Logowanie

Nazwa użytkownika

Hasło



Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się

Nie możesz się zalogować?
Poproś o nowe hasło

Ostatnio Widziani

# poczciwy
Mari199900:13:04
bardzo smutny00:13:52
heniek00:43:30
BabaYaga00:48:11

Shoutbox

Musisz zalogować się, aby móc dodać wiadomość.

NowySzustek
29.03.2024 06:12:22
po dwóch latach

Zraniona378
21.03.2024 14:39:26
Myślę że łzy się nie kończą.

Szkodagadac
20.03.2024 09:56:50
Po ilu dniach się kończą łzy ?

Szkodagadac
19.03.2024 05:24:48
Ona śpi obok, ja nie mogę przestać płakać

Zraniona378
08.03.2024 16:58:28
Dlatego że takie bez uczuć jakby cioci składał życzenia imieninowe. Takie byle co

Metoda 34 kroków

Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.

1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu.
5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.

zadowolona z decyzji, a jednak słabaDrukuj

Zdradzona przez mężaWitajcie. Historia jakich tu wiele, lecz analogicznej nie znalazłam, a bardzo chciałabym się dowiedzieć jakie były doświadczenia/decyzje/ uczucia innych. Małżeństwo z 20 letnim stażem. Bajka. Poznaliśmy się jak mieliśmy 12/14 lat. Najpierw zabawy w chowanego, podchody na osiedlowych podwórkach, zwykła osiedlowa paczka. Wówczas nie patrzyłam na żadnego chłopaka ja na potencjalnego chłopaka (trochę to było wiekowo wcześnie :-)). Byliśmy grupą dzieciaków z podwórka. Później każdy do szkoły średniej, inne towarzystwo, w wieku 16 lat już raczej w podchody i chowanego się nie bawiliśmy :-), stąd drogi się trochę rozeszły, co nie znaczy, że się nie widywaliśmy. I tak to sobie trwało do dnia, kiedy dowiedziałam się, że On się żeni (bo dzieciak w drodze). Tak szybko jak się ożenił, tak szybko rozpadło się to pseudo małżeństwo. Dzieci niegotowe emocjonalnie do zakładania rodziny i radzenia sobie ze wszystkim czym jest życie. Wyprowadził się do matki i tam sobie mieszkał. Ponieważ mieszkaliśmy w małej miejscowości (z typu: każdy każdego zna), doskonale znałam przebieg jego małżeństwa. Znałam Jego żonę, dziecko, często się spotykaliśmy (w gronie znajomych). To małżeństwo oceniałam jako koszmar. Ona niestabilna emocjonalnie, awanturnica, zaś On spokojny zrównoważony i nękany. Zawsze uważałam, że nic gorszego nie mogło go spotkać niż ten wymuszony ślub. Ja w czasie trwania Jego małżeństwa byłam w dość "poważnym" związku, mieszkałam z chłopakiem, były jakieś plany. Ale nie miały prawa się udać, ponieważ czułam się nękana psychicznie oraz niestety fizycznie. Klika razy mnie uderzył. Ale bałam się tego przerwać, bo uciekłam z domu i nie miałam dokąd wracać (wstydziłam się po prostu wrócić). Jak któregoś dnia wchodząc do domu ujrzałam obcą kobietę w naszym wspólnym mieszkaniu, to paradoksalnie kamień spadł mi z serca - bo decyzja podjęła się sama :-). Uwolniłam się od tej trucizny i zaczęłam żyć na nowo. Wtedy pojawił się ON (mój obecny Mąż). Oboje trochę poturbowani przez życie. Wiedzieliśmy o sobie bardzo dużo, znaliśmy się długo, wiedzieliśmy kto jak cierpiał w poprzednich związkach i było nam podczas tych naszych rozmów bardzo dobrze. Nie planowaliśmy bycia razem, może dlatego tak dobrze nam się rozmawiało. Każdy był naturalny, nie musiał niczego udawać - pełna szczerość w rozmowach o przeżyciach, uczuciach, marzeniach i oczekiwaniach wobec dalszego życia. Jednak któregoś dnia po takiej rozmowie stwierdziliśmy, że gdybyśmy nie byli razem, to byłby grzech :-). Postanowiliśmy razem zamieszkać, później był ślub, dwoje dzieci (obecnie 16 i 18 lat). W życiu sielanka. Zawsze mogłam na Niego liczyć, wspierał mnie w każdej dziecinie. Wspierał w pracach domowych i w sferze emocjonalnej. Był jeden kryzys, jak dzieciaki były małe - co jak później doszliśmy do wniosku - wynikało trochę z przemęczenia (żłobek, przedszkole, logistyka, choroby, pranie sprzątanie, brak czasu na wszystko). Po tej trudnej wówczas dla nas rozmowie - była złota bajka. Bardzo dużo ze sobą rozmawialiśmy, żyliśmy bardzo zgodnie, szczęśliwie, zdania nasze na każdy temat były zbieżne, nie było żadnych konfliktów, ani też różnic zdań. Nikt nikogo nie krytykował, tylko wspierał w pomysłach i decyzjach. Dość spłycam to wszystko z obawy, że ktoś kto będzie czytał albo uśnie, albo wyłączy komputer :-). Cztery lata temu Mąż zmienił pracę. Zadowolony ze zmiany nabrał wiatru w skrzydła. Po roku pracy zmienił obszar działania (firma, w której pracuje świadczy usługi na rzecz innych firm). Kilka tygodni po zmianie obszaru zaczęłam obserwować w Nim pewne zmiany. Rzadziej się do mnie przytulał, w sytuacjach konfliktowych z dziećmi zaczął podnosić głoś (co wcześniej nigdy nie miało miejsca). W domu był trochę taki "obok". Czasami nawet podczas naszych rozmów (wieczorne gadki o pierdołach i nie tylko) czułam, że się "wyłącza". Pytałam, czy coś się dzieje, jakie są przyczyny, czy coś może w pracy Go tak absorbuje - to się dowiadywałam, że tak, zmiany w pracy i jest trochę "zakręcony". Muszę również dodać, że telefon, który dla mojego Męża był wcześniej "złem koniecznym" stał się narzędziem dość chronionym. To wszystko zaczęło mnie zastanawiać, zaczęłam Go baczniej obserwować jednocześnie nie dopuszczając do siebie myśli, że coś może być nie tak (chyba podświadomie bałam się dowiedzieć o czymś złym i odpychałam te myśli od siebie). Czas płynął, ja obserwowałam i byłam coraz bardziej poirytowana Jego zachowaniem. Podejmowałam kolejne próby rozmów, lecz odpowiedzi były niezmienne : praca, trochę zdrowie (kręgosłup) i takie tam.... Nie dawało mi to spokoju, bo razem ze mną w naszym domu mieszkał ktoś inny - nieobecny, mniej czuły, mniej wesoły Mąż. Zrobiłam to, co było dla mnie obrzydliwe - zweryfikowałam połączenia z telefonu i zobaczyłam to, czego się bałam - powielający się jeden numer. Odczekałam dzień, żeby emocje opadły i następnego dnia postanowiłam przeprowadzić rozmowę. Wieczorem zapytałam ponownie czy coś się dzieje, ponieważ od jakiegoś czasu stajemy się dla siebie inni niż wcześniej, tak jakbyśmy się oddalali od siebie, tacy trochę obcy. Usłyszałam to co zwykle, więc przyniosłam Jego telefon i zapytałam czyj to numer. Usłyszałam "numer do pracy". Zapytałam więc czy do pracy wysyła się smsy w godzinach wieczornych i na to już nie usłyszałam nic. Zadałam pytanie wprost "czy mnie oszukałeś"? Usłyszałam "TAK". Świat się zawalił. Rozmowa trwała siedem godzin. Pytałam dlaczego, jak długo to trwa, czym dla Niego jest i co zamierza dalej. Był płacz, błaganie o wybaczenie, deklaracja zakończenia tego "czegoś". Następnego dnia chodziłam jak zombie. Nie poszłam do pracy i dalej zadawałam sobie pytanie "dlaczego". On po pracy wrócił do domu i powiedział, że przekazał krótki komunikat o definitywnym zakończeniu tej znajomości. Od dnia tej naszej rozmowy minął rok. Wiem, że znajomość jest skończona. Mąż dla mnie jest jeszcze "lepszy" niż kiedyś. Czuły, miły, otwarty - ze zdwojoną siłą. Zapewnia mnie o swojej miłości, mówi jakie to dla Niego ważne, że taką podjęłam decyzję (o dalszym wspólnym życiu), w chwilach słabości płacze i powtarza, że chciałby cofnąć czas, że sobie tego nie wybaczy do końca życia, że tak mnie skrzywdził. Nikt o sprawie nic nie wie, dzieci w ogóle nawet nie domyślają się, że coś się złego wydarzyło. Załatwiliśmy to w taki sposób, że nikt o niczym się nawet nie zorientował. Dalej mamy to samo towarzystwo, razem wyjeżdżamy, przytulamy się, rozmawiamy. Pewnie ktoś zapyta - to po co ja to piszę? Ano dlatego, że pomimo to, że wierzę, że to się skończyło (trwało to kilkanaście miesięcy, do zbliżeń fizycznych doszło jak mi powiedział Mąż kilka razy w kantorku magazynowym), to nie mogę sobie z tym poradzić. Codziennie o tym myślę i tak strasznie to boli. Choć zapewniał, że to nie było żadne uczucie, to i tak boli. Bardzo Go kocham i nadal chcę być razem, ale ból przeszkadza mi w funkcjonowaniu. Nie umiem o tym nie myśleć. Myśli o tym zdarzeniu, pytanie "dlaczego" prześladuje mnie w każdej minucie każdego dnia. Nie potrafię się tych myśli pozbyć i w zasadzie dziś to jest mój jedyny problem. Płaczę, zawieszam się, jestem smutna (a kiedyś bardzo wesołą osobą byłam). W domu staram się "jakoś" funkcjonować, żeby dzieciaki nie czuły jakiegokolwiek dyskomfortu. Z drugiej strony boję się, że ten mój ból zatruje nas wszystkich i to wszystko się rozleci. Po prostu sobie z tym nie radzę. Czy wśród Was jest ktoś w podobnej sytuacji? Czyli ktoś, kto podjął próbę odbudowy, wszystko się układa dobrze, a jednak ten ból jest tak wielki, że przeszkadza o doprowadza do destrukcji? Czy to, że cała ta sprawa został załatwiona między nami dość "dyplomatycznie", bez krzyku, awantur, tylko rzeczową konkretną rozmową (nie jedną zresztą) jest czynnikiem pozytywnym? Czy to, że wypytałam Męża o wszystko to jest dobrze (nawet jak źle - to mleko wylało - bo już wypytałam...). Czy kiedykolwiek można sobie poradzić z takim bólem? Czy kiedyś przestanę o tym myśleć? Pewnie nie przestanę, lecz może te myśli nie będą budziły we mnie aż takich emocji. Tyle łez już wylałam, że niedługo oczy mi zardzewieją :-) - jeszcze resztki humoru jak sama zauważyłam we mnie zostały :-). Chcę bardzo utrzymać tę rodzinę, małżeństwo, chcę dale być szczęśliwa tak jak przed tym zdarzeniem. Wiem, że chcemy tego oboje, jednak boję się, że tymi moimi ciągłymi smutkami i rozpamiętywaniem tego coś popsuję. Bardzo proszę - wypowiedzcie się. Jestem ciekawa Waszych opinii na temat tego przypadku. Śmiało zadawajcie pytania - na wszystko odpowiem - jeśli tylko to miałoby pomóc w głębszym przez Was zrozumieniu tej sytuacji. Pozdrawiam Wszystkich cierpliwych i tych, którzy usnęli przy tej opowiastce też pozdrawiam :-) FIND.
3739
<
#1 | Deleted_User dnia 18.07.2016 10:54
Niepewność, strach przed powtórką, przed tym na pewno wszystkiego się dowiedziałaś. ..Swoje strachy na pewno umiesz sama sobie określić.
Ciekawe i banalne stwierdzenie -to tylko seks, bez uczuć. No właśnie, gdzie wtedy podziały się uczucia wobec Ciebie ?
Obydwoje mieliście toksyczne związki za sobą? Co zrobiliście z tym faktem? Starannie zakopane? Z jakich rodzin pochodzicie? Może to mieć poważne następstwa. Niepokojące myśli wydają się głosem intuicji, podświadomości, gdy zdrada nie była od a do z omówiona i przeżyta.

