Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
Z pewnymi pojęciami jestem skłonny się zgodzić. Prawda, że jeśli się kogoś kocha, to będzie zależeć nam na jego szczęściu - bez dwóch zdań... Czy miłość może być bez ładu i składu? To jest dla mnie pytanie. Czy zawsze musi być ŚWIADOMA i ZASADNA? Tu jednak w moich oczach można dyskutować. Czy można kochać kogoś tylko za coś? Czy raczej czasami powinno się wyjść z założenia, że można kochać kogoś wbrew logice?
Bob - co to znaczy prawdziwa miłość? Jak ją ocenić, w jakie ramy włożyć? To jest raczej tak jak ze słowem "normalny". Jaki jest wzór normalnego człowieka? Czy to jest zestaw pewnych cze ech i zachowań ściśle wytyczony na podstawie analiz i doświadczeń? Czy raczej szeroki wachlarz ludzkich cech i przypadłości? Czy miłość to jeden wzór, czy każda wygląda jednak inaczej?
Czy podejście do tematu - kochamy się, ale nie możemy żyć ze sobą - nie jest ucieczką? Czy może świadczy o tym, że tej miłości tak naprawdę tam nie było?
Bob - dużo pytań i dużo wątpliwości... Po prostu wychodzę z założenia, ze nie ma definicji miłości. Nikt jej nie opracował i nie opracuje. Która jest ślepa, która prawdziwa, która mylna... Nikt tego nie wie i się nie dowie...
Rise, mam na myśli kochać człowieka za to, kim jest, jaki jest. Wtedy ta nasza miłość wzmacnia tego człowieka. I to jest cudowna siła miłości, tej prawdziwej miłości. Kochamy drugiego za to kim jest, kim się stara być. I ta nasza miłość daje mu siłę. Ale tak jak piszę wyżej, to wymaga wiedzy za co go kochamy.
Cytat
Czy raczej czasami powinno się wyjść z założenia, że można kochać kogoś wbrew logice?
Tak, kiedyś jak byłem mały i nosiłem pampersa, to kochałem się w aktorce z filmu. Ale potem dorosłem i takie miłości mi przeszły
Cytat
To jest raczej tak jak ze słowem "normalny". Jaki jest wzór normalnego człowieka?
Rise, dobry przykład. Odpowiedź jest przez negację. Czyli wiemy, kiedy człowiek jest nienormalny. To co pozostanie po wykluczeniu nienormalności jest normalnością.
Podobnie z miłością. Póki wszystko jest OK to niby kochamy. Jeśli natomiast dochodzi do zdrady i nadal kochamy, to znaczy że tak naprawdę nie kochaliśmy. Bo podmiotem, celem miłości i motywacją jest drugi człowiek. Ten element znika a my dalej kochamy. Wniosek - kochamy siebie, nie jego. To jest wskazówka. Rise, ja dokładnie zdałem sobie sprawę z tej mojej miłości wtedy, kiedy zostałem zdradzony. Ta zdrada dowiodła mi, że moja miłość nie była prawdziwa. Że to ja byłem głównym adresatem swojej miłości, nie ta druga strona.
Cytat
Czy podejście do tematu - kochamy się, ale nie możemy żyć ze sobą - nie jest ucieczką? Czy może świadczy o tym, że tej miłości tak naprawdę tam nie było?
Po pierwsze, nigdy nie wiesz co drugi człowiek ma w środku, formułowanie opisu stanów i rzeczy w liczbie mnogiej "kochamy się" jest naiwnym "chceniem". I jest już wskaźnikiem, że coś źle się dzieje. Każdy jest odpowiedzialny tylko za swoją "część" miłości.
Druga sprawa, jeśli prawdziwie kocham, to co to znaczy? Czy to nie jest tożsame z "chcę najlepiej dla tego drugiego człowieka, chcę, żeby był szczęśliwy"?
Rise, tak naprawdę to o czym piszesz, jest weryfikatorem prawdziwości naszych uczuć. Pozwolić odejść z miłości. To dopiero trzeba kochać.
Ty Rise piszesz o jakiejś miłości warunkowej: kocham, póki ze mną. Czy to jest prawdziwe uczucie w takim razie?
Bob, tu użyłeś słowa "ja" - nie zakładasz, że może być inaczej (a przykład mi się podobał).
Cytat
Ty Rise piszesz o jakiejś miłości warunkowej: kocham, póki ze mną.
