Tomek040184 zwróć uwagę gdzie piszesz komentarze bo chyba nie tutaj chciałeś je zostawić.
Tomek040184
02.10.2024 06:46:57
Życzę powodzenia na nowej drodze życia. Chociaż z reguły takim ludziom nie wierzę. Swoją drogą przecież kochanka też zdradzalaś i żyłaś wiele lat w kłamstwie.
Rozumiem że każdy szczęście po swojemu i
Tomek040184
20.09.2024 01:07:22
Dobra to ja dorzucę swoją cegiełkę do tematu. Waszego związku już nie ma. Szykuj papiery rozwodowe, pogadaj z adwokatem co i jak, zadbaj o siebie, hobby, rower, to co lubisz, cokolwiek, grzyby, spacer
Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
Zdradzila mnie.
Boli, jak cholera. Tym bardziej, ze bylem pewien, ze moze zrobic wszystko, tylko nie to - ze moze odejsc, wywalic mnie z domu.. ale nie zdradzic. Tego bylem po prostu pewien, bo zzylismy sie intelektualnie na pewnym poziomie, jak mi sie wydawalo. Teraz mowie "wydawalo", bo juz niczego pewien nie jestem, niestety - tak dziala zdrada.
Jestem facetem dbajacym o zasady, moralnosc i jakiestam reguly, moze dlatego tez to boli.
Nie wiem, czy opisywac wam tu cala historie, czy nie - wolalbym nie byc kolejna historyjka do poczytania. A szukam byle pocieszenia, czegokolwiek, co wskaze, co robic. Dowiedzialem sie o podwojnej zdradzie zony przed 1,5 tygodniem, z czego czas tydzien przed tym to byly podejrzenia i sprawdzanie - najgorszy i najdluzszy czas w moim calym zas*anym zyciu. W koncu stalo sie, dojrzalem dowod w jednym z maili. Odszedlem jeszcze tego samego dnia. Zone jakby cos trafilo - wydaje mi sie, ze tak, jak ja nie wierzylem, ze mnie zdradzi, tak ona nie wierzyla, ze od niej moge odejsc. Mamy dwojke dzieci. Posiedzialem tydzien za domem, przychodzilem do niego tylko na rozmowy z zona. Dlugo zesmy rozmawiali, w koncu musialem podjac decyzje. Rozum podpowiadal - "nigdy wiecej", "zadnej szansy" - tym bardziej, ze to byla trzecia, a nie druga szansa, albowiem zona zdradzila mnie mentalnie (nie fizycznie) przez siec gadajac z jakims innym facetem, bylo to jakies 5-6 lat temu. Nie wiem, czy to mozna uznac za zdrade - wczesniej wydawalo mi sie, ze tak, w koncu zdradzila moje idealy i przestala o mnie dobrze myslec, a to tez zdrada przeciez. Nie wglebiajac sie jednak - dalem szanse i przez tyle lat znowu byl spokoj. Az do zeszlych 2 tygodni... Ale tuz przed rozmowa stala sie rzecz nieslychana - nie jestem przesadny, ale wydaje mi sie, ze dostalem znak, aby wrocic (tez nie bede sie rozpisywal specjalnie, co to bylo, w kazdym razie bylo jednoznaczne i potwierdzone, LOL, tego jeszcze w zyciu nie widzialem, by otrzymany znak sprawdzac, ale ja sprawdzilem - i wyszlo, ze tak ma byc)... tak wiec postanowilem wrocic i dac jej szanse.
Nie chce tutaj zadnej analizy zwiazku - nad tym bedziemy pracowac. Wiem, ze jest sporo mojej winy. Wiem tez, ze jej wina jest niezaprzeczalna, a moja czesc nie jest zadnym usprawiedliwieniem dla jej postepku. Po prostu mam swiadomosc. Wszystko, co chce - to jak sobie teraz poradzic ?
