Tomek040184 zwróć uwagę gdzie piszesz komentarze bo chyba nie tutaj chciałeś je zostawić.
Tomek040184
02.10.2024 06:46:57
Życzę powodzenia na nowej drodze życia. Chociaż z reguły takim ludziom nie wierzę. Swoją drogą przecież kochanka też zdradzalaś i żyłaś wiele lat w kłamstwie.
Rozumiem że każdy szczęście po swojemu i
Tomek040184
20.09.2024 01:07:22
Dobra to ja dorzucę swoją cegiełkę do tematu. Waszego związku już nie ma. Szykuj papiery rozwodowe, pogadaj z adwokatem co i jak, zadbaj o siebie, hobby, rower, to co lubisz, cokolwiek, grzyby, spacer
Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
historia nietypowa, bo ze strony tego plugawego co to miesza się w "idealny związek małżeński". Poznałem kobiete, nowa kolezanka w pracy . Smutna, dziwna jakas, wszyscy sie smieja a ona jak grobowa deska. Ładna, uczynna, miła, ale dziwna. Jakoś mnie do niej ciagnelo. Ja kawaler, ona mezatka. Wiele rozmów, co raz blizej. Az sie otwarla. Bita, nawet w ciazy. Rodzina wiejska. Ciaza w wieku 18 lat, nakaz slubu, mlody maz wprowadza sie do niej i zaczyna bic. Rodzice to widza ale uwazaja, ze tak byc winno bo to lepsze niz panna z dzieckiem. Nie do konca wierze. Ale mam prace polegajaca na zdobywaniu informacji, niewazne jaka, ale niedostepnych dla przecietnego czlowieka. Wiec korzystam z tego i dowiaduje się, ze jej ojciec tak bil matkę, ze kilka razy laduje w szpitalu. Dokumentacja medyczna mowi samam za siebe. Na tak drastyczne slady epizodow z jej zycia nie trafiam. Dowiaduje sie tylko , ze maz nie raz w towarzystwie wypowiada sie ze warto zonie przylac. Reszta to jej relacja - wyzwiska, bicie, zastraszanie. Sfyf o jakim mozna przeczytac w gazetach. Wszystko sie rozwija. Co raz blizej, najblizej. Naciskam na wizyte u psychologa, u specjalisty od przemocy domowej. Oferuje ze swojej strony wszystko co mozliwe. Napotykam na opór bo jest dziecko. Małe, ktore ponoc za ojcem przepada, bo jego nie bije. Ale pod wpływem psychologa udaje sie przekonac do odejscia od tyrana. Po ok dwóch latach "plugawej zdrady" okazuje sie ze nie. Ze "taki jej los" bo dziecko. Bo woli bić bita dla szczescia dziecka. Nie jeden z Was poczułby sie pewnie zdradzony, jako mąż ma prawo do swojej zony. Ale w tym popieprzonym układzie to ja sie tak poczułem. Mozecie sobie kopnąć drania , który śmiał pokochać poniewierną mężatkę. Nie wiem po co to pisze. Moze po to zeby uswiadomic meżom nie do konća kochającym, że medal ma dwie strony,
Jeśli dobrze rozumiem, choć nie jestem tego pewien - to próbujesz wiązać się z kobietą która ma męża.
Jeśli chcesz jej pomóc - to pomóż jej zrozumieć sytuację i konsekwencje. Pomóż rozwiązać trudną sytuację a nie komplikuj ją, nie angażuj się w związek.
Gdyby to nie nie była przyjaciółka a przyjaciel - to też byś angażował się z nim w związek?
Niezaleznie od zaangażowania probowałem namówić na psychologa rodzinnego. Jego uznałem za obiektywnego. I słusznie , bo z tego co zostało mi przekazane w ramach relacji z sesji terapeutycznej, to ocenil małżeństwo jako patologiczny związek z dominującym motywem przmocy fizycznej i psychicznej. Ale i tak wybrała psychopate męża. Tyle wyszlo z mojej próby pomocy. Faktem jest , ze zaangazowalem sie w to emocjonalnie. To był błąd. Widać mąż ma prawo lać zonę,a każdy kto sie zaangazuje i próbuje to przerwac, jest w społecznym odbiorze tym plugawym trzecim, który śmiał męzowi wejść w drogę. Może i to prawda. Ale medal ma dwie strony, a prawda lezy po srodku.
Nie wiem czy z nia spales czy nie, teraz to nie ma znaczenia, probowales pomoc a to najwazniejsze.
