Tomek040184 zwróć uwagę gdzie piszesz komentarze bo chyba nie tutaj chciałeś je zostawić.
Tomek040184
02.10.2024 06:46:57
Życzę powodzenia na nowej drodze życia. Chociaż z reguły takim ludziom nie wierzę. Swoją drogą przecież kochanka też zdradzalaś i żyłaś wiele lat w kłamstwie.
Rozumiem że każdy szczęście po swojemu i
Tomek040184
20.09.2024 01:07:22
Dobra to ja dorzucę swoją cegiełkę do tematu. Waszego związku już nie ma. Szykuj papiery rozwodowe, pogadaj z adwokatem co i jak, zadbaj o siebie, hobby, rower, to co lubisz, cokolwiek, grzyby, spacer
Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
Chciałbym zaproponować spojrzenie na zdradę, ale w inny sposób (nie wiem, może coś podobnego już było). Otóż w naszym życiu doszło do ZDRADY ze strony partnera i w jakiś sposób doszło do zdjęcia zasłony z prawdy o naszym małżeństwie/związku. Widać to tylko jednej stronie wydawało się, że związek ma się dobrze. A może faktycznie nie miał się dobrze od dłuższego czasu, a każde zajęte było sobą i sprawami ze swojej prywatnej przestrzeni.
Chcę zadać pytanie, czego najbardziej żałujemy?
Osobiście, przez kilka lat po tym, jak to się wszystko skończyło, żałowałem straty czasu, kilku lat na darmo oddanego życia. Związek ciągnął się 9 lat. Pierwsze 4-y były w porządku, do ich zwrotu prawa sobie nie roszczę. Ale 5 kolejnych to była równia pochyła, bezsensowne trwanie obok siebie, kiedy wszystkie znaki wskazywały, że ognisko już dogasło. Trwałem w tym w dziwnym poczuciu odpowiedzialności i konsekwencji początkowego wyboru.
Drugą taką refleksją był moment, w aktualnym związku, kiedy wskutek wielu rozmów (miesięcy rozmów) z moją kobietą w temacie różnic damsko-męskich, w pewnym momencie zrozumiałem, ile rzeczy zepsułem w początkowym okresie tego wcześniejszego związku. W większości przez przykładanie męskiej miary, niewiedzy, własnego wygodnictwa, nieumiejętności gry zespołowej. I nie było mi łatwo to przełknąć, pomimo tego, że to nie ja zdradziłem. Bo mam głębokie przekonanie, że gdybym wtedy, na początku był inny to i cała historia mogłaby się inaczej potoczyć. Z aktualnej perspektywy z tego też nie sposób się cieszyć.
Żal to dla mnie uczucie niszczące - chociaż nie obce. Ale staram się je tłumić i zamiast niego dostrzec i przeanalizować błędy jakie zrobiłem i wyciągnąć wnioski na przyszłość. Żałować nie ma sensu - bo po szkodzie każdy jest mądry - a przecież wtedy, kiedy popełnialiśmy błędy - nie mieliśmy tej wiedzy i perspektywy co teraz.
Mi rozpad związku uświadomił przede wszystkim to, że za słabo okazuję własne emocje i uczucia, co więcej że nie rozpoznaję zbyt dobrze tych emocji ani własnych potrzeb, a przynajmniej że stawiam je na dalekim planie za czymś co mogę nazwać powinnością (czyli tym co uważam, że powinienem robić - a nie tym czego tak naprawdę pragnę). Za dużo w moim życiu było odpowiedzialności, rozsądku i strachu przed porażką a za mało autentycznej radości i równowagi z samym sobą. Tak byłem wychowany - na odpowiedzialnego, wrażliwego człowieka - ale wyszedł z tego zakompleksiony, przestraszony człowiek, pragnący bezpieczeństwa ale zmuszający się do wiecznego pokonywania własnych ograniczeń. Teraz wiem, że ukrywanie prawdziwego siebie, własnych słabości i wad za maską uporządkowania i poprawności powoduje problemy w bliskich kontaktach. Może gdyby rodzice częściej mnie chwalili, bardzie okazywali pozytywne emocje - pewnie byłbym inny, może lepszy. Ale ja sam byłem i jeszcze jestem taki dla mojego syna. Przeraża mnie ta konsekwetna zasada przenoszenia naszych problemów na nasze dzieci. Niby to wiemy od dziecka, obiecujemy że będziemy inni - a i tak w końcu historia się powtarza
Nie żałuję jednak ani jednego dnia mojego dotychczasowego życia. Na tym to wg. mnie polega: życie to droga która nas doświadcza zarówno przykrymi jak i dobrymi momentami. Czasami się gubimy bo nam się wydaje, że jest jakiś cel tej drogi i gorączkowo chcemy go osiągnąć - a prawdopodobnie taki cel nie istnieje - albo inaczej: to raczej ta droga stanowi ten sens sama w sobie.
