Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
Ika, nie chodzi mi o grzebanie się z psychologiem w zdradzie, ale o osiągnięcie normalnej formy dialogu między nimi. Mąż Finki wyraźnie boi się o jej stratę, a ona w tym co mówi wydaje się mu niewiarygodna, jakby faktycznie nadal go testowała. On zamiast zachowywać się naturalnie próbuje odgadywać poprawne odpowiedzi.
Psycholog jako osoba zewnętrzna mógłby uwiarygodnić słowa Finki. Sam wiem jak to jest z moją kobietą, jak ja jej coś powiem, a jak potem powie jej to samo psycholog. Ja jako bezpośrednio zainteresowany jestem jakby "mniej wiarygodny", bo być może mam jakiś interes w tym, co mówię.
Ika, poza tym napiszę, że są różne modele, różne sposoby na związek. Tak jak piszesz, to w twoim sukcesem jest obszar niedopowiedzeń. Może to i dobrze dla Was. W moim związku jest natomiast szczerość i wyjaśnianie aż do bólu. Wszystko zależy jak kto ceni szczerość, na ile jest gotowy rozumieć partnera, jaki jest zbiór wspólny związku a ile jest miejsca na indywidualizm.
Lilko nie doczytałam wcześniej że on jest w Irlandii...to faktycznie trudne, wygląda na to że Twój mąż jest zrezygnowany, poddaje się
jak on tłumaczy to że nie chce Was sprowadzić do siebie?
Bob tyle że ja nie mam zaufania do pomocy psychologa, pamietam ze studiów, najlepszy wykładowca z psychologii, który sam miał rozwalone małżeństwo mówił nam że oni mają najwięcej problemów w związkach mimo tego że doradzają innym,
mój mąż ma podobnie jak u Lili, wstyd mu i nie sądzę żeby otworzył się przed kimś obcym,
ostatnio rozmawiał kilka razy z naszym dobrym kolegą i wiem że ten mu dał dużo cennych rad, jest to facet starszy, mądry i z autorytetem moralnym.
Ja również jestem zwolenniczką szczerości, nie wyobrażam sobie szybko zapomnieć, nie wyjaśnić i czekać jak na bombie zegarowej do nastepnego razu...
wczoraj trochę go chyba przekonałam do współpracy i przyznał że na poczatku z tamtą chodziło tylko o sex, to była ciekawość...zaangazował się później
mówi że nie znajduje przyczyny, problem jest w nim, wini tylko siebie
Ika napisała:
Ale kiedyś przecież trzeba skończyć wypominać, analizować i roztrząsać.
pragnę tego bardzo ale to nastąpi gdy odczuję wewnętrzny spokój, chciałabym już być na tym etapie...
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
finka napisał/a:
Lilko nie doczytałam wcześniej że on jest w Irlandii...to faktycznie trudne, wygląda na to że Twój mąż jest zrezygnowany, poddaje się
jak on tłumaczy to że nie chce Was sprowadzić do siebie?
Mówi że boi się o dzieci. Że nie poradzą sobie w szkole, że będzie im ciężko w nowym otoczeniu (bariera językowa itp.) I że on nie poradzi sobie z tymi wszystkimi sprawami urzędowymi.
A ja wiem że po tym wszystkim co się wydarzyło dalsze rozstanie nie będzie nam wychodziło na dobre. Nie chce być dłużej sama, ale on tylko powtarza że nie myślę logicznie.
Lila, tłumaczenie Twojego męża dlaczego nie chce Was sprowadzić do siebie wydaje się być stekiem bzdur i tanich wykrętów. No chyba, że Twój mąż jest w niedorozwinięty umysłowo, ale skoro wyjechał do pracy do obcego kraju i jakoś sobie tam radzi to wydaje mi się , że nie jest. To tłumaczenie wygląda jak mydlenie Tobie oczu. I wg mnie te powody są nieprawdziwe. Warto zapytać o co chodzi? Mi się wydaje, że kogoś ma dlatego kręci. Ale tego nie wiem, bo wróżką nie jestem. Może warto byłoby,żebyś do niego pojechała sama na tydzień i zorientowała się jak jest naprawdę. Może takim papierkiem lakmusowym byłaby reakcja Twojego męża na propozycję Twojego krótkiego przyjazdu do niego (ucieszy się czy zacznie się wykręcać).