Ona wybrala odrzucila pomoc.
Moze taki ma wzorzec z dziecinstwa i dlatego tak jest, bo niestety powielamy pewne zachowania z domu.
Jak dwa lata pomagales to mimo wszystko emocjonalnie szlo sie zaangazowac, zalezalo ci aby wyrwac ja z tej przemocy.
Nie, maximus1977, nikt Cię tu kopał nie będzie...
Gdzieś się zagalopowałeś, przestałeś kontrolować emocje, coś uśpiło Twoją czujność...
Jakkolwiek chciałeś chyba dobrze...wyszło z niesmakiem i zawiedzionymi nadziejami...
Wyciągnij wnioski, choć pewnie już to zrobiłeś...
Wiesz co Maximus, Ty mnie wręcz podbudowałeś. 40 lat żyję na tym świecie ( nieźle zabrzmiało, jak wstęp do opowieści jakiejś leciwej weteranki rewolucji francuskiej ), a o takich facetach jak Ty słyszałam chyba tylko w filmach i to nie tych dokumentalnych.
Dziewczyna miała szczęście, że na Ciebie trafiła, ale widocznie jej widzenie świata, jest już tak wypaczone przez nieszczęśliwe dzieciństwo oraz patologiczne małżeństwo, że z tego związku trzeba by ją było wołami wyciągać.
Jej się tylko wydaje, że skoro mąż znęca się jedynie ( ) nad nią , to ich dziecku nic nie zagraża. A to akurat jest absurd jakich mało. Dla dziecka widok bicia matki jest większą czasem traumą, niż gdyby samo było bite. Zresztą gdyby nie powaga tego problemu, powiedziałabym, że taka gradacja jest wręcz śmieszna.
Maximus, nic więcej zrobić już nie mogłeś. Domyślam się, że ze względu na Twoje zaangażowanie emocjonalne w stosunku do tej kobiety, jest Ci szczególnie trudno się z tym pogodzić. Bezsilność wobec przemocy to jedno z najgorszych obciążeń psychicznych dla normalnie myślącego człowieka. A może bardziej wobec przemocy ,na którą ta poniewierana kobieta daje swoje bezwolne przyzwolenie.
Wszystko to wyjaśnił jej psycholog. Po tym jak ja mieisiącami tłumaczyłem chciałem żeby potwierdził to ktoś obiektywny. To był książkowy przykład. Na początku było zaprzeczenie , że to nie przemoc domowa, bo przecież każdy tak ma, że to normalne itd. Potem szło bardzo dobrze. Nawet otoczeniu i mężowi psychopacie zakomunikowała, że sie rozwodzi. Za dwa tyg miała iśc do psychologa i adwokata. I nagle zwrot całkowity. Ze to jej krzyż i tak żyć będzie. Tak, wiem co to bezsilność wobec przemocy. Nigdy nie myslałem , że to takie uczcie. A byłem pewien , że znam już smak wszystkich uczuć.
Liliand, nie ma powodu do zachwytu. Gdyby przyszło oceniać, to dla męża jestem tym gnojem , który zachwiał jego szczęśliwym małżeństwem. Dokładnie takim samym jak ci, których na tym forum zdradzeni mężowie wyzywają od najgorszych. Nasza kultura jest, jaka jest. Małżenstwo to rzecz swięta, a brudy pierze się w swoich czterech ścianach. Pamiętaj, że poza małymi wyjątkami, przemocy domowej nie widać na zewnątrz. Dlatego napisałem, że można sobie kopnąć. W układzie mąż - żona - kochanek zawsze ocenia się jednakowo. Napisałem to wszystko również dlatego żeby pokazać, że czasem kobieta ma wystarczający powód żeby posunąć się do tego. Nie zawsze zasługuje na potępienie. Czasem jest zagubiona w tym jakie życie ją spotkało.
Edycja; jest zasada , by nie pisać własnych postów jeden za drugim - lepiej raz a dobrze
W takim razie potwierdza się to, co przemknęło mi na początku przez myśl. Musiał ją czymś nieźle zaszantażować, skoro się wycofała z rozwodu. Bo skoro widziała już możliwość wyrwania się z tego piekła, a przede wszystkim wiedziała, dzięki psychologowi, że robi swojemu dziecku potworną krzywdę pozostając w tym chorym związku i tak blisko była wolności dla siebie i dziecka, to ewidentnie stało się coś strasznego , jeżeli nastąpił taki zwrot akcji. Myślę, że jej mąż , brzydko mówiąc,przywalił z grubej rury i czymś ją porządnie zastraszył.