W pierwszym chwili pomyślałam, że żałuję, że w ogóle weszłam w taki chory związek, że żałuję tego cierpienia, którego doświadczyłam i straconego czasu. Ale po chwili coś sobie uświadomiłam. Gdyby nie ten związek i zdrady, nie stałabym się tym kim jestem teraz. Podobnie jak Flaming niosłam na plecach bagaż z domu rodzinnego, co spowodowało rozpoczęcie i trwanie w tym porąbanym układzie. Destrukcja tej relacji, powodowała sukcesywną destrukcję murów, które otaczały to moje wewnętrzne "ja" i pozwalały myśleć,że jestem cudowna, inteligentna i w ogóle ziemia obiecana, czyli zasad, poglądów, sposobu na życie, sztucznego poczucia wartości, wynikającego z zewnątrz(z czego nie zdawałam sobie sprawy), a nie ze mnie itd. Kiedy skończył się mój związek, to co zostało z mojego wnętrza to było to prawdziwe "ja": mała, zahukana, nieporadna życiowo dziewczynka, nie potrafiąca odróżniać emocji od myślenia, bez pomysłu na życie, bo okazało się, że wszystkie moje wybory nie były tak naprawdę moje, a były wynikiem wyuczonych zachowań, presji środowiska, leku przed odrzuceniem i brakiem szacunku. I chociaż pierwszym krokiem na drodze do zmiany był bunt i zostawienie byłego, to nadal byłam zagubiona i o tyle było mi trudno, że jeszcze jakiś czas siedziałam na swoich gruzach i próbowałam ich bronić , chyba z lęku, którego nie potrafiłam wtedy zdefiniować. Tutaj los się do mnie uśmiechnął, bo mój nowy facet nauczył mnie, pokazał, że tych gruzów nie trzeba już bronić, że tego już nie ma, że trzeba po prostu wybudować, wykreować siebie na nowo i już nie wg zinternalizowanych od rodziców zasad, tylko w oparciu o swoje doświadczenia i przemyślenia. Więc jestem, jeszcze nie do końca taka jakbym chciała być, ale cały czas idę do przodu,a z moich zmian, wynikają właściwie tylko dobre rzeczy. Jestem pełna optymizmu, bo pierwszy raz w życiu czuję się szczęśliwa. Dlatego niczego już nie żałuję.
Z perspektywy czasu żałuję kilku rzeczy, ale nie tych, które spowodowały zdradę mojego męża. W tej kwestii nie mam sobie aż tak wiele do zarzucenia. To nie moje błędy doprowadziły do jego zdrady. Po prostu nie trafił swój na swego. On potrzebował w owym czasie bardziej wyluzowanej kobiety, spontanicznej, rozrywkowej, bardziej wyrozumiałej odnośnie ilości spożywanego alkoholu i innych rrzeczyr1;. A ja, tak jak flaming, zbyt odpowiedzialna, wieczna strażniczka porządku w domu i rodzinie. A jednak, nie żałuje swojej postawy życiowej, bo mając 40 lat nie muszę się wstydzić niczego co zrobiłam i co zdarzyło się w moim życiu i nigdy nikt nie musiał się wstydzić za mnie.
Ja raczej żałuję tego co mogłam zrobić dla siebie, a nie zrobiłam, mając na uwadze lepsze jutro dla naszej rodziny, a jak się okazało dla męża. Umożliwiając jemu naukę ( ja wówczas pracowałam - on nie), dopingując go, stwarzając warunki by tylko podołał ( dzieci-cisza! tatuś przygotowuje się do egzaminu), pomogłam mu wyposażyć się w atuty, dzięki którym to on czuje się mocny. Dobra praca za jeszcze lepsze pieniądze to był istotny argument dla kochanki mojego męża i myślę, że wiodący aspekt jej zainteresowania nim.
Żałuje tego, że za bardzo przyporządkowałam swoje życie do jego życia.