Lila, sam kiedyś myślałem o wyjeździe do Irlandii i ściągnięciu tam rodziny - jako lekarstwo na nasze trudności (nowe środowisko, klimat, wyzwania, razem w obcym świecie). Mam znajomego, który tam mieszka z rodzinką i wypytywałem go o to. Mówił, że dzieciaki szybko złapały język i są zachwycone lokalną szkołą. Jak w sobotę mają dojeżdżać do polskiej szkoły to się wymigują. Zresztą sama poczytaj w necie, są strony Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii. Myślę, że technicznie problem jest tylko z administracją (papierologią), ale to na początku.
Może sedno leży w tym, że
Cytat
I że on nie poradzi sobie z tym wszystkim
Jak napisałaś... rozstanie nie będzie wychodziło na dobre. Może jego nastawienie zmieniło by się, gdyby wiedział, że Twój przyjazd oznacza wsparcie w trudnych chwilach, a nie klopoty.
Delikatna sprawa.
Faceci lubią zamknąć się ze swoimi problemami w jaskini i samemu je rozwiązywać. Ciężko nam przyznać się, że nie dajemy sobie z czymś rady i potrzebujemy pomocy. A nade wszystko nie lubimy awantur i "trudnych rozmów". Serio bierzemy etos "głowy rodziny", "żywiciela" i mogą nam się walić priorytety - zamiast najpierw zadbać o spójność rodziny (miłość, zaufanie, poczucie bycia razem), najpierw chcemy zarobić dla niej pieniądze. I denerwujemy się, gdy żona nam "przeszkadza" w tym zarabianiu "trudnymi rozmowami". Nie widzimy, że jeszcze trochę, a te pieniądze będą już tylko na alimenty
Zgadzażem się z Martą, nie sposób jest nie zauważyć jeszcze jednego aspektu sprawy:
Cytat
że kogoś ma
I wg. mnie dobrym pomysłem jest:
Cytat
,żebyś do niego pojechała sama na tydzień i zorientowała się jak jest naprawdę
I przy okazji porozmawiała delikatnie (czytaj "mądrze" - z nami trochę jak z dużymi dziećmi :-) )
na temat Waszego przyjazdu na dłuzej.
Zakładając, że nikogo nie ma i że (tak jak pisałaś) chcecie być razem - może by go przekonało, gdybyś powiedziała
że chcesz przyjechać, bo tęsknisz, że brakuje Ci jednak seksu z nim, tak dobrze to robi,
że to rozstanie coś w Tobie obudziło, że sama zaganiana codziennym życiem wcześniej odkładałaś "łóżko" na dalszy plan,
że w obcym kraju to jakby zupełnie na nowo, jakby tych złych doświadczeń nie było,
że będziecie mogli na nowo zakochać się w sobie, dać sobie nawzajem wszystko to czego od siebie oczekujecie
że jest dzielny i jest wspaniałym mężczyzną, bo zarabia dla rodziny, że chcesz mu pomóc w tym wskrzeszając rodzinny klimat, również gotując mu etc.
że czując jego "silne ramię" obok łatwiej Ci jest życiu
Może pomyślisz, że przesadziłem.. może, od Ciebie zależy co mu powiesz.
Ale napisałem po prostu, jakie słowa zaspokajają nasze potrzeby uznania, akceptacji - pomimo naszych wad, szacunku, sprawdzenia się w łóżku, bycia "macho", bycia "głową rodziny", zaopiekowania się słabszymi.
Lila, nawet jesli dogadacie się co do Waszego ew. bycia razem w Irlandii, pomyśl jeszcze jak będziesz się czuła daleko od rodziny, przyjaciół, w obcym kraju z człowiekiem, któremu nie ufasz?
gdybyś mogła pojechać tak jak radzą inni na jakiś czas, tydzień, dwa,pokazać mu że CI zależy na Was ale przekonać się też co tak naprawdę nim kieruje, może jemu jest wygodnie tak jak jest teraz? żona i dzieci w Polsce, on tam, wolny jak ptak, tylko że TY się męczysz i trzeba mu to wyjaśnić.
