Tomek040184 zwróć uwagę gdzie piszesz komentarze bo chyba nie tutaj chciałeś je zostawić.
Tomek040184
02.10.2024 06:46:57
Życzę powodzenia na nowej drodze życia. Chociaż z reguły takim ludziom nie wierzę. Swoją drogą przecież kochanka też zdradzalaś i żyłaś wiele lat w kłamstwie.
Rozumiem że każdy szczęście po swojemu i
Tomek040184
20.09.2024 01:07:22
Dobra to ja dorzucę swoją cegiełkę do tematu. Waszego związku już nie ma. Szykuj papiery rozwodowe, pogadaj z adwokatem co i jak, zadbaj o siebie, hobby, rower, to co lubisz, cokolwiek, grzyby, spacer
Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
Wiem ,że każdy ma prawo popełnić jakiś błąd w życiu,ale to co spotkało mnie niszczy wszystko.Jesteśmy małżeństwem już 8 lat chociaż trudno nazwać związek małżeństwem jeżeli utraciło się całkowicie szacunek i zaufanie do bliskiej osoby.Postaram się być obiektywny i przedstawić sytuację sprawiedliwie ,byście mogli ocenić ją również obiektywnie i ewentualnie doradzić mi co powinienem uczynić w obecnej sytuacji.Pragnę nadmienić,iż zawsze uważałem się za faceta,który potrafi znależc racjonalne wyjście z każdej sytuacji...Dziś jest inaczej,ale sami oceńcie.
Wydarzyło się to już koło 3 lat temu i dalej z tym walcze..sam nie wiem po co.
Mamy dziecko w wieku 8 lat i to jest chyba powód braku mojej konsekwencji,ale do rzeczy.Najgorsze jest to ,że zrobiła to z naszym wspólnym znajomym podobno raz do czego sama mi sie przyznała po miesiacu.Powód nie dawałem jej tego co on-czyli zainteresowania.Postanowiłem wybaczyć dla dobra rodziny lecz koszmary nie ustepują inie pozwala mi ta cała sytuacja żyć a wręcz wykańcza mnie psychicznie powoli.
Jakieś porady ?
Jakie mogą być rady w takiej sytuacji w gruncie rzeczy i tak zrobisz po swojemu. Pisz to akurat z tego wszystkiego najlepsze rozwiązanie i świetna terapia.
Stary nie przerażaj mnie u mnie minął niedawno 1 rok i cóż demony nadal powracają, cóż gnój nie był nawet moim znajomym. Nie ma dnia abym się nie zastanawiał czy nie odejść (chociaż nie daje mi ku temu żadnych powodów - ONA). Jak kiedyś powiedziała mi Fenix to jest jak rak niszczy powoli od środka. Ja mam dwójkę dzieci ale czasami zastanawiam się komu dałem szansę im czy nam?. 3 lata ????.
fenix1 ja czasami jeżeli nie machnę czegoś na sen nie mogę zasnąć a ostatnio i tak po 5 godz pobudka i snucie wokół domu. Chciałbym Tobie doradzić bo uważam że warto dać szanse chociaż dzieciom ale czasami uważam że koszt dania szansy jest ogromny,
Rozumiem Fenix1, ze zostałeś dla dziecka > a co robi Twoja żona by Ci pomóc? Bo na moje oko chyba niewiele, lub już myśli, że sprawa ucichła i temat nie wróci? A może problemem jest ten głupek, który przewija się gdzieś w tle lub mijacie go na ulicy?
Fenix
Napisz cos wiecej, bo na razie trudno dociec, dlaczego po 3 latach jeszcze Cie to tak meczy. Chyba szybko dałeś odpuszczenie grzechów, tym samym biorąc cały cieżar na siebie. Nie wyrzuciłeś z siebie emocji, nie zrobiłeś jatki, nie sprowadziłeś jej do parteru, tak by potem podać ręke i pomóc się podnieść. Zacisnąłeś zęby i spróbowałeś żyć dalej, ale emocje i niepewność zżerają Cie od środka. Wywal wszystko z siebie, bo taki lakoniczny tekst nie daje żadnego obrazu i mozna tylko strzelać, o co chodzi.
betrayed40 dnia maj 23 2013 19:37:01
Stary nie przerażaj mnie u mnie minął niedawno 1 rok i cóż demony nadal powracają, ...
A u mnie będzie za jakiś czas pięć lat. I tak to wygląda gdy się tego nie przepracuje. Szczególnie jeśli strona zdradzająca oleje temat i zda się na "zbawienną rolę upływu czasu".
