Tomek040184 zwróć uwagę gdzie piszesz komentarze bo chyba nie tutaj chciałeś je zostawić.
Tomek040184
02.10.2024 06:46:57
Życzę powodzenia na nowej drodze życia. Chociaż z reguły takim ludziom nie wierzę. Swoją drogą przecież kochanka też zdradzalaś i żyłaś wiele lat w kłamstwie.
Rozumiem że każdy szczęście po swojemu i
Tomek040184
20.09.2024 01:07:22
Dobra to ja dorzucę swoją cegiełkę do tematu. Waszego związku już nie ma. Szykuj papiery rozwodowe, pogadaj z adwokatem co i jak, zadbaj o siebie, hobby, rower, to co lubisz, cokolwiek, grzyby, spacer
Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
Pozwalam sobie zapytać Was o zdanie, bo zaintrygowały mnie opinie, które mimochodem pojawiły się w innym temacie ("Wstyd ?" )
Próbowałem się tam odezwać, ale - jak powiadam - rozgrywało się to "na poboczu" zupełnie innej dyskusji, więc sprawa umarła śmiercią naturalną.
Chodzi mi o rzecz następującą :
Cytat
Cóż...gdybym miała możliwość to bardzo, bardzo chciałabym ją zobaczyć. Nie wiem czy poczułabym się lepiej czy gorzej (nieistotne) ale chciałabym wiedzieć na co mnie zamienił (piszę 'co' bo dla mnie to nie człowiek- to 'coś' w ludzkiej postaci).
Cytat
słusznie używasz określenia, to na co mnie zamienił bo kobiety, które decydują się na romans z żonatym lub po prostu zajętym facetem urągają wszystkim kobietom!
Oczywiście, zgadzam się, rozumiem i sam odczuwam niechęć do tej "nadprogramowej" osoby, która nagle pojawiła się w związku dwojga ludzi.
Ale czy rzeczywiście to ona jest najbardziej w tym wszystkim godna napiętnowania ?
Przecież to nasz partner /partnerka winny jest zdrady i ciężar tej winy spoczywa na nim przede wszystkim (żeby nie rzec : w 100%)
To on nam przysięgał (nie ta trzecia osoba).
To on okłamywał. To on zranił.
Czy nie wydaje Wam się, że niesłusznie usprawiedliwiamy naszych zdradzających partnerów ( "... zostali uwiedzeni przez niszczyciela / niszczycielkę ..." ), całą złość kierując ku osobie, którą nasz partner wybrał.
A być może "tamta / tamten" też jest ofiarą naszego partnera. Jego cynizmu i wyrachowania.
Czy samotna kobieta wiążąca się z żonatym mężczyzną rzeczywiście nie zasługuje na miano "człowieka" ?
Podczas gdy nasz mąż / chłopak / narzeczony pozostaje opętanym przez Nią biednym misiem ?
Gdzie leży prawda ?
Nigdy nie starałam się usprawiedliwiać zdrady mojego męża ( poczytaj ''zostałam zdradzona''. Jego wina jest bezsprzeczna, to on się ze mną związał dobrowolnie, zapewniał o swej miłości, przysięgał przed ołtarzem ''miłość, wierność i uczciwość małżeńską" a potem zdradzał, kłamał i nawet zapytany wprost wypierał się wszystkiego. Nigdy go nie usprawiedliwiałam i nigdy nie będę!!!!!!!!!!!!!!!!!! Wyrządził mi straszną krzywdę , sprawił ,ze poczucie własnej wartości spadło u mnie do minimum a marzenia o szczęśliwej rodzinie umarły. Nigdy, przenigdy nie zapomnę tego co się stało, tego bólu który rozrywał mi ciało i tego że to mój ukochany zafundował mi tą karuzelę ekstremalnych przeżyć.
Co nie zmienia faktu że chciałabym zobaczyć jego kochankę- czysta babska ciekawość!
