Tomek040184 zwróć uwagę gdzie piszesz komentarze bo chyba nie tutaj chciałeś je zostawić.
Tomek040184
02.10.2024 06:46:57
Życzę powodzenia na nowej drodze życia. Chociaż z reguły takim ludziom nie wierzę. Swoją drogą przecież kochanka też zdradzalaś i żyłaś wiele lat w kłamstwie.
Rozumiem że każdy szczęście po swojemu i
Tomek040184
20.09.2024 01:07:22
Dobra to ja dorzucę swoją cegiełkę do tematu. Waszego związku już nie ma. Szykuj papiery rozwodowe, pogadaj z adwokatem co i jak, zadbaj o siebie, hobby, rower, to co lubisz, cokolwiek, grzyby, spacer
Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
Dzisiaj mija dokładnie rok od mojej rejestracji na tym portalu. Był to rok wielkich zmian w moim życiu, wielu doświadczeń, praktycznej nauki brutalności życia.
Rok, który spowodował, że dzisiaj jestem zupełnie innym człowiekiem. Czas, dzięki któremu zrozumiałem wiele rzeczy, które do tej pory były mi znane jedynie z opowieści. To także okres, gdy musiałem zmierzyć się z samym sobą, uczciwie odpowiedzieć sobie na wiele pytań, dokonać przewartościowania wielu rzeczy.
Ten rok to także okres, w którym dowiedziałem się, czego naprawdę potrzebuję, żeby być szczęśliwym.
W zasadzie mogłoby mnie tu nie być. Jednak poznani ludzie, zawarte znajomości i przyjaźnie powodują to, że każdego dnia jestem na tym portalu.
Myślę, że to jest dobry moment do tego, żeby po raz kolejny podziękować osobom, które bardzo mi pomogły. Powiedziały, że warto, gdy przestawałem w to wierzyć, uchroniły od popełnienia kolejnych błędów. W końcu sprawiły też, że dzisiaj jestem szczęśliwą osobą wierzącą w to, że można kochać i być kochanym.
JESTEŚCIE WSPANIALI
Moja obecność tutaj jest jeszcze spowodowana jednym, bardzo ważnym czynnikiem. Nowymi użytkownikami tego miejsca, których liczba rośnie w zastraszającym tempie. Rejestrowałem się jako 860 użytkownik...
Być może moje doświadczenia, przeżycia, podjęte kroki i ich konsekwencje będą komuś pomocne. Jeżeli znajdzie się choćby jedna taka osoba uznam to za sukces wynikający z porażki, którą poniosłem rok temu. Ale czy to była porażka??? Dalej będzie dość długo.
Poniżej zamieszczam swojego pierwszego posta na tym portalu. Uzupełniam go o tekst, który słyszy ode mnie praktycznie każda nowo pojawiająca się tu osoba. Jednym słowem dokonuję "masakry" na "głupocie", która była moim udziałem.
Kolorem czerwonym uwagi po 12 miesiącach od dowiedzenia się o "tym", kolor niebieski to treść mojego pierwszego posta.
"Jesteśmy ze sobą 4 lata, w czerwcu wzięliśmy ślub. Od mojej siostry dostaliśmy bardzo nietypowy prezent ślubny, który się wiązał z poznaniem pewnego człowieka. Nigdy, nawet na jeden moment nie straciłem zaufania do swojej żony. Więc wytłumaczenia, że gumki zaczęła ze sobą nosić na wszelki wypadek, jakbyśmy mieli ochotę na spontaniczny sex, umawianie sie na kawę zanim miało być tylko koleżeńskim spotkaniem, chęć samotnego wyjazdu w miejsce, gdzie był też on była podyktowana chęcią pobycia sam na sam ze swoimi myślami. Trwało to dwa miesiące, w końcu pewne rzeczy przestały wydawać mi się normalne. Zacząłem troszeczkę węszyć.