Komentarz doklejony:
Jakim jest ojcem, również dla dziecka z pierwszego związku?
13042
<
#2 | FIND dnia 18.07.2016 12:02
Nie boję się powtórki, nie boję się, że mnie oszukuje nadal, boję się tylko o to, czy przez ten ból, który przeżywam i wracam ciągle do tego w rozmowach zatruję to wszystko i ktoś nie wytrzyma i to się rozleci.
Pytałam czy jak był w tym "czymś" (nie nazywam tego związkiem) myślał o mnie i o uczuciach do mnie. To usłyszałam, że zawsze mnie kochał a teraz kocha jeszcze mocniej. Po powrocie z takiego spotkania (fizycznego) myślał o tym, że mnie krzywdzi i jest to wobec mnie nieuczciwe, ale gdy miało dojść do kolejnego spotkania to kompletnie o tej krzywdzie nie myślał. Myśli wracały po kolejnym spotkaniu.
Mieliśmy oboje związki toksyczne - i tak - zostały bardzo starannie zakopane. Oboje to potwierdzamy, że ta toksyczność pozwoliła nam w pewnym sensie być dla siebie takimi jakimi jesteśmy - czułymi, miłymi, wyrozumiałymi ludźmi. Nie powielamy zachowań z tych związków absolutnie. Wręcz przeciwnie - zawsze robiliśmy wręcz odwrotnie. Szanowaliśmy się wzajemnie, nie kłóciliśmy się (nawet sprzeczek nie było), wszystko omawialiśmy wspólnie, decyzję podejmowaliśmy wspólnie - po uzgodnieniach. Nigdy nie kwestionowaliśmy samodzielnie podjętych decyzji (tu mowa o decyzja w sprawach dzieci - jeśli ja coś zdecydowałam np.: odbieram Ci telefon dzieciaku, bo zachowałeś się źle - to Mąż tego nie kwestionował i nie był poddatny na jęki dzieci pt.: Tato przekonaj mamę, żeby kara szybciej się skończyła). Szanowaliśmy nasze zdania. Nigdy nie graliśmy "dziećmi".
Pochodzimy z rodzin przeciętnych - jakich wiele, ale nie z rodzin pozbawionych problemów (niestety). Z tym też sobie poradziliśmy. Żyjemy razem, nigdy nie angażowaliśmy naszych rodzin w swoje życie, a też nasze rodziny nie "wtrącały" się w nasze decyzje. Żyjemy inaczej niż żyli nasi rodzice, ale i okoliczności są inne. Sami dochodziliśmy do tego co mamy - od zera. Bez pomocy rodziców z jednej i drugiej strony. Chcieliśmy sami, łatwo nie było, ale daliśmy radę i mamy satysfakcję, że wszystko jest zbudowane tylko przez nas i możemy się w pełni z tego cieszyć.

