kto nie akceptuje samego siebie, swoich wad i swoich zalet. Jako ciekawostkę powiem wam, że jesli chodzi o wady to dostaję całą listę, a zalety to standard jak z wzorowego CV: punktualna, odpowiedzialna, rzetelna...
I jeszcze mity.
Mit 1: 100% zaufanie. Istniałoby wtedy gdybyśmy mieli wgląd do myśli drugiej osoby. Nie mamy, więc nie istnieje.
Mit 2: Jedyną recepta na sukces w związku jest poznanie mechanizmów i schematów myślenia. Skąd więc tyle rozwodów u psychologów? Z własnego doświadczenia wiem, że najskuteczniejsze są proste rozwiązania. Proste i własne. Terapia daje to, o czym pisze Finka, pokazuje nas samych i naszych partnerów w innym świetle. Pozwala spojrzeć na problem z pewnym dystansem. Ale terapia to nie jest intensywny kurs psychologii.
I jeszcze na koniec: w trakcie reanimacji związku potrzebny jest czas na przywrócenie wszystkich zasadniczych funkcji włącznie ze świadomością. Początek życia po zdradzie to resuscytacja czyli wraca tętno i oddech. Pacjent czasem potrzebuje pobytu na OIOM-ie, podłączenia do respiratora (czyt. fachowa pomoc terapeuty, czasem psychiatry) żeby organizm natlenować, odżywić i przywrócić do normalnego życia.
Pozdrawiam wszystkich piszących. Każdy post to swoista mądrość, bez względu na to jakim językiem napisana i jakie zawiera poglądy. Nie mam monopolu na wiedzę wszelaką i z Waszych postów ciagle się uczę. Za co dzięki!
Żadna noc nie może być aż tak czarna, żeby nigdzie nie można było odszukać choć jednej gwiazdy. Pustynia też nie może być aż tak beznadziejna, żeby nie można było odkryć oazy. Pogódź się z życiem, takim jakie ono jest. Zawsze gdzieś czeka jakaś mała radoś
Faktem jest że wszystkie związki są różne tak jak my jesteśmy różni, mamy różne doświadczenia, różny próg wytrzymałości.
I faktem jest że nie ma jednej metody na szczęście ani na udany związek bo każdy to definiuje na swój sposób.
Zazdroszczę Wam dziewczyny że macie swój cel i konsekwentnie do niego dążycie - każda inną drogą
Ja się za bardzo pogubiłam w swoich uczuciach, emocjach i od dłuższego czasu stoję na rozdrożu...
Niestety, nie mam wiary i ufności Anice, ani determinacji Finki (mój mąż broni się przed terapią rękami i nogami a ja nie potrafię go przekonać/ zmusić), i brak mi odwagi Jagody aby nie zniżać poprzeczki tylko odejść. i walczyć o siebie.
Najgorsze że zbliża się to cholerne szkolenie mojego męża- 5-6 tygodni Im jest bliżej tym mnie jest trudniej, ogarnia mnie coraz większy niepokój, wręcz panika...
Wczoraj zadzwonił że wróci później z pracy bo coś tam musi zrobić, oczywiście mnie przypomniały się te chwile kiedy mówił mi to samo aby spotykać się z nią i cały dzień już miałam zrypany (żołądek w gardle ze strachu i nerwów). A tu 6 tygodni
Wiedziałam o tym szkoleniu wcześniej ale miałam nadzieję że do tego czasu już coś się zmieni, że będę się czuła pewniej, bezpieczniej, będę w stanie mu zaufać, że On przekona mnie ze mogę mu znowu ufać! Ale przez te miesiące od zdrady nie zrobił nic na tyle znaczącego abym uwierzyła w jego przemianę a normalne powroty do domu czy nawet wyjazd we dwójkę w góry- to przecież mogą być tylko pozory...
Kasiu, fajny, dogłębny post, ale brakuje mi tutaj czegoś. Bo to, co napisałaś odnosi się w większości do jednej osoby w związku, zupełnie, jakby metodą było jej maksymalne dopasowanie się do sytuacji, która ma miejsce. Brakuje mi w tym jakiegoś obiektywizmu, zupełnie jakby tutaj wszystko było względne. Co w takim razie jest psychologicznym celem? "Jakoś" doprowadzić do egzystencji dwojga ludzi obok siebie? To jest coś w stylu chirurgii, wycinamy uszkodzone części z ciała, jakoś łatamy i mówimy "żyj sobie z tym co zostało dalej"?