Powyższe i im podobne sygnały dostawało każde z nas. Początkowo, bazując na bezkresnym zaufaniu dawałem im wiarę mając nadzieję, że to jedynie nieszczęśliwe zbiegi okoliczności. Dawałem się karmić niemalże każdą bzdurą. Wniosek jest bardzo prosty. Osoba zdradzająca wie, że dopóki nie dostaniemy bezpośredniego dowodu ma jeszcze szanse długiego wodzenia nas za nos. Nie warto zwlekać z "drążeniem sprawy". Czas działa na naszą niekorzyść.
W życiu bym nie przypuszczał, że zobaczę ich w takiej sytuacji na własne oczy. Z natury jestem spokojny, w tej sytuacji nie wytrzymałem uderzyłem w twarz. Wstydzę się tego sam przed sobą.
Jak się dowiemy przychodzą nam do głowy różne rzeczy. Zemsta, odwet, zrobienie na złość. Nie warto tego robić. Niesmak pozostaje na bardzo długo. U mnie, w tym konkretnym przypadku pewnie na całe życie.
Pomimo całej sytuacji przeprosiłem. Ona twierdzi, ze uda się to wszystko poukładać, że nic nie było planowane, ze kocha, ze brzydzi sie sobą za to, co zrobiła. Jestem okropnie rozdarty.
Wiara w deklaracje jest podobna do naiwności "przedwyborczej". Jeżeli już się stało oczekujmy realnych działań. Dobrymi chęciami....
Nie potrafię wzbudzić u siebie negatywnych uczuć do niej. Wiem, że nadal bardzo ją kocham. Wiem, że potrafiłbym wybaczyć, może kiedyś nawet zapomnieć. Wiem natomiast jedno, że nie uda się odbudować zaufania.
Zaufanie jest jedną z najważniejszych, o ile nie najważniejszą rzeczą w związku. Jeżeli ma go zabraknąć... nie warto. Cena jaką trzeba zapłacić za brak zaufania jest zbyt wysoka. W skrajnym przypadku można ją płacić przez całe życie. Ono jest zbyt piękne, żeby tak je marnować.
Że będą wracały czarne myśli przy każdym nocnym sms'ie, przy każdym późniejszym powrocie do domu, przy każdym wyjściu na babską imprezę z nocowaniem u koleżanki. Nie wiem, co mam robić, a właściwie trudno mi podjąć decyzję. Z jednej strony nie wyobrażam sobie życia bez niej, z drugiej paraliżuje mnie strach, że będę musiał przeżyć coś podobnego jeszcze raz.
Bez nich da się żyć. Mało tego, może to być życie o jakości, która do tej pory była dla nas nieznana. Też czułem się nic nie warty. Też myślałem, że jeżeli nie ona to kto... To była najgłupsza rzecze jaką zrobiłem.
Zawsze moją maksymą życiową było życie dla kogoś. Dawanie szczęścia, poczucia bycia potrzebnym, spełnianie marzeń i nawet najbardziej ukrytych pragnień.
To druga w kolejności największa głupota. Żyjmy dla siebie, dla własnego szczęścia. Niech nasze zadowolenie z życia będzie jedną z rzeczy, którą możemy dać kochanej osobie. Jeżeli postawimy ją przed samym sobą skazujemy się na ryzyko stracenia sensu życia, gdy tej osoby zabraknie. Pod żadnym pozorem nie powinniśmy tego robić. Ale to wiem dzisiaj.
Wszystkim tym rzuciła mi w twarz. Sam nie wiem, ile jeszcze czasu musi upłynąć żebym wiedział, co zrobić".
Gdybym żył dla siebie nie musiałbym napisać powyższego. Rzucenie "tego" w twarz spowodowałoby jedynie bolesny zawód na drugim człowieku. Nie spowodowałoby utraty sensu życia.
Długo się zastanawiałem, czy wkleić to, co przeczytacie poniżej. Byłem gotowy do napisania tego około 3 miesięcy od chwili, gdy się dowiedziałem. Dzisiaj myślę, że była to chyba jakaś ostateczna forma, żeby wyrzucić z siebie resztki negatywnych emocji.