Maximus, może trudno Ci w to uwierzyć, ale ja doskonale rozumiem o czym mówisz. Dla mnie zdrada zdradzie nierówna. I wcale nie potępiam wszystkich jak leci. Facet , któremu żona miodem ****sko smaruje, a on od nadmiaru tych słodyczy ją zdradza, nie stoi u mnie na równi z takim, który ma w domu rozhisteryzowaną paniusię w wiecznych ansach i zwyczajnie zaczyna szukać od tego ucieczki. I choć nie jest to mądre wyjście z sytuacji, to zdaję sobie sprawę, że upokorzony i załamany człowiek nie zawsze trzeźwo myśli. A błędy popełnia każdy. Tylko nie zawsze widzi możliwość, żeby je naprawić. Albo nie chce i tu się dopiero zaczyna chamstwo. W każdym bądź razie i tu zdrajca i tu zdrajca, ale czy można oceniać ich jednakowo ?
Ludzie pakują się nieraz nieświadomie w związki, które dla innych byłyby nie do pomyślenia. Czasem jest tak, że dopiero ktoś z boku pokazuje im, że jest inne rozwiązanie . Ty i psycholog byliście osobami, które pokazały jej , że może żyć inaczej. Stanowiliście kontrast w stosunku do jej "normalności".Tylko że jest jeszcze pewien problem. Dziecko przychodząc na świat jest chłonne jak gąbka ( iloraz inteligencji przeciętnego dzieciaka opowiada około 500 IQ dorosłego człowieka smiley ). W sposób naturalny podchodzi do wszystkiego, co widzi w domu rodzinnym, koduje to jego podświadomość . Zatem , jeśli w rodzinie jest np. przemoc, maluch mimo tego , że czuje się w tym źle, tę przemoc traktuje jako część składową relacji między najbliższymi. I jeżeli jako już dorosły człowiek zakłada rodzinę jest wielce prawdopodobne, że albo sam będzie przemoc stosował, albo znów stanie się jej ofiarą. Mimo tego, że podczas dojrzewania zobaczył , że nie jest to wcale normalne. Tak niestety działa podświadomość. Poza tym, że ta nienormalna "normalność" nie dzieje się nagle, tylko pomału zaczyna wpełzać do związku. I tak naprawdę nie wiadomo kiedy zagoniony człowiek zaczyna funkcjonować w matni, z której nie widzi już żadnego wyjścia. Zresztą to są bardziej jeszcze złożone procesy, ja zrobiłam tylko szkic. Oczywiście nie zawsze tak być musi, bo wiele zależy od czynników tzw. zewnętrznych, chociażby środowiska, w którym dorasta, ale czarny scenariusz przyszłości dziecka z patologicznej rodziny wygląda w ten sposób. A Ty z czymś takim próbowałeś się zmierzyć , pomagając kobiecie, na której Ci zależało. I przystąpiłeś do tego, jak widzę w mądry sposób, namawiając ją na rozmowy z psychologiem. Wiem, że trudno Ci się pogodzić z tym, że w ostatniej właściwie chwili, ta dziewczyna wycofała się z wyjścia z tej matni. Najgorsze jest to, że skoro naprawdę była blisko celu i jej się nie udało, możliwe że nigdy już się na coś takiego nie szarpnie. Bo los rzadko kiedy daje drugą szansę w postaci wsparcia życzliwych osób. A w jej przypadku działanie w pojedynkę to porażka. Ale...życie pisze najróżniejsze scenariusze.
A ja nie będę cię gloryfikować. Uważam, że pomoc ofiarom przemocy jest czymś szlachetnym i jestem przeciwnikiem przemocy. Znam wielu wspaniałych ludzi, którzy udzielają pomocy ofiarom przemocy i nie tylko przemocy. W Polsce działają już Zespoły Interdyscyplinarne do Spraw Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie. Wielu ludzi udziela pomocy profesjonalnie, zawodowo i społecznie. Problem w tym, by nie angażować się w związki z kimś, kto w jakiś sposób jest uzależniony od naszej pomocy.
W Twojej sytuacji kobieta, której pomagałeś podjęła decyzję pozostania z mężem, a ty jak słusznie zauważyłeś zostałeś tym, który próbował zniszczyć małżeństwo. Dlaczego? Bo miałeś pomóc tej kobiecie, a nie angażować się uczuciowo.