Zdrada była omówiona bardzo szczegółowo (ze szczegółami tych schadzek magazynowych włącznie). Wiem, że oboje rozumiemy, dlaczego tak się stało. Według Męża:
Uważałem, że nie na wszystko miałem wpływ, decyzje były podejmowane przez Ciebie. Byłaś inicjatorem działań, a to wydawało mi się takie "tłamszące". Prawda jest w tym jest co mówi, a moja odpowiedź na to była taka:
podejmowałam decyzje, po wcześniejszym omawianiu/uzgodnieniu/proponowaniu konkretnego rozwiązania. Nie słyszałam sprzeciwu, słyszałam potwierdzenie, więc podejmowałam.
Bardzo to spłycam (nie podaję konkretnych przykładów), jednak po tych naszych rozmowach o przyczynie doszedł do wniosku:
Myślałem, że jestem trochę "tłamszony", ale sam się na to godziłem, bo tak mi było wygodnie. Ty wszystko załatwiłaś, to ja się nie wysilałem, a jednocześnie miałem poczucie, że mało ode mnie zależy i tak się koło nakręcało. Zamiast brać sprawy w swoje ręce, bałem się krytyki (choć podstaw nie miałem, bo Twoja krytyka jeśli w ogóle jest - to jest przyjemnie podana) i nie podejmowałem żadnych działań.
Ja w pełni zgadzam się z tym co On mówi. Mógł się tak czuć, lecz nie dawał mi żadnych sygnałów, że to Go aż tak boli i uwiera. A ja jestem osobą bardzo zadaniową. Jest coś do zrobienia - to robię - nie oglądam się na innych. Jak pytałam: "zajmiesz się tym, czy ja mam to zrobić?" dostawałam odpowiedź "załatw sama". No to jaki sygnał dostawałam? Że chce, żeby tak było. A w środku czuł się niedowartościowany.
Nawet wczoraj o tym rozmawialiśmy i wróciliśmy do tego tematu i powiedział, że teraz wie, że nie może bać się krytyki i nie może bać się podejmować decyzji - nawet, gdy jakaś okaże się mało trafiona. Wie teraz, że nikt mu za to głowy nie urwie i nie będzie gdakał, tylko jest pewny, że nawet gdy coś pójdzie nie tak, będę Go wspierać i wspólnie próbować naprawiać/ poprawiać skutki nietrafionej decyzji.
Tak więc (zdania nie zaczyna się od więc :-) po wielu rozmowach stwierdził, że jedyną przyczyną było to, że czuł się mało decyzyjny. Jak to określił: potrzebował oderwać się i zacząć się komunikować z kimś głupszym od siebie - no to się skomunikował. Pytałam o perspektywę (ocenę) tej znajomości. Powiedział, że było to płytkie, bo nawet nie mieli o czym ze sobą rozmawiać. W rozmowach nie było żadnej "głębi" tylko takie tam wymiany zdań "co tam w pracy" itp.
Za każdym razem mi powtarza, że kompletnie nie wie dlaczego to zrobił. Nie miał z tego żadnego uzysku. Ani emocjonalnego, ani fizycznego. Takie jak to określił "męskie wyżycie się". Uważał, że nasze bardzo dobre relacje stały się taką normalnością, że je w którymś momencie przestał doceniać.

Ojcem jest wspaniałym dla naszych wspólnych dzieci. Dla dziecka z pierwszego małżeństwa był ojcem niestety "niedopuszczanym do dziecka", co nie pozwoliło zbudować między nimi względnych relacji. Najstarsze Jego dziecko ma już swoją rodzinę i żyje własnym życiem. Kontakty są bardzo rzadkie, czasami jakiś telefon raz - dwa razy do roku. Rozmawialiśmy o tych relacjach z Jego pierwszym dzieckiem i o odczuciach mojego Męża. Stwierdził, że był tak niedojrzały, że nie potrafił zbudować w sobie emocji i relacji, później dzieciak został odcięty od Niego (matka furiatka). Były próby walk, ale matka furiatka wystawiała dzieciaka, żeby słuchał ich nieprzyjemnych rozmów, więc Mąż odpuścił uzasadniając to tym, że mniejsza krzywda będzie dla dziecka, jak nie będzie widział walki. Jak dziecko dorosło, Mąż podejmował próby odbudowy relacji (a raczej zbudowania od nowa), ale to już nie jest to. Relacje są poprawne, ale bez głębszych uczuć z żadnej ze stron.

Reasumując: chciałabym przestać o tym myśleć. To znaczy, nawet, gdy coś mi przemknie przez myśl, to żeby mnie nie wyłączało i nie powodowało destrukcji - bo teraz tak jest. Jak się zapędzę w to myślenie, to nie mogę tego powstrzymać.

Jeszcze taka historia z ubiegłego tygodnia: znowu wpadłam w dół, bardzo płakałam, Mąż razem ze mną i padła propozycja terapii. Poprosiłam : znajdź coś, zapisz nas obojętnie gdzie, tam gdzie uznasz. Szukał, szukał, znalazł i mnie woła : Chodź Kochanie zobacz są na przykład takie. Który wybieramy? Wówczas od razu wróciłam do naszej rozmowy o decyzyjności: nie pytaj mnie. Zdecyduj.