Cytat
Mit 1: 100% zaufanie. Istniałoby wtedy gdybyśmy mieli wgląd do myśli drugiej osoby. Nie mamy, więc nie istnieje.
Kasiu, wtedy to nie nazywałoby się zaufanie, ale wiedza. Poza tym zaufanie jest ściśle powiązane z przedmiotem, bo ufa się w coś, np. że nie zdradzi, że powie prawdę itp.
Jasne, że w sporej części zaufanie polega na jakimś wyobrażeniu drugiej osoby, ale przecież im bardziej się kogoś poznaje, tym więcej znaków zapytania jest zastępowanych rzeczywistymi rzeczami.
Cytat
Mit 2: Jedyną recepta na sukces w związku jest poznanie mechanizmów i schematów myślenia. Skąd więc tyle rozwodów u psychologów?
Szewc w najgorszych butach chodzi.
Kasiu, problemem jest nasza emocjonalność, która nie pozwala nam utrzymać równowagi spojrzenia. Znam pediatrę, który boi się leczyć własne dziecko, bo ... ma do niego emocjonalny stosunek, jest facetem i zauważa ten właśnie problem. I woli, żeby to inny lekarz robił.
Cytat
Pacjent czasem potrzebuje pobytu na OIOM-ie, podłączenia do respiratora (czyt. fachowa pomoc terapeuty, czasem psychiatry) żeby organizm natlenować, odżywić i przywrócić do normalnego życia.
Tak, a jak pokazuje ostatni przypadek z Włoszech, po 10 latach na respiratorze przychodzi czas, żeby uznać porażkę i ten respirator wyłączyć.
I jeszcze taka garść luźnych przemyśleń.
Fakt 1 - jak często statystycznie etap pierwszy jest jedynym występującym? Tzn. osoba zdradzona otrzymuje stałe "rodzinne wsparcie" i tkwi w swoim związku takim, jaki jest, do końca?
Po złamaniu ręki ortopeda też nie musi od razu jej składać, ma kilka dni czasu (chyba nawet około 2 tygodni), zanim zacznie, do tego czasu pacjent zwija się w bólach, ale jest to stan przejściowy, po którym musi nastąpić faktyczny zabieg. Bo inaczej kość się zacznie krzywo zrastać.
Fakt 3 - jakie to są prawidłowe relacje z mężem? też jakieś "historyczne"? rozumiem, że jeśli kobieta przyzwala na zdradę męża, to świadczy to o szerszym zakresie jej podporządkowania "historycznego", tak? czyli "domowa pańszczyzna" przy garnku i mopie itp. Czy psychologia nadal określa to jako "prawidłowe relacje"?
Fakt 5 - mam wrażenie że to się pomału kończy, albo będzie kończyć. Świadomy rodzic wychowa świadome dziecko. A przynajmniej postawi sobie taki cel.
Cytat
Zasada numer jeden to znaleźć w rozmówcy jego dobre cechy i uświadomić mu fakt, że dopóki nie pokocha sam siebie, nie jest w stanie kochać nikogo. Nie ma szansy na udany związek ktoś, kto nie akceptuje samego siebie, swoich wad i swoich zalet.
Czy znane są jakieś statystyki, w jakim procencie skutkuje to rozdmuchaniem egoizmu? Nie celowo rzecz jasna, ale być może przez nieumiejętne prowadzenie terapii.
Tino, droga jest w sumie jedna, Kasia o tym fajnie napisała, zacytuję:
Cytat
Zasada numer jeden to znaleźć w rozmówcy jego dobre cechy i uświadomić mu fakt, że dopóki nie pokocha sam siebie, nie jest w stanie kochać nikogo. Nie ma szansy na udany związek ktoś, kto nie akceptuje samego siebie, swoich wad i swoich zalet.
W tym się zawiera i determinacja Finki i "poprzeczka" Jagody, także moje wybory z przeszłości. Jeśli pokochasz samą siebie, nie oddasz wszystkiego komuś innemu, nie za darmo. Bo będziesz też mieć do samej siebie szacunek, miłość (nie egoizm) , będziesz dla samej siebie też ważna.