Nie zmienia też faktu, że z całej duszy ją nienawidzę, że życzę jej wszystkiego co najgorsze może spotkać człowieka, bólu który nie daje jeść, spać i normalnie oddychać!!!!!! Ona nie jest ofiarą, od samego początku wiedziała ze ma żonę i roczne dziecko tylko miała to w d...e - egoistyczna kur..!!! Co zakochała się po miesiącu siedzenia przy biurku obok? Chciała po prostu się zabawić, nie ważne jakim kosztem!! Więc nie dziw się że mówię o niej ,,coś''.
I nie twierdzę że mój mąż został przez to coś opętany. To był jego świadomy wybór. Każdy ma rozum i wolną wolę- on też. A że tak z tego korzysta?...cóż mogę sobie tylko współczuć.
Według mnie winę ponoszą obie strony, aczkolwiek wina zdradzającego partnera jest sporo większa.
Partner:
- oszukuje,
- zostawia żonę/męża/partnera/dzieci (nierzadko wykazuje się ogromną nieodpowiedzialnością), łamie przysięgę,
- nie wiem co mam napisać więcej, nic nie przychodzi mi do głowy....
Osoba "trzecia":
- wiąże się świadomie z kimś, kto nie zakończył relacji z partnerem (nie dotyczy osób okłamywanych),
- głupotą osoby "trzeciej" jest wiara w to, że żona/mąż/partner/partnerka byli tacy źli.
Ja nie mam tak nienawistnego do "nich" nastawienia. Niech sobie układają życie...
Mam wrażenie, że jak zwykle ktoś opacznie mnie zrozumiał. Kiedy potępiłam "tą trzecią" to miałam na myśli osobę, która świadomie wdziera się np w rodzinę czy związek zwyczajnie dla zabawy, dla sexu i na dodatek lubi poniżać i wyśmiewać się z partnerki/partnera tej osoby. Nie umniejszam winy "zdadzacza"! Bo to on łamię zasady tej niepisanej umowy jaką jest związek dwojga ludzi.
Jeśli chodzi o mój przypadek to nie mam żalu do tej dziewczyny. Wręcz jest mi jej żal, choćby ze względu na jej niewiedze oraz bardzo młody wiek. Dowiedziała się ode mnie, że jest/była z kimś pozostającym w związku. Jak zareagowała? Zbluzgała mnie. Ale nie mogę mieć do niej o to pretensji bo prawdopodobnie cierpiała tak jak ja i zareagowała po prostu emocjonalnie.
Kochanka zebrze o każdą wolną chwilę swojego ukochanego. Jest wierna jak pies w czasie gdy on gra na dwa fronty. Nie myśli o oszukiwanej żonie, w końcu to nie ona jest oszustką, tylko on.. Zresztą doskonale wie jaka jest jego żona- nudna, nie wyluzowana w łóżku, zaborcza, nie dba o siebie i brak jej gustu...
Nie myślę o Kochance, nie myślę o Nim, myślę o sobie i w sumie się cieszę, że sobie Go wzięła. Tylko chyba On już nie jest taki szczęśliwy...
Czy nie wydaje Wam się, że niesłusznie usprawiedliwiamy naszych zdradzających partnerów ( "... zostali uwiedzeni przez niszczyciela / niszczycielkę ..." ), całą złość kierując ku osobie, którą nasz partner wybrał.
Witold_dr, sprawę należałoby poruszać w dwóch aspektach: realistycznym i emocjonalnym. W tym pierwszym nie ma się nad czym zastanawiać, winny jest człowiek będący z nami w związku, bo to on miał z nami "umowę" a nie ten trzeci/ta trzecia.
Natomiast ciekawsze zagadnienie, to aspekt emocjonalny. I tu napiszę tak: potrzebujemy czasu po zdradzie. Zdrada jest gwałtem na naszym postrzeganiu związku. I trochę na zasadzie inercji, nie jesteśmy w stanie od razu zmienić postrzegania partnera o 180 stopni. Potrzebujemy czasu, być może kolejnej zdrady dla pełnego dowodu. I mamy ogromną potrzebę, pragnienie, wybielenia tego drugiego. Z tego względu emocjonalnie szukamy przyczyny zdrady poza nim. To możemy być my sami, ta trzecia/ten trzeci, okoliczności itp.