Tak to właśnie wygląda...
3739
<
#3 | Deleted_User dnia 18.07.2016 12:34
Cały czas rozwiązujecie problemy sami, bez dopuszczenia do głosu kogoś z boku. I dobre i złe. Dobre, bo nie dopuszczacie do wtrącania się rodziny, choćby sławny problem z teściowymi. Złe, bo nie wszystko może być pozytywne. Sami tego nie zobaczycie, więc terapia wydaje się być najrozsądniejszym rozwiązaniem. No i masz szczerego męża.
Pierwszy na tapetę mąż. Istnieje coś takiego jak wyparcie, konserwacją jest wycofanie się. Siłą rzeczy mąż parę razy w życiu się poddał. Konsekwencją pierwszego związku? Może wychowania w domu, zwłaszcza przez matkę. Do tego musicie dojść. Nie poczuł się w pełni facetem, działa to identycznie jak kobieca potrzeba akceptacji i uznania. Kobieta sypnie fochem -weź się gamoniu obudź. Facet, gdy nie ma czego zarzucić żonie i nie umie rozmawiać po prostu zamknie się w sobie. Często szuka uznania na polu zawodowym, sportowym, ten Twój poszukał w magazynku.
Wyrzuty sumienia przy zdradzie działają w dość specyficzny sposób. Są naprzemiennie z tym co do zdrady doprowadziło. Gdy pojawiała się prymitywna potrzeba potwierdzenia swojej męskości, milkły wyrzuty sumienia. Myślę, że swoje powody mąż zdiagnozował prawidłowo, choć nie doszedł jeszcze do korzeni powodów. Wg większości szkół terapii przyczyny tkwią w dzieciństwie. I myślę, że to te same powody, które wpakowały go w pierwszy związek.
Twoja zadaniowość jest przemawiająca. W domu idealny porządek? Plany rodzinne z wyprzedzeniem? Conajmniej od swojego paskudnego związku z przemocowcem sądzisz, że trzeba się mocno starać i wówczas wszystkie przeszkody można pokonać. Piękne to i niebezpieczne. Nie wszystko moja droga zależy tylko od Ciebie. Są sprawy nieprzewidywalne, nie masz również całkowitego wpływu na drugiego człowieka. Powracające sceny, gorsze dni to efekt utraty wpływu na wasze życie. Skądś masz potrzebę kontroli. Może nienachalnej, ale ciągłej. Poszukaj źródeł tego przekonania.
13042
<
#4 | FIND dnia 18.07.2016 13:30
Dziękuję. Tak, Mąż jest szczery i nie chcę sobie wmawiać, że tak nie jest. Skoro bez walki się przyznał, wszystko opowiedział, odpowiada cierpliwie na moje pytania (włącznie z tym kim jest ta osoba) - to uprawnia mnie do stwierdzenia, że szczery jest. Analizując te nasze rozmowy po tym zdarzeniu nie mam podstaw sądzić, że mija się z prawdą. Zawsze w rozmowach był szczery, oprócz tych kilkunastu miesięcy, kiedy zabrnął w to coś.
Ano właśnie. Próbujemy pomóc sobie sami, bo dotychczas byliśmy "samowystarczalni". Jednak ostatni miesiąc daje mi (nam) nieźle w kość, stąd pomysł terapii. Mąż nie jest szczęśliwy z dwóch podstawowych powodów: po pierwsze nie jest gadułą i opowiadanie nie jest Jego ulubionym zajęciem :-) a po drugie (pewnie z Jego punktu widzenia bardziej istotne) - to On to zrobił, a wiadomo - mówienie o swoich słabościach do przyjemnych nie należy. Jednak jak to określił: w imię naszego wspólnego dobra/odbudowy i powrotu do czasu "sprzed" jest gotowy zrobić wszystko. Nie będzie się bronił. Jeśli jest taka potrzeba pójdzie. Co więcej - to On ma nam umówić wizytę w poradni. Nawet konsultował ze mną ewentualny termin (to znaczy kiedy mogę a kiedy będzie trudno dotrzeć).
Z pewnością powody trzeba odkopać. Zedrzeć tego strupa, niech się ropsko wyleje i rana oczyści. Ja tu szczegółów naszego dzieciństwa nie opisywałam, bo to by ze cztery tomy wyszło :-) Ale fakt, że ani Jemu ani mnie w dzieciństwie nie było łatwo. Może Jemu trochę lepiej (ale nie będę się licytować). Wychowywała Go matka, ojciec zmarł, gdy mąż miał 12 lat. A właściwie wychowywał się z kluczem na szyi (nie on jeden :-), bo rodzicie dość długo pracowali. Później zmarł ojciec, matka dalej pracowała i synem zajmowała się tylko w granicach potrzeb podstawowych. O żadnych rozmowach nie było mowy. Zresztą matka to jest osoba, która jest (bardzo przepraszam) dość "ograniczona" i jedyne co ją interesuje to serial moda na sukces. Mąż też z nią nie ma jakiś "specjalnych" relacji. To, że się ożenił, to też była decyzja, która się niejako "sama" podjęła, bo był dzieciak w drodze i "tak wypadało". W zasadzie taką poważną swoją i tylko swoją decyzję podjął o rozwodzie - i jak twierdzi była to bardzo dobra decyzja, bo ten związek nie miał żadnych szans.
U mnie natomiast w dzieciństwie kolorowo nie było. Ojciec wiecznie nieobecny (wymagająca tego praca), a matka sobie popijała. W domu wieczne kłótnie, awantury i wieczny syf. No i co najważniejsze ciągłe utwierdzanie mnie w tym, że nic mi się nie uda. Stąd ta moja zadaniowość i chęć udowodnienia, że właśnie się uda. I się udaje (za jednym wyjątkiem, który jest tematem tej konwersacji). Generalnie przez te nasze dzieciństwa chcieliśmy być tylko sami, bez toksycznych rodziców.
Porządek w domu? Tak :-) Niestety. W dzieciństwie żyłam w syfie, to teraz chcę mieć czysto, a poza tym bałagan burzy mój spokój wewnętrzny. Planowanie wakacji z wyprzedzeniem? Tak - bo zarezerwuję, odptaszkuję i mogę sobie spokojnie zająć się czymś innym. Nie lubię spraw "niezałatwionych". Męczy mnie to. Z roku na rok te zadania mają mniejszą siłę, lecz wynika to jak sądzę z pewnych okoliczności. Dzieci już duże, więc nie muszę szukać ośrodka, który nas np. dobrze wykarmi, bo na pizzy i przysłowiowym kebabie przez tydzień nie umrzemy :-).
Jednak fakt, mam taką cechę, że chciałabym, żeby wszystko było tak, żeby wszyscy byli zadowoleni. Pracuję nad tym, żeby to zmienić, ale lata nawyków robią swoje. Idzie do przodu, choć dość wolno, ale jest progres.
Tę zadaniowość pewnie też wymusza na mnie praca. Sprzedałam się na osiem godzin dziennie za określoną sumę i chcę wypełnić narzucone na mnie obowiązki - żeby było uczciwie. Jednak pracoholiczką nie jestem. Wykonuję tę robotę najlepiej jak potrafię, w określonych z góry godzinach, zamykam drzwi i wychodzę. Problemów z roboty do domu nie przynoszę, bo nic to nikomu uzysku nie przyniesie. To co się dzieje w czasie tych wynajętych ośmiu godzin załatwiam w tym właśnie czasie - za robotę po godzinach mi nie płacą, więc głowę po tym czasie wyłączam. Jednak fakt, że jeśli mam coś zrobić, chciałabym zrobić to jak najlepiej. Takie dogadzanie (sobie i innym :-)).
Wiem, że nie wszystko zależy ode mnie - miałam okazję się o tym niestety przekonać. Mam tego świadomość, dlatego tak jak pisałam wcześniej - uczę się odpuszczać i efekty są dość zadowalające.
Rada "poszukaj źródeł tego przekonania" jest jak najbardziej właściwa. Tylko jak ja mam to zrobić? Niby jestem świadoma z czego to wszystko wynika, jednak tak bardzo trudno mi się pozbyć pewnych zachowań, sposobu myślenia i przesadnej troski o wszystko i o wszystkich.
Choć jestem dość sceptycznie nastawiona do wszelkich terapii psychologicznych (może dlatego, że znam kilka osób prowadzących takie terapie i nie są moimi idolami). Tak sobie czasem myślę, że jak ja mam trafiać do takich osób ze swoim problemem, to brrrr... :-) Nie chcę oczywiście generalizować.
Wsadzę rękę w ognisko. Jak się nie poparzę, to się nie przekonam, że ogień jest gorący. Dlatego pójdę i będę się starała przyswoić to, co przyswoić powinnam, aby tylko pomóc sobie (nam) w tej trudnej emocjonalnie sytuacji.
Jestem całkowicie pewna, że chcę bardzo utrzymać ten związek, że nadal kocham Męża, że mam w Nim wsparcie. Jedyne co mi dokucza to ciągłe rozpamiętywanie tego. Posilam się trochę w takich chwilach farmakologią, bo się rozpadam, a w kawałkach to nic nie zrobię (przecież obiad, sprzątanie, wakacje do zaplanowania i do roboty trzeba rano wstać :-))
Taka trochę bajkowa teraz będzie moja wypowiedź: chciałabym, żeby mi ktoś pomógł przestać o tym myśleć, a przynajmniej wyłączyć te negatywne emocje w tym moim myśleniu. Jeśli sobie o tym pomyślę, to chciałabym te myśli przyjmować dość obojętnie, bo teraz niestety mnie zabijają...
3739
<
#5 | Deleted_User dnia 18.07.2016 13:43
Tak jak nie daje Ci spać nieumyta podłoga, kurz na meblach, nieodrobione lekcje u dziecka tak masz z niepokojem po zdradzie. Zwyczajnymi słowami Ty coś przegapiłaś, niedopilnowałaś. Wszystko jest już opisane. Siebie znajdziesz pod hasłem dda - dziecko bohater, obowiązki pełną gębą. Męża być może pod dziecko we mgle. On stracił też ojca, pamięta go i wiele stracił z tego co mogłoby być. Nie miał chyba też wsparcia od matki, ona sama uciekła w swój świat.
Nie licząc literatury około AA, możesz zajrzeć do"toksyczna miłość" Pia Mellody. Powinno choć w części pomóc.
13042
<
#6 | FIND dnia 18.07.2016 14:04
Dziękuję. Czy chcesz mi powiedzieć, że po lekturze poczuję się lepiej i przestanę o tym myśleć? Ze mną jest jeszcze taki problem, że mój mózg jest bardzo odporny na detergenty :-) Użyłam przenośni rzecz jasna. Chciałam przez to powiedzieć, że oprócz emocji mam w mózgu logikę i możliwość przewidywania konsekwencji. Dlatego też nie nadaję się do takiej roboty jak amway, ubezpieczyciele i tym podobne korporacje, które kierunkują ludzkie mózgi na jakieś działanie. Ja po dość już dużym stażu zawodowym niestety borykam się z tym problemem, że niektórzy żywią wiarę, że na kolor zielony będę mówiłą czerwony. No tak nie będzie. Dlatego też moje obawy budzą między innymi terapeuci. Jednak z drugiej strony się nie zapiekam - jak pisałam wcześniej - jak nie spróbuję to się nie przekonam. Lekturę przeczytam, choć znając siebie chyba wiem, czego mi trzeba. Trzeba mi pogłaskania po głowie, uspokojenia, pokazania (z perspektywy kogoś stojącego obok), że decyzja była najsłuszniejsza ze słusznych oraz przekazania złotego środka na pozbycie się tych cholernie destrukcyjnych myśli (zaraz mi napiszesz, że mam syndrom niedokołysania :-) - wiem to, że takie coś we mnie tkwi).
Ja już nawet myślę o trochę innym wspomaganiu się farmakologicznym (jeśli ta terapia nie przyniesie zadowalających mnie efektów). Może upływ czasu trochę przykurzy te emocje i myśli (taka moja nadzieja). To już minął ponad rok. Nie wiem, czy to długo, czy krótko. Przy moim poztywnym myśleniu po dwóch miesiącach sobie myślałam, że po roku, to będzie to zakurzone, a jednak tak niestety nie jest. Każdy kolejny miesiąc mnie rujnuje psychicznie, a nie chciałabym teraz swoją postawą zmasakrować wszystkiego.
5808
<
#7 | Nox dnia 18.07.2016 14:13