Tina! A czy Ty uważasz, że ja nie mam obaw, kiedy mój mąż wyjeżdża? Mam. Mam i obawy i "filmy" na temat. I to niestety też jest stan naturalny. Ale skoro powiedziałam "a" to konsekwentnie mówię "b" i staram się nie być upierdliwa w swoich podejrzeniach. Sprawdzam jednak. I on dobrze o tym wie. Ma też świadomość, że jeśli chce być ze mną, to mój limit tolerancji w tym związku został wyczerpany. Skoro już posługujemy się terminologią medyczną na zasadzie metaforycznej to jest to stan podobny do remisji procesu nowotworowego: 5 lat bez objawów daje podstawy do uznania pacjenta za wyleczonego.
Bob! Celem nie jest życie obok siebie, ale ze sobą, z tym, że na określonych zasadach. Te zasady to przede wszystkim szacunek do samego siebie, a przez to również do partnera. Brzmi może dziwnie, ale jeśli zmieniasz zasady gry, brakuje konsekwencji we własnym działaniu, szacunek partnera jest niemożliwy. To jest właśnie poprzeczka Jagody, która umożliwia zarówno rozstanie jak i życie razem.
Życie na respiratorze też się czasem kończy. Osobiście nie jestem zwolenniczką eutanazji, ale jestem przeciwniczką uporczywej terapii. Dlatego w niektórych sytuacjach lepiej zakończyc coś, co nie rokuje na godne życie bez cierpienia.
Co do zaufania... Sam fakt, że pozostajemy w zwiazkach po zdradzie to właśnie "kredyt zaufania". Czy i w jakim stopniu partner to doceni to już bardzo indywidualna kwestia. Znam kobietę, która wybaczyła (?) mężowi -naście zdrad i twierdzi, że jest z nim szczęśliwa. Nie podważam jej subiektywnego poczucia szczęścia, ale nie sądzę, że jej poczucie własnej wartości mieści się w jakimkolwiek schemacie norm.
A prawidłowe relacje z mężem to też bardzo subiektywne określenie. Ostatnio spokałam się ze związkiem partnerskim (tak to zgodnie oboje określali), który polegał na tym, że żona pracując zawodowo zajmowała się domem i dziećmi a mąż po prostu był. Według mnie to chyba jednak partnerstwo baaardzo szeroko rozumiane.
No i jeszcze o egoizmie. Zdrowy egoizm to nie wada, to zaleta. Kolega prowadził badania na ten temat pare lat temu i okazało się, że częściej rozpadały się małżeństwa gdzie jedno z partnerów miało niską samoocenę. Gdzie oboje mieli niską- związki trwały, gdzie oboje wysoką- też. Coś w tym w takim razie musi być, jak wiecie statystyka to nauka ścisła. Więc może własnie trzeba być egoistą i mysleć o sobie. Drugiego życia przecież nie będzie.
Świadomi rodzice już wychowują świadome dzieci. Tylko jeden szczegół: dzieci wychowuje się przykładem, rodzic, który zna swoją wartość wychowa dziecko bez kompleksów, bez wzlędu na to czy sam czy w duecie. Z drugiej strony, można byc wspaniałym rodzicem nie będąc partnerem życiowym matki/ojca. Ale to już temat na kolejny post. Tymczasem jak zwykle cieplutkie pozdrowionka!
Żadna noc nie może być aż tak czarna, żeby nigdzie nie można było odszukać choć jednej gwiazdy. Pustynia też nie może być aż tak beznadziejna, żeby nie można było odkryć oazy. Pogódź się z życiem, takim jakie ono jest. Zawsze gdzieś czeka jakaś mała radoś
tina28 napisał/a:...miałam nadzieję że do tego czasu już coś się zmieni, że będę się czuła pewniej, bezpieczniej, będę w stanie mu zaufać, że On przekona mnie ze mogę mu znowu ufać! Ale przez te miesiące od zdrady nie zrobił nic na tyle znaczącego abym uwierzyła w jego przemianę...
Witam tina
jak mąż ma Cię przekonać i co znaczącego masz na myśli?
pytam bo nieraz nad tym myślałam co musiałby zrobić mój mąż aby to coś dla mnie znaczyło,
piękne słowa, obietnice, kwiaty i wspólne wyjazdy...?
to już było i nie wykluczyło kłamstw i braku zaufania, "czarodziejska różdżka " tez nie pomogła
mężczyzna zna metod bez liku aby oczarować kobietę i uspokoić jej obawy, zwłaszcza gdy zna ją od lat.