Trzy lata, pięć lat... a demony nadal wracają...?
Czy rzeczywiście jedynym rozwiązaniem jest radykalna reakcja, jak w przypadku Lagosa?
Tylko że to wiązać się może z olbrzymim stresem dla dzieci...
Zakładam, że dla nich każde dwa, pięć, czy w najlepszym waypadku jeszcze dziesięć lat stabilnego dzieciństwa z dwojgiem rodziców może mieć kluczowe znaczenie...
Zresztą są tu osoby po ostatecznych rozstaniach i mam niestety wrażenie, że im też kryzysy/wspomnienia wracają...
Suchy64
Jeśli chodzi o "zbawienną rolę upływu czasu", to również od zdradzonych z długim stażem słyszałam, że upływ czasu pomaga...
Może moje 9 miesięcy, to jeszcze za mało...?
A może masz jakieś sugestie dotyczące "przepracowywania"?
W tej chwili przyjęłabym wszystkie z wdzięcznością, bo mi dołek wrócił...
Z tym czasem to nie do końca jest tak. Kiedyś jak miałem wykłady z psychologii dowiedziałem się, że umysł człowieka dzieli doznania na dwie główne kategorie. Te miłe i te przykre (neutralne pomijam). Natura ustaliła to w taki sposób, ze wspomnienia miłe z czasem wypierają te przykre. Te miłe stymulują a te przykre dołują. Normalne nie? Wcale nie Pomińmy te miłe bo one zawsze sprawiają przyjemność a skupmy sie na tych przykrych. Mały przykład. Kroimy chleb i ciachamy sie w palec. Boli? No jasne. Jak ma nie boleć > ale jak rana się zagoi to po pewnym czasie zapominamy, że wogóle się ciachnęliśmy a nawet jakby nas zapytano to nie będziemy w stanie umiejscowić tego w czasie. Im wiekszy ból > tym dłużej o nim pamiętamy. Zdrada należy do najgorszego gatunku bólu. Czas w pewnym sensie sprawia, że przestaje boleć a długo jeszcze pamiętamy. To właśnie te dobre chwile, które nas spotykają "po" pozwalają zacierać pamięć okolicznosci. Ale nie faktu. Dlatego tak ważna jest skrucha i wręcz poniżanie się w przypadku gdy zdradzacz chce naprawiać związek. Dlaczego? Bo podświadomie sprawia zdradzonemu przyjemność. Trochę prymitywną > ale jednak. Zabijanie uczuć to nie jest prosta sprawa. Najprościej jest przemielić całość i podjąć decyzję, której jest się pewnym czyli zostać na 100% lub odejśc na 100%. Niestety jest cała masa czynników obocznych, które na taki manewr nie pozwalają. Choćby dzieci. Więc jak sie wyprać? Tu drogi wyborów zaczynają się rozgałęziać. Najbezpieczniej zdradę jest zabić jakimś innym bardzo mocnym uczuciem pozytywnym. Według mnie to przelanie uczuć na inną wartą tego osobę lub dzieci. Albo zabić uczucie zastępując je nienawiścią. Na zasadzie > jak boli Cie ząb > przytrzaśnij sobie palec drzwiami. Gwarantuję, że ból zęba minie natychmiast. Niestety trzeba w różnych momentach wybierać co jest korzystniejsze. Dlatego jak decydujemy się ratować to robimy to tylko i wyłacznie na widok wyraźnej skruchy zdradzacza. I tylko jedyny raz. Inaczej kicha. Fundujemy sobie codzienny widok obok kogoś > kto kompletnie nie spełnia naszych oczekiwań a widok tej osoby sprawia nam ból. Warto? Moim zdaniem nie. I to bez wzgledu na okoliczności.
Milord:
Kiedyś jak miałem wykłady z psychologii dowiedziałem się, że umysł człowieka dzieli doznania na dwie główne kategorie. Te miłe i te przykre
Chciałem wcześniej napisać, ale czasem muszę "dojrzeć". Sorry.
Jak już kiedyś w komentach napisałem, w moim życiu były takie trzy ważne osóbki. "A", która "puściła mnie kantem" w dosyć asympatyczny sposób, "B", z którą się rozstaliśmy w sumie przez pomyłkę, ale nigdy nie pomyśleliśmy o sobie nic asympatycznego i "C", moja żona; której się romans przydarzył.