Cytat

Szukał, szukał, znalazł i mnie woła : Chodź Kochanie zobacz są na przykład takie. Który wybieramy? Wówczas od razu wróciłam do naszej rozmowy o decyzyjności: nie pytaj mnie. Zdecyduj.

Dobrze ale czy wie że w związku z Waszą przeszłością ktoś z ,,książki telef"nie wystarczy do przerobienia tematu?

Komentarz doklejony:
i zastanawiam sie czy to nie Ty powinnaś zacząć sama terapii skoro między Wami jest ok a wszystko siedzi w Twojej głowie.
A następnie do terapii zaprosić męża by przerobić ,,My"
13042
<
#8 | FIND dnia 18.07.2016 14:23
Zacznę od tyłu (podobno bliżej krzyża mniejszy grzech :-)
Myślałam o terapii dla siebie tylko. Na myśleniu się skończyło. Po zastanowieniu: pójdziemy na tę terapię wspólną i może tam nas ukierunkują (np. po pierwszym spotkaniu). Jeśli terapeuta stwierdzi, że tylko ja mam problem - będę chodziła sama. Tu akurat sama nie zamierzam decydować. Niech fachowcy ocenią co będzie trafniejsze.

Natomiast nie do końca rozumiem pytania pod cytatem (albo jestem wyjałowiona umysłowo, albo nie wiem co się dzieje...). Uprzejma prośba o rozwinięcie tego pytania jeśli można :-)
3739
<
#9 | Deleted_User dnia 18.07.2016 14:27
Wcieło mi kupę tekstu. To dobrze, bo chcesz na już i na teraz dostać gotową receptę. Książka pomoże, jeszcze bardziej jej przeżycie. Wiedza, czas i uczucia razem dają efekt. Doczytałem o Twojej chęci ucieczki. Ty twarda baba jesteś. Nie zrobisz tego, ale fajnie że umiesz mówić o tym. Terapia aby pomóc też musi poboleć.
Jest dobry temat o odpuszczeniu. Mam nadzieję, że Ramirez włączy się do rozmowy. Jest w tym lepszy ode mnie, ale prośba. Nie obruszaj się na niego. Dobry chłop, choć ma swój styl i przekonania. No i zaczekaj na wypowiedzi innych. Mnóstwo tu osób z podobnymi uczuciami i przeszłością.
13042
<
#10 | FIND dnia 18.07.2016 14:45
Dzięki apologises :-) Niech terapia boli, zniosę. Każdy ból zniosę i deklaruję znosić w imię zastąpienia tego bólu, który teraz dominuje.
Czekam jeszcze na doprecyzowanie od Nox (bo nie zrozumiałam troszku :-). Czekam też na wspomnianego Ramireza.
Obruszać się? Ale o co? Ja mam dość duży dystans i mnóstwo wyrozumiałości. Tym bardziej do wyrażanych opinii. Nie mogłabym się obruszać, skoro zdecydowałam się tu przed Wami się obnażać ze swojego problemu :-).
Skoro się zdecydowałam (pierwszy raz w życiu uczestniczę w takiej formie rozmowy na forum - debiut) to teraz czekam na opinie, rady porady, ciepłe, ale też te ostrzejsze słowa. Do obrażania mi daleko.
Napisałam, że czekam na Nox, Ramireza, co nie oznacza, że nie czekam na Twoje apologises dalsze komentarze :-)
3739
<
#11 | Deleted_User dnia 18.07.2016 14:49
Taa, a na chlebuś kto zarobi? Na pewno się odezwę, ale woreczki czekają do noszenia. Zajrzyj na o jak odpuszczenie. Znajdziesz przez naszą wyszukiwarkę w dziale forum. No i witaj wśród potłuczonych.
13042
<
#12 | FIND dnia 18.07.2016 15:06
Ja to dzisiaj mam niezłego kaca. Płacą mi ale nie za to za co powinni :-) Klepię cały dzień na służbowym prądzie :-) Taczka u mnie pusta, nie ma czasu załadować :-) Ale w domu warunki nie są tak komfortowe, bo szpieguny wokół krążą :-). W wolnej chwili zajrzę na literkę "o" - zgodnie z zaleceniem.
Wniosek z dzisiejszego dnia: Jak rano tu się doczołgałam, to byłam wrak. Po pierwszej odpowiedzi na moje wylane żółcie zaczęło mi się poprawiać. Jest godzina druga, a ja nawet zaczynam się śmiać. To będzie żarcik, ale może te dwie stówki za jedną wizytę na terapii wartałoby dołożyć do jakiś ładnych butów????? Samo klepanie tutaj już mnie podnosi. Czyli nie jest źle, a będzie jeszcze lepiej - taka nadzieja mnie teraz zaatakowała :-)
3739
<
#13 | Deleted_User dnia 18.07.2016 15:09

Cytat

Bardzo Go kocham i nadal chcę być razem, ale ból przeszkadza mi w funkcjonowaniu. Nie umiem o tym nie myśleć. Myśli o tym zdarzeniu, pytanie "dlaczego" prześladuje mnie w każdej minucie każdego dnia. Nie potrafię się tych myśli pozbyć i w zasadzie dziś to jest mój jedyny problem.

Nie wiem czy mogę komuś doradzać, bo sama ledwo co przestałam się czołgać po tym jak mój "idealny" partner pokazał mi, że oprócz bycia ideałem umie też popełniać błędy i zapomnieć kim dla siebie byliśmy przez tyle lat. Sama niedawno podjęłam decyzję, by wybaczyć, ale nie od tak sobie, lecz też po wielu rozmowach, wyjaśnieniach nt. przyczyn i przebiegu zdrady. Prosił mnie o wybaczenie płacząc jak bóbr, czego w życiu bym się po nim nie spodziewała... Nie wiem czy to był tylko teatr czy nie i czy podjęłam dobrą decyzję - czas pokaże. Na razie staram się nie myśleć i pozwolić życiu toczyć się dalej.

Cytat

Płaczę, zawieszam się, jestem smutna (a kiedyś bardzo wesołą osobą byłam). W domu staram się "jakoś" funkcjonować, żeby dzieciaki nie czuły jakiegokolwiek dyskomfortu.