Ważne jest to, że te emocje u każdego myślącego człowieka prędzej czy później zlecą, a zostanie postrzeganie racjonalne tego, co się zdarzyło. Więc istotny jest tutaj czynnik czasu. Inaczej widzimy zdradę i rolę partnera po zdradzie, inaczej po jakimś czasie, jak już sporo emocji opadnie.
[dodane]
Wyjaśniam jedną z rzeczy, które napisałem wyżej, a nie jest jednoznaczna:
Cytat
Z tego względu emocjonalnie szukamy przyczyny zdrady poza nim.
Pisząc "przyczyna zdrady" miałem na myśli sam akt zdrady, nie wszystko to, co zbierało się niedobrego w związku i doprowadziło do jakiegoś rodzaju kryzysu, w efekcie którego zdradzający stanął przed swoją decyzją.
Prawda jest taka że wina zazwyczaj leży po trzech stronach....
Zdrada w wiekszości przypadków zaczyna się gdy jednej ze stron związku zaczyna czegoś brakować i nic w tym złego gdyby w takiej sytuacji natychmiast podjąć rozmowy ze swoją "połówką". Jednak z niewiadomych mi przyczyn łatwiej jest pójść się wyżalić obcej osbie niż osobie z którą się jest związanym. I wtedy pojawia się osoba trzecia, która wysłucha, pocieszy...
Także winą osoby zdradzonej jest że zaniedbała jakieś obszary związku, winą osoby zdradzającej jest brak odwagi rozwiązania broblemu i zwykłe tchórzostwo - ucieczka, winą osoby "trzeciej" jest że wykorzystuje okazję dla własnych celów, że nie szanuje żadnych wartości...
Mam wrażenie, że jak zwykle ktoś opacznie mnie zrozumiał.
Tina ! SilnaPat !
Przepraszam Was bardzo !
Ja nie chciałem niegrzecznie wytykać Wam takich czy innych sformułowań w Waszych wypowiedziach ! Jeśli tak to zabrzmiało, wybaczcie !
Ja po prostu, też całą winą obarczam tego "trzeciego" (plus ewentualnie przypadek; czytaj --- Jego pojawienie się na scenie). Więc zacząłem zastanawiać się czemu tak jest. Czy jednak najbardziej winna nie jest Ona ? Bo jeśli tak, może świadomość tego, małym kroczkiem przybliżyła by mnie do tego, bym nareszcie przestał Ją kochać ...
Bob-bob świetnie (jak zwykle, zresztą) to zanalizował !
ja również zgadzam się z niesiunią, za zdradę odpowiada cała trójka, najmniej jednak ta trzecia!!! naprawdę tak uważam ,tak było w przypadku mojego małżeństwa. nienawidzę zdziry która rozbiła moją rodzinę jak najgorszego wroga i życzę jej aby nigdy nie zaznała prawdziwego szczęścia ale to nie ona przysięgała mi milość, wierność i uczciwość, to mój mąż mi to obiecywał. w związku z tym nigdy nie zadzwoniłam do wywłoki chociaż mam nr. telefonu, wiem gdzie pracuje itp. ja nie mogę mieć pretensji do niej, przecież może mi powiedzieć że jak sobie nie pilnowałam męża to ona się nim zajęła, no i miałaby rację; NIESTETY
ja czuję się bardzo winna za to co się stało, uważam że za mało się starałam i często zaniedbywałam męża, już od dłuższego czasu mieliśmy kryzys a on nie bardzo sobie z tym radził. ja zajęłam się dzieckiem i domem a jego uczucia miałam gdzies... zresztą on moje często też
oczywiście jego wina jest ogromana bo okłamywał mnie przez kilka miesięcy i tego nigdy mu nie wybaczę, okazał się słabym psychicznie człowiekiem który w pewnym momencie się zagubił a ta łachudra wykorzystała jego kiepską kondycję emocjonalną.