Jestem osoba logiczna (chyba jak to faceci) i wszystko z czegos ma wynikac, musi byc zwiazek itd etc. Nie umiem sobie poradzic z przyjeciem do siebie jej tlumaczen - a chodzi o zwykla glupote i zagubienie sie. Wynika tez, ze ona w zdradach szukala tak naprawde mnie. Jednak ja nie umiem sobie z tym poradzic, bo tego nie przyjmuje, pomimo, ze jestem tego swiadom. Nawet nie wiem, czy rozumiem te wytlumaczenia, czy nie... Glownie przeraza mnie to, ze zostalem przez los wepchniety na tor, na ktorym nie powinienem byc i jako osoba lubiaca kontrole swojego zycia czuje sie bezwiedny, zupelnie jakbym nie mial wplywu na nic. Pomijam to, ze kompletnie jestem zagubiony w tej nie swojej rzeczywistosci, jak tez ze czuje sie pusty, jak beben. Nie mam pojecia, czy ja dalej kocham - mowie jej to, ale nie mam juz pojecia, co znaczy milosc. Czy znaczy to poswiecenie dla niej i dzieci, by zostac ? Co w ogole znaczy milosc ?
Jakby ktos mial ochote odpowiedziec, czy znajdowal sie w mojej sytuacji, bylbym wdzieczny,
Jak rowniez wszelkie wskazowki mile widziane.
P.S.
Bede oczywiscie szukal pomocy u psychologa - moze w tym tygodniu. Im szybciej, tym lepiej, bo mnie to chyba zaczyna wszystko przerastac. Po fali kompletnej obojetnosci zaczynam znowu powoli byc dawnym soba - chodzi o temperament.. czuje, jakbym sie przebudzal z jakiegos potwornego letargu.
wydaje mi sie, ze dopiero zaczynasz dostrzegac czubek gory lodowej Twoich problemow. na razie zastanawiasz sie, jak sobie to wszystko w glowie poukladac i probujesz "ugryzc" motywy wiarolomnej, zeby je jakos logicznie wytlumaczyc. nawet ta czesc wydaje sie byc trudna do ogarniecia. latwiej pewnie lyknac tekst malzonki, oddzielic gruba krecha i z klapkami na oczach przec w przyszlosc. i miec nadzieje, ze kiedys bolec przestanie. niestety, poza terazniejszym bolem istnienia, musisz miec swiadomosc raz na zawsze utraconego zaufania. i tu nie jestem pewna czy Twoja milosc - niemilosc sie sprawdzi. kiedy nie ma zaufania, to chyba milosci tez juz nie ma... pozostaje przywiazanie, poczucie wlasnosci, strach przed samotnoscia, niechec do zmian, ktore moga nie spelnic nadziei... ale gdzies sie gubi szacunek do czlowieka, ktory zrobil taka krzywde. ciezko chyba kochac po zdradzie...
Nie wiem, czy to wierzcholek gory lodowej - jesli chodzi o fakty i szczegoly, to wszystko juz sobie powiedzielismy. Po prostu musialem to wiedziec, inaczej bym oszalal. A moze wiedzialem, ze musze siegnac dna, zeby stamtad moc sie odbic ? Tak, czy inaczej - problemem jest tylko zrozumienie tych czterech-pieciu motywow (czyli dlaczego zdradzila - bo sadzila, ze przestalem ja kochac, bo stwierdzila, ze teraz wszystko jej jedno, bo byl alkohol, bo chciala kontrolowac sytuacje sadzac, ze wykorzysta faceta, a stalo sie inaczej - o co po alkoholu nietrudno, co jest wielka glupota i naiwnoscia oczywiscie, bo chciala slyszec komplementy i poczuc sie, jak dawniej ze mna - przy czym odkrylismy, ze chodzi o to "ze mna", a nie "poczuc dobrze, jak kiedys z byle kim" , nie jest to wiele - a raczej wielka ilosc, ale chyba "obszar" problematyki przekracza moje zdolnosci pojmowania, akceptacji, rozumienia, wyobrazni. A to zle, bo wyobraznie zawsze mialem duza. Moze glupoty nie ogarniam i nie przyswajam, a moze to po prostu kit, ktory ma byc byle wytlumaczeniem dla mnie - sam juz nie wiem. Dochodze do wnioskow, po czym za chwile zaczynam w nie watpic, niedobrze.