Przeważnie robiliśmy to co mąż preferował, chodziliśmy tam gdzie on chciał, spotykaliśmy się z tymi których lubił. Zrezygnowałam ze swoich zamiłowań i nie narzucałam abyśmy robili to co mi sprawia przyjemność.
Oczywiście pomna tego upokarzającego doświadczenia, nadrabiam stracony czas i teraz przejawiam cechy egoistyczne. Bywam rozrzutna, tak dla siebie, grywam na pianinie - to nic, że mu przeszkadza, uczę się języka, i mam ochotę na studia podyplomowe i je zrobię.
Nie chcę mieć nadal poczucia straconego czasu, chociaż mam ( niestety. Młodość upłynęła mi na obowiązkach związanych z macierzyństwem, prowadzeniem domu, tworzeniem ogniska. Byłam bardzo w to zaangażowana. Chciałam stworzyć kochający, wzorowy dom, gdyż ja takiego nie miałam i od dziecka do tego tęskniłam. To domatorstwo tak mi wyszło bokiem, że dopiero jak mąż mnie zdradził to zauważyłam, że nie mam nawet bliskiej przyjaciółki, której mogłabym się zwierzyć, bo nie prowadziłam życia towarzyskiego i utraciłam kontakty z dawniej bliskimi mi koleżankami.
Oczywiście, gdyby nie zdrada męża poczucia straty czasu nie byłoby, gdyż tworzenie domu to było coś w czym się spełniałam. To, że on tego nie docenił i zniszczył sprawiło, że straciło to dla mnie wartość. I chociaż on chciałby by było tak jak dawniej, to już nie będzie.
Żałować mogę to, co sam zepsułem, zaniedbałem, nie przewidziałem (jeśli można było przewidzieć). ... Będąc w Japonii nie mógłbym żałować, że było trzęsienie ziemi które wszystko zabrało, no chyba, że miałem możliwość wyjechania w inne miejsce a zdecydowałem się zostać i ryzykować.
Czego żałuję?
Że ją poznałem? nie - bo nie słyszałem jeszcze metody na przewidzenie, że ktoś nigdy nie zdradzi.
Że straciłem czas? nie -z tego samego powodu co wyżej.
Że mogłem uratować związek? nie, bo jakoś nie czuję zbyt dużej winy u siebie. W sumie chyba nawet żadnej.
Jednego żałuję - że nie zabezpieczyłem się lepiej finansowo - bezuczuciowe?, może tak, ale ważne. Zbyt ufnie wszystko było nie na mnie zapisywane.
Tak jak napisał Flaming - żałować nie ma sensu. To co było, co się wydarzyło jest nieodłączną częścią naszego życia, czy nam się to podoba czy nie. Najważniejsze, to wyciągnąć odpowiednie wnioski i spróbować nie powtarzać starych błędów.
Od zdrady i rozstania z mężem minęlo 9 miesięcy. Przeszłam wszystkie etapy - od bólu, żalu, rozczarowania, po złość, nienawiść i w końcu obojętność. Nie żałuję tego czasu, choć dał mi nieźle w kość. Jednak dzięki temu zrozumiałam kim na prawdę jestem, a kim nie byłam w swoim małżeństwie. Nie byłam sobą. Ciągle musiałam ustępować, godzić się na rzeczy których w ogóle nie chciałam, popierać poglądy, których nie wyznawałam. I co było najtrudniejszą dla mnie sprawą - fakt, że mąż nie akceptował mojej rodziny i chciał całkowicie mnie od niej odseparować.
Dziś już nie mam tych problemów. Spędzam czas jak chcę, myślę co chcę i przebywam ze swoją rodziną ile chcę. I coraz częściej zdarzają się w moim życiu sytuacje, kiedy stwierdzam, że jest mi lepiej bez niego, że moje życie ma taką wartość jak zawsze chciałam. 16 kwietnia zmarł mój ukochany tato - człowiek, którego mój mąż nie akceptował, którego wręcz nienawidził. I cieszę się, że mogłam spędzić ten smutny czas po swojemu, a nie tak jak by tego oczekiwał ode mnie mąż. A jego nawet nie było stać na zwykłe "współczuję Ci"...
