Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
lepsza5 napisał/a:.... odpowiedzi Boba tylko dobijają....a miało być jak w rodzinie.
Lepsza ale to forum ani żadne inne nie zastąpi nikomu rodziny...
możemy tu się wyżalać,pocieszać, dyskutować ale jestesmy obcymi dla siebie ludzmi, którzy spotkali się na chwilę w trudnym okresie życia, mamy podobne problemy ale różne osobowości,
każdy z nas jest wartościowy, każdy cenny i zasługujący na szczęście..
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
lepsza5 napisał/a:.... odpowiedzi Boba tylko dobijają....a miało być jak w rodzinie.
Lepsza ale to forum ani żadne inne nie zastąpi nikomu rodziny...
możemy tu się wyżalać,pocieszać, dyskutować ale jestesmy obcymi dla siebie ludzmi, którzy spotkali się na chwilę w trudnym okresie życia, mamy podobne problemy ale różne osobowości,
każdy z nas jest wartościowy, każdy cenny i zasługujący na szczęście..
Rodzina jest niezastąpiona to fakt,Ale po to jest nasze "kłóko różańxowe"byśmy się wpierali.Jak komuś w danej chwili jest źle co widać po wpisach to należy mu pisac, czasem opitolić, czasem dać się wygadać.Wiem to po sobie ,że jak mam doły , to jest mi tak beznadziejnie źle, w domu cisza, pustka, serce płacze, krzyczy, łez już nie mam sił lać.Ale płaczę, wyję, ryczę.
Czasem się cche by ktoś nam coś napisał, wsparl, zwrócil swoją uwagę..
Maju napisałam Ci na gg,ale teraz Ty sie zawiesiłaś
lepsza5 napisał/a:.... odpowiedzi Boba tylko dobijają....a miało być jak w rodzinie.
Lepsza ale to forum ani żadne inne nie zastąpi nikomu rodziny...
możemy tu się wyżalać,pocieszać, dyskutować ale jestesmy obcymi dla siebie ludzmi, którzy spotkali się na chwilę w trudnym okresie życia, mamy podobne problemy ale różne osobowości,
każdy z nas jest wartościowy, każdy cenny i zasługujący na szczęście..
finko mnie w dużej mierze to forum zastąpiło rodzinę, trudno to zrozumieć ale tak jest!!!! Jestem tu dzięki wam, bo w przeciwnym razie byłabym po drugiej stronie....sama wiesz do czego mnie doprowadził mój mąż.....
Wczoraj myślałam że jestem już na dobrej drodze do uleczenia mej duszy. A tu od nowa dół. W czasie rozmowy z mężem zapytałam się czemu przez tyle lat do niej chodził. A on mi na to że chodził bo było "inaczej". Co to do diabła znaczy inaczej? Mówię mu że to było złe i podłe a on na to że to że to było nie w porządku wobec mnie ale to nie było złe. Rozumiecie coś z tego? Na koniec zarzucił mi że robie mu pranie mózgu i on już tego nie wytrzymuje. Czujecie ON nie wytrzymuję! A co ze mną? I on twierdzi że chce ze mną być. Chwilami nic już z tego nie rozumiem. Tydzień temu mówił ze zrobi dla mnie wszystko ale najwyraźniej szybko mu się znudziło.Myślę że za szybko pokazałam mu że chce mu wybaczyć. Minęło dopiero 2 tygodnie jak się wydało. Boże czemu ja jestem taka głupia.