Nie o takiej miłości piszę... Kochałbym dalej, bez względu na to czy by ze mną była, czy też nie. Miłość niestety może być jednostronna. Szczęśliwa miłość natomiast MUSI być dwustronna. I to jest cały nasz problem...
Chcemy dla osoby kochanej jak najlepiej, natomiast siebie tez nigdy nie przestaniemy kochać i bardziej lub mniej świadomie będziemy działać na naszą korzyść...
Chcemy dla osoby kochanej jak najlepiej, natomiast siebie tez nigdy nie przestaniemy kochać i bardziej lub mniej świadomie będziemy działać na naszą korzyść...
Rise, dotknąłeś sedna. Czy zauważasz korelację tych uczuć? Czy możesz zastanowić się co by zostało z tej miłości do drugiego, gdybyś na chwilę "zniknął" tą równoległą miłość własną? Czy coś by wtedy zostało z tej pierwszej? A jeśli tak, to ile? I na ile by się zmieniło to, co wynika z tej miłości?
Rise, wg mnie te miłości są sprzeczne ze sobą. Im więcej kochamy siebie, tym mniej tą drugą osobę. Czy wtedy to tak bardzo się różni od tego, co czują Ci, którzy nas zdradzają? Oni też nas kochają, ale siebie ... bardziej.
Rozumiesz? To jest cała tragedia związku. Dwie strony, które "siebie bardziej". Gdyby ta miłość była bardziej taka, o jakiej pisałem wyżej, może nie było by zdrad. Bo taka miłość "nie pokocha" drugiego fałszywie. "Pokocha" takiego, który da nam to samo, realne uczucie.
Wtedy wg mnie zdrada jest do uniknięcia bo ... nie jest potrzebna miłość własna. Nie tak silna.
Im więcej kochamy siebie, tym mniej tą drugą osobę.
Bob - ja bym to nawet rozwinął - Im bardziej kochamy siebie, tym mniej kochamy wszystkich innych ludzi.
Wiesz - źródłem sukcesu miłości dwojga ludzi jest znalezienie wspominanej już przeze mnie drogi środka, czy jak ktoś woli - kompromisu. Przy to trochę jak negocjacje w Jałcie, ale liczę na to, ze efekty będą trochę lepsze. Może odzywa się we mnie jakaś taka naturalna skłonność do filozofii wschodu, ale szczerze w to wierzę i może dzięki temu mi wychodzi.
Bob - możesz mi nie wierzyć, ale naprawdę nasz związek przeżywa w tym momencie swego rodzaju odrodzenie - wybuchł jak uśpiony wulkan. Nie zachłystuję się sukcesem, mam pewne obawy, potrafię od czasu do czasu odejść trochę na bok (w miarę subiektywnych możliwości). Jestem co raz spokojniejszy i co raz bardziej szczęśliwy..
Bob - możesz mi nie wierzyć, ale naprawdę nasz związek przeżywa w tym momencie swego rodzaju odrodzenie - wybuchł jak uśpiony wulkan. Nie zachłystuję się sukcesem, mam pewne obawy, potrafię od czasu do czasu odejść trochę na bok (w miarę subiektywnych możliwości). Jestem co raz spokojniejszy i co raz bardziej szczęśliwy..
Rise, to nie tak, ja Ci wierzę. Tylko to nie chodzi o tu i teraz. Chodzi przecież o to, co będzie za 2, 3, 5 lat. Żeby nie było powtórki.
[quote]bob-bob napisał/a:
[quote] Póki wszystko jest OK to niby kochamy. Jeśli natomiast dochodzi do zdrady i nadal kochamy, to znaczy że tak naprawdę nie kochaliśmy. Bo podmiotem, celem miłości i motywacją jest drugi człowiek. Ten element znika a my dalej kochamy. Wniosek - kochamy siebie, nie jego.
Bob jesteś większym idealistą niz ja
albo ja jestem nienormalna bo kocham jak jest ok, kocham po tym jak zdradził a Ty mi chcesz wmówić że ja kocham tylko siebie???
jakbym kochała tylko siebie uciekłabym od niego gdzie pieprz rośnie, po co miałabym teraz cierpieć? przecież kocham niby tylko siebie
A może kochanie siebie to ucieczka od tego kto nas zdradził aby nam było dobrze?
aco jesli druga strona chce wszystko naprawić? nie chce jednak nas stracić?
