Tomek040184 zwróć uwagę gdzie piszesz komentarze bo chyba nie tutaj chciałeś je zostawić.
Tomek040184
02.10.2024 06:46:57
Życzę powodzenia na nowej drodze życia. Chociaż z reguły takim ludziom nie wierzę. Swoją drogą przecież kochanka też zdradzalaś i żyłaś wiele lat w kłamstwie.
Rozumiem że każdy szczęście po swojemu i
Tomek040184
20.09.2024 01:07:22
Dobra to ja dorzucę swoją cegiełkę do tematu. Waszego związku już nie ma. Szykuj papiery rozwodowe, pogadaj z adwokatem co i jak, zadbaj o siebie, hobby, rower, to co lubisz, cokolwiek, grzyby, spacer
Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
Kto komu bardziej szkodzi? Czy ci, którzy dają nadzieję, ze po zdradzie można dalej funkcjonować w swoim związku i że wybaczenie jest możliwe, czy ci, którzy nadzieje na dobre rozwiązanie odbierają.
Od dawna obserwując wypowiedzi na forum, a ostatnio w wyniku rozmowy z jedną z użytkowniczek forum postanowiłem, że warto się zastanowić, kto komu robi pod górkę. Dwa nurty. Dwie frakcje pozostające w sporej nierównowadze. Ścierające się w koncepcji tego, co powinno być właściwą wychodzenia z impasu, przed jakim stawia nas zjawisko zdrady. Między wierszami, może nawet nieśmiało, brzmi głos tych, którzy pozostali w związkach i próbują odbudować ruiny. Nie ma tu znaczenia, jakie są to zniszczenia, bo dla każdego doświadczonego zdradą to jest jednak katastrofa.
Może jednak od początku. Gdyby spróbować zdefiniować zdradę i założyć taki temat na forum, okazałoby się, że każdy z nas może zdradę rozumieć zupełnie inaczej. Ekstrema, jakie wyznaczono, by przy składaniu w jedno wszystkich propozycji mających określić pojecie zdrady, pewnie wielu by zaskoczyło. Samo spojrzenie na taki swoisty konglomerat stworzonej definicji, to jednak tylko tyle i mniej więcej pływa na powierzchni wody z góry lodowej, sedno problemu, sami wiecie.
Każdy człowiek kieruje się w życiu jakimiś wartościami i w ciągu życia podlegają one zmianom, mówi się, że ludzie nie zmieniają charakteru i to jest raczej prawda, natomiast światopogląd podlega nieustannej plastyfikacji. Wypada użyć słów Szymborskiej "Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono". Zdrada świetnie wpisuje się w takie "sprawdzamr17;r17;. W chwilach, kiedy teoretycznie podchodzimy lub mieliśmy okazje podchodzić do samego problemu, wydawało się, że rozwiązania są dość racjonalne, proste i bezdyskusyjne. Sadzę, że wiele osób obstawiałoby opcje wystawienia walizek niewiernemu i pożegnania zdrajcy.
A teraz praktyka.
Kto komu bardziej szkodzi ? Pozostanie w związku wiąże się ogromnym poświeceniem siebie, to taki swoisty heroizm i jak przeczytałem w jednej z wypowiedzi rzeczywiście brakuje czasem stygmatów, aby dopełnić obrazu, rzeczywistego obrazu kosztów, na jakie decydują się wspaniałomyślnie bądź nie, bo czasem to kwestia wyboru pozaracjonalnego, kalkulacji, braku sensownego rozwiązania, strachu, wybaczający. Ich głos na forum bywa dosyć często zagłuszany przez jastrzębie optujące za radykalnymi rozwiązaniami, argumentujący w większości, że za popełnione czyny musi być kara. Bezkarność rozzuchwala - to nie podlega dyskusji, ale no właśnie czy kara jaką jest oddalenie zdrajcy jest adekwatna do popełnionego czynu. Chciałoby się powiedzieć zawsze i bezapelacyjnie zdrada powinna być karana w ten sposób. Może to i prawda, bo z czasem istniałaby szansa na spowolnienie pandemii, jaką się staje to groźne zjawisko. Nie bez kozery zacząłem od problemu definicji zdrady bo gdyby pokusić o jego stworzenie w oparciu o głosy, to jasnym by się stało, że to, co akceptowalne przez innych, dla drugich stanowi poważny problem, przez jednych zasługiwałoby na karę, a przez innych już nie. Zakładając jednak, że zdrada nie ma specyficznej definicji, bo dla każdego oznacza co innego. Dotyczy specyficznych warunków i jest czymś niepowtarzalnym, swoistym.