bez względu na to jak bardzo jestem winna, ja nigdy go nie zdradziłam i nie jestem w stanie wybaczyć mu bólu jaki mi sprawił. wierzę że w pewnym momencie było mu ciężko w naszym małżeństwie ale niestety nie dał rady walczyć, zwyczajnie się poddał i to mnie ciągle bardzo boli... dużo jednak zrozumiałam przez ten ostatni czas i mam nadzieję że to sprawi że jeśli będę jeszcze kiedyś w jakimś związku to będę dużo lepszą kobietą dla mojego mężczyzny. pozdrawiam
Siebie można obwiniać za osłabienie więzi z partnerem, za bagatelizowanie problemów, za to wszystko czego efektem jest zdrada, a do czego przyłożyliśmy rękę. Ale my zdrady nie popełniliśmy. Obwinianie osoby trzeciej przysparza mi pewnych dylematów, bo to jest tylko ujście, uosobienie potencjału zdrady, który kumuluje się w naszych partnerach. Myślę, że ktoś kto dojrzewa do zdrady zrobi to jak nie z tą to z inną osobą. To jest obiekt. No i zaznaczam osoba trzecia nie zdradza, a na lojalność ideologiczną nie ma co liczyć. Jedyną osobą odpowiedzialną za zdradę i winną zdrady, jest ten, który zdradza. Tylko jedna osoba w tym trójkącie dokonuje zdrady i nie jest to osoba ubezwłasnowolniona.
Jagódko, ja uważam, że osoba trzecia też jest winna, ponieważ:
1. wykorzystuje sytuację
2. nie ma skrupułów
3. często widząc załamanie osoby, wręcz namawia ją do "grzechu"
4. mysli tylko o własnym szczęściu
Ja to widzę troszkę inaczej. Dla dalszych rozważań przyjmę najprostszą formę, w której ta trzecia jest osobą wolną, bez żadnych "zobowiązań" emocjonalnych. Użyję też pewnego schematu, który w takich sytuacjach dość często, jeżeli nie najczęściej się pojawia.
Wyjdźmy zatem od zaniedbania związku. Tu wszyscy jesteśmy zgodni, że wina za taki stan rzeczy leży gdzieś pośrodku. Jak wspomniała Niesia, takie rzeczy się zdarzają. Zgadzam się też, że w chwili, gdy widzimy pojawiający się ogień powinniśmy porozmawiać i zastanowić się, jak szybko i skutecznie go ugasić. Tu potrzeba wysiłku obu partnerów. I niestety bywa tak, że nawet jeżeli do takiej rozmowy dochodzi to z takich, czy innych przyczyn problem nie jest rozwiązywany. Nawarstwia się, sami zaczynamy go eskalować, z czasem przyzwyczajamy się do niego. I choć gniecie nas gdzieś w środku, uczymy się z nim żyć. Najczęściej jednak nie dochodzi nawet do samej rozmowy, wówczas osiągamy efekt podobny, do opisanego wcześniej. Niestety większość naszego społeczeństwa nie jest nauczona tego, że problemy należy rozwiązywać. Jesteśmy raczej uczeni tego, jak je omijać. Możecie mi zarzucić, że w powyższym się mylę. Nie potraktujecie tego, jako przytyk, bo na coś takiego bym sobie nie pozwolił. Niemniej czytając forumowe historie praktycznie wszędzie znajdziemy zdanie typu, "tak pojawiły się problemy, ale on/ona nie potrafiła o nich porozmawiać, nie było determinacji, żeby sobie z nimi poradzić. Brutalne to, ale prawdziwe
No to mamy już partnera z problemami w związku, które z takiego, czy innego powodu nie zostały rozwiązane.
I pojawia się ta trzecia, ten trzeci. Zaczyna się coś, co ja nazywam wersją demo. Taniec godowy z eksponowaniem swoich największych zalet, bo wad przecież nie ma. Zaczyna się opowiadanie, jaka to żona/ mąż są źli, jak nas nie rozumieją, jak chcemy dać im wszystko co najlepsze, a nie jest to doceniane. Tak dzieje się oczywiście jedynie w przypadku, gdy zdradzający partner przyzna się do bycia w stałym związku. Często jest tak, że trzecia/trzeci nic o tym nie wie. A jeżeli już wie, to padają stwierdzenia, że i tak planowany jest rozwód, żyjemy w separacji, on/ona ma kochanka itd. Wszelkie możliwe uzasadnienia, żeby usprawiedliwić szukanie "wsparcia" na zewnątrz związku.