Jaka jest definicja miłości?
miłości nie można zważyć ani zmierzyć, obejrzeć czy ma właściwy, oryginalny certyfikat,
ja wiem że na poczatku związku najsilniej działają hormony i to one powodują niesamowite szczęscie,
chodziło mi o te beztroskie uczucie że wszystko co nas spotkało jest takie piękne,gdy nie przewidujemy jeszcze czarnych scenariuszy...tęksnię za tym
można je osiągnąć również w stałym, dłuzszym związku, wynika z satysfakcjonującego bycia razem, równiez udanego sexu
poczucia bezpieczeństwa itp. itd
i tego tez doświadczyłam,tak bardzo mi tego teraz brakuje..
To jest wskazówka. Rise, ja dokładnie zdałem sobie sprawę z tej mojej miłości wtedy, kiedy zostałem zdradzony. Ta zdrada dowiodła mi, że moja miłość nie była prawdziwa. Że to ja byłem głównym adresatem swojej miłości, nie ta druga strona.
na jakiej podstawie stwierdziłeś że Twoja miłość nie była prawdziwa? bo ona Cie zdradziła?
to nie jest Twoja wina ani Twojej nieprawdziwej miłości...
nie dopuszczasz możliwości popełnienia błędu przez drugą stronę tylko i wyłącznie z jej winy?...
Pozwolić odejść z miłości. To dopiero trzeba kochać.
i tu się zgodzę...dałam taki wybór
Edytowane przez finka dnia 29.07.2008 13:56:19
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
jakbym kochała tylko siebie uciekłabym od niego gdzie pieprz rośnie, po co miałabym teraz cierpieć? przecież kocham niby tylko siebie
Finko, nie tak prosto jak napisałaś, to bardziej skomplikowane. Ta "część własna" miłości. Początek związku. Zaczynasz kochać drugiego człowieka. Obcego człowieka. Kochasz na początku przez biologię. Potem kochasz, bo kochałaś wcześniej. Ta miłość staje się jednym z priorytetów w życiu. Zaczynasz na tej miłości budować, trochę siebie, swoje zachowania, plany, przyszłość. Myślisz o tym, jak to będzie za miesiąc, rok, wiele lat. Myślisz o dzieciach, jak to będzie. I zwróć uwagę, tak naprawdę do tego myślenia jest Ci potrzebna tylko miłość, właściwie nie ten drugi człowiek. I to jest to, o co chodzi. Czy ta miłość przypadkiem przez lata nie "odłączyła się" od tego drugiego człowieka? Nie stała się bardziej samonośną, samoistną, ale TWOJĄ miłością? Odrębną od istoty człowieka po drugiej stronie? Owszem, gdzieś kiedyś był katalizatorem tego uczucia. Gdzieś, kiedyś.
Jest zdrada, znika człowiek, miłość - zostaje. I mamy problem. Pytanie, z czym? Z tym że ten ktoś nas nie kocha? Czy może z tą wznoszoną przez nas samych budowlą? Bo nagle się okazuje, że budowla jest bez sensu? I co chcemy ratować? I jak z tego uciec, jeśli to jest w nas?
Rozumiesz? Jest problem który korzenie ma na samym początku, gdzie miłość stała się ważniejsza od obiektu miłości. Wtedy odpowiadamy: dlaczego z nim jestem? Bo go kocham. Ale DLACZEGO (w rozumieniu ZA CO)? Heh, nie wiadomo.
Cytat
na jakiej podstawie stwierdziłeś że Twoja miłość nie była prawdziwa? bo ona Cie zdradziła?
Finko, bo przeanalizowałem swoje uczucia. I wyszło mi, że to co we mnie cierpi, jest podyktowane moim egoizmem. I wcale nie chodzi mi o tego drugiego człowieka. Chodzi o mnie, o ocalenie tego, co zbudowałem. Tego bezpiecznego "świata", który stworzyłem. I zaczęło mi się to wydawać bez sensu.