W procesie wybaczania oboje partnerów w warunkach, które nie są normalne, bo normalnymi już po prostu być nie mogą, na nowo próbuje budować siebie i swój związek, relacje z otoczeniem i wewnątrz swojego związku. To bardzo trudne i często się nie udaje, ale jednak próbują. Czas weryfikuje założenia, jakie stawiają sobie związku tuż po odkryciu tej drugiej prawdy. W przeciwieństwie do bólu, jaki pozostaje po zdradzie, którego czas niestety nie jest w stanie wymazać. Można pominąć przyczyny, choć bardzo dobrą odpowiedzią na to, dlaczego zdrajcy to robią, jest odpowiedź - bo chcą (też zaczerpnięte z forum), tak, to jest ich wybór, ich mantra i każde tłumaczenie o zagubieniu jest sztamowym kłamstwem, stosowanym zarówno przez kobiety jak i mężczyzn. Nagle wszyscy zrzucają błędy na karby okulisty. Ślepota, ale bardziej umysłowa połączona z ignorancją partnera i pieprzonym egoizmem podlegająca próbie wyparcia z świadomości zdradzonego w początkowym okresie może nie jest najtrudniejsza. Po pierwszych newsach szok przesłania racjonalne myślenie, a to wszędobylskie dlaczego prowadzi wręcz do zatracenia. Rachunek i próba pozbierania tego co się ostało i ułożenie planu na przyszłość to nawet nie jest wielka sztuka, bo sądzę, ze próbę posklejania związku podjęło wiele osób. No właśnie, ale ten czas. On weryfikuje prawdziwy charakter ludzi ich zdolność do wybaczenia i niestety do tego cierpiętnictwa, które mimo, ze wiele osób się do niego nie przyznaje, na stałe wpisze się w życiorysy skrzywdzonych przez niewiernych. Pamięci się nie oszuka i to jest baza, trzeba mieć tego świadomość, zdrady nikt nie zapomni. Czy można oszukać swoje emocje ? Tu już zaczynają się schody. Ludzie tak są skonstruowani, że emocję towarzysza im od zawsze i zawsze. Nadal uważam, że więzi emocjonalne, a mówiąc wprost, miłość jeśli w związku, w którym zaistniała zdrada są na tyle silne, to są w stanie zagłuszyć piekiełko zdrady. Brak takiej więzi z czasem prowadzi do przebudzenia w środku nocy i cholernej świadomości, że ten człowiek obok to tylko 36,6 stopni ciepła, nic poza tym. Przykre, ale prawdziwe. No dobrze, miłość jako fundament brzmi nawet logicznie i pewnie dla tych, którzy nadal próbują, daje jakąś nadzieję. Czy ta nadzieja może być przekazywana innym?
Wartość ludzi i wartość ich związków. Pewnie, ze można jakoś przeżyć, można nie wymagać, bo inni maja gorzej. W dużej mierze większość z nas wychowuje swoje dzieci i nader często, zostając w związkach, tym dobrem się zasłania lub podpiera, żeby nie spierać się co do intencji. W zderzeniu z błędami popełnianym przez rodziców bez rozróżniania czy maja związki dotknięte zdradą, czy nie, rodzice źle pojmują dobro swoich dzieci, decydując za nie, co jest dla nich dobre, a co nie. Rodzina po rozwodzie mimo traumy rozwodu wcale nie wychowa gorzej swoje dzieci niż ta, która jest sztucznie utrzymywana przy życiu lub tylko "odgrywar17;r17; scenki z życia. Dzieci są wnikliwymi obserwatorami. Dla cierpliwych, tych, którzy maja dzieci i mierzą się ze zdradą, nieważne na jakim etapie są, proponuję zapytać dzieci jak oceniają was jako rodziców, ale nie tak wprost. Konstrukcję pytań można ustawić dobrowolnie i zależnie od wieku dzieci pewnie dobrze jest zabazować na potrzebach dziecka względem rodzica i wtedy wyjdzie, jaką realną wartość przedstawia rodzić rozbity przez zdradę i każdego dnia udowadniający, że potrafi, ze przetrwa.
Forumowicze ci nowi, z reguły najpierw czytają, potem pisza i szukają podobnych sobie historii, czytają o losach wirtualnych bohaterów, karmiąc się nadzieją dawaną przez tych, którzy walczą. Czy wszystko, czy każda emocja, każde odczucie tych, którzy w menu serwują nadzieję są szczere? To samo pytanie postawie również później w odniesieniu do tych, którzy odeszli, którzy zdecydowali o zakończeniu swoich dotychczasowych związków. Na chwile do nadziei. Jest na tym forum kilka osób, których głosy pojawiają się w dyskusjach i nawet brzmią wiarygodnie, są konsekwentne i miarodajne. Ja już nie wnikam w rozróżnianie problemów, z jakimi musiały się zderzyć, bo nie o to chodzi. Chodzi o samą zasadę. Człowiek ocenia to, co czyta i jak wspomniałem pewnym historiom można dać wiarę, gorzej z tymi rozchwianymi, które przekaz jaki niosą na sztandarze brzmi tak, a wątpliwości schowane głęboko w kieszeni. Wiem, że może podstawą jest wierzyć w to, co się robi, ale czasem sama wiara nie wystarczy, a nadzieja może okazać się naiwnością.