Napisałeś: "Nasza kultura jest, jaka jest. Małżenstwo to rzecz swięta, a brudy pierze się w swoich czterech ścianach."
Nie zgodzę się z Tobą. Sprawdź sobie statystyki, rocznie rozwodzi się ponad 65 tys małżeństw. Tj. około 130 000 ludzi. Nie wspomnę o separacjach. W 75 % przypadków, to kobiety wnoszą o rozwód. Najczęstsze przyczyny to niezgodność charakterów, zdrada, trwały związek uczuciowy z inną osobą (czyli też zdrada) i alkoholizm.
Dane te pokazują, że małżeństwo przestało być czymś świętym, brudy nie zawsze pierze się w domu. Jestem za tym, by kobiety, które doświadczają przemocy rozwodziły się. Zabierały byłym mężom dzieci, majątek, samochody, dostawały wysokie alimenty, ale nie zdradzały.
Ja to wszystko wiem liliand. Nie miałem nigdy do czynienia z tym zjawiskiem, ale sam spotkałem się z psychologiem kilka razy żeby wiedzieć jak sie zachować w zderzeniu z takim czymś. Zgadzam się że jeśli teraz się wycofała, to już z tego nie wyjdzie. Z tym nie pogodze się nigdy. Tego zaakceptować nie potrafię. Nie sądze jednak żeby to była kwestia zastraszenia. Przez te dwa lata męża sprowadziła do parteru. Odizolowała od siebie. Psycholog doradził jej skrajną konsekwencję w podejsciu do niego. Ja zresztą też, ale ja byłem zazdrosny, wiec mogłem byc nieobiektywny, dlatego zawsze naciskałem na wizyty u psychologa. I tak tez postepowała. Dostał osobny kąt w domu, a ostatnio zastrzezenie, ze jedna tylko awantura, choćby dotknięcie, szantaż albo groźba to wylatuje za drzwi. A ten gość nie ma nic swojego, majątku wspólnego niemal żadnego, zarabia nedzne grosze i to go wystraszyło nie na żarty. Zostałby w majtkach. U żony dostrzegł taką zmianę, że sam ponoć nie wierzył. Wczesniej była od niego uzależniona. Całą rodzina powtarzała jej , ze musi to znosić bo zostanie sama i nie da sobie rady. Wykorzystał to gnoj i zniszczył u niej poczucie własnej wartości, godności i wiarę w siebie. Taka zmiana u niej i jej warunek spowodowała, że sie naprawde uspokoił. Ponoć wrogi, złośliwy, nienawidzący ale spokojny z czystego strachu. Problem jest tu inny. Matka jej zawsze powtarzała , że znosiła bicie do nieprzytomności dla dzieci bo tak trzeba. Nie masz pojęcia jak głeboko jej sie to zakodowało. Ten schemat zapewne tu przewazył. Psycholog przemówił częściowo, że trwanie w czyms takim nie jest nigdy dobrem dziecka. Ale to zapewne wg niej sie skonczylo, bo maz ze strachu bo ze strachu ale sie uspokoil. Wiec na plan pierwszy znowu wyszlo dobro dziecka i ofiarnicza rola matki. Jest więcej niż pewne , że przemoc wróci, ale nie bedzie już warunków do wsparcia. Urwanie kontaktu ze mną to zapewne pochodna wycofania się z zamiaru odejscia od męża. Zresztą to musiało być dla niej b. trudne. Udawanie, ukrywanie, kłamanie. To nie jest typ zdradzającej kobiety. Było jej z tym trudno. Mnie jeszcze bardziej. Nie powiedziała mu o mnie - poczatkowo ze strachu, że jej coś zrobi, pozniej ze wzgledu na lepsza pozycję podczas rozwodu. Tak to przynajmniej tłumaczyła. Ile mozna w ten sposób zyć. Zresztą dla rodziny jej, poznanie kogoś innego to hańba, rozwód to wstyd dla rodziny. Wiec wszystko to musiało byc nie do zniesienia. Początkowo byłem bardzo ostrożny w przyjmowaniu tego co od niej słyszałem. Czasem w takiej realacji nie zawsze otrzymuje się prawdę. Większość z tego co słyszałem udało się zweryfikować inną drogą. Niestety okazało się, że to prawda.
Cytat
Gordian napisał/a:
Problem w tym, by nie angażować się w związki z kimś, kto w jakiś sposób jest uzależniony od naszej pomocy.