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
Witam wszystkich. Jadę do niego na tydzień. Zobaczymy jak będzie, a na razie mam mętlik w głowie. On mówi że nie chce dzieci wyrywać na rok czy dwa bo stracą te lata w szkole. Trzeba by siedzieć w Irlandii póki nie skończą szkół. A on nie chce tam tyle siedzieć, mówi ze najpóźniej za rok wróci. I wydaję mi się że nie chce tu teraz przyjeżdżać bo nie chce aby kusiło go aby do niej iść. Ja zresztą też chyba nie chce aby tu teraz przyjechał. Zadręczałabym się każdym jego wyjściem. Mówi że jej nie kochał a rozpacza po niej, gdzie tu logika?
Lila mam nadzieję że ten wyjazd Wam pomoże
wykorzystaj ten czas, to tylko i aż tydzień razem, obyście się dogadali,zobaczysz wszystko się ułoży,tego Ci życzę!
Wiecie niekiedy myślę że gdyby udało się człowiekowi sterować i programować własne myśli, byłby szczęśliwy...często naszym największym wrogiem nie jest już inny człowiek, który nas rani
ale właśnie one,
myśli o porażce, nieszczęściu, o tym jak jest nam źle i smutno...
jak beznadziejnym położeniu się znajdujemy, jak jesteśmy nie kochani, samotni...
oczywiście mamy ku temu powody, zostaliśmy zdradzeni, sponiewierani i to spowodowało tę lawinę ciężkich kamieni w naszych głowach...
to zatruwa nasze serce
a przecież każdy chce być szczęśliwy
i my i nasi partnerzy i nawet te trzecie, każdy chciał dobrze dla siebie,uszczęśliwić swój świat a wyszło fatalnie..
kiedy jestem w pięknych miejscach, takich gdzie dobrze się odpoczywa, wśród zieleni, pięknych krajobrazów i patrzę na to wszystko, nabieram głębokiego oddechu i przez chwilę czuję te ulotne szczęście..
myślę sobie wtedy że szkoda mi każdego przepłakanego dnia, każdej minuty mojego życia w której nie widzę sensu, staram się zapamiętać te uczucie szczęścia, "zaprogramować się" na nie
zatrzymać
tak trudno uporać się z własnymi emocjami..
wczoraj mąż widząc mnie zamyśloną powiedział smutno:
"pewnie myślisz sobie że ze mną jest źle ale beze mnie jeszcze gorzej?...
a może myślisz odwrotnie?.."
nie wiem jak to jest być bez niego, nie pamiętam jak żyłam przed nim sama
15 lat to prawie połowa mojego życia
chciałoby się żeby kochana przez nas osoba z którą dzielimy życie
podobnie czuła i myślała ale to mało realne, to taka nasza mała utopia w którą bardzo lubimy wierzyć przez lata
mimo wielu lekcji Boba nie rozumiem nadal myślenia i psychiki mężczyzn
ale cóż,próbować można
chociaż coraz bardziej wątpię w to że te zrozumienie mi coś da
przecież w sprawach sercowych najszczęśliwsi jesteśmy na samym początku związku
gdy wogóle nie staramy się zrozumieć partnera na poziomie rozumu i analizy jego psychiki
a za to wspaniale czujemy wspólne "dogadanie bez słów" na linii uczuć i emocji,czyli czegoś nie do ogarnięcia rozumem..
już zaczynam obawiać się że to zgłębianie tajników męskiego świata podniesie mi poziom testosteronu
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
Wiem że sama się dołuję ale te myśli że przez te cztery lata wolał ją niż mnie. W Irlandii jest 1,5 roku. Nie rozumiem po co tam pojechał skoro miał tu kochankę. On twierdzi że dla nas. Gdzie tu logika.
Teraz gdy już wszystko wiem analizuję każdy przyjazd jego do domu, i wiem że za każdym razem do niej chodził. Pamiętam przyjechał kiedyś niespodziewanie ucieszyłam się bardzo wzięłam urlop w pracy, a on był zdziwiony po co. A ja mu po prostu przeskadzałam, bo on miał inne plany...
chociaż coraz bardziej wątpię w to że te zrozumienie mi coś da
przecież w sprawach sercowych najszczęśliwsi jesteśmy na samym początku związku
gdy wogóle nie staramy się zrozumieć partnera na poziomie rozumu i analizy jego psychiki
a za to wspaniale czujemy wspólne "dogadanie bez słów" na linii uczuć i emocji,czyli czegoś nie do ogarnięcia rozumem..