A może potrzebna jest jego szalona determinacja i rozpaczliwa walka o choć chwilkę uwagi zdradzonej kobiety?
może gdyby wystawał pod domem, spał pod balkonem w rozbitym namiocie, słał róże przez posłańca...
prosił o możliwość wytłumaczenia się zamiast opędzać się od naszej "natarczywości" i pytań...
może gdyby szukał naszego spojrzenia zamiast go unikać,
Kasiu, dziękuję za Twój post, Twoje słowa pomagają mi układać to co czuję w mojej głowie.
kasia napisała:
Cytat
Bardzo mi się podobało jej(Anice) stwierdzenie, że woli porozmawiać z mężem zamiast dyskutować na forum. Czasem zwykłe rozmowy, takie o niczym tworzą, więź bardzo silną.
mam takie samo zdanie, jeśli tylko jest nić porozumienia, chęć rozmowy,
przebywania razem nalezy to pielęgnować i na pewno Anice robi dodrze.
Mimo to nawet silna więź, wspaniałe rozmowy mogą nic nie znaczyć jeśli znamy już system wartości jakim kieruje się partner a który jest tak odmienny że dalsze porozumienie, ba wspólne życie wyklucza się wzajemnie.
kasia:
Cytat
Łatwiej wybaczyć pierwszą zdradę. Każda kolejna burzy większą część nas samych, naszych wartości, emocji.
wydaje mi się że pozostanie po kolejnych zdradach w takim związku rozpoczyna toksyczny proces zatruwania nas samych, powoduje "odrętwienie"i zamarcie w punkcie w którym pozostaje nam już tylko żyć straszną przeszłością i spowalnia nas do tego stopnia że z upływem czasu coraz mniej widzimy możliwość uwolnienia się, patrząc niekiedy na smutne wpisy w shoutboxie utwierdzam się w tym przekonaniu.
bob napisał:
Cytat
"Jakoś" doprowadzić do egzystencji dwojga ludzi obok siebie? To jest coś w stylu chirurgii, wycinamy uszkodzone części z ciała, jakoś łatamy i mówimy "żyj sobie z tym co zostało dalej"?
każdy z nas ma w swoim najbliższym otoczeniu przynajmniej 10 znajomych par małżeńskich.
Proponuję głębsze przyjrzenie się ich relacjom i przeczytanie potem jeszcze raz słów boba
Bob jasne ze tak można żyć, funkcjonować w związku i jeszcze uważać ze jesteśmy szczęśliwi.
Kontrastuje z tym popularnym i powszechnym(w moim przynajmniej otoczeniu tak jest)
modelem "podniesiona poprzeczka" o której napisała jagódka.
Teorie mam dwie na dzień dzisiejszy:
- zwiększając swoją świadomość w poruszanych tematach skazuję się na nienasycenie moich nowych pragnień i wyobrażeń, idealizuję teraz je zamiast męża
lub - analizując przykłady znanych mi partnerskich związków
dążę do tego co będzie jak najbardziej zgodne z ze mną samą, w czym odnajdę spokój nawet jeśli będzie to odległy cel to bycie samą w zgodzie z sobą już jest korzyścią większą niż stan teraźniejszy.
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
Bob! Celem nie jest życie obok siebie, ale ze sobą, z tym, że na określonych zasadach. Te zasady to przede wszystkim szacunek do samego siebie, a przez to również do partnera. Brzmi może dziwnie, ale jeśli zmieniasz zasady gry, brakuje konsekwencji we własnym działaniu, szacunek partnera jest niemożliwy. To jest właśnie poprzeczka Jagody, która umożliwia zarówno rozstanie jak i życie razem.
Kasiu, co do słów jesteśmy zgodni, ale co te słowa oznaczają? Bo wypowiadać słowa jest prosto, co innego wg nich żyć.
Mi się jakoś ten szacunek nie chce pogodzić z tym, co sama piszesz wcześniej:
Cytat
A czy Ty uważasz, że ja nie mam obaw, kiedy mój mąż wyjeżdża? Mam. Mam i obawy i "filmy" na temat. I to niestety też jest stan naturalny.
Dla mnie osobiście to było największym problemem, jak pogodzić to, co określasz "stanem naturalnym" z poczuciem własnej wartości. Jak mam cenić siebie, a jednocześnie pilnować drugiego, przecież to oznacza, że ten ktoś wartości we mnie nie widzi. Zonk.
Mam wrażenie, że to właśnie Jagoda określiła mianem poprzeczki. Granicę, za którą można już tylko udawać tą wartość własną.
Cytat
Skoro już posługujemy się terminologią medyczną na zasadzie metaforycznej to jest to stan podobny do remisji procesu nowotworowego: 5 lat bez objawów daje podstawy do uznania pacjenta za wyleczonego.