Kto komu bardziej szkodzi? Czy zakładając definitywne rozwiązanie małżeństwa i rozwód mamy prawo odbierać innym nadzieję na to, ze im się nie ma prawa udać? Odpowiedź, jeśli patrzeć na logikę, powinna wskazywać na nie. Doświadczenie związane z rozpadem związku i specyfiką, a w zasadzie tragedią tamtych dni, kiedy trzeba przeżyć traumę, nie jest niczym, czego można pozazdrościć człowiekowi. Jednak patrząc na ludzi po rozwodzie, nie można ich zaszeregować w grupę permanentnie nieszczęśliwych, zgryźliwych samotników, którzy zarażają innych swoim nieszczęściem. Choć często na długie lata pozostawieni samotni i rozczarowani życiem stają się cynikami, którym życie przechodzi obok nosa. Rozstania nie są zawsze wynikiem nieprzemyślanych decyzji, są z reguły, a może w dużej części wynikiem sprawdzenia Szymborskiej, jedyną drogą, która w tych specyficznych dla danego związku uwarunkowań nie ma alternatywy. Doświadczenie, jakie zdobyli w dobrej wierze, przekazują innym i tak bym to widział. Chociaż nie wykluczam, że zazdrość może skłaniać do zupełnie innej motywacji i zachowań destrukcyjnych. Kiedyś w złości, bo chyba tak to oceniłem, ktoś napisał, że z wpisów tych, którzy są sami, bije złością i beznadzieją, a we wpisach tych, którzy nadal próbują odbudowę, gości radość. Może to była sprawiedliwa ocena, a ja ją źle odebrałem, przecież mogę się mylić. Gdzieś w innym miejscu posunięto się jeszcze dalej, zarzucając tej drugiej grupie, ze zazdrości tym, którzy nadal maja kogoś, że ich rkopnięto w ****r1;. Można by zapytać czy mieć kogoś to już nie ma znaczenia, jaką tą wartość ten ktoś przedstawia. Nie będę oceniał wartości zdradzających, bo zrobi się straszne zamieszanie. Jednak może rzeczywiście lepiej mieć kogoś, z kim łączy wspólnie spędzony czas i jakieś wspomnienia, wspomnienia, które często są bardzo dobre, niż nie mieć nikogo.
Nie bez znaczenia jest to ,że wśród tych, którzy zakończyli swoje dotychczasowe związki są ci, którzy dokonali takiego wyboru i ci, którzy takiego wyboru zostali pozbawieni. Nie wiem jak wygląda ocena problemów, które każdego dnia są dyskutowane. Być może są zbieżne w obu przypadkach, a może jest w nich zupełny rozdźwięk. Czy wszystko, czy każda emocja, każde odczucie tych, którzy w menu serwują brak nadziei, są szczere ?
Zatem, czy racjonalnym jest przyklejenie łatki szkodnik dla którejś grupy.
A może jest tak, że to zależy od osobowości i każdy w miarę i na miarę zdobytych doświadczeń mimo, ze owe doświadczenie można sparafrazować za sentencją jako sumę popełnionych bledów, próbuje rozwiązywać problemy ludzi, którzy rozwiązania takich problemów potrzebują.
Zasiedziałem się na tym forum zbyt długo, mam spaczony pogląd na temat zdrady i raczej nie wnoszę niczego nowego. Może to, co napisałem wyżej, jest chaotyczne, bo wiele kwestii pominąłem z wyboru, wiele umknęło mi w trakcie pisania. Miało być krótko, bo długie teksty męczą i są made in henry. Jeśli zanudziłem, a nie skłoniłem do refleksji, to tym bardziej potwierdza, że chyba pora odejść.
Może krótko odpiszę.
Po zdradzie chwytamy się brzytwy.
Trzeba mieć tego świadomość - niestety.
I bez względu jak zdefiniujemy zdradę - właśnie ta brzytwa nas dalej tnie.
Bez względu na to jaką strategię przyjmiemy (lub ktoś za nas zadecyduje)do czasu jak nie włączy się ROZUM do akcji i WOLA życia będziemy tkwić w "martwym punkcie"
Dziękuję osobiście Tezeuszu za pojęcie Zugzwang r11; sytuacja w szachach, w której wykonanie ruchu powoduje natychmiastowe pogorszenie pozycji strony będącej na posunięciu.
Czasami trzeba się liczyć z porażką, żeby swoją własną partię szachów - życia wygrać - ucząc się na błędach:rozpacz:rozpacz:rozpacz
Zasiedziałem się na tym forum zbyt długo mam spatrzony pogląd na temat zdrady i raczej nie wnoszę niczego nowego.
Ale dlaczego uważasz, że nic nowego nie wnosisz? Przecież istotne są nie tylko te emocje, które nas dotykają zaraz po zdradzie. Ważne, a chyba ważniejsze jest jak to wygląda rok, dwa lata, trzy lata itd. później. I Ty wiesz jak to wygląda w twoim konkretnym przypadku, jakie są konsekwencje decyzji, którą podjąłeś po zdradzie.
Wylewamy emocje po przeżyciu.którego nikt z Nas nie planowal,nawet nie mys,ła,ze kiedys go gotknie bezposrednio.Nasze poglądy,wyrażenia,posty zmieniaja sie wraz z upływającym czasem. swoje związki,czy maja zycie bez niewiernych,wszystkie głosy i doświadczenia sa r,ównie mocno potrzbne,po to,żeby inni mogli korzystać z naszych niestety niemiłych doświadczeń i po to,żeby mogli omijac błędy,które wielu z nas popełniało.