Finko, bzdury napisałaś.
Jesteśmy szczęśliwi za sprawą reakcji chemicznych naszego ogranizmu, nastawionego na zbliżenie dwóch jednostek w celu prokreacji. I tyle w kwestii "szlachetności" i "cudowności" tego uczucia. Nie jest po prostu prawdziwe, nie wynika z wyboru, woli, nie trzeba się o nie starać, po prostu jest.
A to co piszesz, to "księciunio" w czystym wydaniu.
[dodane później]
Finko, sorry za nieokrzesany język, po prostu przeczytałem Twój post i zauważyłem, że na fali pozytywnych emocji (to mnie cieszy bardzo) zaczęłaś "odfruwać" (to mnie wkurzyło).
Bob, za bardzo wszystko chcesz wytłumaczyć "naukowo" czy "książkowo". Wiesz, znałem kiedyś wielu studentów psychologii, wszyscy oni teraz pracują zawodowo. Pamiętam jak byli na 3 czy 4 roku i wydawało im się, że są już wymiataczami, bo tam bardzo ciężko było się utrzymać i oni po prostu ciągle kuli... Pamiętam, że nawet przy piwie były ciągłe dyskusje na temat zawiłości ludzkiej psychiki czy organizmu. Ciągle próbowali wyjaśnić wszystko naukowo, rozumowo... tak jak Ty teraz. Problem u nich pojawiał się wtedy, kiedy sami mieli jakieś perturbacje sercowe. Cała ich wiedza stawała się malutka i zamiast mieć mniej problemów, mieli ich więcej, bo swoje problemy z sercem próbowali rozwiązać naukowo, a nijak miało się to do tego co czuli...
Teoria mówi, że chemia miłości trwa maksymalnie 2 lata (ponoć są dowody naukowe). Nie wiem w takim razie jak nazwać to co czuję teraz, po 7 latach.. Czy dostałem w darze jakąś inną chemię o wydłużonym działania, czy jestem wyjątkiem? Wątpię... Wiesz - fenomenu miłości pewnie nikt, nigdy nie wytłumaczy na lekcji chemii, fizyki czy psychologii...
Rise, nie mam ciągot do tłumaczenia naukowo i nie o to mi chodzi. To co napisała wyżej Finka wskazuje, że do worka z napisem "miłość" wrzucamy wszystko to, co nam się podoba, bez ładu i składu kompletnie.
A co to jest miłość? Dla mnie to jest uczucie wynikające ze ŚWIADOMOŚCI, tak jak pisałem wielokrotnie, uczucie ZASADNE, na które można ODPOWIEDZIEĆ ZA CO KOCHA SIĘ drugiego człowieka. Uczucie bardzo konkretne, a przez to STABILNE.
Nie jakieś własne stany umysłowe o nieznanym pochodzeniu, często jeszcze mylnie nazywane. Rise, gdyby ludzie tutaj potrafili wyjść trochę poza własną emocjonalność, to pewnie spora grupa przekonałaby się, że tak naprawdę nie kocha. Bo prawdziwa miłość NIE JEST ZABORCZA. Jeśli zależy nam na drugim człowieku, to także NA JEGO SZCZĘŚCIU obiektywnym, nie tylko i wyłącznie szczęściu ale KONIECZNIE Z NAMI w głównej roli. Potrafilibyśmy zrozumieć, że czasem LEPIEJ BĘDZIE ODDZIELNIE niż razem, właśnie dlatego, że kogoś kochamy.
Rise, uczucia tylko emocjonalne nie są prawdziwe. Nie są stabilne (patrz zdrady). Są wg mnie naiwne i niedorosłe. I są przyczyną zdrady. Bo jeśli nie wiemy dlaczego kochamy i dlaczego jesteśmy kochani, to nic nie robimy, żeby na to uczucie pracować. Bo uczucie nie wynika ze świadomości, nie "odbywa się" na poziomie świadomości. Dopuszczamy totalnie bzdurne założenie, że partner nas kocha bo czuje miłość. Za co i dlaczego nas kocha? Bo czuje miłość i nas kocha, bo jesteśmy sobie przeznaczeni, i takie dalej można długo i obficie konfabulować w tym temacie. Z tym, że tu nie ma nic prawdziwego, wszystko to taki "koncert życzeń".