Dość często jest tak, że "pocieszenie" zdradzacza angażuje się emocjonalnie. Bo niby dlaczego nie. Wg niego nie ma do tego przeciwwskazań, czuje się przy nim dobrze itd. Potem jest bum, bo okazuje się, że nasz zdradzacz wcale nie był taki krystaliczny, dzwoni do nas jego żona/ mąż i świat się wali na głowę. Trzeci też jest człowiekiem, czuje, przeżywa, cierpi... Gdzie szukać jego winy?
Nieco inaczej, acz podobnie w skutkach wyglądają "nowe" relacje dwojga ludzi, gdzie oboje są w stałych związkach. "Powody" tego, że zaczynają coś ze sobą są nakreślane bardzo podobnie, jak w przykładzie powyżej. Z tym, że Ci działają z pełną premedytacją. Gdzie w tym przypadku szukać winy tej trzeciej/ trzeciego. To jest ich wspólna decyzja, w której oboje robią podobne świństwo swoim partnerom.
Strasznie się rozpisałem, więc powoli zmierzam do puenty.
Więc jeżeli szukamy "winnych", nasze pole manewru, w moim przekonaniu, ogranicza się do jednej osoby- tej zdradzającej.
Kryzys w związku nie jest powodem do zdrady. powodem jest brak chęci do rozwiązania tego kryzysu. A do tego potrzeba już dwóch stron. Jeżeli ta zdradzająca dążyła do jego rozwiązania, możemy zacząć szukać winy również w sobie. Sami jednak dobrze wiecie, że w 9 na 10 przypadków nie są podejmowane żadne kroki do rozwiązania problemu.
Wejście w nowy układ partnerski nie jest czymś przypadkowym, dzieje się z pełną świadomością, także konsekwencji, które wcześniej, czy później z tego wynikną.
Naturalnym jest, że zdradzeni wściekają się na wszystkie strony zaangażowane w daną sytuację, w tym na siebie. Ale czy słusznie....?
Wyjdźmy zatem od zaniedbania związku. Tu wszyscy jesteśmy zgodni, że wina za taki stan rzeczy leży gdzieś pośrodku.
Jak najbardziej masz rację.
Między mną a mężem już przed zdradą dobrze nie było.
Próbowałam z nim rozmawiać, ale on nie chciał, nie był tym zainteresowany. Uważał że wszystko wyolbrzymiam i liczył (jak zwykle- teraz też) że samo się rozwiąże, jakoś się ułoży. Oczywiście samo nic się nie zrobi...a problemy, niedomówienia się nawarstwiały. To był czas dużych zmian w naszym życiu, narodziny dziecka,zmiana jego pracy a potem ślub (od dawna mieszkaliśmy razem więc to nie była taka duża zmiana, ale zawsze).
Dziecko na pewno wszystko zmieniło, wywróciło nasz dotychczasowy świat do góry nogami. Może to go przerosło, odpowiedzialność za tego małego człowieka, może bał się że jako ojciec się nie sprawdzi, a może przestraszył się że świat który znał (bez zobowiązań) się skończył...sama nie wiem. Mnie też nie było łatwo odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości ale starałam się aby on czuł się kochany i ważny, często powtarzałam że teraz jesteśmy prawdziwą rodziną a ten mały ludzik jest żywym dowodem naszej miłości...mówiłam jak bardzo go kocham i jaka jestem z nim szczęśliwa. A on... oddalał się coraz bardziej, częściej wychodził i później wracał. Przy dziecku pomagał, cieszył się z nowych ''umiejętności'' malucha, interesował się nim...ale mną coraz mniej. Widział we mnie tylko matkę swojego dziecka, a przestał widzieć kobietę Potrzebowałam jego bliskości, wsparcia, czułości i zainteresowania- mówiłam o tym, ale to było takie gadanie do ściany.