Mysle, zeby perwersyjnie pokazac zonie za jakis czas ten watek, moze sie tu nawet ustosunkuje w odpowiedzi, ciekaw jestem jej konfrontacji z wypowiedziami, moze to wniesie cos nowego do sprawy, moze jakos pomoze. Chyba widac, jak bardzi zdesperowany jestem w szukaniu czegokolwiek, co chociaz pomoze mi dojsc do konkluzji, ze "jakos to bedzie", a przynajmniej gorzej juz sie nie poczuje. A moze wlasnie takiej gwarancji teraz chce.. bo zlapalem sie na tym, ze boje sie pojsc do jej szefowej i poprosic o dokladna rote pracy - bo kolejnej ewentualnej zlej informacji juz bym nie zniosl w tym momencie.
Jak sobie poradzic ? Czy mam sobie cos wmawiac ? Probowalem skupic sie na czytaniu ksiazki "Rozmowy z Bogiem", ale stanalem po tym, jak okazalo sie, ze .. Bog mi tez nie pomoze. Tlumaczac informacje wyniesione z tej pozycji wynika, ze Boga nie interesuja w skrocie nasze gierki, natomiast czy cos jest zle, czy dobre - zalezy od naszej interpretacji tych wartosci, tak wiec reasumujac nalezaloby przewartosciowac swoje pojecia "zla" i przyzwyczaic sie do mysli, ze skoro zona kocha mnie i jeszcze innych uszczesliwila, to tylko milosc i peace.... Chyba odchodze od zmyslow.
Ja zawsze powtarzalem i będę to robić, żeby postarać się sięgnąć i stanąć niejako obok siebie by zrozumieć co się stało. Staram się też odróżnić to co się stało od zwykłego qrestva i przedyspozycji do wyskoków. Twoja żona Henry chyba ma skłonności by być w tej drugiej kategorii. Nim przejdzie w tą pierwszą kategorię. Zbyt daleko to poszło. Tu już właściwie nie ma "wybacz". Faceci niefortunnie kojarzą się z logiką i nawet Ty sam tak siebie postrzegasz. Ale rozważ wniosek rozwodowy. Ja wiem. Poczuwasz się. Dzieci, dom itd. > ale poważnie to rozważ. Żona chyba już Cię nie kocha ani nawet nie uznaje za najlepszego przyjaciela. Co Ci zostaje? Każda szansa, którą jej dajesz powoduje coś gorszego w efekcie. Może tak nie jest?
... przede wszystkim spokojnie...po prostu stanąłeś oko w oko z sytuacją i rzeczywistością, której w Twoim idealnym świecie miało nie być...wydaje mi się z tego co przeżyłem i co inni napisali że to całkiem normalne...i szok i poczucie nierealności i przeżywanie wszystkiego jakby się śniło jeszcze trochę potrwa.
Piszesz że 5-6 lat temu żona pisała przez sieć tak jak nie powinna była pisać...to już była zdrada...umiałeś wtedy zaufać tak bezgranicznie? przeszedłeś nad tym do porządku dziennego? co po zdradzie już nie tylko emocjonalnej ale teraz fizycznej chciałbyś sobie wmawiać? rzeczywistość jest taka, że wierzysz w ideały, które Twoja żona podeptała...nie zmieniaj ideałów i tego w co wierzysz...nie wiem co myśli Bóg i jakie ma podejście, ale zdrada jest ZŁEM...i nie ma innej interpretacji
Zdaj jej pytanie : czego teraz chce ? I jak widzi dalsze życie...
Nie odchodzisz od zmysłów. Próbujesz tak przekombinować wszechświat, żeby pasował do tego, co się stało. Ale tak się nie da, musisz pogodzić się z rzeczywistością i podjąć kroki, żeby ocalić siebie i Twój wewnętrzny system wartości, bo bez niego będziesz nikim.
milord napisał/a:
Ja zawsze powtarzalem i będę to robić, żeby postarać się sięgnąć i stanąć niejako obok siebie by zrozumieć co się stało. Staram się też odróżnić to co się stało od zwykłego qrestva i przedyspozycji do wyskoków. Twoja żona Henry chyba ma skłonności by być w tej drugiej kategorii. Nim przejdzie w tą pierwszą kategorię. Zbyt daleko to poszło. Tu już właściwie nie ma "wybacz". Faceci niefortunnie kojarzą się z logiką i nawet Ty sam tak siebie postrzegasz. Ale rozważ wniosek rozwodowy. Ja wiem. Poczuwasz się. Dzieci, dom itd. > ale poważnie to rozważ. Żona chyba już Cię nie kocha ani nawet nie uznaje za najlepszego przyjaciela. Co Ci zostaje? Każda szansa, którą jej dajesz powoduje coś gorszego w efekcie. Może tak nie jest?