Dziś jestem szczęśliwym człowiekiem, który bez zająknięcia, jednym tchem jest w stanie wyrzucić z siebie- Z TEGO DA SIĘ WYJŚĆ OBRONNĄ RĘKĄ I BYĆ NAJSZCZĘŚLIWSZYM CZŁOWIEKIEM NA ŚWIECIE
Początek i koniec, koniec i początek
Duma i radosne oczekiwanie
To miał być szczególny weekend. Najdroższa mi osoba przełamała swój własny strach, obawy, przerażenier30; była w trakcie kończenia kursu na samodzielnego skoczka spadochronowego. Z przyczyn finansowych musieliśmy rozdzielić nasze kursy. Choć trochę jej zazdrościłem, byłem z niej niezmiernie dumny. Wszyscy dookoła mnie wiedzieli, że moja żona kończy kurs spadochronowy. Sprawiało mi ogromną satysfakcję, gdy słyszałem słowa uznania i podziwu, kierowane pod jej adresem. Była wspaniała, tak bardo szczęśliwa. Filmy z jej pierwszych skoków szkoleniowych mógłbym pewnie opowiedzieć klatka po klatce. Oglądaliśmy je każdego dnia. Czasami kilkanaście razy. Podziwiałem ją, pamiętając jej paniczne reakcje w dniu, gdy wykonywała swój pierwszy skok w tandemie. Teraz skakała już sama, lądowała w wyznaczonym terenie. Po każdym skoku wracała uśmiechnięta. Szczęście ją spowijało od pomalowanych na krwistą czerwień paznokci u stóp, po najdłuższy włos na głowie.
Ten dwudniowy wyjazd planowaliśmy od 3 tygodni. Nie mogła się doczekać, miała oddać tylko 2 skoki, z których drugi był egzaminacyjnym. Tylko te dwa skoki dzieliły ją od tego, by kolejny wykonywać już bez instruktora u boku. Bardzo mi zależało, żeby ten wyjazd był szczególny. Żeby czuła, że doznania, które są jej udziałem, również dla mnie są bardzo emocjonujące. Drżałem za każdym razem gdy wsiadała do samolotu. Pomimo tego, że wiedziałem, iż nic nie może się jej stać, skurcz brzucha puszczał mnie dopiero wówczas, gdy widziałem ją uśmiechniętą, oddającą spadochron do układalni.
Wiedziałem, że w sobotę skończy kurs. Zależało mi, żeby miłe doznania nie zakończyły się z chwilą opuszczenia strefy zrzutu. Mieliśmy kupione bilety do teatru. Pamiętam to, jak dziś. Chciałem troszkę z niej zażartować i kupiłem bilety na rSzalone nożyczkir1;. Tak, ona jest fryzjerką. Miał to być taki troszkę przekorny prezent, a sztuka podobno wspaniała. Po spektaklu mieliśmy spędzić wieczór na warszawskiej starówce. W miejscu, które uwielbiamy, z którym wiąże się szereg naszych wspaniałych wspomnień. Zamówiłem uwielbianą przez nią kaczkę w jabłkach. Tak, chciałem żeby w tym dniu czuła się wyjątkowo. Nie tylko dlatego, że uzyska samodzielność, o której tak marzyła. Miała się poczuć wyjątkowym człowiekiem, wyjątkową kobietą, wyjątkową kochanką, wspaniałą żoną.
Wyjazd poprzedziły nam normalne przed tego typu wyprawami przygotowania. Prasowanie, zebranie wszystkich niezbędnych rzeczy, spakowane kosmetyczki, pościel, butelka wina, którym mieliśmy świętować zakończony sukcesem kurs. W domu czuć było jakieś napięcie, podekscytowanie. Nie, nie miało to nic wspólnego z nerwową atmosferą. Było jednak czuć, że czeka nas coś wyjątkowego.