Po wszystkich tych przeżyciach tylko jedno nasuwa mi się na myśl: dobrze zrobił, że mnie zdradził i odszedł. Teraz mam zupełnie inne życie, mam synka, najbliższych, a wraz z wiosną przyszła do mnie nowa miłość, niespodziewana, romantyczna, silna i szczera. I życie stało się piękne. I powiem Wam, że nie jest prawdą, że nie da si,ę zaufać, nie da się pokochać kogoś innego. Da się, jeśli tylko będziemy tego chcieli. Ja kocham i jestem kochana i tego samego życzę wszystkim złamanym sercom na tym portalu.
Nie żałujcie niczego, życie przynosi ze sobą zaskakujące rozwiązania. Sama się o tym przekonałam.
żałuję, ze poświeciłam się tylko jemu, troszczyłam się o jego sprawy inwestowanie w niego, szkoła, podnoszenie kwalifikacji zawodowych, żyłam jego sprawami i jego życiem.... a ja byłam tzw. kurą domową , obiadki, sprzątanie wychowywanie dziecka, nawet nie zrobiłam prawa jazdy a on zrobił gdy byliśmy razem. Żałuje, ze nie zabezpieczyłam się finansowo. On na siebie i swoje przyjemności nie żałował. Byłam z nim 10 lat początkowo było jak w niebie, myślałam, ze pana boga za nogi złapałam, taka byłam z nim szczęśliwa. W ostatnim roku zanim mnie zdradził i zostawił było nie wesoło, godziłam się na to, żeby miał koleżanki(20-letnie!) a on się bawił korzystał z życia. Ufałam ślepo, wierzyłam, ze mnie kocha, a on mnie oszukiwał. Żałuję, ze ufałam do bólu, ze dałam się nabrać. .... że nie dałam mu odczuć co znaczy być"kurą domową".
Teraz nadrabiam zaległości, wiem, ze jestem inną osobą, wydaje mi się, ze lepszą otwartą na ludzi. Nie boją się życia, dam sobie radę tego jestem pewna. Z perspektywy czasu już mniej żałuję, ze go nie ma. Ufam, ze mi się ułoży.
Jednak najbardziej żal mi mojego dziecka, jego tęsknoty za ojcem, tego, ze nie będzie go znał, bo nie zanosi się na to, żeby tato chciał mieć kontakt z synem.
Kiedyś dawno, dawno temu postanowiłam sobie, że nie będę żałowała niczego, co mnie w życiu spotka. A jednak żałuję ....
- żałuję, że ufałam tak bezgranicznie
- żałuję, że zrezygnowałam z siebie
- żałuję, że pracowałam jak szalona, a on nie robił nic
- żałuję, że zaufałam i znów zostałam skrzywdzona ....
pewnie wiele jeszcze mogłabym napisać, ale jednio wiem
- nie żałuję, że mnie zdradził i odszedł, bo uwolnił nas od siebie, ja nigdy nie zdecydowałabym się na ten krok, tkwiłabym w tym związku, choć nie byłam szczęśliwa .... teraz to wiem i paradoksalnie jestem mu wdzięczna za ten krok, owszem mógł to zrobić z większą klasą
Z perspektywy kilku miesięcy, widzę że jest mi lepiej, żyję dla siebie, ze zdziwieniem odkrywam, że wiele mogę a nic już nie muszę
Czyli dalej postanawiam tkwić w moim postanowieniu .... niczego nie żałować w życiu.
Odkąd pamiętam spełniałam wyobrażenia o mnie samej innych...Miałam być dobrą córką, celującą uczennicą i studentką, spełnioną matką, świetnym specjalistą w zawodzie, który uprawiam...Przy tym miałam być silna, nie skarżyć się i dawać sobie radę samej...
Przyzwyczaiłam siebie samą i najbliższych do takiego obrazu...
Z domu rodzinnego wyniosłam plecak, o którym pisze flaming, pełen pozorów i zupełnie nie było w nim dla mnie taryfy ulgowej...
Ale gdzieś tam jednak buntowałam się, przyrzekając sobie, że własne dzieci nauczę ciepła, miłości i będę z uporem maniaka powtarzała, że nie muszą być doskonałe...
Chyba mi się to udaje...
Czego żałuję...Żałuję, że mimo postanowień, w swoje małżeństwo wniosłam siebie, jako osobę niezależną, grającą znowu rolę silnej...