Gdyby dziś ktoś mnie z zaskoczenia poprosił: Podaj jakieś sympatyczne wspomnienia związane z tymi osobami lub inne z przelotnymi sympatiami, to miałbym pewien problem. Tak zastanawiając się nad przeszłością, nie mam problemów przypomnieć sobie spontanicznie miłych chwil z "B", ale z "A" i "C" jest jakiś problem. Jakby jakiś szary całun przykrył ten czas. Z "A" byłem w sumie krótko, takie szczenięce zakochanie, ale intensywnie. Z "C" jesteśmy razem już ponad dwie dekady.
Czyli, przynajmniej w moim przypadku, zaryzykowałbym twierdzenie, że jest mechanizm powodujący powstanie pewnego dystansu do osoby, która pojechała nam po emocjach. Cały ten czas i wszystko, co związane z tą osobą, zostaje jakby zepchnięte, tak jakby się chciało to w ogóle wyprzeć z pamięci.
Tak zastanawiając się nad tym, doszedłem do wniosku, że żyjemy nie tylko z tą drugą osobą, ale, a może nawet przede wszystkim, z naszymi wyobrażeniami o niej. I nagle życie brutalnie rewiduje te wyobrażenia. Rewiduje, a co gorsza, nasza wyobraźnia nagle podsuwa nam nowe, negatywne wyobrażenia, które mogą być równie dalekie od rzeczywistości, jak te, kiedy patrzeliśmy przez "różowe okulary".
Niezależnie od tego pojawia się również pytanie: "kim jest ta osoba, z którą przeżyliśmy tyle lat?". Żyliśmy z jakimś wyobrażeniem, które było dla nas najoczywistszą oczywistością, a tu nagle budzimy się z pustką w umyśle i stwierdzamy, że o tej osobie w gruncie rzeczy nic nie wiemy.
Piszesz:
Cytat
Fundujemy sobie codzienny widok obok kogoś > kto kompletnie nie spełnia naszych oczekiwań a widok tej osoby sprawia nam ból.
Jesteś pewien, że to tylko ból z powodu tego co było? A nie jest to trochę tak, że to też niepewność kim ta osoba rzeczywiście jest, co myśli, jak postąpi? Niepewność jest jednym z nieprzyjemniejszych uczuć. Nie na darmo stanowi repertuar tortur w przypadku dążenia do psychicznego złamania człowieka.
I tutaj dochodzimy do tego wspomnianego powyżej rprzepracowaniar1; zagadnienia. Jeśli chcemy dalej razem żyć, potrzebujemy nowego obrazu niewiernej osoby. Obrazu możliwie realnego, bo po tym wszystkim wyczuleni jesteśmy na fałsz i niedopowiedzenia. Po prostu nie da się wrócić, przynajmniej w moim przypadku, do obrazu sprzed zdrady, nie da się zapomnieć, nie da się wyprzeć z pamięci.
Do tego ta druga osoba musi się jednak otworzyć. A moja "C" chciałaby to zbyć milczeniem, uczynić niebyłym. Mogliśmy porozmawiać o tym jaka to ona była biedna w tej codziennej szarzyźnie, jak to ja nie widziałem jej potrzeb, itd.; ogólnie powiedziawszy usprawiedliwianie się, ale bez koniecznego otwarcia.
Dlatego wywalenie wysokim łukiem za drzwi jest o wiele prostsze. Z reguły zdrada ma przyczyny po obu stronach. Z innej strony, życie to nie telenowela, a nikt z nas nie jest kombajnem. W przypadku rezygnacji ze związku nie musimy zastanawiać się nad pobudkami drugiej strony i tym, co sami zawaliliśmy. Musimy tylko opatrzyć urażoną miłość własną, a resztę zwalić na tę podłą sukę (insyna).
W przypadku odbudowy związku musimy się zmierzyć nie tylko z własnymi demonami, ale i oporami, poczuciem wstydu i innymi problemami tej drugiej strony. A wszystko to bez jakiejkolwiek gwarancji.
Jedyny pewnik; jest to proces długotrwały i nie do przeprowadzenia, jeśli druga strona tego nie zrozumie i będzie się jedynie usprawiedliwiać, zwalając, de facto, winę na nas.
Nigdy się z tym nie zgodzę kryzys może być po obu stranach ale nie
wyjscie z niego poprzez zdrade. Zdrada to nie wyjście z kryzysu
to niszczenie innej osoby.
No masz rację, nieszczęśliwie się wyraziłem. Do osłabienia więzi w jakiś sposób przyczyniają się obie strony. A w przypadku osłabienia więzi łatwiej dochodzi do zdrad.
W tym kontekście o tym myślałem. Trochę zbyt duży skrót myślowy.
Oczywiście zdrada nie jest wyjściem z kryzysu. To "z deszczu pod rynnę", zwłaszcza jak "sprawa się rypnie".