Masz rację. Ale jest jeden problem - nie nad wszystkimi uczuciami się nie panuje. A druga sprawa, że wtedy kiedy znajomość była niewinna , ale widziałem już co jej robi nie było mowy żeby poszła o psychologa, o niebieskiej kartotece nie chciała nawet słyszeć. Dopiero kiedy znajomośc poszła w "złą" stronę udało mi się ją do tego przekonać. Więc z tego względu nie żałuje. Inaczej prawdopodobnie nie byłbym w stanie , ani ja ani nikt jej przekonać.
Co do statystyk , to kolego zapomniałes o najwazniejszym. Szacuje się , że tylko co piąta ofiara przemocy sięga po pomoc. I co z tego, ze sa ośrodki pomocy skoro ofiary nie decydują się ujawnić tego. Zwykle nie dopuszczają nawet do myśli, że to przemoc. Nie masz nawet pojęcia jak trudno jest przekonać taką osobę do pierwszego kroku. Zresztą w warunkach wiejskich takiej pomocy uzyskać nie można. A tam zjawisko szerzy się najbardziej.
Co do zniszczenia małżenstwa pozostawiam bez komentarza. Tam już nie bylo czego niszczyć. Chyba, że mowisz tak z pozycji osoby nie znającej sytuacji, co po przeczytaniu tego wydaje się dziwne. Ale to oczywiste. Sam przecież napisałem, że licze się z tym ze tak się to odbiera.
Kwestia rozwodów. Nie szafuj statystykami w oderwaniu od próby na której są przeprowadzane. W środowiskach wiejskich, konserwatywno katolickich i bez wsparcia rodziny rozwód jest praktycznie niemożliwy. Statystyki rosnął, bo ludzie z takich środowisk migrują do "cywilizowanego świata" i zmieniają model życia. To co mi powiedział psycholog, to jeśli nie będzie miała wsparcia w rodzinie, albo w naprawdę bliskiej osobie, nie ma mowy zeby z tego wyszła. A nawet przy wsparciu wątpił, własnie ze względu na konserwatyzm jej rodziny i jej patologiczny charakter. Też jestem za rozwodem zamiat zdrady. I co z tego. Co do wysokich alimentów, to chyba nie doczytałeś , że gość nic nie ma i zarabia minimum krajowe. Ale to już był szczegół, bo nie o pieniądze sprawa się rozbiła.
Edycja; jest zasada , by nie pisać własnych postów jeden za drugim - lepiej raz a dobrze
Ja się domyślam Max, że to wiesz. Chciałam na głos pozbierać sobie myśli związane z Twoim problemem...
O finałowym zastraszeniu przez męża pomyślałam, bo nie pasował mi jakoś koniec tej historii, próbowałam zrozumieć czemu ona się wycofała w ostatniej chwili. Nie napisałeś przecież wcześniej, że ta kobieta pozostaje nadal pod silną presją rodziny. Ani tego, że dzięki współpracy z psychologiem udało jej się jednak zapanować nad przemocą w domu. A to zmienia trochę postać rzeczy. Cóż pozostaje Ci tylko uszanować jej decyzję i odejść. I modlić się za to, żeby jej życie nie wróciło nigdy na poprzednie tory. Wiem że czujesz się trochę wykorzystany : murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść. Ale przejdzie Ci ten stan, jeśli mu na to pozwolisz.
Widzisz Gordian, życie to nie jest pudełko klocków LEGO.Poszczególne elementy nie są tak idealnie dopasowane.A na dodatek ruszają się, czują, zmieniają , bo są żywe. Na szczęście. I na szczęście nie wszyscy ludzie do problemu przemocy w rodzinie podchodzą tak jak Ty. A że się przy tym angażują emocjonalnie? Cóż,chęć pomocy zawsze wynika z braku obojętności. I nie oszukujmy się, każda, nawet najbardziej altruistyczna pomoc zawsze zawiera pewien egoistyczny pierwiastek , od tego się nie da uciec. Można tylko udawać, że jest inaczej, jeśli ktoś udawać lubi.
Co do statystyk. Gdzieś tu kiedyś czytałam świetne zdanie. Wsadź jedną nogę do wiadra z ukropem, a drugą do wiadra z zimną wodą. Statystycznie rzecz biorąc, powinno być Ci optymalnie... A jest???