Tezeusz,jak przypomne sobie moje pierwsze posty,pierwsze rozmowy na czacie,wbedac ciągle jeszcze w szoku,zadając sobie pytania,z ogromnym poczuciem niesprawiedliwości i wszystkim emochjami,ktore nie ma co,niszczyły mnie,to dzisiaj sama się sobie dziwię,ze mogłam stac się na moment takim człowiekiem,takim rozchwianym emocjonalnie człowiekiem.Wraz z upływającym czasem,dzisiaj juz bez bólu,z nowym zyciem,na wszystko patrze inaczej.Jednak potrzebowałm tego miejsca,na zrozumienie,wysłuchanie,na zwykłe opieprzenie przez uzytkowników,żeby stanąc na nogi.
Zmieniłam zdanie w kilku sprawach,min,wybaczenia.Jednak zdrade potrafiłam wybaczyc,ale nie okliczności jej towarzyszących,równiez zmieniłam zdanie w kwestiach finansów,juz nawet przez mysl mi nie przechodzi,że nic nie chce,sama sobie dam rade,wręcz przeciwnie,uważam,ze rodzicielstwo to przywilej,obowiązek jest alimentacyjny,ale nie zmieniłam zdania w sprawie dzieci,nadal uważam,ze nalezy dązyc ,nawet za cene uregulowania sadownie ,kontaktów z dziecmi,które tego potrzebiują i tęsknia za odchodzącym rodzicem,jestem przeciwna odcinaniu dzieci od rodzica,nie mam za to noc przeciw ,aby moje spotykało Damę.
Kiedyz ,za najwieksza porazke uważałam,ze nie udało mi sie uratowac swojego małżenstwa,chociaz dzisiaj traktuję to jak szczęście,to zawsze będe mocno kibicować tym,którzy próbuja,ze wszystkich sił,czasem z góry skazani na porażke,ale próbuja.
Tezeusz,wiedząc o tobie tylko to,co sam mi powiedziałeś,uważam,ze Twoja sytuacja i doświadczenia ,które jej towarzyszyły,towarzysza,jest na tyle pomocna innym,na ile sam będziesz chciał.rada zawsze w cenie,ale ten siegający po n ią,nich ocenia,czy to przydatna rada.
najważniejsze;
Tu nauczyłam się ,ze na świecie dzieją sie rzeczy,które nawet jak się wydaja nieprawdziwe,zdarzają się naprawde.Bo czyz moja historia,która znasz,nie jest rodem z taniego filmu?Jest,przeżyłam ją,ja moja Rodzina,która wielu uzytkowników tego poratlu miało okazję poznać.
czasem to co dla wileu niewyobrażalne,dla innych dzieje sie naprawdę...
A poglądy?Treści postów?Zmieniaja sie wraz z naszym etapem po zdradzie...Piszemy je w okreslonym momencie,targani watpliwościami i rozpacza,a po miesiącach sami ich nie poznajemy...To dla Nas znak,że żyjemy,patrzymy na gwiazdy,słuchamy muzyki,oddychamy,spimy i....niektórym z NAs udało sie znowu zakochac/Nieważne,czy w swoich niewiernych raz jeszcze,czy w kims zupełnie innym.
Tu nikt nikomu nie szkodzi,nasze przeżycia,pokazuja rózne warianty i pozwalaja innym spogladac na siebie jak na NORMALNYCH,bo to MY jestesmy NORMALNI(Wiesz doskonale o czym mówie)
Też jestem tu dość długo i wiem, że nie ma takich samych zdrad i nie ma cudownego sposobu rozwiązania problemu. Myślę, że dobrze jest posłuchać obu stron, ale decyzję podejmujemy my sami i my z tym będziemy żyć. To nie jest łatwa decyzja, trzeba wziąć wiele rzeczy pod uwagę, od tych najbardziej przyziemnych czyli finanse, przez dzieci i na końcu siebie. Myślę, że jeśli partnerzy chcą próbować to trzeba wykorzystać wszelkie możliwości ratowania związku, choćby po to żeby w przyszłości spojrzeć na siebie i powiedzieć nie wyszło, ale zrobiłam co mogłam.
Ja przez pierwsze 3 miesiące myślałam, że to ze mną jest problem i robiłam tak jak chciał mój mąż- byłam idealną żona, ale ja się źle z tym czułam, nie byłam sobą. A on nawet tego nie docenił. Wszelkie moje propozycję zmian albo były wg niego bez sensu albo przytakiwał, a robił swoje. Zanim opracowałam plan na życie i przemyślałam wszystko minęły 2 lata. Rozwód poszedł szybko, ale nie bezboleśnie- ci którzy mnie wtedy znali wiedzą jak było czasami ze mną źle. Te 7 miesięcy było gorsze niż całe małżeństwo, ale było też potwierdzeniem, że podjęłam słuszną decyzję.
Z perspektywy 2 lat wiem, że to była bardzo dobra decyzja, co nie oznacza, że na innych to się też przekłada. Jeśli jest wzajemny szacunek, resztki miłości to można coś na tym zbudować. Prawda jest taka, że nigdy nie będziemy wiedzieć jaki będzie efekt końcowy. To jest ryzyko i sami musimy je podjąć bez względu na to czy zostaniemy czy wyrzucimy kogoś za drzwi. Życia za nas nikt nie przeżyje. Każda decyzja jest dobra jak jest nasza.