Następnego dnia musieliśmy wcześnie wstać. O godzinie 7.30 powinniśmy być już na strefie, a do przejechania jest 80 km. Fakt, że w sobotę, ale przecież wyprawa jest z kobietą, więc pobudka była zaplanowana na 5.00. Chcieliśmy położyć się wcześniej spać. Jak to bardzo często bywało, wzięliśmy wspólny prysznic i położyliśmy się do łóżka. Mogło się wydawać, że rozmowom nie będzie końca. Czuliśmy jednak coraz większe napięcie. Nie, nie to wywołane niezwykłą wyprawą. W ciągu kilku sekund dostrzegliśmy w sobie kobietę i mężczyznę. Atmosfera podniecenia nie mogła trwać przecież w nieskończoność. Kochaliśmy się. Ale był to seks niezwykły. Jeden z takich, który pamięta się przez całe życie. Podobnie, jak pierwszy samodzielny wyjazd na wakacje, pierwszą randkę, pierwszą dziewczynę, pierwsze zbliżenie z kobietą. Przyszedł jednak moment, gdy padliśmy obok siebie zmęczeni. Nie przeszkadzał nam pot spływający po czołach, plecach, gnieżdżący się gdzieś w okolicach pępka. Niebawem miała wybić północ. Nie doczekaliśmy jej.
Zdziwiło mnie to, że tej nocy nie myślałem o znaczeniu dziwnych smsr17;ów, nieco innego jej zachowania, o sytuacjach, które do tej pory nie zostały wyjaśnione. Był gdzieś wewnętrzny niepokój, jednak z łatwością udało mi się oddalić go w niebyt. Przecież leży wtulona we mnie kobieta, która jest dla mnie najważniejszą na świecie. Jest taka spokojna, niewinna, powoli i miarowo oddycha. Śpi.
Ona jest wspaniała
Nawet nie wiem, kiedy skończyły się rozmyślania. Błogą ciszę przerwał dźwięk budzika. Tak, ten szczególny dzień właśnie się rozpoczyna. Oboje czujemy napięcie poddenerwowanie. Jak to zwykle bywa, gdy człowiek chcę się wybrać w pośpiechu z domu. Ja robię kawę i śniadanie, ona w tym czasie spędza czas w łazience. Zawsze dokładała starań do tego, żeby wyglądać wspaniale. I taka była. Bez względu na to, czy wybieraliśmy się do pracy, na spotkanie z przyjaciółmi, czy na działkę. Tak, to właśnie była ona, ta wspaniała kobieta, z którą trzy miesiące wcześniej powiedzieliśmy: tak, chcemy spędzić ze sobą resztę życia.
Uchyliły się drzwi łazienki. Wyszła z niej w samej bieliźnie. Jak zwykle wyglądała wspaniale. Pierwsza pojawiająca się myśl: zerwać z niej tą bieliznę i zająć się przez chwilę samymi sobą. Ale nie było na to czasu. Szybkie śniadanie popite mocno już przestudzoną kawą, wziąłem szybki prysznic, a kilkanaście minut później byliśmy gotowi do wyjazdu. Szybkie odliczenie: pościel, ubrania, kosmetyczki, aparat, jej torebka. Jest wszystko, więc możemy wychodzić.
Droga upłynęła nam w milczeniu. Czuć było jej napięcie przed tym, co ma się wydarzyć już za kilka godzin. Nie przeszkadzał nam nawet korek na moście w Nasielsku. Odczekaliśmy swoje 20 minut z uśmiechami na twarzy i w napięciu, które chyba także i mi zaczęło się mocno udzielać.
O 7.20 byliśmy na miejscu. Pozostało nam tylko załatwić kilka spraw organizacyjnych. Kilka minut i już Pani Marzena wydaje nam klucze od pokoju. Wchodzimy i jest tak, jak uzgadnialiśmy przez telefon. Pokój trzyosobowy, bo miała przyjechać jeszcze Marta, z którą oboje się zaprzyjaźniliśmy. Wnieśliśmy swoje rzeczy, złączyliśmy dwa tapczaniki, żeby na wieczór było już gotowe łóżko małżeńskie. Mając świadomość tego, że potem może nie być na to czasu, wykorzystując jednocześnie czas, który musiała spędzić w toalecie pościeliłem łóżko, rozpakowałem nasze rzeczy i byliśmy już gotowi do tego, aby o 7.30 zameldować się u instruktorów.