Maximus - oczywiście nie nad wszystkimi uczuciami się panuje, ale jeśli chodzi o działania - już można.
Mam propozycję którą powinieneś przyjąć jako bardziej obiektywną niż moje zdanie. Zapytaj tego psychologa, czy to , że się zaangażowałeś w ten związek jest dobre? Nie mówię o pomocy jej, bo na to NIKT Ci tu złego zdania nie powie. Każdy chwali. Chwali pomimo zdania które wcześniej padło o społeczeństwie.
Zapytaj tego psychologa, czy będąc jej kochankiem - pomagasz jej? Nie wierzę, że odpowie TAK. W ten sposób dokładasz jej dodatkowe problemy.
Nie może być tak, że zrobiłem tyle dobrego, więc mam prawo do paru niecnych czynów. Za dobre Cię Chwalimy i tyle. Na resztę są inne sposoby i nawet jeśli ich nie widzisz teraz, to nie znaczy, że ich nie ma.
P.S.
Co do przykładów ze statystyką i wiadrami: Jak przyjdziemy ze złamaną nogą a sąsiad powie nam "trzeba przyłożyć dwa listki mięty i uderzyć kurczakiem", to czy mówimy, że medycyna jest zła? Przykład z wiadrami nie jest metodą statystyczną.
>Rozpatrzmy pewną anegdotę dotyczącą zastosowania zasady za chowania pędu w celu schwytania żywego tygrysa. W dżungli należy ustawić otwartą klatkę, wytropić tygrysa i stanąć w takim miejscu, aby tygrys znalazł się na prostej wyznaczonej przez myśliwego i otwór klatki. Jeżeli obaj stoją nieruchomo, to całkowity pęd układu myśliwy-tygrys jest równy zeru. Teraz wystarczy, aby myśliwy zaczął szybko uciekać. Pęd układu nie powinien się zmienić, a zatem zgodnie z zasadą zachowania tygrys powinien uzyskać pewną prędkość skierowaną w przeciwną stronę (tzn. w stronę klatki). W odpowiedniej chwili pomocnik stojący przy klatce zatrzaskuje ją i tygrys jest schwytany.
Wszyscy wiemy, że nie jest to skuteczna metoda, ale czy tylko dlatego, że tygrys prawdopodobnie nie zna zasady zachowania pędu?<
Myślę, że wszyscy jesteśmy zgodni, że maximus1977 popełnił błąd angażując się w takim zakresie.
Śmiem jednak twierdzić, że założenia miał dobre i szczytne, gdzieś tylko zabrakło rozdzielenia logicznego myślenia od uczuć...Wszyscy wiemy, że to nie zawsze jest tak proste, jak wydawałoby się...
maximus1977, już wiesz, że to koniec możliwości Twojej pomocy...Nikogo na siłę nie zmusisz, by żył według nie swoich zasad...
Ochłoń, nie wyrzucaj sobie błędu, w sumie dla niej zrobiłeś jednak wiele dobrego, patrząc na jej zmianę w zachowaniu. Teraz zacznij żyć swoim życiem...
Maximusie, te statystyki nie są przypadkowe. I nie zapomniałem o niczym, wbrew oczywiście temu, co myślisz. Ale o tym za chwilę.
Lilland do Ciebie: Przez kilka lat pracowałem w jednej z polskich fundacji, która pomaga osobom potrzebującym (bezdomnym, uzależnionym, ofiarom przemocy etc.). Dwa lata mojej pracy to wolontariat, pewnie znasz to pojęcie. W międzyczasie szkolenia dotyczące pomocy i edukacji, jedno odbyło się w Braunschweig w Niemczech, drugie w Kofoeds Skole w Kopenhadze. Moja żona działa m. in. w zespole interdyscyplinarnym d/s przeciwdziałania przemocy w rodzinie o którym pisałem wcześniej. Mamy więc pewne doświadczenia w pracy z ludźmi, którzy potrzebują pomocy. Błagam, nie mów, że na szczęście nie wszyscy do problemu przemocy w rodzinie podchodzą tak jak ja, bo jest to co najmniej krzywdzące, by nie powiedzieć wręcz obraźliwe. Życie Lilland, to nie jest pudełko klocków Lego. Jeżeli chcesz komuś pomóc, to musisz umieć tej pomocy udzielić, mieć o niej pojęcie i najważniejsze - ktoś musi chcieć tę pomoc od Ciebie przyjąć. Nikomu nie pomożesz na siłę. Możesz zakładać milion niebieskich kart, możesz krzyczeć, prosić, błagać, ale nie możesz nic zrobić na siłę, gdy ktoś nie chce twojej pomocy.