Wybaczenie nie odbiera prawa do smutku. Mimo nowego startu też czasami po prostu wychodzę z domu, by pobyć sama ze sobą, z dala od niego. Czy to źle? Nie sądzę i wydaje mi się, że tak już zostanie, ot taki tam bonusik w postaci potrzeby pobycia w samotności, by nie słyszeć tylko nas, ale też wsłuchać się w siebie. Napisano mi na tym portalu, kiedy załamana po odkryciu zdrady szukałam jakiejkolwiek pomocy, że "po" jest inaczej. Prawda. Wszystko jest inne i już takie zostanie do końca. Sęk w tym aby umieć odnaleźć się w tej inności, w tym starym-nowym związku, który zaczyna się tak naprawdę od nowa i w dużej mierze na kredyt. Zaufanie nie rośnie na drzewach, podobnie jak pogodzenie się z przeszłością, której i tak nic nie zmieni nieważne ile razy będziesz ją wspominać i pytać się "dlaczego'. Zarówno nad zaufaniem, jak i nad pogodzeniem się z tym, co się stało trzeba porządnie popracować, aby móc iść dalej razem a nie tylko obok siebie. I tak jak to pierwsze jest zadaniem dla męża, tak drugie Twoim i nie powiem Ci, jak masz to zrobić, bo nie wiem. Każdy musi znaleźć swój własny sposób na pakt z przeszłością, by ta wreszcie odsunęła się w cień i przestała zasłaniać to, co sprawiło, że zechciałaś dać mężowi szansę.
13042
<
#14 | FIND dnia 18.07.2016 15:27
Jak na razie Mąż swoje zadanie realizuje zgodnie z oczekiwaniami. Odbudowuje ze zdwojoną siłą. Tak jak kiedyś myślałam, że taki mój Mąż to ideał wspierający mnie we wszystkim i to nasze małżeństwo modelowe - tak teraz gdyby nie ten Jego błąd - czasami sobie myślę, że wówczas to było na prawdę dobrze, bardzo dobrze. Natomiast na to jaki On jest teraz w stosunku do mnie - wydaje mi się, że to co było wtedy - to było "tylko" bardzo dobrze. Teraz to co jest między nami - a może bardziej to co On mi daje, jak mi pokazuje swoje zaangażowanie, miłość i też żal (za to co zrobił) - to jest lepiej niż bardzo dobrze. Byłam bardzo zadowolona z naszego dotychczasowego wspólnego życia, nie miałam żadnych zastrzeżeń. Dostawałam to, czego oczekiwałam, nie miałam żadnych niedoborów. Gdyby tak wymazać to zdarzenie, które zaistniało - to co teraz jest to jest jakiś czar :-). Czasami to się zastanawiam, czy to się dzieje na prawdę. I czy to jest możliwe, że ktoś może okazywać w taki sposób swoje uczucia. Okazuje się, że można. Tylko jasna cholera - ta wpadka.....
Nie wycinają kawałków mózgu (pytałam wszędzie - nikt się nie chce podjąć :-), a ja najchętniej takiemu zabiegowi bym się poddała. Wówczas byłoby cudnie.
Piszesz onyks, że czasami chcesz pobyć sama. Ja u siebie tego nie obserwuję. Ja nie chcę być sama. Tak jakbym podświadomie gdzieś się bała, że należy korzystać z tych chwil razem, dopóki jest taka szansa. I cieszyć się tym co jest. Ja bardzo potrzebuję Jego bliskości (On mojej też - czuję to i słyszę nieustannie).
Muszę koniecznie przestawić się na właściwy tor, bo teraz ciągle wracając do tego zdarzenia mam wrażenie, że zakotwiczyłam na jakiejś zardzewiałej zwrotnicy.... A jak mam coś poprawiać w swoim samopoczuciu, to raczej bez ruchów nic nie zdziałam.
5808
<
#15 | Nox dnia 18.07.2016 15:51
Obydwoje jesteście DDD,nie każdy terapeuta sobie z tym poradzi.
Co nie oznacza że ludzie bez takiego piętna nie mają waszych problemów.
Moim zdaniem powinien wam pomóc ktoś z praktyką właśnie w tym kierunku.
3739
<
#16 | Deleted_User dnia 18.07.2016 16:15
Zgadza się, ddd byle terapeuta nie przerabia. Przy wyborze warto popytać o ten aspekt, również w jakim nurcie prowadzona jest terapia. Nawet na wiki są przystępne opisy. Sama możesz spróbować w przychodni leczenia uzależnień . To nie żart, mają obcykane dda. Jest na NFZ co też ważne przy długotrwałym chodzeniu do psychologa.
12173
<
#17 | jagodalesna dnia 19.07.2016 01:46
"Wniosek z dzisiejszego dnia: Jak rano tu się doczołgałam, to byłam wrak. Po pierwszej odpowiedzi na moje wylane żółcie zaczęło mi się poprawiać. Jest godzina druga, a ja nawet zaczynam się śmiać"
Ten stan to klasyka, jesteś na haju, sinusoida emocji... Może Ciebie najbardziej boli fakt, że zdrada pokazała, że nawet dobrze zorganizowanej, wręcz pedantycznej osobie może się wymknąć życie spod kontroli?
Mam wrażenie, że na Zetce było kilka "historii" ze wspólnym mianownikiem - zaradna kobieta w typie zadaniowca i Pan mąż, który czuje się ograniczony i stłamszony (przede wszystkim przez swoją wygodę braku podejmowania decyzji). Jaki wniosek? Nadgorliwość szkodziZ przymrużeniem okaZ przymrużeniem oka
11174
<
#18 | ofiarra dnia 19.07.2016 09:22
U nas też minął już ponad rok. Rok terapii par. I co? Wczoraj mąż coś wspomniał, że rozmawiał z koleżanką o antykoncepcji. Zrobiło mi się gorąco i niedobrze. Wróciło to przeklęte uczucie, panika. Baaardzo się starałam, żeby nie odczuł, że znowu się czepiam. Ja już sobie wyobraziłam różne rzeczy, a on najzwyczajniej w świecie z kumpelą z pracy od tematu o szefowej do takiego jak wyżej sobie przeszli. Ciągle mi się zdarza, że jakieś drobne zachowania zaczynam sobie w wyobraźni łączyć ze zdradą. Potem okazuje się, że naprawdę nic się nie dzieje. I jest mi głupio. Ile już razy doszło do kłótni przez moją chorą zazdrość. Ja nigdy taka nie byłam. Nie potrafię tego kontrolować. To się dzieje jakoś samo. I też mam wrażenie, że jeżeli nic z tym nie zrobię, to kiedyś wszystko się rozjedzie. Niby w głowie sobie poukładałam, jak przychodzą głupie myśli, staram się zaraz zająć czymś innym. Ale pozostały jakieś takie odruchy bezwarunkowe. Ja mam wrażenie Find, że osoby z tym ciągłym kołowrotkiem w głowie mają przechlapane. A widzę, że Ty podobnie jak ja wszystko dokładnie przeżuwasz, analizujesz. Brak nam dystansu i umiejętności zatrzymania tej gonitwy myśli. Pewnie jakaś chemia na jakiś czas by pomogła. Ale co potem? Na terapii przeszliśmy też analizę relacji w naszych rodzinach. Trochę więcej rozumiem. Może też dużo już wcześniej rozumiałam intuicyjnie. Ale ta wiedza naprawdę nie pomaga w momencie, kiedy wracają jakieś sytuacje, w których coś skojarzy się ze zdradą. Mi się wydaje, że tak jak ktoś wcześniej napisał, trzeba nauczyć się z tym żyć i nie użalać się nad sobą. Próbować łepetynę nabić czymś innym.
3739
<
#19 | Deleted_User dnia 19.07.2016 09:36
Find, pozwól, że napiszę, jako pierwsza żona. Kiedy moje małżeństwo się rozpadło, a mąż został z kochanką to ja zostałam oskarżona o tworzenie niezdrowej atmosfery w domu, o bycie toksyczną, niezrownoważoną emocjonalnie i awanturnicą. On - biedny miś nękany przez sekutnicę. O dziwo, to ja wychowałam nasze dwie córki, to ja przypomniałam o wszystkich świętach, urodzinach, imieninach i rocznicach w rodzinie, to ja kontaktowałam się w trudnych sprawach dotyczących dzieci. Fakt, mam wybuchowy charakter i rozmowy często kończyły się kłótnią - nie bez powodu: chciałam, żeby ojciec moich córek angażował się w ich życie, żebyśmy WSPÓLNIE podejmowali kluczowe decyzje. Ale miś wolał wygodę, nie lubił myśleć, a co dopiero podejmować decyzji. Łatwiej było kupować dzieciom zabawki niż zapłacić rachunek czy cokolwiek w domu naprawić.Tak samo, jak nie lubił chodzić do pracy, a uwielbiał pić i oglądać xxx. Ale to ja byłam ta zła.
Dziś już nie mój mąż po sześciu latach w nowym związku grzecznie chodzi do pracy, płaci rachunki, kosi ogródek i wyprowadza psa. Z dziećmi kontaktuje się raz na kilka dni, widuje raz na kwartał, a nawet wtedy poświęca im coraz mniej czasu - bo "ja nie mam o czym z nimi rozmawiać". Ale miał przez te wszystkie lata życia w nowym zwiazku czas i ochotę, żeby podtrzymywać ze mną kontakt - nie ze względu na dzieci, ze wzgledu na adrenalinę, której mu brakuje. Na pisanie i dzwonienie. Na rozmowy o niczym, kończące się słowami " śniło mi się, jak się pieprzyliśmy -było cudownie". A jednoczesnie sypia przecież ze swoją kobietą "ale tylko dlatego, że jest mu tak wygodnie".Również na zdrady, o których nikt nie wie, oprócz mnie, bo ja mu nie zaszkodzę. A rodzina i nowa partnerka wciąż mają go za dobrego misia...
Dlaczego o tym piszę? Nie po to, żeby dolać oliwy do ognia. Raczej po to, żebyś zechciała zobaczyć pewne sprawy takimi, jakie były i jakie są: tamtego małżeństwa, kontaktów z pierwszym dzieckiem, wygodnictwa swojego męża i jego niechęci do podejmowania decyzji i działania. Masz szansę uratować swój zwiazek, ale musisz pozwolić sobie i swojemu mężowi na wyjście z ról, do których tak przywykliście. Terapia - jak najbardziej, ale głównie dla siebie samej.