Potem mija kilka lat i się robi to, co wiele osób tu opisuje. Ja twierdzę, że to tu, na początku, powstaje problem. Nie rozumiemy miłości. Nie rozumiemy siebie samych. I co najgorsze, wcale nam nie zależy na zrozumieniu tego drugiego człowieka. Ot trafił się (czytaj "jesteśmy sobie przeznaczeni" ), mówi, że nie wiadomo czemu się w nas zakochał i opowiada bez znajomości nas samych jacy to jesteśmy naj (czytaj "i wybuchła szalona miłość" ) i na tym budujemy związek. Acha, no i to ma trwać samo, bo tak ( "bo prawdziwa miłość trwa wiecznie" ).
O to chodzi?
Z pewnymi pojęciami jestem skłonny się zgodzić. Prawda, że jeśli się kogoś kocha, to będzie zależeć nam na jego szczęściu - bez dwóch zdań... Czy miłość może być bez ładu i składu? To jest dla mnie pytanie. Czy zawsze musi być ŚWIADOMA i ZASADNA? Tu jednak w moich oczach można dyskutować. Czy można kochać kogoś tylko za coś? Czy raczej czasami powinno się wyjść z założenia, że można kochać kogoś wbrew logice?
Bob - co to znaczy prawdziwa miłość? Jak ją ocenić, w jakie ramy włożyć? To jest raczej tak jak ze słowem "normalny". Jaki jest wzór normalnego człowieka? Czy to jest zestaw pewnych cze ech i zachowań ściśle wytyczony na podstawie analiz i doświadczeń? Czy raczej szeroki wachlarz ludzkich cech i przypadłości? Czy miłość to jeden wzór, czy każda wygląda jednak inaczej?
Czy podejście do tematu - kochamy się, ale nie możemy żyć ze sobą - nie jest ucieczką? Czy może świadczy o tym, że tej miłości tak naprawdę tam nie było?
Bob - dużo pytań i dużo wątpliwości... Po prostu wychodzę z założenia, ze nie ma definicji miłości. Nikt jej nie opracował i nie opracuje. Która jest ślepa, która prawdziwa, która mylna... Nikt tego nie wie i się nie dowie...
Rise, mam na myśli kochać człowieka za to, kim jest, jaki jest. Wtedy ta nasza miłość wzmacnia tego człowieka. I to jest cudowna siła miłości, tej prawdziwej miłości. Kochamy drugiego za to kim jest, kim się stara być. I ta nasza miłość daje mu siłę. Ale tak jak piszę wyżej, to wymaga wiedzy za co go kochamy.
Cytat
Czy raczej czasami powinno się wyjść z założenia, że można kochać kogoś wbrew logice?
Tak, kiedyś jak byłem mały i nosiłem pampersa, to kochałem się w aktorce z filmu. Ale potem dorosłem i takie miłości mi przeszły
Cytat
To jest raczej tak jak ze słowem "normalny". Jaki jest wzór normalnego człowieka?
Rise, dobry przykład. Odpowiedź jest przez negację. Czyli wiemy, kiedy człowiek jest nienormalny. To co pozostanie po wykluczeniu nienormalności jest normalnością.
Podobnie z miłością. Póki wszystko jest OK to niby kochamy. Jeśli natomiast dochodzi do zdrady i nadal kochamy, to znaczy że tak naprawdę nie kochaliśmy. Bo podmiotem, celem miłości i motywacją jest drugi człowiek. Ten element znika a my dalej kochamy. Wniosek - kochamy siebie, nie jego. To jest wskazówka. Rise, ja dokładnie zdałem sobie sprawę z tej mojej miłości wtedy, kiedy zostałem zdradzony. Ta zdrada dowiodła mi, że moja miłość nie była prawdziwa. Że to ja byłem głównym adresatem swojej miłości, nie ta druga strona.
Cytat
Czy podejście do tematu - kochamy się, ale nie możemy żyć ze sobą - nie jest ucieczką? Czy może świadczy o tym, że tej miłości tak naprawdę tam nie było?
Po pierwsze, nigdy nie wiesz co drugi człowiek ma w środku, formułowanie opisu stanów i rzeczy w liczbie mnogiej "kochamy się" jest naiwnym "chceniem". I jest już wskaźnikiem, że coś źle się dzieje. Każdy jest odpowiedzialny tylko za swoją "część" miłości.