Lila, oni sami do końca nie rozumieją co się stało, facetom tak trudno z nami o tym rozmawiać, znaleźć słowa, mówić szczerze ale nie ranić...przerabiałam to, zaciskałam zęby i pytałam,
cudem mój mąż to wytrzymał i od ponad miesiąca jest coraz lepiej,
też nie chciał rozmawiać ale ja wszystko postawiłam na jedną kartę, taka już jestem
powiedziałam mu szczerze że musimy rozmawiać jesli chce ze mną być, muszę sobie to poukładać
nie radzę Ci tego samego bo u Ciebie może byc inny skutek,
staraj się go nie zadręczać w sensie wypominania, mów konkretnie, że szukasz najlepszych dla Was rozwiązań, chcesz sobie z tym wszystkim jakoś poradzić i potrzebujesz jego pomocy ale bez płaczu,
nie rozmawiaj tylko o tym, spędzajcie miło czas a te rozmowy niech tylko będą jakimś procentem
bo inaczej oboje się wykończycie
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
Finko.Jak mam spędzać z nim miło czas kiedy on jest W Irlandii a ja w Polsce? A najgorsze że on nie chce sprowadzić nas do siebie. Wrócić nie chce bo o wszystkim dowiedzieli się moi rodzice. I twierdzi że nie wróci bo nie spojrzy im w oczy. Twierdzi że obdzieram go z reszty godności. Ważniejsza dla niego jest jego własna duma i honor niż ja i dzieci. Czy widzisz jakieś wyjście z tej sytuacji? Czego on nie może zrozumieć że ja już nie zniosę być sama? Chciałam mu wybaczyć bo go kocham ponad wszystko
milczy i jak na razie robi minę jak najszczęśliwszy z szczęśliwców na tym padole,
żona super, jestem szczęśliwy, naprawię kran, dzieci super, jestem taki szczęśliwy,pomaluję ściany, dobrze że mogę z wami mieszkać
Finko, może jakimś pomysłem byłoby wspólne pójście do psychologa. Wiesz, żeby wprowadzić do tego "dialogu" osobę trzecią. Wtedy może dałoby się mężowi wytłumaczyć, dotrzeć do niego, że ta strategia, którą przyjął, nie jest najlepsza. Że Ty nie oczekujesz tego, bo jesteś dużo bardziej świadoma niż jemu się wydaje. I chcesz prawdy po to, żeby dobrze zbudować ten związek, a nie po to, żeby poznać jego słabości i w efekcie , zgaduję, go zostawić?
A mi sie wydaje, że właśnie w przypadku Finki to włąśnie psycholog już wcale nie jest potrzebny. Twoj mąz Finko taką propozycję mógłby odczytać jako totalna porażkę, bo w końcu zrozumiał, otrząsnął sie z zauroczenia, rozmawiał z Tobą, przeprasza, stara się... a tu ciągle źle, znowu trzeba rozkładać tą zdradę na czynniki pierwsze i to w obecności psychologa. Mówisz Finko, że chciałabyś wiedzieć dlaczego, aby zapobiec takiej sytuacji w przyszłości. Często jednak oni-zdradzacze sami nie wiedzą dlaczego. A to ciekawość, a to złe chwile w małżeństwie, a to chwila zapomnienia a dalej leci już bez kontroli. Nie chcą o tym ciągle mówić bo najnormalniej w świecie to ich boli, wstydzą sie tego co zrobili, chcieliby wymazać to z pamięci i nie ranić już ani nas ani siebie.
Oczywiście, że rozmowa w odbudowywaniu związku jest najważniejsza, nieodzowna i podstawowa. Ale kiedyś przecież trzeba skończyć wypominać, analizować i roztrząsać.
Mój mąż tez zapisał nas do psychologa, ale po dwóch wspólnych wizytach psycholog chciała abym chodziła tylko ja. I tak tez było, to ja musiałam przy pomocy i psychologa i męża uporać się z poczuciem niższości którą mi ta zdrada zafundowała, z depresją i brakiem wiary w słowa i czyny męża.
I ja w przeciewieństwie do większości nie znam szczegółów tego romansu. Owszem po pewnym czasie chciałam wiedzieć i pytałam o wiele rzeczy, ale mąż zawsze ucinał, że to było nieważne, że tylko ja sie liczę i nie chce o tym ani pamietać ani mówić. Teraz po prawie 2 latach ciesze sie, że nie znam tych szczegółów, myślę, że uwierałyby mnie nie raz i więcej czasu zajęłoby mi uporanie się z bólem.
Ika, nie chodzi mi o grzebanie się z psychologiem w zdradzie, ale o osiągnięcie normalnej formy dialogu między nimi. Mąż Finki wyraźnie boi się o jej stratę, a ona w tym co mówi wydaje się mu niewiarygodna, jakby faktycznie nadal go testowała. On zamiast zachowywać się naturalnie próbuje odgadywać poprawne odpowiedzi.
Psycholog jako osoba zewnętrzna mógłby uwiarygodnić słowa Finki. Sam wiem jak to jest z moją kobietą, jak ja jej coś powiem, a jak potem powie jej to samo psycholog. Ja jako bezpośrednio zainteresowany jestem jakby "mniej wiarygodny", bo być może mam jakiś interes w tym, co mówię.
Ika, poza tym napiszę, że są różne modele, różne sposoby na związek. Tak jak piszesz, to w twoim sukcesem jest obszar niedopowiedzeń. Może to i dobrze dla Was. W moim związku jest natomiast szczerość i wyjaśnianie aż do bólu. Wszystko zależy jak kto ceni szczerość, na ile jest gotowy rozumieć partnera, jaki jest zbiór wspólny związku a ile jest miejsca na indywidualizm.