Komentarz doklejony:
Ps My też braliśmy ślub, bo zaszłam w ciążę. Ale, na Boga! , ani go nie zgwałciłam, ani do ślubu nie zmuszałam. Miś sam tego chciał.
13042
<
#20 | FIND dnia 19.07.2016 11:51
Dziękuję za Wasze wypowiedzi. Odnoszę się kolejno:
Jagodalesna - to, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu - to wiem. W jednej z pierwszych naszych rozmów po tej wpadce właśnie to powiedziałam: "przedobrzyłam i tyle". Ale wiesz jak jest, gdybym wiedziała, że się przewrócę, to bym się położyła. Swoją zadaniowość i brak problemów i w podejmowaniu decyzji i w działaniu traktowałam jako wspólne dobro. Dla mnie nie było znaczenia kto coś zrobi - ważne, żeby było zrobione. Nie urągałam, że jestem przeciążona - bo faktycznie nie byłam. Nie czułam przeciążenia ani decyzyjnością ani działaniem. Zresztą miałam wrażenie, że trochę to działa w dwie strony. Mój mąż nie czeka, aż wrócę z pracy i zacznę coś robić (co jest do zrobienia - zaplanowane lub mniej zaplanowane), tylko bierze się za robotę sam. Rozmawiamy, że okna brudne, nic nie widać, trzeba chyba je trochę przetrzeć. Taka luźna rozmowa.... I następnego dnia widzę Go ze szmatą na oknach. I takich przykładów jest więcej. Jednak faktycznie, czasami chyba chciałam przedobrzyć i wiele razy przedobrzyłam. No ale mleko się wylało.
Tak, owszem boli mnie ta zdrada również przez to, że wydawało mi się, że robię wszystko, aby to nie nastąpiło, a jednak stało się. Chciałam, żeby był szczęśliwy, zadowolony, dowartościowany, spokojny i robiłam wszystko, żeby tak się czuł. Już nie będę się rozpisywać jak i czym to robiłam, ale wydawało mi się, że w imię ogólnego porozumienia i zadowolenia warto to robić. Naiwnie też myślałam, że skoro jest dobrze, niczego nie brakuje, jest miło, ciepło, nie ma żadnych kłótni, sprzeczek, nieporozumień to po co On ma czegoś szukać??? I tak sobie trwałam w tym przekonaniu. A okazuje się, że On to wszystko uznał za "normalność" nie patrząc na to jak się dzieje w innych małżeństwach (np. znajomych) i nie wyciągając z tego co jest u nas tych pozytywnych stron. Zatem potwierdzam, że boli też przez to, że pomimo starań i tak mi się nie udało przed tym uciec.
Tak jak pisałam wcześniej - On nie dawał mi kompletnie żadnych sygnałów, że jest coś nie tak. Wręcz przeciwnie utwierdzał mnie w tym, że tak jak jest - jest bardzo dobrze. Mamy to co chcemy, żyje nam się dobrze. Po prostu mną nie potrząsnął jakąkolwiek informacją, że chce teraz coś sam. Zawsze bardzo dużo rozmawialiśmy o nas, o relacjach między ludźmi, o oczekiwaniach, ale nigdy podczas tych rozmów nie padło nic, co mogłoby dać jakąkolwiek informację, że On w tym czuje się emocjonalnie źle.

ofiarra - u mnie takich sytuacji jak rozmowy w pracy brak. Między innymi z tego powodu, że Mąż w pracy przebywa z jakąś grupą osób tylko chwilę, później pracuje sam. Siłą rzeczy nie ma czasu na takie rozmowy. A przede wszystkim jest osobą dość małomówną. Jednak Cię rozumiem. Niedawno zdarzyła się taka sytuacja, że jakaś babka zadzwoniła na telefon służbowy, a głośno mówiła i słyszałam tę rozmowę. Ale jak ten telefon zadzwonił i usłyszałam damski głos i słowa: cześć, mam do ciebie prośbę, gdybyś mógł odebrać...... to najpierw nie mogłam złapać oddechu (jakby mi ktoś supeł na krtani zawiązał) i ostatkiem sił doczołgałam się do łazienki i (przepraszam) puściłam pawia. Takie to były nerwy. A takich sytuacji przecież nie uniknę. Zawsze ktoś może zadzwonić, choćby ktoś na przekład z wystawionego ogłoszenia dotyczącego sprzedaży samochodu, konsultantka telefonii komórkowej, czy sprzedawca ubezpieczeń... Wiem, że nie mogę denerwować się każdym telefonem, bo wyląduję z pętlą na szyi któregoś pięknego słonecznego dnia.
"Gonitwa myśli" to powinno być moje drugie imię. No i "dorabiaczka teorii". No może jeszcze "bujna wyobraźnia". Jak by mi tak dali na chrzcie - to by się nie pomylili :-).

Pojdę na tę terapię - jednak z takim mózgiem jak mój - obawiam się, że jednak farmakologia będzie musiała być włączona. A bronić się przed tym nie zamierzam. Zrobię wszystko, aby te stany złagodzić. Palę papierosy, piją kawę, nie żyję bardzo zdrowo, to i chemii pobiorę trochę. Chyba bardziej niż te fajki mnie nie zatruje :-)
Łeb próbuję nabić czymś innym, ale o ile kiedyś to działało, bo umiałam się zaangażować w pełni, tak teraz zaczynam, trochę polecę na obrotach i za chwilę bęc! Spadam na dupę i mi się ten kołowrotek uruchamia od nowa. Tak to właśnie jest. Może ten rok to jeszcze krótko? Może ja zbyt wiele chcę? Każdy przypadek należy traktować indywidualnie i może ten mój wymaga nie roku tylko dwóch, trzech???? Dziś wiem, że ten rok to dla mnie był hardcore i jak sobie pomyślę, że istnieje prawdopodobieństwo jeszcze takiego kolejnego lub jeszcze kolejnego, to utwierdzam się w przekonaniu, że mi się te wszystkie tryby poblokują i stanę w najgorszym z możliwych miejsc. Stąd myśli o farmakologii, żeby właśnie nie stanąć na dobre...