Nie napisalem calej historii, a ta - jak cale moje zycie - jest pokrecona i wcale nieprosta. Staralem sie stawac z boku, ale poki co to mnie dobija, nie znalazlem jeszcze tej "bocznej" odpowiedzi, moze dlatego, ze musze wczuc sie w role zony, a do niej nie mam juz zaufania i nagle wydaje mi sie, ze jej nie znam (mowie tu o moich odczuciach - chociaz komus mogloby sie wydac, ze z tego wynika, ze moja zona to zimna suka, a tak nie jest - jest ciepla i kochajaca, tylko troche skomplikowana), stad nie dokonalem calosci analizy. Tyle obiektywnie, co moglem napisac - napisalem, wkrotce dodam zdrade, bo zauwazylem taki dzial - tam bedzie cala historia.. ale to dopiero, jak ogarne i napisze calosc - z kilka dni mi zajmie, a opowiesc bedzie dluga, oj bedzie...
W naszych rozmowach, o ktorych pisalem, staralem sie wlasnie znalezc predyspozycje zdrady - i pomimo, ze widzialem jej wczesniejszy "wyskok", to nie usprawiedliwiajac go - wydaje mi sie, ze zona byla zbyt malo uczulona na empatie, czyli taki hamulec, ktory pozwoli jej walczyc z jej slabosciami. Teraz obserwuje baczniej, jak z ta empatia sie rozwija sprawa. Niemniej wspolny mianownik do obu (czy tez raczej trzech) wyskokow - tamtego i aktualnych dwoch zdrad = to nasze oddalenie sie od siebie. Ja bylem dla niej niedobry, mowilem rzeczy, ktorych mi wstyd i za ktore przeprosilem. Rozumiem, ze po czyms takim dziewczyna i chlopak w zwiazku niemalzenskim po prostu by sie mogli rozejsc. Ale dla mnie rozejsc to jakas procedura, no i kolej rzeczy.. Z tego wszystkiego wynika tez nawiasem mowiac, ze nie mialo byc odejscia, tylko utrata zaufania do mnie, obopolne oddalenie sie od siebie, w efekcie zapomnienie o tym, co nas laczy. Niestety, albo i stety, zona mnie kocha - i to bardzo. Ciezko uwierzyc, wiem. Ale ona cieszy sie, ze wyrwalem sie ze swojego letargu, ze znowu mnie ma.. Teskni za mna bedac w pracy (to ja zajmuje sie domem, wiec to nie ja przynosze kapuche do domu, wiec jakby chciala, to kopnelaby mnie w dup*ko bez 2 zdan), dzwoni w kazdej przerwie, pyta sie o mnie, zajmuje sie mna, przytula sie, okazuje czulosc, milosc i zrozumienie. Wie, ze nie bylismy przyjaciolmi, ale wie tez, dlaczego i zdecydowala sie pracowac rowniez nad tym aspektem, jak tez nad naszym zwiazkiem. Widze poprawe, obiecalem jej, ze jak sie uporam ze soba, to jej pomoge, tak jak kiedys pomoglem pokonac jej lek do ojca. Ona wie, ze razem potrafimy osiagnac wszystko, co postanowimy i chce razem ze mna wszystko naprawiac. Mowi, jak ja - ze przejdziemy przez to razem, a nie osobno. Czy klamca zachowywalby sie az tak ekstremalnie ? Klamcy wystarczylyby ze 2 proste argumenty, a nie wyciaganie wnioskow i planowanie przyszlosci w oparciu o nie... Przepraszam, ze nie napisalem calej historii (to wkrotce), ale prosze o podpowiedzi, jak sobie teraz radzic ze soba - siedze w domu, nie pracuje, rozwoj firmy stoi w miejscu (firma nie padnie, bo mieszkam w UK i tu jest troche inaczej), a do glowy przychodza co chwila jakies mysli - na czym sie skupic ? Chodzi mi raczej o myslenie, niz wykonywanie czynnosci, podczas ktorych przeciez tez sie mysli - hantle, pompki - to nie pomoze... Jak mam sie oklamywac w tym tzw. "miedzyczasie", czyli do kiedy przekonam sie w 100% o jej czystych intencjach albo odkryje jej prawdfziwe oblicze - ktorekolwiek z tych dwoch rozwiazan jest prawdziwe ? Jak to przetrwac, bo czuje, ze swiruje.. moze jakies leki - prozac, czy cos ? Dodam, ze kiedys przezylem zdrade dziewczyny i to byl jakis kosmos, po tym wydaje mi sie, ze mialem depresje dosyc dlugo, a przynajmniej czkawka odbija mi sie do dzis. W kazdym razie po tamtej zdradzie juz nie bylem taki, jak kiedys. A moze to mnie jakos zahartowalo na dzisiejsza okazje ? Kurde, kompletnie nie mam pojecia.