Druga sprawa, jeśli prawdziwie kocham, to co to znaczy? Czy to nie jest tożsame z "chcę najlepiej dla tego drugiego człowieka, chcę, żeby był szczęśliwy"?
Rise, tak naprawdę to o czym piszesz, jest weryfikatorem prawdziwości naszych uczuć. Pozwolić odejść z miłości. To dopiero trzeba kochać.
Ty Rise piszesz o jakiejś miłości warunkowej: kocham, póki ze mną. Czy to jest prawdziwe uczucie w takim razie?
Bob, tu użyłeś słowa "ja" - nie zakładasz, że może być inaczej (a przykład mi się podobał).
Cytat
Ty Rise piszesz o jakiejś miłości warunkowej: kocham, póki ze mną.
Nie o takiej miłości piszę... Kochałbym dalej, bez względu na to czy by ze mną była, czy też nie. Miłość niestety może być jednostronna. Szczęśliwa miłość natomiast MUSI być dwustronna. I to jest cały nasz problem...
Chcemy dla osoby kochanej jak najlepiej, natomiast siebie tez nigdy nie przestaniemy kochać i bardziej lub mniej świadomie będziemy działać na naszą korzyść...
Chcemy dla osoby kochanej jak najlepiej, natomiast siebie tez nigdy nie przestaniemy kochać i bardziej lub mniej świadomie będziemy działać na naszą korzyść...
Rise, dotknąłeś sedna. Czy zauważasz korelację tych uczuć? Czy możesz zastanowić się co by zostało z tej miłości do drugiego, gdybyś na chwilę "zniknął" tą równoległą miłość własną? Czy coś by wtedy zostało z tej pierwszej? A jeśli tak, to ile? I na ile by się zmieniło to, co wynika z tej miłości?
Rise, wg mnie te miłości są sprzeczne ze sobą. Im więcej kochamy siebie, tym mniej tą drugą osobę. Czy wtedy to tak bardzo się różni od tego, co czują Ci, którzy nas zdradzają? Oni też nas kochają, ale siebie ... bardziej.
Rozumiesz? To jest cała tragedia związku. Dwie strony, które "siebie bardziej". Gdyby ta miłość była bardziej taka, o jakiej pisałem wyżej, może nie było by zdrad. Bo taka miłość "nie pokocha" drugiego fałszywie. "Pokocha" takiego, który da nam to samo, realne uczucie.
Wtedy wg mnie zdrada jest do uniknięcia bo ... nie jest potrzebna miłość własna. Nie tak silna.
Im więcej kochamy siebie, tym mniej tą drugą osobę.
Bob - ja bym to nawet rozwinął - Im bardziej kochamy siebie, tym mniej kochamy wszystkich innych ludzi.
Wiesz - źródłem sukcesu miłości dwojga ludzi jest znalezienie wspominanej już przeze mnie drogi środka, czy jak ktoś woli - kompromisu. Przy to trochę jak negocjacje w Jałcie, ale liczę na to, ze efekty będą trochę lepsze. Może odzywa się we mnie jakaś taka naturalna skłonność do filozofii wschodu, ale szczerze w to wierzę i może dzięki temu mi wychodzi.
Bob - możesz mi nie wierzyć, ale naprawdę nasz związek przeżywa w tym momencie swego rodzaju odrodzenie - wybuchł jak uśpiony wulkan. Nie zachłystuję się sukcesem, mam pewne obawy, potrafię od czasu do czasu odejść trochę na bok (w miarę subiektywnych możliwości). Jestem co raz spokojniejszy i co raz bardziej szczęśliwy..
Bob - możesz mi nie wierzyć, ale naprawdę nasz związek przeżywa w tym momencie swego rodzaju odrodzenie - wybuchł jak uśpiony wulkan. Nie zachłystuję się sukcesem, mam pewne obawy, potrafię od czasu do czasu odejść trochę na bok (w miarę subiektywnych możliwości). Jestem co raz spokojniejszy i co raz bardziej szczęśliwy..
Rise, to nie tak, ja Ci wierzę. Tylko to nie chodzi o tu i teraz. Chodzi przecież o to, co będzie za 2, 3, 5 lat. Żeby nie było powtórki.