Faktycznie, gdyby nie zdrada, to nigdy nie zadałbym sobie pewnych pytań. Żyłbym "w akwarium miłości własnej". Swoją miłością własną krzywdziłbym drugiego człowieka. I najgorzej byłoby, jeśli by to trwało. A ta zdrada otworzyła mi oczy i zmusiła do przemyślenia wszystkiego. I w efekcie obróciła się w moją własną korzyść. Wtedy znów troszkę bardziej dorosłem. I dlatego nie mam pretensji do mojej ex. Bo rachunek zysków/strat wyszedł mi na plus.
bob-bob napisał/a:
Chodzi o mnie, o ocalenie tego, co zbudowałem. Tego bezpiecznego "świata", który stworzyłem. I zaczęło mi się to wydawać bez sensu.
czy nie brałeś opcji zbudowania jeszcze raz wszystkiego od nowa lub poprawki tego świata?
bazując na doświadczeniach, na tym co już wiesz?
czy ta osoba była już tak odległa że nie było na czym budować?
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
Finko, jak sama zapewne wiesz, też o tym rozmawialiśmy, że żeby ponownie zbudować, trzeba raczej wszystko zburzyć. Ja gdzieś napisałem o półrocznej przerwie na "wyczyszczenie" emocji.
Finko, ja nie zakładałem niczego. Pewnie taka opcja, drugiego startu z tą samą osobą wchodziła w grę. Ale wiesz, do tego trzeba dwojga osób. Moja ex musiałaby równolegle też do tego dojrzeć, a poza tym umieć o tym rozmawiać. Ona w tym czasie realizowała swoje własne potrzeby emocjonalne związane z opóźnionym wejściem w okres dojrzewania i budowania atrakcyjności własnej. Pewnie po tym okresie u niej, kiedy miałaby już ochotę na dorosły związek, tak, coś mogłoby być.
Ale zacząć budować od razu, nie , bałbym się własnych emocji. Za bardzo potrafią oszukiwać. A dla mnie w tamtym okresie było najbardziej istotne, żeby nie zrobić powtórki. Na swoim własnym przykładzie dowiedziałem się, czego unikać, gdzie "się bać", których rzeczy, podsuwanych przez emocje. I kolejny związek to było pierwsze pół roku piekła, walki o to, żeby związku nie budować na emocjach (pomimo tego że były). I pewnie gdyby moja kobieta nie była potrzaskana w poprzednim związku, to nie znalazłaby siły, żeby przez to przejść. Bo walka była ostra. Ale dało się.
Apropos, wczoraj byłem u psychologa i przetrwałem godzinną próbę wysadzenia zasad tego związku, szukania dziury w całym, pytań. Ciekawe doświadczenie
Tylko to nie chodzi o tu i teraz. Chodzi przecież o to, co będzie za 2, 3, 5 lat. Żeby nie było powtórki.
Bob - powiedz mi gdybym nie wierzył w przyszłość powiedz mi ile by wtedy były warte wszystkie moje słowa na tym forum? Ile by była warta ta walka jaką prowadziłem głównie w swojej głowie? Tak, masz rację - nie chodzi tylko o tu i teraz, chodzi o przyszłość w którą wierze... Mam ogromny zapas doświadczenia, wiedzy. Wydaje mi się, że widzę i dalej i szerzej niż kiedykolwiek w swoim życiu. Moje cele są jasne i wyraźne. Swoje doświadczenie wykorzystuję nie tylko do pisania postów na forum, ale przede wszystkim w swoim codziennym postępowaniu. Staram się też oddziaływać na innych przez dobry przykład. Daję swobodę wyboru i dostaję nagrodę.
Bob, jestem pod wrażeniem Twoich równo poukładanych klocków! Sam chciałbym tak umieć.
Problem w tym, że zwykle (choć pewnie nie w Twoim przypadku) to jest "domek z kart", jak ładnie zauważył Rise:
Cytat
Problem u nich pojawiał się wtedy, kiedy sami mieli jakieś perturbacje sercowe
Bo uczucia mają w d..pie, to co mówi o nich logika. Nawet najwspanialsze "matematyczne wzory" na miłość - sypią się, gdy szaleją emocje. To są dwa różne światy - noc i dzień. Ale jak w symbolu Yin i Yang, jednym, bez odrobiny drugiego świata nie zmierzysz.
Rise, znowu napisałeś słowo-klucz: WIARA.
Taką wybrałeś drogę i jest OK. Z tego co piszesz, podchodzisz od strony założenia, że jesteś przygotowany na różne sytuacje, masz zapas doświadczenia i przemyśleń i to będzie Twoim orężem. I wierzysz, że sobie poradzisz.