P.S.
Wniosek rozwodowy byl, zrobilem mala zemste. Nie myslcie sobie, ze jestem jakis kapciem bez swoich kolcow. Tyle, ze ona ten wniosek, jak i wszystkie wydrukowane dowody podarla i wyrzucila. Blagala, zebym zostal, zebym wrocil do domu, ze nie chce mnie stracic. Sorry - wygodnictwo ? Moze i tak, ale kto jej broni miec innego frajera zamiast mnie w domu, ktory pewnie by w ogole zarabial pieniadze ?
Cytat
frankl napisał/a:
Piszesz że 5-6 lat temu żona pisała przez sieć tak jak nie powinna była pisać...to już była zdrada...umiałeś wtedy zaufać tak bezgranicznie? przeszedłeś nad tym do porządku dziennego? co po zdradzie już nie tylko emocjonalnej ale teraz fizycznej chciałbyś sobie wmawiać? rzeczywistość jest taka, że wierzysz w ideały, które Twoja żona podeptała...nie zmieniaj ideałów i tego w co wierzysz...nie wiem co myśli Bóg i jakie ma podejście, ale zdrada jest ZŁEM...i nie ma innej interpretacji
Wtedy tez ufalem, bo zona mnie nie oklamala - wyznala, co bylo - a ja to doceniam bardziej, niz sama przekazywana tresc. Oczywiscie, ze nie przeszedlem nad tym do porzadku dziennego - tylko zmienilem swoje zycie. Przeprowadzilem sie do innego kraju, znalazlem prace, ktorej wczesniej nie bylo sily znalezc. Wynajalem pokoj. Dzwonilismy do siebie codziennie. Spokojnie, ona zostala z moimi rodzicami Potem, jak juz zaoszczedzilem wiecej kasy, sprowadzilem ja z dzieckiem do siebie. Wydawalo sie, ze bylo OK, dopoki nie oklaplem...
Faktem jest, ze nie wiem, co mi zostalo z idealow, ktore z uplywem czasu czlowiek co rusz gubi w imie jakichs zas*anych kompromisow. Tym razem w zapomnienie poszly zaufanie i wiernosc malzenska. Jej samej wstyd z tego powodu przed soba, przede mna i przed rodzina. Widze, ze bardzo to przezyla - zupelnie, jakbysmy razem przeniesli sie w swoje letargi i teraz wlasnie z nich sie obudzili.
Ale widzisz - poczytaj te ksiazke, to sam zrozumiesz, ze nie ma czegos takiego, jak pojecie ZLO w ujeciu bezwzglednym (czyli w jedynej, ogolnej interpretacji). Zlo jest jedynie odzwierciedleniem wartosci, ktorym sami - jako ludzie w danej spolecznosci - przypisujemy jakies atrybuty. W tym przypadku musialbym sie wyzbyc czesci swojej etyki, moralnosci - czyli tego, co ludzie sobie ustalili jako jakiestam wartosci, ktore ja z kolei przejalem bedac mlodym i z ktorymi spedzilem wlasciwie cale zycie.
