

| [173] |
NieOddycham | 00:23:41 |
JelonekV | 00:39:37 |
Aga104 | 00:50:17 |
mrdear | 00:50:44 |
RebornAngel | 00:55:25 |
W nawiązaniu do mojego wątku "zdradzał, a teraz robi z siebie ofiarę"
Pół godziny i po wszystkim
na początku stycznia miałam spotkanie z mężem i stanowczo trzymałam się swoich warunków. Nie zgodziłam się na separację, którą mi proponował. Powiedziałam, że nie wycofam pozwu, że chcę rozwodu z orzeczeniem o jego winie, alimentów na siebie i mieszkania - zdania już nie zmienię. Odpuściłam mu tylko samochód, niech podnosi swoje zaniżone ego, niech wyrywa kolejne Panie na dobre auto, a co mi tam, to jego sprawa.. Powiedziałam mu, że jeśli trzeba będzie to ja jestem przygotowana na wojnę w sądzie, którą prędzej, czy później i tak przegra, wiec najlepiej będzie jak przyzna się do winy (czułam się już silna, pewniejsza siebie, a on osłabiony, bo zostawiła go kochanka, która chyba przejrzała na oczy i przekonała się z kim miała do czynienia, możliwe, że dorwała papiery rozwodowe i zobaczyła z jakim kłamcą chciała planować swoją przyszłość) On nie chciał szarpać się przez lata w sądzie, ciągać syna, kochanki, rodzinę. Zgodził się na moje warunki, a ja dopilnowałam, aby przygotował odpowiednie pismo do sądu, nawet sama je zawiozłam, żeby mieć pewność, że nie zmieni zdania.
W końcu wczoraj spotkaliśmy się na pierwszej i na szczęście ostatniej rozprawie. Trwało to zaledwie 15 minut, kilka słów od mojego adwokata, przesłuchanie stron i tyle. Usłyszałam prze sądem, jak mój maż przyznaje się do wielokrotnych zdrad i bierze winę na siebie. Później czekaliśmy 15 minut na wyrok sądu, którego odczytanie trwało może jakieś 5 min, po czym wyszliśmy z sądu, podaliśmy sobie ręce na pożegnanie i każdy poszedł w inną stronę.
Moje odczucia? niesamowita ulga, koniec koszmaru, nie ma już we mnie tego męczącego strachu, niepewności, już nie boję się przyszłości. Wolę być sama niż z byle kim, żyć zgodnie ze swoim sumieniem i zasadami, których nie będę naginać dla kogoś kto mnie krzywdzi i nie szanuje.
A on? Niech żyje sobie po swojemu, w swoim chorym, zaburzonym świecie zdrad, kłamstw, manipulacji i fantazji, mnie tam nie będzie, to nie mój świat, nie moja bajka, może na swój sposób będzie szczęśliwy? Nie wiem, ale nie życzę mu źle, przynajmniej na sam koniec po 20 latach małżeństwa potrafił zachować się po ludzku.
"Nigdy nie jest za późno, by zacząć zmieniać swoje życie"
Dziękuję za Wasze rady i wsparcie, które było mi bardzo pomocne w trudnych dla mnie chwilach.
Ja też uważam, że lepiej zyć samej niż tkwić w byle czym i z byle kim.
Życze Ci wszystkiego dobrego.