Ja poszedłem inną drogą, METODY. Oceniłem podług siebie przyczyny tamtej porażki i postarałem się wyeliminować wszystkie jej przyczyny, które mogłem z tej porażki wyciągnąć. I zakładam, że w efekcie będziemy eliminować kryzysy w zarodku. Nie cackamy się ze sobą zbędnie i mówimy co myślimy o sobie nawzajem, o tym, co robimy. Mówimy od razu co nas wkurza. Ale mówimy także, że dziś jesteśmy nie w sosie, że mamy niepokój i nie nadajemy się dziś do czegoś.
To bardzo ułatwia myślenie też logiką drugiej osoby. Łatwiej jest wtedy o MY.
Ale też czyha pułapka, żeby nie nauczyć się przypadkiem drugiej osoby i nie myśleć za nią we własnej głowie. Tak więc to droga też bezustannej pracy.
Bo uczucia mają w d..pie, to co mówi o nich logika. Nawet najwspanialsze "matematyczne wzory" na miłość - sypią się, gdy szaleją emocje. To są dwa różne światy - noc i dzień. Ale jak w symbolu Yin i Yang, jednym, bez odrobiny drugiego świata nie zmierzysz.
Desertus - to jest właśnie ta droga środka o której cały czas mówię. Nie da się żyć tylko z rozumem, bo jakie wtedy nasze życie było by smutne, tak samo nie da się żyć z samym sercem, bo wtedy wdeptano by nas w ziemię.
Cytat
Tak więc to droga też bezustannej pracy.
Bob - moja dokładnie tak samo... Ty wybierając swoją drogę myślałeś o sobie, ja wybierając swoją myślałem tak samo. Inne drogi - wspólny cel, czyli szczęście... Tak to widzę, tym bardziej, że nie mam na imię Werter (nawet na drugie).
Bo uczucia mają w d..pie, to co mówi o nich logika. Nawet najwspanialsze "matematyczne wzory" na miłość - sypią się, gdy szaleją emocje. To są dwa różne światy - noc i dzień. Ale jak w symbolu Yin i Yang, jednym, bez odrobiny drugiego świata nie zmierzysz.
Desertus, masz rację w tym co piszesz. Uczucia, emocje, to żywioł ciężki do ogarnięcia i kontrolowania. Większość zdrad ma zapewne podłoże emocjonalne, bo z wyrachowania to się raczej kończy związek.
Tylko co to tak naprawdę znaczy? Czy warto opierać się na emocjach, które raz są takie a innym razem inne? Bo mi to się kojarzy z następującymi sytuacjami:
- impreza, kobieta wciąga w nozdrza zapach faceta z którym tańczy, zaczynają buzować emocje, jest nastrój, jego niski głos, tętno muzyki uderza do głowy
- pub, w kącie siedzi intrygująca kobieta, facet siedzący na stołku przy barze patrzy na nią, a ona zalotnie uśmiecha się i przekłada torebkę zwalniając miejsce naprzeciw siebie, przy stoliku
Czemu w takim razie, tyle osób tutaj , zdradzonych, ma pretensje do ŚWIADOMEJ części głowy osób, które je zdradziły. Czemu apelują do poczucia obowiązku, poczucia krzywdy, jaką się im wyrządza. Jeśli ktoś chce emocji, niech będzie KONSEKWENTNY i daje do kierowania się nimi prawo także drugiej osobie.
Desertus, tymczasem tak nie jest, dlaczego?
Bo kluczem jest "własna dupa". Jeśli to my, to nasze emocje, to ok, to wtedy będziemy się nimi kierować. Ale jeśli to druga strona, to już nie, tam nie ma prawa do emocji, chyba że skierowanych do nas samych (a z tym kierowaniem emocjami to tak jak wyżej napisałem). I wtedy cnotą staje się logiczne pojmowanie świata.
Desertus, ja nie zrobiłem niczego więcej, tylko rozciągnąłem tą logikę na całość. Człowiek ma czuć emocje i owszem. Ale ma wybierać rozumiem, nie emocją. I tak spróbowałem skonstruować związek. Masz emocję, nie możesz jej opanować? Przyjdź, powiedz, przekonaj. Jeśli tak ,proszę bardzo, chcę wiedzieć z kim i kiedy i kiedy wrócisz. Jeśli w efekcie staniesz się lepszym ,pełniejszym człowiekiem - proszę bardzo. Ale ja chcę o tym wiedzieć przed i wiedzieć dlaczego. Straszne?