Maximus powinien już o tym wiedzieć.
Maximusie pisząc o ilości rozwodów chciałem Ci uzmysłowić, że brudy przestajemy prać w czterech ścianach i nasza kultura jest już nieco inna niż stereotyp przedstawiony przez Ciebie. Mało tego, rozwody powoli zaczynają być problemem. Polacy uważają rozwody za drugi poważny problem społeczny zaraz po narkomanii. Mają też świadomość negatywnego wpływu rozwodu na psychikę dziecka. (I nie ja to sobie wymyśliłem, lecz ludzie którzy przeprowadzili odpowiednie badania - w tym przypadku Fundacja Mamy i Taty) Oczywiście NIE odnoszę tego do przypadku tej kobiety o której piszesz. Jeżeli nie można zacząć od terapii Jej męża, to najpewniej najlepszym wyjściem dla niej, byłoby rozstanie.
Co do Twoich uczuć, już raz wyraziłem opinię na ten temat. Wspaniale wyjaśnił to Shigoto w jednym (!!!) zdaniu: Maximus - oczywiście nie nad wszystkimi uczuciami się panuje, ale jeśli chodzi o działania - już można
Jaśniej tego już się nie da wyjaśnić.
Gordian, chwała Ci za to, że pomagałeś biednym ludziom. Ale może nie zapominaj o tym, że nie jesteśmy na forum dla profesjonalistów . Ja rozumiem, że żeby nieść masową pomoc trzeba się psychicznie uodpornić wobec bezmiaru nieszczęścia, ale to nie oznacza, że do każdego przypadku warto podchodzić indywidualnie. A szczególnie źle jest jak wiedza książkowa zaczyna przesłaniać pomagającemu pacjenta. Ponieważ pomaga się poszczególnym ludziom, a nie bezkształtnej masie , która powinna się grzecznie poddać obróbce, bo trzeba ją wpasować w poszczególne rubryczki bądź dopasować do statystyk.
Dal mnie sprawa jest jasna : facet wyciągał z szamba dziewczynę, w której się przy okazji zakochał. A teraz ma problem, bo :
A) musi zabić w sobie na koniec tę miłość;
zostawia ją na jej żądanie na pastwę losu;
C)do swojej pomocy poza sercem wniósł moim zdaniem porządną pracę szarych komórek i dzięki temu ta pomoc była do pewnego momentu jak pokazują fakty skuteczna;
D)wniósł na to forum odważnie swój punkt widzenia i zrobił to nie tylko z osobistego powodu.
I teraz powiedz mi jedno, czy doczytałeś się gdzieś w jego postach, że zamierza szarogęsić się w życiu tego małżeństwa? Ona podjęła decyzję o pozostaniu przy mężu i on to uszanował. A że serce przy tym krwawi, to zgłosił się tu, gdzie te serca sobie nawzajem próbujemy podreperować. I cieszę się z tego, że nie jesteśmy do tego przygotowani przez książki i szkolenia, ponieważ mamy w sobie więcej siły i dobrej energii niż stado profesjonalistów ogłupionych w pewnym sensie swą "bezcenną wiedzą" zza której już nie widzą realnych problemów zdradzonych ludzi.
I choćby jeszcze stu Gordianów próbowało mnie usadzić słowem "gloryfikować" , to ja zawsze będę doceniać każdą rękę wyciągniętą do osób , które same nie potrafią się podnieść po nokautach na życiowym ringu.
Maximus to ja napisze od strony bylej ofiary przemocy....
Tak, wchodzi sie w role ofiary, potwornie trudno jest sie uwolnic z tego ukladu, bylam bita, bylam sznatazowana psychicznie, grozono mi nozem i dziecku....a jednak nie mialam sil, czulam sie jak w studni, do ktorej nie docieraja odglosy z zewnatrz, wszyscy sie odsuneli, bylam sama, i masz racje, prawdy nikt nie znal.Nigdy nie zglosilam na Policje, nigdy nie skazylam sie nikomu, po prostu znosilam ciosy.Owszem grozilam ,ze odejde, tak, plakalam, krzyczalam, prosilam....bez skutkuPotrzebowalam bodzcca, ktorym paradoksalnie, byla zdrada wlasnie- jego zdrada.Gniew byl silniejszy niz strach, gniew byl silniejszy odemnie...odeszlam z hukiem, psychicznie bylam wrakiem, fizycznie mialam powazna niedowage ....