To Ty rzuciłeś mną o ścianę jak szkłem, które rozbiło się na milion kawałeczków...
Nie mogłam się obronić, a Ty potraktowałeś mnie jakbyśmy nic dla siebie nie znaczyli...
Ale ja znajdę w sobie siłę i posklejam swoje szklane serce,
i udowodnię, że nie m
Kazdy wybiera swoja droge do odzyskania jakiejs wzglednej rownowagi po zdradzie, kazdy ma swoje demony do pokonania-dla jednych to jest samotnosc, dla innych trwanie w zwiazku, ktory juz nie wnosi do ich zycia.Dla kazdego zdrada ma inny wymiar, i konsekwencje,ale spustoszenie sieje to samo.
Tezeuszu,zmierzyles sie ze soba, jaki jest wynik tej walki wiesz Tylko Tyosobiscie mysle ,ze wyszedles z tego z tarcza.
Z perspektywy czasu, jestem tu chyba jedyna osoba , ktora moze to ogarnac z dosc duzej odleglosci 16 lat, cala masa bledow po drodze, chybionych decyzji, ale to sie nie liczy dopoki idzie sie do przodu,dopoki wierzysz ,ze jestes wartosciowym czlowiekiem, dopoki masz swiat dookola,zawsze jest cos do zdobycia, do przezycia, do zatesknienia i pokochania.
Przeszlosc nie powroci juz soba, ale powroci idea jak to ktos powiedzial, nie ma sensu szukac w niej , skoro przyszlosc czeka na zapelnienie.Teraz to wiem. Zmierzylam sie z moim najgorszym wrogiem- soba, zmierzylam sie z latami samotnosci, z utrata bliskich,ze smiercia,z fizyczna niemoca, nienawiscia i bolem i wiem juz, ze sa rzeczy gorsze od zdrady.
Tezeuszu jestes czescia tego miejsca.
Trafiamy tu w różnym stadium po zdradzie, ale zawsze ze sporą dawką emocji, kłębiących się pytań, wątpliwości, bo gdyby było inaczej, przecież nie rejestrowalibyśmy się w miejscu, które nie jest ani hobbistycznym, ani zawodowym, nie stanowi rozrywki na miarę YouTube czy FB.
Opisujemy swoją historię: okoliczności zdrady, jakość związku przed nią, własne odczucia, postawę zdradzacza, nawet wstępne rokowania.
Otrzymujemy w zamian spostrzeżenia i rady, w oparciu o wcześniej podane dane.
I tutaj już drogi się rozchodzą. I o to chyba pytasz, tezeuszu...
Jedni sugerują, że szansę warto dać (zakładając ogólnie pojęte dobre rokowania, cokolwiek to znaczy). Standardem jest powiedzenie, że nawet należy, żeby wiedzieć, że się próbowało. Często pojawia się słowo błąd i to, że każdy ma do niego prawo. Tutaj nierzadko sami dopowiadamy sobie w myślach potwierdzenia, bo przecież wyjątkowe wspomnienia, przeżyte razem chwile, marzenia i plany na przyszłość, dzieci etc. Mało tego, pod wieloma względami, związki po zdradzie, jakkolwiek paradoksalnie to zabrzmi, naprawdę są bardziej wartościowe niż wcześniej, za sprawą często po porostu lepszej komunikacji.
Inni (pomijam z góry, jeśli rokowania są złe, bo to jest jasne), przy tych samych założeniach, negują pojęcie błędu, upatrują szansy na lepsze życie tylko z "czystą kartą", czyli nową osobą, podając za dowody, że pamięć, jak słoń, że utrata wyjątkowości, że pogrzebane podstawowe wartości...
A prawda jest w nas...Co było najważniejsze? Na czym najbardziej nam zależało? Jak mocno kochamy? Ile jesteśmy w stanie poświęcić z siebie w imię wspólnego jutra? Na ile zraniło nas to, co nam zrobiono? Jak bardzo coś, co było filarem zostało zniszczone? Ile z dawnych nas zostało?
Kiedy tu trafiłam (nieco krótszy czas niż u tezeusza), pierwsze etapy miałam za sobą. Również ten kolejny, pełen wiary, że się uda, że można, że dam radę. Etap pełen optymizmu, bo przecież on mnie tak kocha, więc teraz wszystko zależy ode mnie, a ja jestem silna, pokonam hydrę.
W momencie, kiedy się tutaj zalogowałam po raz pierwszy, już byłam pełna obaw, bo czas, który sobie gdzieś tam świadomie lub mniej świadomie założyłam, zaczął się niepokojąco przedłużać. Pojawiły się nowe emocje, że coś jest nie tak i masa pytań, co jest nie tak, że mimo dobrej postawy mojego TŻ, nie jest prostym jednak być razem.
Otrzymałam sporo cennych rad.