Może nie takie straszne wcale, jak się o tym głębiej pomyśli. A może wręcz do tego nie dojdzie, bo co to za "zakazany owoc", który nie jest zakazany.
wszak emocje są złym doradcą, dlatego potrzebne jest spojrzenie "z boku"
ale dlaczego na tym forum, a nie u psychologa, co sobie sam nie radzi (nie tylko)?...
bo każdy z tych wspaniałych Ludzi na tym forum sam doświadczył bólu i poniżenia zdrady. Czuje a nie wie. Dlatego te wypowiedzi są z głębi serca. Można się z nimi nie zgadzać, ale nie sposób nie czuć.
Cytat
ja chcę o tym wiedzieć przed i wiedzieć dlaczego
cenne (ba nięzbędne), ale samą myślą nie pojmiesz... trzeba odczuć, nie wystarczy usłyszeć czy naczytać się książek i przemyśleć. Najpierw trzeba poczuć.
desertus, zgadzam się, przecież to forum jest dla zdradzonych, nie dla "potencjalnie zdradzonych w przyszłości". O zdradzie i jej otoczeniu nie da się wirtualnie rozmawiać, trzeba to samemu przerobić.
desertus, mówimy nie o tym, co czują ludzie zdradzeni. Tematem jest co mają robić później. Jak ratować, konstruować własne związki i to najczęsniej z ludźmi, którzy ich wcześniej zdradzili. Brnąć dalej w ten sam schemat to jest jak strzelać sobie samobója.
Wg mnie kolejna zdrada partnera będzie w tym momencie łatwiejsza, bo:
1. robi to kolejny raz
2. my go przyjęliśmy z powrotem, wybaczyliśmy
Co jak nie odpowiednie przedefiniowanie związku ma poprawić sytuację? Modlitwa? Zaufanie do kogoś, kto raz je zawiódł? Na czym oparłbyś sam taki związek?
marta09876 napisał/a:
Lila, tłumaczenie Twojego męża dlaczego nie chce Was sprowadzić do siebie wydaje się być stekiem bzdur i tanich wykrętów. No chyba, że Twój mąż jest w niedorozwinięty umysłowo, ale skoro wyjechał do pracy do obcego kraju i jakoś sobie tam radzi to wydaje mi się , że nie jest. To tłumaczenie wygląda jak mydlenie Tobie oczu. I wg mnie te powody są nieprawdziwe. Warto zapytać o co chodzi? Mi się wydaje, że kogoś ma dlatego kręci. Ale tego nie wiem, bo wróżką nie jestem. Może warto byłoby,żebyś do niego pojechała sama na tydzień i zorientowała się jak jest naprawdę. Może takim papierkiem lakmusowym byłaby reakcja Twojego męża na propozycję Twojego krótkiego przyjazdu do niego (ucieszy się czy zacznie się wykręcać).
Witaj. Nie wiem czy wcześniej doczytałaś ale on nie zdradzał mnie tam, ale tu w Polsce. Nie wydaję mi się żeby tam kogoś miał. Tym bardziej że cały czas chce abym do niego przyjechała. Te jego tłumaczenia są logiczne tyle że ja po tym co mi zrobił nie bardzo mogę w nie uwierzyć. Nie myślę tak że skoro nas nie chce do siebie sprowadzić to tam kogoś ma. Bardziej mam takie myśli że chce być sam ponieważ chce o niej zapomnieć że potrzebuję czasu żeby "lizać" swoje rany. A to mnie też boli jak diabli. Może jestem dziwna ale bardziej mnie boli świadomość że może ją kochał niż to że uprawiał z nią sex. Boli mnie to że chce po tym wszystkim nadal żyć osobno. A jednocześnie ja nie chce żeby tu wrócił bo ona tu jest. I tak koło się zamyka...Chwilami nie widzę dobrego wyjścia. Niedługo jadę do niego i mam nadzieję że wtedy wszystko będzie prostrze. Muszę w to wierzyć bo inaczej będę się czuła coraz gorzej.
bob-bob napisał/a: Człowiek ma czuć emocje i owszem. Ale ma wybierać rozumiem, nie emocją. I tak spróbowałem skonstruować związek. Masz emocję, nie możesz jej opanować? Przyjdź, powiedz, przekonaj. Jeśli tak ,proszę bardzo, chcę wiedzieć z kim i kiedy i kiedy wrócisz. Jeśli w efekcie staniesz się lepszym ,pełniejszym człowiekiem - proszę bardzo. Ale ja chcę o tym wiedzieć przed i wiedzieć dlaczego. Straszne?