Lilko nie doczytałam wcześniej że on jest w Irlandii...to faktycznie trudne, wygląda na to że Twój mąż jest zrezygnowany, poddaje się
jak on tłumaczy to że nie chce Was sprowadzić do siebie?
Bob tyle że ja nie mam zaufania do pomocy psychologa, pamietam ze studiów, najlepszy wykładowca z psychologii, który sam miał rozwalone małżeństwo mówił nam że oni mają najwięcej problemów w związkach mimo tego że doradzają innym,
mój mąż ma podobnie jak u Lili, wstyd mu i nie sądzę żeby otworzył się przed kimś obcym,
ostatnio rozmawiał kilka razy z naszym dobrym kolegą i wiem że ten mu dał dużo cennych rad, jest to facet starszy, mądry i z autorytetem moralnym.
Ja również jestem zwolenniczką szczerości, nie wyobrażam sobie szybko zapomnieć, nie wyjaśnić i czekać jak na bombie zegarowej do nastepnego razu...
wczoraj trochę go chyba przekonałam do współpracy i przyznał że na poczatku z tamtą chodziło tylko o sex, to była ciekawość...zaangazował się później
mówi że nie znajduje przyczyny, problem jest w nim, wini tylko siebie
Ika napisała:
Ale kiedyś przecież trzeba skończyć wypominać, analizować i roztrząsać.
pragnę tego bardzo ale to nastąpi gdy odczuję wewnętrzny spokój, chciałabym już być na tym etapie...
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
finka napisał/a:
Lilko nie doczytałam wcześniej że on jest w Irlandii...to faktycznie trudne, wygląda na to że Twój mąż jest zrezygnowany, poddaje się
jak on tłumaczy to że nie chce Was sprowadzić do siebie?
Mówi że boi się o dzieci. Że nie poradzą sobie w szkole, że będzie im ciężko w nowym otoczeniu (bariera językowa itp.) I że on nie poradzi sobie z tymi wszystkimi sprawami urzędowymi.
A ja wiem że po tym wszystkim co się wydarzyło dalsze rozstanie nie będzie nam wychodziło na dobre. Nie chce być dłużej sama, ale on tylko powtarza że nie myślę logicznie.
Lila, tłumaczenie Twojego męża dlaczego nie chce Was sprowadzić do siebie wydaje się być stekiem bzdur i tanich wykrętów. No chyba, że Twój mąż jest w niedorozwinięty umysłowo, ale skoro wyjechał do pracy do obcego kraju i jakoś sobie tam radzi to wydaje mi się , że nie jest. To tłumaczenie wygląda jak mydlenie Tobie oczu. I wg mnie te powody są nieprawdziwe. Warto zapytać o co chodzi? Mi się wydaje, że kogoś ma dlatego kręci. Ale tego nie wiem, bo wróżką nie jestem. Może warto byłoby,żebyś do niego pojechała sama na tydzień i zorientowała się jak jest naprawdę. Może takim papierkiem lakmusowym byłaby reakcja Twojego męża na propozycję Twojego krótkiego przyjazdu do niego (ucieszy się czy zacznie się wykręcać).
Lila, sam kiedyś myślałem o wyjeździe do Irlandii i ściągnięciu tam rodziny - jako lekarstwo na nasze trudności (nowe środowisko, klimat, wyzwania, razem w obcym świecie). Mam znajomego, który tam mieszka z rodzinką i wypytywałem go o to. Mówił, że dzieciaki szybko złapały język i są zachwycone lokalną szkołą. Jak w sobotę mają dojeżdżać do polskiej szkoły to się wymigują. Zresztą sama poczytaj w necie, są strony Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii. Myślę, że technicznie problem jest tylko z administracją (papierologią), ale to na początku.
Może sedno leży w tym, że
Cytat
I że on nie poradzi sobie z tym wszystkim
Jak napisałaś... rozstanie nie będzie wychodziło na dobre. Może jego nastawienie zmieniło by się, gdyby wiedział, że Twój przyjazd oznacza wsparcie w trudnych chwilach, a nie klopoty.
Delikatna sprawa.