Ale pacjent trafia od razu do grupy najwyższego ryzyka
Cytat
Co do zaufania... Sam fakt, że pozostajemy w zwiazkach po zdradzie to właśnie "kredyt zaufania".
Naprawdę ciężko mi zaakceptować takie stwierdzenie. To tak, jakby widzieć działania matematyczne w sposobie porostu drzew w lesie. Tu dwa, tam dwa, a dalej cztery, i co, drzewa znają dodawanie?
Kasiu, zostajemy w związkach po zdradzie siłą inercji. To nawet nie jest decyzja, bo do tej trzeba świadomości, trzeba uspokojenia emocji. Mój znajomy militarysta miał takie ulubione powiedzenie, że ucieczka w wojsku to nie panika, ale wycofanie się na z góry upatrzone pozycje
Jasne, że można stosować odmiennie nazewnictwo na odmienne stany, ale jedyne co się wtedy uzyskuje, to pewnie poprawę własnego samopoczucia, a nie rozwiązanie problemu. No chyba że o tym właśnie piszesz, o podniesieniu za wszelką cenę poczucia własnej wartości. Jeśli tak to OK, niech będzie, że zostając w związku po zdradzie okazujemy zaufanie
Cytat
Kolega prowadził badania na ten temat pare lat temu i okazało się, że częściej rozpadały się małżeństwa gdzie jedno z partnerów miało niską samoocenę. Gdzie oboje mieli niską- związki trwały, gdzie oboje wysoką- też. Coś w tym w takim razie musi być, jak wiecie statystyka to nauka ścisła.
Czyli tak czy inaczej, powinna być równowaga.
Cytat
Z drugiej strony, można byc wspaniałym rodzicem nie będąc partnerem życiowym matki/ojca.
To też bardzo ważne, bo świadczy o tym, że nie ma wcale sensu trzymać związku podpierając się dobrem dzieci.
Teorie mam dwie na dzień dzisiejszy:
- zwiększając swoją świadomość w poruszanych tematach skazuję się na nienasycenie moich nowych pragnień i wyobrażeń, idealizuję teraz je zamiast mężasmiley
lub - analizując przykłady znanych mi partnerskich związków
dążę do tego co będzie jak najbardziej zgodne z ze mną samą, w czym odnajdę spokój nawet jeśli będzie to odległy cel to bycie samą w zgodzie z sobą już jest korzyścią większą niż stan teraźniejszy.
Finko, nie wiem czy dobrze rozumiem Twoje słowa, jeśli pierwsze oznacza pojawianie się pragnień co do związku, stworzenie własnego, teoretycznego modelu, a drugie orientację w dużym stopniu na rzeczywiste modele, które występują w około, to ja jestem zdecydowanym zwolennikiem, piewcą i entuzjastą Twojej teorii numer 1. Należy mieć ideały i dążyć do nich, a nie tylko poprzestawać na średniej ważonej
Przecież to nie jest wyścig na czas na krótki dystans, bardziej długodystansowa sztafeta. Poza tym mam wrażenie, że ideały są dobrym dopingiem do pracy nad związkiem, do jego rozwoju. Bo jest jakiś cel, jakiś punkt odniesienia w tym byciu razem, nie tylko bycie samo w sobie.
Kasia położyła w swoich postach akcenty przede wszystkim na osoby tworzące związek, na ich poczucie wartości. A brak w tym faktycznie jakiegoś dorosłego wyobrażenia, jak powinien wyglądać sam związek. Przecież nie może to być tylko wypadkowa dwojga osób. Związek też powinien rozwijać i to nie na zasadzie, że jedna z osób rozwija drugą. Jestem ciekawy, co psychologia mówi na taki aspekt związku?