Założyłam spodnie, które miał nosić mój mąż. Byłam silna, odpowiedzialna, zapobiegawcza, myśląca wciąż o dniu jutrzejszym, na maxa uporządkowana, wyręczająca we wszystkim mojego męża...Założyłam sobie jego spodnie, pozwalając mu na życie rodem z Piotrusia Pana...Przyzwyczaiłam go, że ja ugotuję, posprzątam, zadbam o dzieci i jeszcze pobiegnę do pracy, by wieczorem wrócić do domu i nie wiedzieć, jak się nazywam...Za to mój mąż ze stoickim spokojem i chorym optymizmem niczym się nie przejmował i... po prostu mnie...kochał...
Miało mi to wystarczać i przez dłuższy czas wystarczało...
Stać nas było na wszystko : na wakacje kilka razy w roku, na dom, na zmianę samochodów, na domek letniskowy...Ale ja nie chciałam być prezesem orlenu z dodatkową fuchą w domu. Ja chciałam choć od czasu do czasu pozwolić sobie na bezradność, na zmęczenie i nie pójście do pracy, na niedoskonałość i pomyłki...
Chciałam czuć, że żyję, nie jestem robotem...
Chciałam czuć, że mam w nim oparcie...
Wciąż chciałam rozmawiać, jemu rozmowy nie były potrzebne...
No i w końcu...miałam dosyć, nie miałam siły... Zaczęłam prosić, wymagać a potem żądać czegoś dla siebie...
No i z tych żądań...wyszła zdrada...
Żałuję więc, że byłam samowystarczalna, zwalniająca z obowiązków i odpowiedzialności mojego męża...Robiącą za niego i myślącą za niego...Żałuję, że za późno zrzuciłam z siebie ten przygniatający mnie bagaż pozorów i gry...
Śmiałym byłoby twierdzenie, że nie żałuję, że życie spłatało mi takiego figla...Ale dzięki temu dziś kiedy jestem zmęczona, to jestem zmęczona, a kiedy mam dzień tylko dla siebie, to jest on wyłącznie mój...
Jasne, że chciałabym nigdy nie mieć obrazów mojego męża i niuni, ale w pewnym sensie zawdzięczam im inną jakość mnie samej...
Czego żałuję ? dobre pytanie.....Żałuję ,że cały mój świat należał do mojego ex męża.Podporządkowałam się całkowicie.To on zawsze o wszystkim decydował ,zawsze wiedział co będzie dla nas dobre.....Zrezygnowałam dla niego ze wszystkiego,.....teraz wiem ,że było to chore.....Kiedy nadszedł czas ,ze się zbuntowałam ....zdradził.....po fakcie powiedział mi ,że to moja wina.....,bo się zmieniłam ....
Dzisiaj wiem ,że to był toksyczny związek.Jego romans uwolnił nas od siebie.Nie czuję już nienawiści stał mi się obojętny.....Odczuwam spokój i jest mi dobrze,.....nareszcie sama o sobie decyduję...jestem wolnym człowiekiem i tak jest dobrze
.
A ja bardzo żałuję, że nie pojechałam z moim m. na narty, tam poznał kurewnę. Niestety obowiązki zawodowe mi nie pozwoliły, nie mogę sobie tego darowć.
Ponadto żałuję, że za bardzo poświęcałam się domowi i " dogadzaniu" mężowi. Chociaż codziennie wracam z pracy koło 17-stej, zawsze miał ugotowany obiad, upieczone ciasto , w domu błysk, ogród wysprzątany, zakupy zrobione. O niczym nie musiał myśleć - teściowie powidzieli , że miał za dobrze. I to prawda.
Teraz on robi zakupy, zostawiam na stole tylko kartkę; więcej robi w ogrodzie, bo ja po prostu " umywam ręce" . Pozwalam sobie przynosić śniadanie do łóżka - niech się trochę wykaże .
I wiecie co ? zauważyłam że mężczyźni nie do końca lubią kobiety, które wszystko za nich zrobią . Gdy przychodzą na "gotowe" - myślą ,że tak musi być.
A ja znam kilka par, w których kobieta nie pracuje zawodowo, a jej mąż po całym dniu pracy jeszcze umyje w domu okna, odkurzy i ugotuje obiad (bo żona nie miała czasu) . I taki mąż nie powie na nią złego słowa....