Szybka odprawa, wyznaczenie zadań w powietrzu i długie oczekiwanie na wylot, w którym ma wykonywać swój przedostatni kursowy skok. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że oczekiwanie na wylot było klasycznym, powieściowym wręcz przykładem sielanki. Ale tak mogła sądzić osoba, która patrzyła na to wszystko z boku. Czas do sygnału o 9 wylocie był spędzony w kościelnej niemal ciszy. W końcu z manifestu padło hasło: 9 wylot 15 minut. Poszliśmy po spadochron, wysokościomierz i pozostałe gadżety niezbędne do wykonania bezpiecznego skoku z 4000 metrów. On sprawdził poprawność zapięcia uprzęży. W tamtym momencie sam przed sobą nie byłem w stanie odpowiedzieć sobie ba pytanie, dlaczego tak bardzo irytuje mnie, gdy skrupulatnie sprawdza zapięcie taśmy piersiowej.
Kilka minut później samolot oderwał się od ziemi. Moja reakcja taka, jak zwykle. Papieros jeden, drugi, trzeci i oczy wlepione w niebo. Zaraz powinien rozpocząć się zrzut. Już widzę pojawiające się na niebie punkciki. Chwilę później jeden, drugi, trzeci biały hamulec. Tandemy już wyskoczyły. Odliczanie 123, 124, 125r30;. długie piętnaście sekund i wiem, moja bohaterka jest już w powietrzu. Niespełna minutę później widzę pojawiające się czasze. Najpierw te kolorowe, chwilę później buro szare, treningowe. Kolejne kilka minut i już ją widzę. Na razie bardzo daleko, ale wiem, że idzie uśmiechnięta. Lądowanie w polu, na dwie nogi, ładnie zgaszona czasza. Czekam aż dojdzie do barierek. Przytulam ją mówiąc: Wspaniałe lądowanie. Zaraża mnie swoim uśmiechem. Jestem z niej dumny. Kolejne kilkanaście minut rozstania - breafing po skoku. Wychodzi uśmiechnięta z przyczepy, wszystko jest ok. Czekamy na skok egzaminacyjny. Ten odbędzie się w 15 wylocie. Mamy więc 1,5 godziny tylko dla siebie. Przytulona opowiada, co działo się w powietrzu. Jak została przewrócona na plecy, jak szybko wróciła do płaskiej, jakiego przyspieszenia dostaje się podczas trackr17;a, jak miękkie jest otwarcie, gdy wykonuje się je na kierunku.
Nawet się nie obejrzeliśmy, gdy padła komenda: 15 wylot 15 minut. I znów napięcie i nerwy. Tak, to jest ostatni skok z instruktorem. W kolejnych już nie będzie obok niej instruktora, przez 55 sekund spadania z prędkością 200 km/h będzie musiała radzić sobie sama. Ale to dopiero jutro. Dzisiaj wykonuje swój ostatni skok treningowy. 20 minut później wykonuje wzorcowe lądowanie. Widząc ją zbliżającą się do barierek z uśmiechem rozświetlającym twarz już wiedziałem. Najdroższa mi kobieta jest już samodzielnym skoczkiem spadochronowym. Dzielna dziewczyna. Dopełnieniem formalności jest stosowny wpis w książce skoków.
To jej dzień, jej sukcesr30; niech się bawi
Pojawiająca się radość przeplata się z wszechogarniającym zmęczeniem. Tak moim, jak i jej. Szybko postanawiamy, że zjemy obiad, wskoczymy pod prysznic i akurat przyjedzie pora, gdy będziemy mogli świętować jej wielki sukces.