A w pracy pojawiła się ...Karolina. I wtedy zaczął się mój koszmar. Mąż już całkiem się wylogował z naszego związku. Nawet jak był ze mną to był nieobecny, myślami daleko. Telefon stał się jego najlepszym przyjacielem. W pracy nadgodziny a po pracy ''imprezy integracyjne''.
Ja ciągle próbowałam do niego dotrzeć, porozmawiać, zrozumieć powód tych zmian, tego ciągłego zamyślenia i miny zbitego psa. Oczywiście bezskutecznie...Więc zaczęły się kontrole (grzebanie w telefonie i kieszeniach) no i znalazłam powód zmian- zdrada.
Owszem za kryzys w związku odpowiadamy oboje. Ja bo może nie zrobiłam wszystkiego co w mojej mocy aby go rozwiązać a on bo nie chciał w tej naprawie uczestniczyć, licząc że samo się naprawi. No i zamiast szukać rozwiązań ze mną, rozmawiać- wybrał zdradę! Skorzystał z okazji że jest inna, chętna (do tego podobno atrakcyjna) i nie liczył się z moimi uczuciami, z konsekwencjami...nic nie miało wtedy znaczenia. Za to odpowiada on i tylko on! A ona...cóż, ona nikogo nie zdradzała (była wolna i bez zobowiązań), nikogo nie okłamywała. Co prawda wiedziała o mnie i naszym dziecku ale to przecież mój mąż dał jej przyzwolenie na wejście w nasze życie
Uwieść można tylko kogoś kto sam chce być uwiedziony.
Wiem że moja nienawiść do niej jest irracjonalna, a właściwie skierowana nie do tej osoby...no ale jestem tylko człowiekiem i łatwiej nienawidzić mi kogoś kogo nie znam niż kogoś kogo nadal kocham (choć czasem też nienawidzę).
Absolutnie nie zakładam prawdomównosci zdrajcy, to się chyba nawet nie zdarza...
Ja uważam po prostu, że wszystkie trzy storny ponoszą odpowiedzialność i nigdy w zyciu nie zgodze się na usprawiedliwianie osoby "trzeciej" tylko dlatego że zazwyczaj jest wolna i nie ma zobowiązań.
Najgorsze że on znowu robi ten sam myk- udaje ze nie mamy problemów, a te ''drobne które są'' same się rozwiążą. Zresztą powiedział że wg niego nie mamy większych (nierozwiązywalnych) problemów niż inne małżeństwa. Cóż...ja znów mam odmienne zdanie.
Teraz (po zdradzie) jeszcze bardziej potrzebuję jego wsparcia, miłości, zainteresowania i czułości jeśli ten związek ma przetrwać i być szczęśliwy, jeśli zaufanie które zaprzepaścił ma wrócić. Powinien całym sobą pokazywać że żałuje tego co zrobił, powinien okazywać mi miłość i wsparcie którego oczekuję i mówię o tym wprost. Niestety, on ponownie woli udawać że nic takiego się przecież nie stało, zbłądził ale już jest, już zrozumiał ze nas kocha , zakończył romans więc wszystko jest już dobrze i nie ma powodu by do tego wracać. A moje złe humorki i nieuzasadnione pretensje same przejdą. No, a ja się męczę, ponownie próbuję zmusić go do rozmowy, do tego aby zmierzyć się wreszcie ze wszystkimi niedomówieniami i tym co od dawna jest spychane na boczny tor i ponownie jest to ignorowane lub wyśmiewane jako niedorzeczne i bez znaczenia. A często zachowuje się tak, jakbym to ja go strasznie skrzywdziła... I jak tu żyć i nie zwariować?
pozwole sobie wtrącić jak ja to czuje....(2 lata sama,2 dzieci,porzucona i zdradzona przez męża),Moim zdaniem winny jest mąż w 70%,reszta należy to Niej..czymś go uwiodła świadomie i poszła do łózka...daje jej 30%.Ale w uczuciach jest trochę inaczej,rzeczywiście wine zrzucamy na ta trzecią,ja tak robiłam..i nadal uważam,że nie wolno wchodzić między żonę a męża,to obrzydliwe.A jeśli jeszcze dochodzą do tego dzieci to już wogóle dla mnie są to dna moralne..bez wartości,godności!!!!!!