Cytat
liliand1 napisał/a:
Ale tak się nie da, musisz pogodzić się z rzeczywistością i podjąć kroki, żeby ocalić siebie i Twój wewnętrzny system wartości, bo bez niego będziesz nikim.
Dlatego wlasnie potrzebuje pomocy, bo chyba jakos w srodku chce ocalic z siebie jak najwiecej, co sie da. Boje sie jednak, ze nie wytrzymam na tym "bocznym torze", ktory jest mi obcy - normalnie przyzwyczajony jestem do niewybaczania, niedawania szansy, ekstremalnych rozwiazan itp - wszystko inne tylko w jakims extra przypadku. Tylko, ze na razie juz wydaje mi sie, ze jestem nikim - co mam myslec, co sobie wmawiac ? Ze jestem super gosciem, ktorego zona nie jest warta mojej milosci ? Bzdura. Nie wiem, kurde, nic juz nie wiem. Help ?
Problem wielu ludzi w takich momentach polega na nadmiernym , zbyt glebokim analizowaniu' przedmiotu '(motywow zdrady)...zastanawiajac sie dlaczego, kto winny, kto popchnal , kogo popchnieto i co z tego wyniklo, komlikuje i uniemozliwia ewentualne proby odbudowy zwiazku po zdradzie.
Jestes w pulapce wlasnych mysli niepewnosci i juz nie chodzi o nia, ale o sposob w jaki postrzegasz siebie , ja, was- obarczony wiedza o zdradzie wraz ze szczegolami.Nazwij to sobie rozwojem, tylko w ktora strone chcesz sie rozwinac i jaki masz cel ?
Cos utraciles na zawsze, ale tez cos zyskales, zawsze jest cos za cos prawda? Piszesz ze zlo w ujeciu bezwglednym nie istnieje, nie poniewaz wszystko jest wzgledne...patrzysz ze swojego miejsca, oczami swoich pragnien , lekow, wiedzy jaka zdobyles i doswiadczen jakich nabrales...jesli cos krzywdzi druga strone to w tym ujeciu jest to zlem niezaleznie jak ktos inny to zinterpretuje.
sa takie rzeczy na ktore nie mamy wplywu, do nich nalezy przeszlosc-tu nic juz nie wymyslisz...masz przyszlosc przed soba co z nia zrobisz twoj wybor i twoje konsekwencje...a jesli twoje zasady rzeczywiscie byly(sa) takie stabilne jak twierdzisz to zdrada twojej zony ich nie naruszy, ona pojechala po swoich wartosciach, dobrowolnie.Ty trzymaj sie swojego pionu.
> Ze jestem super gosciem, ktorego zona nie jest warta mojej milosci ? <
Coż , z Twojego (obecnego ) punktu widzenia, to bzdura...Z mojego ( constans, z lekkim zachwianiem "po" tak właśnie o Tobie myślę, po przeczytaniu Twojej spowiedzi. Szkopuł w tym, żebyś realnie spojrzał na rzeczywistość i uwierzył w to, czym do tej pory się kierowałeś i co stanowiło dla Ciebie wartość. Skoro broniłeś jakiś idei swoim postępowaniem i udowadniałeś swoim życiem wierność tym ideałom, to widocznie były tego warte. Ktoś podeptał siebie, ale czemu Ty masz od nich odejść ? To nie miłość, prawda, wierność jest głupotą, ale ludzie którzy nie potrafią o to należycie dbać.
milord napisał/a:
Może drobiazg... Jak długo zamierzasz stać na poboczu życia i łapać stopa?
O ile dobrze lapie, to .. nie wiem, chyba nie ma gorszego czasu o zadanie tego pytania, niz teraz. To juz byl problem z wczesniej, a teraz dodatkowo nie mam pojecia, jak z tego wybrnac. Nie chce robic z siebie baby i mazgaja i wiem, ze moze przydalby sie moze jakis mocny kop w du*e, bo inaczej jak sie nie ogarne i nie wezme w garsc, to nic nie bedzie. Tyle, ze na razie nie mam sily, zaden bohater i heros ze mnie. Przez kilka dni sie udawalo, jak mialem adrenaline w zylach, to widzialem te energie w sobie, jakis cel. Teraz stare zycie mnie znowu przytlacza, w myslach nawet smialem sie w mysli, ze potwornie zimna lazienka kumpla, usyfiona, z kropelkami szronu wszedzie, jest lepsza od tej cieplej, domowej - bo przynajmniej nie daje czlowiekowi sie "rozlezc" i motywuje do jakiegos dzialania ustawiajac caly dzien juz od rana.