Te z pierwszej grupy, kazały mi się wziąć w garść. Słowa morfeusza, że powinnam stać się bardziej brazylijska, a mniej niemiecka , huczą do dziś, choć wspominam je z uśmiechem. Słowa, że mam dążyć do wybaczenia, bo ono jest niezbędnym warunkiem, by zacząć na nowo czy raczej od nowa.Te głosy, mimo niewątpliwie pozytywnych chęci, na początku dodawały werwy i jakiegoś kopa, że można, że to zależy tylko ode mnie, że rzeczywiście powinnam spauzować, nie rozpamiętywać, zacząć żyć chwilą, doceniać i cieszyć się tym, co mam. Potem jednak wpędzały mnie w stan niezadowolenia, bo nic nie szło tak, jak mi radzono. Bo wciąż nie byłam tam, gdzie powinnam, bo nijak wciąż nie wybaczyłam, ba, już nawet przestałam rozumieć to słowo.
Głosy z drugiej grupy (tych było mniej, fakt), kazały mi się zastanawiać czy w ogóle chcę zostać. Po co chcę zostać i zmagać się każdego dnia z obrazami, głosami etc. Sugerowały, że nigdy nie zapomnę, że niewykonalnym jest pozbycie się poczucia straty, że niektóre sprawy bezpowrotnie umarły i nie da się ich wskrzesić. Te głosy dołowały, podcinały skrzydła, ale również, jak rykoszetem, wzmagały za chwilę energię, jakby na przekór zagrzewając do walki.
W moim odczuciu po ponad 2 latach tutaj oraz z ich perspektywy i jedne, i drugie były mi pomocne. Mobilizowały mnie do myślenia i weryfikowania ich słuszności. Sprawiały, że trzeba było zajrzeć w głąb siebie i zastanowić się, kim naprawdę jestem, czego chcę, na co mam szansę, czego zwyczajnie nie przeskoczę. Głosy z obu tych grup mimo wzajemnych sprzeczności były motorem napędowym, swoistą burzą mózgu.
I na koniec...Dałam szansę. Nie odeszłam. Nie mam porównania, rzecz jasna, jak wygląda życie po rozstaniu. Ale to wspólne my, tworzone na nowo jest znacznie trudniejsze od wyobrażeń i tego, co nam się wydaje. Te setki dni, które przeżyłam, wierząc w kolejny wspólny dzień, okupione były kłębiącymi się myślami, które na plan dalszy spychały dzieci, obowiązki zawodowe, domowe i inne. Jak za mgłą pamiętam sukcesy pływackie córki, pierwsze piłkarskie kroki syna...Gdzieś umknęło mi wiele dni z wyjazdów, wakacji, uroczystości rodzinnych. Byłam ciałem, które zresztą, patrząc na zdjęcia, postarzało się jak o dekadę, duch żył w swoim poranionym świecie, pełnym zgorzknienia, niewiary w ludzi i ich złe intencje. Żyłam, jakby nie żyjąc, słyszałam, nie słysząc, czułam, nie czując...Wróciłam do palenia.
Nie wiem, jak dałabym radę, gdyby nie Ty, tezeuszu...Nie będę wychwalać, bo powie, że lukruję
Droga, którą przeszłam była...jaka była. Gdybym wiedziała, jaka będzie...Gdybym miała pojęcie, z czym usiłuję się zmierzyć...Nie wiem czy byłabym w tym miejscu, w którym jestem...
Kto komu bardziej szkodzi? Pomagamy, na miarę własnych przemyśleń, doświadczeń, światopoglądu, marzeń...
Dziękuję, że spotkałam tu tylu fajnych ludzi, gotowych zupełnie bezinteresownie wyciągnąć rękę w jednym z najgorszych momentów mojego życia.
Każdy pomaga jak umie. Każdy jakiś kawałek życia ma już za sobą.
Ja generalnie jestem za ratowaniem jeśli widać po opisie zdrady że ma to wogóle sens. Zazwyczaj te najdłuższe dyskusje następują wtedy gdy właśnie "nie wiadomo". A i tak na końcu osoba pokrzywdzona sama musi podjąć decyzję. Jaka by ona nie była wykorzystując albo odcinając się od wpisów. Przesiać, to co wydaje się wartościowe od bełkotu. Na szzczęście to drugie jest sporadyczne.
Też się zasiedziałem Też zastanawiałem czy nie pora oddać pałeczkę. Też czasami mam wątpliwości typu "co ty tu jeszcze milord do cholery robisz?" "Przecież w zasadzie napisałeś już wszystko".
Powtórzę to co już niejako pisałem. Wszystko co dotyczy zdrady to sfera psychologiczna człowieka, nie da się tego powkładać w jakiś ścisłe ramy, bo każdy inaczej definiuje zdradę, inaczej ją odbiera, ba inaczej odbiera niektóre pojęcia. Osoby zdradzające też zdradzają z innych powodów, inaczej reagują na to jak się wyda itd.
Do każdego przypadku trzeba podejść indywidualnie, wysłuchać i starać się pomóc konkretnie, a nie ogólnie, nie da się zaszufladkować wszystkich zdrad i stosować do nich jednego schematu, dlatego też nie można powiedzieć że jedni szkodzą bardziej, a inni mniej, dlatego żadnej z grup nie można przykleić łatki szkodnika.