Jeszcze kilka zdań z instruktorami, odebranie gratulacji za ukończony kurs i idziemy do pokoju. Już bez pośpiechu, spokojnym, wolnym krokiem. Przesympatyczne o tej porze dnia spotkanie z wodą lejącą się z prysznicowego sitka, przygotowania do spotkania, którego celem będzie huczne zakończenie kursu.
O godzinie 20 jesteśmy już członkami wesołej ekipy, składającej się w przeważającej części z samodzielnych skoczków spadochronowych. Jedynymi wyjątkami były takie osoby, jak ja. Pozostali, w tym ona, to samodzielni skoczkowie spadochronowi. Byłem z niej tak bardzo dumny.
Z upływem czasu zacząłem zauważać, że trochę nie pasuję do tego towarzystwa. Przestaliśmy mieć wspólne tematy. Wyjście na nogi, szybka płaska, track, obrót na fali, RW 4, miękkie otwarcie na kierunku. Te pojęcia były mi znane jedynie z teorii. No może troszkę ich liznąłem skacząc w tandemach. Poprosiłem ją na chwilę na bok i powiedziałem: Baw się dobrze, ja pójdę zagrzać łóżeczko na twój powrót. Usłyszałem tylko: to zmykaj, ja za jakieś 2 godziny wrócę do ciebie.
Tam został też onr30; Instruktor, do którego w czasie ostatnich 2 miesięcy wysłała blisko 1000 smsr17;ów, którego określała mianem wyjątkowego, bardzo dobrego człowieka. Gdy o nim mówiła, w jej oczach pojawiały się ogniki. To ta sama osoba, z którą umawiała się na kawę, na dłuższy wieczór przy wódeczcer30;
Nocny koszmar
Mimo wszystko starałem się usnąć. Wstaliśmy wcześnie, dzień był pełen emocji, kilka drinków w ciągu ostatnich godzina powinny spowodować, że sen powinien przyjść nagle i niespodziewanie.
Było jednak inaczej. Przekręcanie się z boku na bok nie było wynikiem bezsenności. Jedynie drążącego, świdrującego ciało przeczucia, że dzisiaj stanie się coś złego. Zupełnie jakbym był świadomy tego, co niebawem ma się wydarzyć. Tego, co budziło mój niepokój od dłuższego czasu. Czegoś, co z jednej strony wydawało się niemożliwe, a z drugiej nieuchronne.
W końcu usnąłem. Miałem wrażenie, że spałem niemalże całą noc. Jednak mrok za oknem uświadomił mi, że do rana upłynie jeszcze trochę czasu. Spoglądam w miejsce, które z reguły zajmowała. Jest puste. Szybki ruch ręką po telefon, która jest godzina. Dopiero 23 z minutami. Z oddali słychać muzykę, więc pewnie jeszcze się bawi.
Założyłem spodnie i bluzę. Wyszedłem na papierosa. Choć wtedy wydawało mi się to śmieszne, idąc w cieniu drzew, chowając papierosa w rękawie poszedłem w kierunku miejsca, gdzie się bawili. Nie chciałem podchodzić zbyt blisko, żeby nikt mnie nie zauważył. Byłoby mi strasznie głupio, gdyby ktoś zauważył, że udając wieczorny spacer pilnuję własnej żony. Stanąłem za samolotem, przyglądałem się i widziałem, co tam się działo. Tańczyła. Z tej odległości nie widziałem z kim. W tym momencie było to nieważne. Przypaliłem kolejnego papierosa i udałem się dalej grzać łóżko.
Sen znowu przychodził z wielkim trudem. W końcu się udało. I znowu poczucie przespanej całej nocy. Otwieram oczy, za oknami nadal przejmujący mrok. Na łóżku nadal zbyt dużo wolnego miejsca. Nie ma jej. Za oknami nadal słychać muzykę, impreza trwa dalej. Szybkie spojrzenie na zegarek, dochodzi 1.30. I znowu pojawił się ten drążący całe ciało niepokój. Spodnie, bluza, kurtka i wyjście na papierosa. Tą sama trasą, w to samo miejsce. Samolot sprawia, że czuję się niewidoczny. Przy stolikach siedzą już tylko cztery osoby, wśród nich ona. Wszystko jest ok, więc wracam do pokoju. Tym razem, nie wiedząc nawet dlaczego, usypiam bardzo szybko.