Sam osobiście powtarzam, że "ja mogę być winny naszego kryzysu, ale nie jej zdrady!".
Suchy64,
choć zgadzam się zasadniczo z tym, co piszesz - to jednak dwie kwestie budzą we mnie co najmniej kontrowersje:
- czy łatwiej jest skreślić 20 lat wspólnego życia niż pozostać z jedyną miłością życia? Oj, niezakoniecznie....
- "zdrada ma przyczyny po obu stronach" - jest tu popełniona pozornie drobna, acz w rzeczywistości niezwykle ważna nieścisłość. O ile o sytuacji w związku decydują obie strony, o tyle o zdradzie decyduje zazwyczaj tylko jedna! Stąd wniosek o przyczynach zdrady po obu stronach jest nieadekwatny - to raczej kiepskie cechy zdradzającego (brak przyzwoitości, konsekwencji, sumienia, itd, itp) stanowią prawdziwe przyczyny zdrady...
Rozumiem celowość "odwracania tego kota" przez zdradzających dla zmniejszenia swojej winy, jestem jeszcze w stanie zrozumieć, że nie zawsze wiedzą o tym ci, których dotąd ominęła ta "przyjemność" - ale takie "nieścisłości" w rozumieniu sprawy przez osoby zdradzone wciąż mnie zadziwiają...
Z całym szacunkiem,
Dar
PS: dopiero po zapisaniu mojego komentarza zobaczyłem powyższy - cieszę się, że nie tylko ja to zauważyłem.
Zdrada to też jakieś wyjście z kryzysu w związku, niestety najgorsze z możliwych, bo to jest po prostu mniej lub bardziej wyjście ze związku.
No i nasuwa się pytanie, czy jak ktoś już wyszedł ze związku to może być jeszcze mowa o kryzysie w tym związku ?...no jakim związku ?, więc jakim kryzysie?..
Już przecież po kryzysie...;..kryzys jest.. rozwiązany.....
Mylisz się Yorik;
Gdyby pani poszła w tany po zakończeniu związku, to nie mówilibyśmy o zdradzie. Zdrada najczęściej polega na tym, że jedną nogą jest się jeszcze w związku, a drugą już poza.
A swoją drogą stały związek nigdy nie zaspokoi w pełni naszych potrzeb. Zawsze może się pojawić uczucie, że coś w życiu przepasowaliśmy. Tylko czy warto realizować tę czy ową mrzonkę zdradzając?
Bo moim zdaniem w związku trzeba zawsze z czegoś zrezygnować.
No pewnie, ze mozna się z moim wpisem zgodzić lub też starać sie go podważyć. ale nie da się w paru linijkach opisać wykładu trwajacego dwie godziny i jeszcze były po nim pytania. Każdy musi znaleźć swoją drogę > więc jeśli nie jest wstanie wypracować dla siebie jakiegoś kompromisu > pozostaja mu tylko dwa skrajne przypadki. Dawidson przekuwając winę w nienawiść poradził sobie wysmienicie. Znajdą sie też tacy co zabili starą miłość nową miłością do tego samego partnera porzy wydatnej a czasami wręcz heroicznej postawie zdradzacza. Ot i cała filozofia.
Najgorsze w tym wszystkim jest chyba to że traci się kompletnie zaufanie i to nie tylko do partnera lub partnerki ,która dopuściła się zdrady lecz do człowieka .Cały czas zadaję sobie pytanie na co ją jeszcze stać skoro udowodniła mi ,żę stać ją na taki ruch ,wiedząc że sprawi mi to największy ból,tym bardziej że nie może zasłonić się tym że była pijana ,bo co najgorsze stało się to na trzezwo wiec miała pełną kontrolę nad decyzją.Poprostu wolałbym zeby odeszłą z honorem a nie przepraszała i próbowała wszystko naprawić.Jak sama twierdzi miała zero przyjemności a efekt jest taki że ja dostaje do głowy,ona sobie nie może tego wybaczyć a cwel z którym się puściła ma satysfakcję .Bardzo to porąbane normalnie czasami mam ochotę ****nąć tym wszystkim i zmienić całkowicie swoje życie ,ale brak mi chyba jaj,żeby zostawić dziecko i zacząć wszystko od nowa.