Jeśli mowa o szkodnikach w takim wypadku, to tylko o tych, co niezależnie od zdrady postulują zawsze to samo, o tych co nie słuchają tego co "poszkodowany" mówi, tylko wyławiają z tego wygodne kawałki i do nich się odnosząc zupełnie ignorując wszystko pozostałe. Takie osobniki mogą zaszkodzić, bo ludzie tu trafiający często podatni są na sugestie które niekoniecznie musza pasować do ich sytuacji życiowej.
Natomiast chciałbym się jeszcze odnieść do innych kwestii, teorii kary za zdradę, oraz o frakcjach jastrzębi i gołębi.
Otóż w kwestii kary To o jakiej karze mowa, kogo karzemy takim rozstaniem, siebie, czy zdradzacza, który teoretycznie i tak ma nas w d... bo przecież zdradził?
Rozpatrzmy teraz sytuacje.
1. Jeśli zdradził bo nie kocha, to rozstanie dla niego raczej karą nie jest. Pozostają względy finansowo socjalne, ale to rzadko jest jakaś duża kara.
2. Jeśli zdradził z głupoty, a nadal kocha i chce się poprawić, a nas ta zdrada boli, bo też kochamy, to dla kogo ta kara, dla nas? Dla niego? Czy wtedy jednak nie lepiej powalczyć o lepsze jutro?
3. Jeśli zdradził a nadal kocha, a nas ta zdrada nie boli, to to żadna zdrada, tylko pretekst do wyrwania się z kiepskiego związku i tyle.
No i teraz kwestia jastrzębi i gołębi z dużą dozą prawdopodobieństwa zakładam, że inicjatorem nazewnictwa są ci co się rozstali po zdradzie Otóż jak dla mnie pojęcia te są całkowicie pomylone.
Nawiązując do 3 powyżej wymienionych sytuacji zostawiamy 1 i 3 bo tam związek skończył się przed zdradą, więc rozważmy punkt drugi, kiedy do zdrady dochodzi, a obie strony nadal żywią do siebie uczucie.
Jak dla mnie wyrazem gołębiego serca, aby nie powiedzieć tchórzostwa, jest własnie rozwód/rozstanie. Przejaw egoizmu i skupienia się na własnym bólu, ucieczka z takiego związku mimo iż rokuje naprawę.
Jastrzębiami w związku z tym są jednak ci, co mimo wszystko postanawiają walczyć, co na gruzach swoich uczuć, pomimo tego co się stało odbudowują to wszystko bo uważają że warto, to wymaga moim zdaniem znacznie więcej siły i zaparcia, niż zwykła ucieczka z nadzieją że kolejny partner będzie lepszy.
W życiu trzeba być jak kaczka, nad wodą niby nic, a pod woda nóżki pracują.
wolfie napisał/a:
Jak dla mnie wyrazem gołębiego serca, aby nie powiedzieć tchórzostwa, jest własnie rozwód/rozstanie. Przejaw egoizmu i skupienia się na własnym bólu, ucieczka z takiego związku mimo iż rokuje naprawę.
No i widzisz Wolfie, ja mam dokładnie odwrotne zdanie: dla mnie przejawem tchórzostwa, lęku przed nowym, nieznanym jest zostanie w takim związku. Ale, że tu mamy odmienne zdania, to akurat nie jest nowina.
Natomiast chodzi mi o jeszcze jedną rzecz. Piszesz, że zdradzający są różni. Oczywiście masz rację. Tylko zapominasz o drugiej stronie medalu: zdradzeni też są różni. I ja wiem, że nie jestem w stanie wybaczyć zdrady. Nawet gdybym z taką osobą został, to czas nic nie zmieni, czy minie rok, 5 lat, 10 lat, 20 lat - ja tego nie zapomnę i nie przetrawię. Znam siebie, więc potrafię sobie wyobrazić jakby wyglądał mój związek, gdyby dalej istniał po zdradzie. Zaręczam Ci, że nie życzyłbyś takiego życia nikomu, bo to byłoby piekło dla obu stron.
I pierwszy raz w historii zgadzam sie z Rbit, jakkolwiek kazdy ma prawo do swoich wyborow i sam wie jaka cene za nie placi.Nie wyobrazam sobie zycia ze zdrajca
Co do odwagi -chyba zalezy od tego czego czlowiek sie boi-jesli samotnosci, to trzeba miec odwage by odejsc
jesli bycia ze zdrajaca -to pewnie trzeba miec odwage by zostac, co nie jest rownoznaczne z wybaczeniem ..
jest jeszcze inna opcja czasami trzeba po prostu ratowac siebie zanim bedzie za pozno i to z odwaga nie ma nic wspolnego, to zwykly instynkt .
Ale przecież ja nikogo nie namawiam do życia ze zdrajcą, nie zapomniałem też że zdradzani są różni, wręcz o tym napisałem.
Ale nazywanie jednych gołębiami, a innych jastrzębiami jest cokolwiek śmieszne i o to mi chodziło.
Jak sami zauważyliście szufladkowanie, wymyślanie nazw nie mających związku i nie dających się jednoznacznie zinterpretować, w tych kwestiach jest bezcelowe, bo jak napisałem, niektóre pojęcia przez ludzi też są inaczej i rozumiane/interpretowane.
W życiu trzeba być jak kaczka, nad wodą niby nic, a pod woda nóżki pracują.