kazdy ma swoj limit, tak mowia, ja swoj znalazlam niespodziewanie, moze ona musi znalezc swoj.ONA musi powiedziec nie, dobrze ,ze dales jej zaplecze, ze wie ze jednak ma na kogo liczyc, to komfort, o ktorym ja moglam sobie jedynie pomarzyc.Podobnie jak Gordian mysle ,ze moze niepotrzebnie zaangazowales sie emocjonalnie to utrudnia ci zrozumienie jej wyborow(czy moze raczej przymusu psychicznego),takie toksyczne odpady jak jej maz potrafia niezwykle zrecznie manipulowac , slowa ktore mowia sa przesiakniete jadem, i trafiaja tam gdzie trzeba by bolalo ,z czasem zaczyna sie wierzyc w to co mowia.Z tego najtrudniej wybrnac..
Nie poddawaj sie, podsuwaj jej materialy o przemocy, pokaz jej ze nawet w najgorszych przypadkach jest szansa....poki co ona sie po prostu boi.I zaden psycholog jej z tego nie wyleczy dopoki ona sama nie stawi temu czola...dla Ciebie samego sugeruje dystans, inaczej uwiklasz sie w ich gre zanim sie obejzysz sam bedzies uzalezniony od jej sytuacji a twoje rozpaczliwe proby wyrwania jej z tego swiata,slezna na niczym...znajdz inna droge i nie gan jej, ona ma umysl zniewolony strachem.
Nie. Ja już nie dam rady. Po takim czasie nie można uciec od uczucia i zaangażowania. Nie znam innej drogi, a każda jaką bym wybrał zawsze kierowała by mnie do tego uczucia. Nie da się tak zrobić. Ona była zdradzana przez tego psychopatę. Ale jej było to już obojętne. Bala się go. Kochała na swój sposób - jak ofiara kata, ale nie była już zazdrosna od dawna. Byc może macie rację. Moze jednak ją zastraszył. Nienaturalnie się odwróciła ode mnie. Nagle i w sposób ukierunkowany na zrażenie mnie. W ostatniej chwili. Przez tyle czasu z kims da się poznać co jest słabą stroną, czego bym nie umiał przełknąć, co by bolało. Nagle dostaje uderzenie w te miejsca. Jakby od innej osoby. Mozliwe, ze tak postapila pod wplywem strachu. Ja już sinead jestem od tego uzalezniony. W tym sensie, ze bezsilność moja nie pozwala mi spać i żyć normalnie. Ja nie myśle już o niczym innym. Wiem ze psychika przecietnego czlowieka wmanewrowana w takie coś nie wytrzymuje. Ze wyborów i zachowan ofiary nie da się pojąć, tym bardziej bedac zangazowanym. Ja zaoferowałem wszystko. Kazdy rodzaj pomocy. Jestem wsytuacji , która pozwalała mi zaofiarować naprawdę dużo i to zrobiłem. Ale w tej sytuacji ja nie umiem wiecej walczyc. Moze faktycznie swoje już zrobiłem. Moze nie udolnie, może za mało, a może miało tak być. Nie poznam odpowiedzi.
Lilland nie sprowadzaj naszej dyskusji do rozmowy, kto lepiej udzieli pomocy i kto jest profesjonalistą, a kto nie. Cieszę się, że Maximus chciał pomóc i że próbował pomóc. Jednak widzę tę pomoc trochę inaczej. Inaczej postrzegają ją też sami zainteresowani (mam nadzieję, że wreszcie to zauważysz). Przyjęłaś punkt widzenia Maximusa, bezkrytycznie. Nie ma tam ani jednego słowa o tym, że mąż wybranki jego serca, powinien się leczyć, że należy mu pomóc, bo jest z nim coś nie tak. Kochanek zaszufladkował męża tej kobiety jako tego najgorszego i być może ma rację, ale jestem pewien, że i tak nie spojrzał obiektywnie na to małżeństwo - bo jest zaangażowany emocjonalnie - nawet czuje się zdradzony przez żonę tego faceta. Pomoc powinna być profesjonalna i skierowana przede wszystkim do rodziny. Nie może być w niej miejsca na to, by pomagający angażował się w miłość i stawał się tym trzecim w związku. Co w tym niezrozumiałego? To jest normalne i etyczne zachowanie.