Budzą mnie dopiero odgłosy na korytarzu. Spoglądam na zegarek, dochodzi czwarta na nad ranem. W łóżku nadal jestem sam. Głosy za drzwiami milkną. Zaczynam odczuwać niesamowity niepokój. Przez skórę czuję, że wydarzy się coś złego. Coś, co będzie miało wpływ na dalsze moje życie. Z całych sił staram się usłyszeć muzykę za oknem. Słyszę tylko poranną ciszę świdrującą w uszach. Teraz to już nie jest niepokój. To wszechogarniający strach. Sięgam po telefon, wykonując jedną, drugą, trzecią, dziesiątą próbę połączenia. Nie odbiera. Ubieram się i wychodzę przed budynek. Zapalam papierosa, potem drugiego, trzeciego. Nie wiem, ile wtedy ich wypaliłem. W międzyczasie podejmuję jeszcze kilka prób połączenia. Są bezskuteczne. Chwilę później dzwoni mój telefon. W słuchawce słyszę jej głos: Położyłam się na chwilę w przyczepie Grzegorza i usnęłam, za chwilkę do ciebie przyjdę. Kolejne minuty dłużą się niesamowicie. Nie wiedzę jej, więc udaję się w kierunku przyczepy. Nie wiem, która jest Grzegorza, jednak podświadomie wiem, w której z 9 przyczep powinienem jej szukać. Będąc w połowie drogi widzę znaną mi sylwetkę, zmierzającą w kierunku hotelu. On mnie nie widzi. Na szyi ma ręcznik, idzie się wykąpać.
Staję w cieniu samolotu czekając na jego powrót. Mija kilka chwil i pojawia się nieco przykurczona, z ramionami skierowanymi ku przodowi postać i wchodzi do przyczepy. Podchodzę bliżej. Światło padające pod odpowiednim kątem powoduje, że doskonale widzę, co dzieje się w środku. Zauważam, że w środku są dwie osoby. Wyjmuję telefon i dzwonię do niej. Na stoliku w przyczepie widzę pojawiające się światełko, nie słyszę jednak sygnału. Ponowna próba połączenia, znowu migające światło. To jednak jej telefon. Teraz już stoję pięć metrów od nich. Kolejna próba połączenia i widzę jak ona spogląda na aparat, nie reaguje, nie wykonuje żadnej czynności. On odkłada ręcznik.
Zaczynają się całować. Ona przytula się do niego, zarzuca mu ręce na ramiona. Chwilę później jej bluzka opada na podłogę. Zaczyna ją dotykać, pieścić, całować. Jego ręce krążą namiętnie po ciele, które przez ostatnie 4 lata było zarezerwowane jedynie dla mnie. Opadają na łóżko. Choć mam ochotę wpaść tam i zrobić coś, co gnieździ się chyba jedynie w mojej podświadomości, jakaś magiczna siła zatrzymuje mnie w miejscu. Łzy jedynie płyną po policzkach, jakby chciały schłodzić wypieki, które mam na twarzy. Chwilę później jej głowa zanurza się między jego nogami. Opieram się o przyczepę stojącą obok, nie wierząc w to, co widzę. Mam wrażenie, że zaraz się obudzę, krzycząc przytulę się do niej i powiem: miałem straszny sen. Jednak nie, dociera do mnie, że to się dzieje naprawdę, to nie wymysł chorej, zmęczonej w ostatnim czacie psychiki.