No, właśnie, przyłączając się do pobocznego wątku dyskusji czyli do tego, co napisała Tina, ja właśnie zastanawiam się (mając podobną sytuację, gdyż jak już pisałam służbowy wyjazd mojego męża z jego ex(?)-babsztylem jest dla mnie olbrzymim stresem) czy wogóle ma sens jeszcze to kontynuować... znam piekło rocznej zdrady i znam piekło 1,5 rocznego okresu po (?) zdradzie... i coraz bardziej czuję, że nie da się tak żyć, bo albo człowiek zwariuje albo się poważnie rozchoruje... tym bardziej, że zdrajca właściwie nigdy nie wyraził skruchy, jakoś się z tego "wykręcił", zadowolony, że "uszło mu na sucho"; to ja walczyłam o nasze 15 letnie małżeństwo, to ja wzięłam na siebie ratowanie tego związku, a on? czasami wygląda, że uważa, że taką "łachę" mi zrobił kończąc romansik z babszytlem, że powinnam z wdzięczności po rękach go całować; nie miał (i nie ma) zamiaru o tym rozmawiać, zamyka wszystkie próby dialogu, warcząc, żebym się go nie "czepiała", bo ta historia jest już zakończona... ja właściwie wycofałam się z kontroli (zresztą on bardzo sprytnie pozakładał na wszystko hasełka i pilnuje się jak przed najgorszym wrogiem) bo strasznie dużo kosztowały mnie te "emocje", on ma na bieżąco z babą jakieś kontakty i twierdzi, że to nic złego (żeby ktoś nie myślał, to ja WCALE, nie uważam, że to nic złego)... jestem głęboko przekonana, że małżeństwo nie może sprowadzać się do zabawy w "policjantów i złodziei" i że jest niezwykle upokarzające to, że chcemy (musimy?) "kontrolować" naszego partnera, uważam, że nie tu droga do odbudowania zaufania (gdzie natomiast ona jest, niestety nie wiem), jedyne co może pomóc to widok "nadzwyczajnego" zaangażowania zdrajcy w ratowanie związku; ja nadal w tym tkwię, ale bardzo się męczę i nie wiem, co zrobię - poprzednio mówiłam sobie: "szkoda tego niszczyć, jak przeżyłam najgorszy okres intensywnego romansu, to teraz, jak babszytl "wypadł z obiegu" miałabym to ja zakończyć?...", teraz widzę, że jest to fałszywe rozumowanie, bo to on swoją zdradą to zniszczył... tylko że nie mam jeszcze odwagi postawić przysłowiowej kropki nad i ....
Witam tina
jak mąż ma Cię przekonać i co znaczącego masz na myśli?
pytam bo nieraz nad tym myślałam co musiałby zrobić mój mąż aby to coś dla mnie znaczyło,
Zastanawiałam się nad tym i szczerze to nie wiem co odpowiedzieć.
To na pewno nie może być jedna ''rzecz'' ale szereg działań, powinien każdego dnia pokazywać mi jak jestem dla niego ważna.
Dobrym początkiem mogłaby być wspólna terapia, wiem że to nie daje gwarancji sukcesu ale byłby to dla mnie jasny przekaz- kocham cię, zależy mi na tobie i na naszym małżeństwie i zrobię co w mojej mocy aby to naprawić (nawet jeśli nie jest do tego przekonany).
Kwiaty, prezenty...cóż (były i są), to miłe je dostawać ale szczerze to ważniejsze dla mnie są z pozoru błahe gesty jak dotyk, czuły pocałunek czy trzymanie się za ręce podczas spaceru. Takie zwykłe, naturalne gesty
Słowa... są ważne dla każdej kobiety, ale to nie mogą być puste słowa ale takie za którymi kryją się konkretne działania.
Coś jeszcze? Szczerość, szczerość do bólu! bo po tylu kłamstwach wolę znać najgorszą prawdę niż być kolejny raz okłamywana i lekceważona.
I to wszystko zakrapiane determinacją
Czy wtedy zaufałabym na nowo? Niewiem. Może? Na pewno nie od razu i nie na pewno. Ale miałabym podstawy do tego aby mieć nadzieję...
powinien każdego dnia pokazywać mi jak jestem dla niego ważna.
Tino, zwróć uwagę, ze cały Twój post sprowadza się do jednego. On ma robić tak, żebyś Ty CZUŁA, że jesteś numer 1 dla niego. I to jest ta pułapka wg mnie. Bo to nie jest obiektywne i właściwie nie różni się niczym od tego, co było przed zdradą. Wtedy też czułaś, a on Cię zdradził. Czy warto zataczać koło, wracać do tego, co już było, było i się nie sprawdziło?
A gdyby zamiast analizować siebie, swoje uczucia, oprzeć się na zrozumieniu tego drugiego człowieka? Przenieść przyczynę związku z siebie na niego? Zorientować się jaki on jest, aż do końca i na tej wiedzy oprzeć tą szansę na odbudowę? Dlaczego zdradził? Czego szukał? Co jest jego problemem? Jaki to naprawdę człowiek? Czego on chce? Kim chce się stać?