Może nie takie straszne wcale, jak się o tym głębiej pomyśli. A może wręcz do tego nie dojdzie, bo co to za "zakazany owoc", który nie jest zakazany.
Bob myślę że Twoje przeżycia związane ze zdradą w poprzednim związku skłoniły Cię do wypracowania metod i działań, które mają chronić Twój nowy związek...próbujesz mieć kontrolę...nad emocjami partnerki i swoimi,
jak sądzę daje Ci to jakieś poczucie bezpieczeństwa, pewnego rodzaju pewność że tamto już się nie powtórzy a przynajmniej nie w ten sposób,
wybacz za moją nieudolną próbę analizy Twoich motywacji i mechanizmów, które stosujesz w swoim związku,
przyznaję że może jest to dobry sposób dla Ciebie, całkiem możliwe że sprawdza się i może być stosowany przez innych,
ja powiedziałam mężowi że łatwiej byłoby mi i jemu a nawet może by do tego nie doszło,
gdybym dowiedziała się od niego na początku,zanim doszło do romansu że ona mu się podoba, flirtują,mają ochotę na sex...
miałam kilka okazji dowiedzieć sie od niego o wszystkim, chyba podświadomie nawet chciał dać mi jakieś sygnały że coś się dzieje bo pamiętam jak pokazał mi ją na samym początku romansu na NK?
po co? pamiętam gdy spojrzałam na jej zdjęcie stwierdziłam głośno że nie martwię się bo ta nowa asystentka jest kompletnie nie w jego guście...a on się zaczerwienił co do niego niepodobne, żartowałam sobie wtedy widząc to że chyba coś jest między nimi, nawet nie pisnął
zmienił temat...uwierzyłam,
o naiwności..
Bob to nie jest straszne wiedzieć przed, z kim i jakie emocje kierują partnerem ale to jednak chyba utopia, mąż zapewnia mnie teraz że będzie mi mówił o każdym niebezpiecznym przypadku od razu gdy pojawią się kochane emocje, ok, miło..
pewnie prawdą jest że najłatwiej skończyć coś w swojej głowie zanim się zacznie, tajemnica "zakazanego owocu"dodaje ciekawości i pikanterii, kusi...nikt z nas nie jest od tego wolny
ok, przyznam rację Bobowi bo mam(o dziwo) takie samo zdanie na ten temat:
wybierać rozumem a nie emocją
kilka razy udało mi się to zobaczymy jak tym razem mi pójdzie
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
Finko, za bardzo poważnie to próbujesz analizować. Tu nie chodzi o kontrolę, bez sensu jest być policjantem.
Cytat
Bob myślę że Twoje przeżycia związane ze zdradą w poprzednim związku skłoniły Cię do wypracowania metod i działań, które mają chronić Twój nowy związek...próbujesz mieć kontrolę...nad emocjami partnerki i swoimi,
jak sądzę daje Ci to jakieś poczucie bezpieczeństwa, pewnego rodzaju pewność że tamto już się nie powtórzy a przynajmniej nie w ten sposób,
W mojej filozofii chodzi tak naprawdę o wykrycie w porę oddalania się od siebie. Zakładam, że obowiązuje kolejność:
odsuwanie się od siebie -> powstanie obszaru pustki -> i wreszcie "zagospodarowanie"
Co przyczynia się do odsuwania się? Niestety codzienność. Zbyt duży obszar indywidualnego JA w związku. Nie dzielenie się problemami. Wg mnie, wszystkimi problemami, bo nie wiadomo który stanie się tym istotnym, dużym problemem.
Niby wszystko pojedynczo zwykłe rzeczy, ale chodzi o jakąś systematykę, żeby tu nie było dobrej woli ,która jest raz, a innym razem nie ma, ale wypracowanie zasad. Żeby nie było "pilnowacza", tylko bardziej mechanizm. Trochę tak jak z tym co pisałem już kiedyś, z zasadą nie wychodzenia z pokoju podczas sprzeczki. Coś, czego się pilnuje pomimo emocji. Rozumiesz?