Sam nie wiem, dlaczego nie reaguję. Łzy już zniknęły, pojawia się wszechogarniający gniew. W chwili, gdy widzę, jak siada na nim i zaczyna miarowo poruszać się w górę i w dół, w górę i w dół, w górę i w dół, nie wytrzymuję, podchodzę do przyczepy, pukam w drzwi i proszę: Wyjdź. Zapada cisza, ja ponawiam swoją prośbę. Słyszę: Zaraz wyjdę. Przez okno widzę, jak się ubiera. Spodnie, bluzka, kurtka. Za chwilę pojawia się w drzwiach przyczepy. Patrzy na mnie z wyrzutem. Jedno, co potrafię z siebie wydusić, to stwierdzenie: Zachowałaś się, jak zwykła dziwka. W odpowiedzi usłyszałem: O co ci kurwa chodzi? To była chwila bez zastanowienia, czyste niekontrolowane emocjer30; ręka, praktycznie bez mojej kontroli, zatrzymała się na jej policzku. W tym samym momencie przyszło otrzeźwienie, słowo przepraszam nie było w stanie oddać, jak fatalnie poczułem się po tym, jak po raz pierwszy w życiu uderzyłem kobietę.
Dalsze wypadki potoczyły się bardzo szybko. Godzinę później byliśmy już w domu. Kolejne 15 minut wystarczyło, żebym jechał już w kierunku miejsca, które od zawsze było dla mnie odskocznią od tego, co przytłacza, przygnębia, pogarsza jakość życia. Jadąc tam wiedziałem już, że w najbliższych dniach moje życie obierze nowy kierunek. Wówczas, nie wiedziałem jeszcze jaki.
CHOĆ PRZEZ DŁUGI CZAS BOLESNY, CHOĆ OBFITUJĄCY W NIECHCIANE KONSEKWENCJE TO JEDNAK WSPANIAŁY
Choć nie jestem lekarzem, lekarzem dusz to muszę to powiedzieć.
Tak Lucki jesteś wyleczony
Każdy na tym portalu musiał przejść wszystkie etapy pożegnania się z partnerem, pożegnaniem się z pewnym zaopatrywaniem na związek na swoją rolę w związku.
Wielu z nas dostrzegło to czego nam brakowało dotychczas. Dostrzegło i zrozumiało, że jesteśmy wartościowymi ludźmi którzy umieją kochać, którzy mają wysokie morale. Wiemy czego chcemy w życiu, do czego dążymy i co możemy dać drugiej osobie którą pokochamy. Wiemy wreszcie, że żyjemy i chcemy żyć z kimś, a nie dla kogoś.
Umiemy się wreszcie cieszyć każdym dniem choć czasem nie jest on pozbawiony trosk jakie niesie nam ze sobą życie. Wrócił nam uśmiech z którym jest nam do twarzy.
Najważniejsze jest to, że radość życia która nam wróciła jest wręcz zaraźliwa i możemy nią zarażać innych.
Lucki cieszę się, że mimo iż faktycznie jesteś szczęściarzem to jednak zostajesz aby wspierać te biedne duszyczki które niestety tu zawitały.
A słowa które witają każdą nową osobę która tu przychodzi :
Cytat
Zdrada to nie koniec świata
są jak najbardziej prawdziwe. Z tym, że ja bym do nich dodała
Cytat
to początek naszego nowego, lepszego i wspanialszego życia.
Drogi Lucky!
Bardzo się cieszę , czytając twoje słowa. Są one pełne otuchy, nadziei i wiary, że przed nami również możliwa jest taka perspektywa szczęścia...U mnie zaledwie mija pół roku, a przed sobą mam jeszcze najgorsze, czyli- rozwód i definitywny koniec małżeństwa...Ale czytając twoją historię , nie jest to już takie straszne...Dlatego bardzo ci dziękuję.Wszystko co przychodzi nam z ogromnym trudem bardziej się docenia, dlatego też ja chcę docenić swoją godność, wartości, które są dla mnie drogowskazem , a nawet albo przede wszystkim ZYCIE!!!
Życzę ci powodzenia w życiu zawodowym, a przede wszystkim w życiu osobistym.Jesteś naprawdę wyjątkowym człowiekiem, to się czuje czytając nie raz twoje wypowiedzi. Pozdrawiam serdecznie.