Jenka - pierwsze małżeństwo mojego Męża nie rozpadło się przez kochankę. Rozpadło się, bo te dzieci (czyli rodzice narodzonego dziecka) mieli po 18 lat. To była totalna niedojrzałość emocjonalna, poza tym kwestie finansowe, utrzymania tej rodziny, niedojrzałości rodziców tych świeżych małżonków i takie tam różne przeciwności. Także to małżeństwo szans nie miało. I nie rozpadło się dlatego, że żona była awanturnicą (to znaczy była, ale nie to było bezpośrednią przyczyną rozpadu), ani też to, że młody małżonek był niedecyzyjny. Po prostu wówczas nawet nie było szans na weryfikację, czy ktoś jest i na ile decyzyjny. Zresztą sama ta decyzja o ślubie to nie była do końca decyzja tych młodocianych, tylko rodziców i wsiowej "presji społecznej" czyli tekstów typu: a ten to moją córkę zbrzuchacił i żenić się nie chce, albo odwrotnie: na dzieciaka go złapała...
Ja nie mam w zwyczaju oceniać ludzi jedną miarą. Każda sytuacja jest inna. Każdy ślub, ciąża mniej lub wcale niezaplanowana. Wniosek z tamtego małżeństwa miałam taki, że chcę zrobić wszystko, aby On nie był poniewierany w taki sposób w jaki był w tym bardzo krótkim pierwszym małżeństwie. Ja niestety znam tę osobę i ocena jej zachowań nie powstała tylko na podstawie zasłyszanych opowieści, tylko konkretnych faktów i zdarzeń, które widziałam i słyszałam. Przepraszam, ale nie chciałabym tu drążyć tematu pierwszego małżeństwa - bo nie o tym jest ta rozmowa. Dziękuję za wyrozumiałość.
3739
<
#21 | Deleted_User dnia 19.07.2016 14:14
Jakieś kompleksy z tym mózgiem? Widoczny za szybką? :cacy
Szukasz terapeuty ,więc masz wyjście z tych"kompleksów" . Nic tylko szybko, teraz, już. Świat nie runie jak nie będzie to dziś, szare komórki też się nie zlasują.
Spokojnie weź się za siebie, nie demonizuj myśli. Z czasem poznasz zakręty krąg, w którym harcują Twoje emocje, jak narastają, wybuchają, jak następuje wyciszenie, potem niepewność czy jest ok. I tak w koło Macieju. To jest do opanowania. Uśmiech
13042
<
#22 | FIND dnia 19.07.2016 15:41
No chyba jakieś mam jak widać :-) Oglądałam w lustrze przy szybce, ale niewiele dostrzegłam (musi lustro było brudne??). Ale może jeszcze raz się przyjrzę :-).
Tam, gdzie mamy iść na tę terapię zajmują się również problemem DDD i DDA. Ale trochę mnie postraszyliście, że nie każdy sobie z tym poradzi. A może jakaś recepta jak to sprawdzić czy sobie radzi czy nie? Żeby nie było tak, że po kilku wizytach okaże się, że to jakiś szarlatan :-).
Przypuszczam, że w takich poradniach bywa też tak, że się po prostu chwalą, że mają specjalistów od tego i owego (w tym DDD). Ale czy ja to będę potrafiła zweryfikować?
Czy wiadomo na co mam zwracać uwagę podczas takiego spotkania, żeby móc stwierdzić, że nie trafiłam do blacharza, tylko właśnie do terapeuty? (Choć blacharz może też by się przydał :-))
3739
<
#23 | Deleted_User dnia 19.07.2016 16:08
Najszybciej i najłatwiej na necie. Jak na necie opinie mogą być naciągane, więc bierz poprawkę. Poproś o dyplom, certyfikat terapeuty. Pierwsze spotkania będą "rozpoznawcze" . Dobry terapeuta nigdy nie prowadzi terapii małżeńskiej i indywidualnej. Wówczas robią to inni terapeuci. Podstawową są zaufanie do psychologa i zdrowy rozsądek.
Indywidualne podejście jest ważne i Twoje . Mnie osobiście wkurza "jak pan się z tym czuje" , wolę "weź nie pier..." znane mi z terapii uzależnień lub grupowych. Szeroki uśmiech
13042
<
#24 | FIND dnia 20.07.2016 09:00
Dziś już wiem, że na pierwsze spotkanie idziemy (razem) w poniedziałek. Pan przy zapisie wypytał Męża jaki jest problem, czy pierwszy raz będziemy uczestniczyli w terapii i takie tam... Zapisał nas na poniedziałek, więc zobaczę jak to wygląda z czym się to zjada i czy trzeba to popijać :-).
Może po pierwszym (lub po kolejnym) spotkaniu okaże się, że trzeba przestawić zwrotnicę i terapia dla nas obojga to nie będzie dobry pomysł i będę musiała chodzić sama. Na pierwszym spotkaniu podpytam.
Ja zdecydowanie jestem zwolenniczką podejścia "weź nie pierd...l" niż głaskania i przystawiania do cycka.
Poczytałam trochę o terapiach i na moje oko kwalifikujemy się do jednej z dwóch. Jedna z nich ma tytuł "kryzys..." i dotyczy nagłych zdarzeń w tym zdrady, a druga typowa terapia małżeńska, gdzie zdrada się też przewija, ale w mojej ocenie jest bardziej skierowana do osób, które "nie wiedzą czego chcą" lub nie potrafią się dogadać. U nas nie ma tego problemu. Oboje wiemy czego chcemy, tylko musimy (muszę) uporać się z tym naganianiem myśli (dlaczego, po co, itp.). Jednak ostateczną decyzję, do którego rodzaju nas zakwalifikować pozostawię terapeucie. Mam nadzieję, że choć trochę pomoże. Mają tam też psychiatrów, więc spróbuję porozmawiać też trochę o farmakologii. Jest taki lek (stary jak świat), który jest stosowany w sytuacjach, w których istnieje potrzeba "wygumkowania" pewnych zdarzeń (to jest jedna z wielu cech tego leku, podstawowo jest stosowany w innych schorzeniach). Rozmawiałam o tym tak bardzo ogólnie ze znajomym lekarzem. Lek ten jest w pewnych przypadkach stosowany u żołnierzy po traumach wojennych na misjach.
Idę tam z nadzieją, że mi pomogą i tego się będę trzymać.
3739
<
#25 | Deleted_User dnia 20.07.2016 09:48
Leków jest całe około mnóstwoSzok . Na pewno coś dopasują, czy to znana stara wersja, czy też coś z nowych generacji. Nie ma się czym martwić na zapas.
Cieszysz się na tę terapię, słychać, widać i czućSzeroki uśmiech . Niezły początek, dobrze że bierzesz pod uwagę pracę nad sobą i dla siebie. Niemniej to Twój mąż zdradził, nie poradził sobie z tymi "problemami" ,ma swoją przeszłość jaka go ukształtowała. Myślę, że on również powinien coś ze sobą zrobić, samodzielne. Wsparcie z Twojej strony ok, ale byś go też nie ciągnęła za uszy. Trochę zabrzmiało z Twojej strony jak pobożne życzenia. Jego wybór, konsekwencje tego wyboru i jego praca. To łańcuszek, w którym łatwo coś przestawić.

Dodaj komentarz

Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.

Oceny

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.

Brak ocen. Może czas dodać swoją?