Patrzymy zawsze ze swojej perspektywy. Egocentryzm jest nie jakowrodzony, więc pytanie powinno bardziej brzmieć - kto nam bardziej szkodzi?
Koronnym argumentem za tym żeby zerwać związek po zdradzie, jest że tylko to nauczy zdradzacza, iż popełnił błąd. Zdradzacze są jednak różni. Jednym nie zrobi to różnicy i będą zdradzać dalej, a nawet wytłumaczą sobie w prosty sposób, że skoro nie dostali szansy, to ktoś ich nie kochał. Inni bedą rozpaczać. A może jeszcze inni widząc, że skrzywdzili drugą osobę, obserwując to codziennie też się czegoś nauczą? To zależy od człowieka. To forum często pomaga radząc zerwanie kontaktów, bo są tu przypadki beznadziejne, zupełnie. Innym szkodzi rozbudzanie emocji na nowo. Nie każdy tu jest erudytom, nie każdy ma smycz na emocje.
To nie kochanka, ale sypiam z nią,
Choć śmieją ze mnie się i drwią.
Koronnym argumentem za tym żeby zerwać związek po zdradzie, jest że tylko to nauczy zdradzacza, iż popełnił błąd.
Cytat
Tylko jakie to ma dla nas znaczenie, ze zdadzacz czegoś sie nauczy lub nie?
Nawet jeśli sie nauczy, zmieni i nigdy wiecej nikogo nie zdradzi - super, oby wszyscy tak mieli.
Tylko to jego życie, a co z naszym?
Jak zmiana człowieka, którego nie ma w naszym zyciu na nie wpłynie.
Ktos naważył piany, a My ja będziemy pic przez całe życie. Dla mnie sytuacja patowa, wobec której póki co jestem bezsilna.
Dlatego też napisałem, że pytanie powinno brzmieć "kto nam bardziej zaszkodzi?". Ciebie po zdradzie kompletnie nie powinno interesować, co czuje zdradzacz. W zasadzie to nie powinnaś się nawet nad tym zastanawiać. W filmie Żelazna Dama jest taka scena, gdzie Margaret Tchatcher mówi coś w rodzaju - Ciąglę mnie pytają co czuję.Nikt nie pyta co myślę, a to jest ważne.
Patową sytuację stwarzamy sobie sami, kiedy wiemy że coś nie gra, cos się nie klei, ale nie mamy odwagi tego zmienić w żadną ze stron. Niekiedy nie da się zostać ze zdradzającym, niekiedy też niemożliwym jest go opuścić. Uczymy się na błędach - swoich. Cudze nic nas nie uczą.
To nie kochanka, ale sypiam z nią,
Choć śmieją ze mnie się i drwią.
Nutoj nie taki problem chciałem poruszyć. Gdyby mi chodziło o zadanie sobie trudu i postawienie pytania, kto mi zaszkodził to odpowiedź mam w ułamku sekundy. Postawiłem pytanie jak wyżej bo mimo, ze nie będzie jednoznacznej odpowiedzi uważam zastanowienie się nad tą kwestią jako ważne.
Wiesz Tezeuszu ,próbując znaleźć odpowiedź na zadane pytanie,posłużę się zasadą mniejszego zła. Poznajemy tutaj niewielką część historii danego użytkownika. Musimy jednak zdawać sobie sprawę ,że niema dwóch identycznych przypadków.
Dla mnie mniejszy złem a zarazem mniej szkodzi ktoś kto zostawia nutkę optymizmu. Nie przekreśla od razu zdradzacza. Jestem za daniem szansy z tego chociażby względu aby mieć czyste sumienie. Zrobiłam wszystko co mogłam, nie udało się trudno ,życie toczy się dalej. My tutaj nie wiemy wszystkiego na 100%,możemy snuć domysły , ale czy mamy prawo odbierać komuś nadzieję ? Różni ludzie tutaj trafiają. Są osoby bardziej lub mniej podatne.
Pewna mogę być tylko tego co robię z własnym życiem bo jeżeli zawalę to swoje. Za kogoś nie umrę ,więc nie mam prawa mówić komuś jak ma żyć.
Nutoj - ale mnie właśnie nie interesuje co czuje zdradzacz, ani co myśli ( przynajmniej do tego dązę - skłamałabym gdybym powiedziała, ze jest tak na 100%)
Tylko mnie nie chodzi juz teraz o zdradzacza. Zostawmy go na boku. Jego nauczki i jego błędy. Niech sobie zyje.
Jestem ja, z tym co ktoś mi narobił w życiu.
I wiem jaka odpowiedź ciśnie się na usta. Zależy wszystko od Ciebie. Poukładałam sobie życie i muszę je układać na nowo, tylko ze wcale nie jest łatwo z takim bagażem. Żyje dniem dzisiejszym, niczego nie planując. Dokonując jedynie codziennych wyborów.
Cytat
Kto komu bardziej szkodzi?
Cytat
Wszystko zależy od okoliczności, od tego w którym momencie zadajemy to pytanie, do jakiego momentu to pytanie odnosimy - czy do przeszłości czy teraźniejszości.
Kiedys -On
Teraz -ja, tyle że umiejscawiam to w skutkach tego co zrobił.
Nie ma go- a wciąż jest. I to ta sytuacja patowa.