Myslisz, ze tym kopem mogla byc zdrada, zebym czesc swego nastawienia zmienil ? Tez sie zastanawialem nad celem tego wszystkiego - bo ostatnio tylko w to wierzylem, ze zdrada musiala miec jakis cel, zeby nie zeswirowac. Okrutne.
liliand1: faktycznie nie zdradzilem, choc mialem ku temu jedna okazje prosta, jak drut - zaproszenie, wystarczylo tylko kupic butelke okreslonego alkoholu i wpasc z wizyta. I pewnie jeszcze z kilka by sie znalazlo, gdybym zechcial swirowac kobiety na internecie, ale jakos nie posunalem sie az tak daleko. W obu przypadkach - wlasnie dlatego, ze chce bronic swoich wartosci, ze obiecalem kiedys komus wiernosc malzenska, ze to cos naprawde dla mnie znaczy. DObrze, ze przypomniales mi, ze wartosci same w sobie nie gina, tylko kto inny moze je miec gdzies, podczas gdy ja o swoje nadal dbam. Jakos w tym zamieszaniu mi to ucieklo, a taka prosta to rzecz. Nie jestem wspanialym czlowiekiem - czasem jestem takim skur***em, ze sam sobie chcialbym nakopac w du*e. Mimo tego jednak mysle, ze ta kara i tak jest za duza, ale w sumie nie mnie to oceniac.
Fajnie, ze jest takie forum i mozna przynajmniej pogadac z kims, kto przezyl/czul podobnie. Niespodziewanie duzo to pomaga.
Ale widzisz - poczytaj te ksiazke, to sam zrozumiesz, ze nie ma czegos takiego, jak pojecie ZLO w ujeciu bezwzglednym (czyli w jedynej, ogolnej interpretacji). Zlo jest jedynie odzwierciedleniem wartosci, ktorym sami - jako ludzie w danej spolecznosci - przypisujemy jakies atrybuty
Wiesz, nie chce wchodzić w rozważania filozoficzne...jest tutaj około 5000 osób dla których zdrada w taki lub inny sposób jest ZŁEM, i z Twoimi przekonaniami i wartościami tym złem BEZWZGLĘDNYM też jest...jeśli zaczniesz interpretowac i wybielac sam swoją żonę to rzeczywiście stracisz grunt pod nogami i będzie trochę jak w znanym gagu (ośmieszającym propagande sukcesu i szczęśliwości PRL'u) z "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz?" - wszystko nagniesz pod wytłumaczenie jej..tylko z czym Ty wtedy zostaniesz?
Poniżej krótki tekst ze wspomnianego filmu:
-Ja to, proszę pana, mam bardzo dobre połączenie: wstaję rano, za piętnaście trzecia; latem to już widno. Za piętnaście trzecia jestem ogolony, bo golę się wieczorem. Śniadanie jadam na kolację, więc tylko wstaję i wychodzę.
-No, ubierasz się pan.
-W płaszcz. Jak pada. Opłaca mi się rozbierać po śniadaniu?
-Aaa... fakt!
-Do pekaes mam pięć kilometry. O czwartej za piętnaście jest pekaes.
-I zdanżasz pan?
-Nie. Ale i tak mam dobrze, bo jest przepełniony i nie zatrzymuje się.
Chyba kombinowalem cokolwiek slabo, bo w mojej historii pojawil sie piatkowy epizod, ktory przedluzyl sie o wczorajszego megakaca i moralniaka.
Innymi slowy - zona nie zdradzila, ale wylazla kolejna historia (nie chce nazywac jej zdrada, jakkolwiek roznie do tego mozna podchodzic), o ktorej mi nie powiedziala, pomimo moich nalegan. WIecej w mojej zdradzie.
Mozecie mnie rozjechac walcem, prac po gebie i takie tam podobne. A moze bedzie mial ktos slowo nadziei ?