A u mnie w tej chwili na razie jest ok. Minęły 4 miesiące od zakończenia romansu. Mam jeszcze dużą huśtawkę nastrojów, czasami jest super, czasami wpadam w dół emocjonalny . Ale nie okazuję tego na zewnątrz - raczej budzę się w nocy i popłynie mi łza albo poczytam sobie to forum i wszystko mi się przypomina ( i otwiera mi się nóż w kieszeni na ludzką głupotę i bezwzględność ).
Ale jednego jestem pewna, wolę być w tej sytuacji w której jestem niż miałabym być teraz sama a on miałby być z kochanką. Chociaż nie jest łatwo, ale jesteśmy razem i niech tak zostanie
bob-bob - w pełni zgadzam się z tobą... Kiedyś myślałam ,że wystarczy być dobrą żoną , matką, ogrodniczką , dobrze gotować itp, itd. A teraz jasno widzę, że to nie wystarczy, teraz myślę że wręcz czasami przeszkadza...
Bo z tego co mi wiadomo kurewna mojego męża nie gotuje, w domu nie ma idealnej czystości (byłam - widziałam) , swoje dzieci podrzuca kiedy może różnym opiekunom i weekendy spędza z różnymi mężczyznami w hotelach, ale jest wyluzowana, lubi wypić i widocznie dawała mojemu m. to coś czego ja nie umiałam dać
Myślę sobie, że po co żałować czegoś co już nie ma wpływu na nasze życie. Nie ma, bo nie pozwolimy aby miało. Nie ma, bo nie jesteśmy ideałami. Mamy prawo do popełniania błędów.
Z poprzedniego życia pamiętam jak dziś. Chcąc iść na studia rozmawiałam z kimś na ten temat. Zapytałam go czy sobie poradzimy z moją nieobecnością. Moim życiem przez rok jak w hotelu. Wpadanie do domu między jedną pracą a drugą w przerwie na studia.
Co usłyszałam ?
Tak poradzimy sobie. Będę ci pomagał.
Po licencjacie chciałąm zrezygnować z dalszego studiowania z powodu mojej nie obecności. Co usłyszałam. Nie rezygnuj tak dobrze ci idzie. Damy radę przez dwa lata. To tylko dwa lata. Nie martw się. Nie rezygnuj ( ble ble ble)
A potem wiadomo jak się to skończyło.
To nie ja "wymiękłam" tylko ktoś.
A dziś. Dziś wiem na pewno, że nie zamieniłabym swojego obenego życia na tamto z przed zdrady.
Hej,...Drogi Storczyku,piszesz,że jest 4 m-ce od zakończenia romansu,życze Ci jak najlepiej,ale z mojego doswiadczenia wynika,zę jak raz to zrobił,zrobi to raz kolejny,i kolejny,są faceci normalni,i faceci uzaleznieni od kurewien..nie ta to inna,moj domowy "zdrajca"wmawiał mi,że nic nie jst na rzeczy od 3 lat,a robił co chciał,moja ulubiona kurewna,miała męża,którego uwiodła w szkole,on był jej nauczycielem,z pomoca jejmężą zdemaskowałam ten ich żałosny romans,ale rok sięłudziłam,ze to już skonczone,niestety....nie....spedziali romantyczny weekend w hotelu w warszawie,wiec tym razem mówię PAS..koniec
Witaj lasamericas, zdaję sobie sprawę, że na jednym razie może się nie skończyć... a chyba zdradzić drugi raz jest łatwiej, bo wszystko jest już przećwiczone
Wiesz, trzymam rękę na pulsie. Na razie nie mam najmniejszych oznak, że coś złego może się zadziać.. A w tych tematach tak jak my wszyscy tutaj jestem bardzo wyczulona. Mój M. teraz do przesady udowadnia mi ,że jest mi wierny..
U mnie zdrada była wykryta po kilku tygodniach ich znajomości. I z perspektywy czasu mogę śmiało powiedzieć - tak byłam wtedy bardzo naiwna, wierzyłam mężowi w 100 %, nigdy nie przeszło mi przez myśl ,że może mnie zdradzić
Ale wtedy nie znałam tych sztuczek, które wykorzystują zdradzający . Nie znałam tego forum i pamiętam jak dziś np. jak miał do mnie pretensję o nic - a ja nie wiedziałam o co chodzi i zachodziłam w głowę co ja takiego zrobiłam lub jak każde moje słowo było pretekstem aby wyjść z domu (teraz wiem ,że są to normalne praktyki zdradzaczy ) Teraz nie dam się już oszukać...
W tej chwili jest dobrze i tego się trzymam