Faceci lubią zamknąć się ze swoimi problemami w jaskini i samemu je rozwiązywać. Ciężko nam przyznać się, że nie dajemy sobie z czymś rady i potrzebujemy pomocy. A nade wszystko nie lubimy awantur i "trudnych rozmów". Serio bierzemy etos "głowy rodziny", "żywiciela" i mogą nam się walić priorytety - zamiast najpierw zadbać o spójność rodziny (miłość, zaufanie, poczucie bycia razem), najpierw chcemy zarobić dla niej pieniądze. I denerwujemy się, gdy żona nam "przeszkadza" w tym zarabianiu "trudnymi rozmowami". Nie widzimy, że jeszcze trochę, a te pieniądze będą już tylko na alimenty
Zgadzażem się z Martą, nie sposób jest nie zauważyć jeszcze jednego aspektu sprawy:
Cytat
że kogoś ma
I wg. mnie dobrym pomysłem jest:
Cytat
,żebyś do niego pojechała sama na tydzień i zorientowała się jak jest naprawdę
I przy okazji porozmawiała delikatnie (czytaj "mądrze" - z nami trochę jak z dużymi dziećmi :-) )
na temat Waszego przyjazdu na dłuzej.
Zakładając, że nikogo nie ma i że (tak jak pisałaś) chcecie być razem - może by go przekonało, gdybyś powiedziała
że chcesz przyjechać, bo tęsknisz, że brakuje Ci jednak seksu z nim, tak dobrze to robi,
że to rozstanie coś w Tobie obudziło, że sama zaganiana codziennym życiem wcześniej odkładałaś "łóżko" na dalszy plan,
że w obcym kraju to jakby zupełnie na nowo, jakby tych złych doświadczeń nie było,
że będziecie mogli na nowo zakochać się w sobie, dać sobie nawzajem wszystko to czego od siebie oczekujecie
że jest dzielny i jest wspaniałym mężczyzną, bo zarabia dla rodziny, że chcesz mu pomóc w tym wskrzeszając rodzinny klimat, również gotując mu etc.
że czując jego "silne ramię" obok łatwiej Ci jest życiu
Może pomyślisz, że przesadziłem.. może, od Ciebie zależy co mu powiesz.
Ale napisałem po prostu, jakie słowa zaspokajają nasze potrzeby uznania, akceptacji - pomimo naszych wad, szacunku, sprawdzenia się w łóżku, bycia "macho", bycia "głową rodziny", zaopiekowania się słabszymi.
Lila, nawet jesli dogadacie się co do Waszego ew. bycia razem w Irlandii, pomyśl jeszcze jak będziesz się czuła daleko od rodziny, przyjaciół, w obcym kraju z człowiekiem, któremu nie ufasz?
gdybyś mogła pojechać tak jak radzą inni na jakiś czas, tydzień, dwa,pokazać mu że CI zależy na Was ale przekonać się też co tak naprawdę nim kieruje, może jemu jest wygodnie tak jak jest teraz? żona i dzieci w Polsce, on tam, wolny jak ptak, tylko że TY się męczysz i trzeba mu to wyjaśnić.
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
Witam wszystkich. Jadę do niego na tydzień. Zobaczymy jak będzie, a na razie mam mętlik w głowie. On mówi że nie chce dzieci wyrywać na rok czy dwa bo stracą te lata w szkole. Trzeba by siedzieć w Irlandii póki nie skończą szkół. A on nie chce tam tyle siedzieć, mówi ze najpóźniej za rok wróci. I wydaję mi się że nie chce tu teraz przyjeżdżać bo nie chce aby kusiło go aby do niej iść. Ja zresztą też chyba nie chce aby tu teraz przyjechał. Zadręczałabym się każdym jego wyjściem. Mówi że jej nie kochał a rozpacza po niej, gdzie tu logika?
Lila mam nadzieję że ten wyjazd Wam pomoże
wykorzystaj ten czas, to tylko i aż tydzień razem, obyście się dogadali,zobaczysz wszystko się ułoży,tego Ci życzę!
Wiecie niekiedy myślę że gdyby udało się człowiekowi sterować i programować własne myśli, byłby szczęśliwy...często naszym największym wrogiem nie jest już inny człowiek, który nas rani
ale właśnie one,
myśli o porażce, nieszczęściu, o tym jak jest nam źle i smutno...
jak beznadziejnym położeniu się znajdujemy, jak jesteśmy nie kochani, samotni...
oczywiście mamy ku temu powody, zostaliśmy zdradzeni, sponiewierani i to spowodowało tę lawinę ciężkich kamieni w naszych głowach...
to zatruwa nasze serce
a przecież każdy chce być szczęśliwy
i my i nasi partnerzy i nawet te trzecie, każdy chciał dobrze dla siebie,uszczęśliwić swój świat a wyszło fatalnie..
kiedy jestem w pięknych miejscach, takich gdzie dobrze się odpoczywa, wśród zieleni, pięknych krajobrazów i patrzę na to wszystko, nabieram głębokiego oddechu i przez chwilę czuję te ulotne szczęście..
myślę sobie wtedy że szkoda mi każdego przepłakanego dnia, każdej minuty mojego życia w której nie widzę sensu, staram się zapamiętać te uczucie szczęścia, "zaprogramować się" na nie
zatrzymać
tak trudno uporać się z własnymi emocjami..
wczoraj mąż widząc mnie zamyśloną powiedział smutno:
"pewnie myślisz sobie że ze mną jest źle ale beze mnie jeszcze gorzej?...
a może myślisz odwrotnie?.."
nie wiem jak to jest być bez niego, nie pamiętam jak żyłam przed nim sama
15 lat to prawie połowa mojego życia
chciałoby się żeby kochana przez nas osoba z którą dzielimy życie
podobnie czuła i myślała ale to mało realne, to taka nasza mała utopia w którą bardzo lubimy wierzyć przez lata
mimo wielu lekcji Boba nie rozumiem nadal myślenia i psychiki mężczyzn
ale cóż,próbować można
chociaż coraz bardziej wątpię w to że te zrozumienie mi coś da
przecież w sprawach sercowych najszczęśliwsi jesteśmy na samym początku związku
gdy wogóle nie staramy się zrozumieć partnera na poziomie rozumu i analizy jego psychiki
a za to wspaniale czujemy wspólne "dogadanie bez słów" na linii uczuć i emocji,czyli czegoś nie do ogarnięcia rozumem..
już zaczynam obawiać się że to zgłębianie tajników męskiego świata podniesie mi poziom testosteronu
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
Wiem że sama się dołuję ale te myśli że przez te cztery lata wolał ją niż mnie. W Irlandii jest 1,5 roku. Nie rozumiem po co tam pojechał skoro miał tu kochankę. On twierdzi że dla nas. Gdzie tu logika.
Teraz gdy już wszystko wiem analizuję każdy przyjazd jego do domu, i wiem że za każdym razem do niej chodził. Pamiętam przyjechał kiedyś niespodziewanie ucieszyłam się bardzo wzięłam urlop w pracy, a on był zdziwiony po co. A ja mu po prostu przeskadzałam, bo on miał inne plany...
chociaż coraz bardziej wątpię w to że te zrozumienie mi coś da
przecież w sprawach sercowych najszczęśliwsi jesteśmy na samym początku związku
gdy wogóle nie staramy się zrozumieć partnera na poziomie rozumu i analizy jego psychiki
a za to wspaniale czujemy wspólne "dogadanie bez słów" na linii uczuć i emocji,czyli czegoś nie do ogarnięcia rozumem..
Finko, bzdury napisałaś.
Jesteśmy szczęśliwi za sprawą reakcji chemicznych naszego ogranizmu, nastawionego na zbliżenie dwóch jednostek w celu prokreacji. I tyle w kwestii "szlachetności" i "cudowności" tego uczucia. Nie jest po prostu prawdziwe, nie wynika z wyboru, woli, nie trzeba się o nie starać, po prostu jest.
A to co piszesz, to "księciunio" w czystym wydaniu.
[dodane później]
Finko, sorry za nieokrzesany język, po prostu przeczytałem Twój post i zauważyłem, że na fali pozytywnych emocji (to mnie cieszy bardzo) zaczęłaś "odfruwać" (to mnie wkurzyło).
Bob, za bardzo wszystko chcesz wytłumaczyć "naukowo" czy "książkowo". Wiesz, znałem kiedyś wielu studentów psychologii, wszyscy oni teraz pracują zawodowo. Pamiętam jak byli na 3 czy 4 roku i wydawało im się, że są już wymiataczami, bo tam bardzo ciężko było się utrzymać i oni po prostu ciągle kuli... Pamiętam, że nawet przy piwie były ciągłe dyskusje na temat zawiłości ludzkiej psychiki czy organizmu. Ciągle próbowali wyjaśnić wszystko naukowo, rozumowo... tak jak Ty teraz. Problem u nich pojawiał się wtedy, kiedy sami mieli jakieś perturbacje sercowe. Cała ich wiedza stawała się malutka i zamiast mieć mniej problemów, mieli ich więcej, bo swoje problemy z sercem próbowali rozwiązać naukowo, a nijak miało się to do tego co czuli...
Teoria mówi, że chemia miłości trwa maksymalnie 2 lata (ponoć są dowody naukowe). Nie wiem w takim razie jak nazwać to co czuję teraz, po 7 latach.. Czy dostałem w darze jakąś inną chemię o wydłużonym działania, czy jestem wyjątkiem? Wątpię... Wiesz - fenomenu miłości pewnie nikt, nigdy nie wytłumaczy na lekcji chemii, fizyki czy psychologii...