Wiesz Fenix, my tu w olbrzymiej większości wykręty i tłumaczenia zdradzaczy wszelakiej maści mamy w małym palcu Jednym tchem mozemy je wymienić o trzeciej w nocy A tłumaczenia Twojej są tak beznadziejnie prymitywne, że aż dziecinne. Pytasz jak sobie z tym poradzić bo to już trzy lata itd. No i tu muszę Cię zmartwić. Niestety ratowanie sprawia, ze dłużej boli wyłażenie z tego doła jaki Ci zafundowała żona. Zwyczajnie dlatego, że codziennie ją widzisz i ona w swojej osobie ciągle Ci przypomina o tym co Ci zrobiła. Więc wybaczenie a pamiętanie to dwie różne sprawy > ale możesz coś innego. Możesz przelać całą miłość na dziecko. Wspólne wypady z nim do zoo albo do ogrodu botanicznego lub inne wycieczki. I koniecznie bez żony. wtedy będziesz zajęty tylko i wyłącznie tym co w tym konkretnym czasie będziecie robić i nie będziesz miał czasu myśleć o sprawie z przed trzech lat. Dodatkowo musisz sobie jakoś wytłumaczyć, że Was > w taki sposób jak było kiedyś już zwyczajnie nie ma i nie będzie. Jak temu zaradzić? Kiedyś opisałem tu na forum zasadę grubej krechy. Można się spierać lub nie czy zadziała w konkretnym przypadku czy nie > ale znów ale. Jeśli uda Ci się przy pomocy żony zacząć patrzeć na nią jak na zupełnie inną kobietę, jakbyś ją dopiero co poznał to może się za jakiś czas udać. Ale ona koniecznie musi Ci udowodnić, ze jest tego warta inaczej nic z tego nie będzie. No i wiedza o przeszłości. Czyli zrobić porządek w swoim życiu bo prawdopodobnie tego nie zrobiłeś. Przejrzeć wszystkie fotki, pamiątki i inne puperały, które w jakikolweik sposób Ci przypominają sytuacje > i na śmietnik z nimi Bez względu na to co to jest. Jeśli zona wtedy dostała od pajaca jakieś kolczyki czy coś > do lombardu i bez gadania. Bluzka na szmaty. Fotki wykasować lub w ogień. Szczególnie te na których jest pajac. Widok tych rzeczy dodatkowo nie pozwala zapomneć. Będziesz miał satysfakcję z dzieła zniszczenia i trochę Ci ulży I ostatnia najgorsza sprawa. Kochaś. Na zonie mścić się już nie ma sensu bo wybrała jednak Ciebie i minęły już trzy lata > ale zemsta na kochasiu jest aktualna Wpieprzył się między wódkę a zakąskę a tego się nie robi. Nienawiść do niego to mocne uczucie i mozesz sobie w ten sposób pomóc. Udowodnisz sobie tym sposobem, że jednak jaja masz. Na walenie w mordę jest już trochę za późno więc musi to być coś subtelnego co do konca życia nie pozwoli mu zapomnieć tego co Ci zrobił. Tym bardziej, że są inne mężatki. Suma sumarum życie znów musi zacząć być dla Ciebie satysfakcjonujące. A jeśli dodatkowo Twoja żona zniesie bez sprzeciwu cała tą akcję > a wręcz Ci w tym pomoże > to zamiast kopać głębszy dół do którego Cię wpakowano > zaczniesz z niego wyłazić. I o to chodzi
fenix1 ja czasami jeżeli nie machnę czegoś na sen nie mogę zasnąć a ostatnio i tak po 5 godz pobudka i snucie wokół domu. Chciałbym Tobie doradzić bo uważam że warto dać szanse chociaż dzieciom ale czasami uważam że koszt dania szansy jest ogromny,
Napisz cos wiecej, bo na razie trudno dociec, dlaczego po 3 latach jeszcze Cie to tak meczy. Chyba szybko dałeś odpuszczenie grzechów, tym samym biorąc cały cieżar na siebie. Nie wyrzuciłeś z siebie emocji, nie zrobiłeś jatki, nie sprowadziłeś jej do parteru, tak by potem podać ręke i pomóc się podnieść. Zacisnąłeś zęby i spróbowałeś żyć dalej, ale emocje i niepewność zżerają Cie od środka. Wywal wszystko z siebie, bo taki lakoniczny tekst nie daje żadnego obrazu i mozna tylko strzelać, o co chodzi.
Cytat
Stary nie przerażaj mnie u mnie minął niedawno 1 rok i cóż demony nadal powracają, ...
A u mnie będzie za jakiś czas pięć lat. I tak to wygląda gdy się tego nie przepracuje. Szczególnie jeśli strona zdradzająca oleje temat i zda się na "zbawienną rolę upływu czasu".
Trzy lata, pięć lat... a demony nadal wracają...?
Czy rzeczywiście jedynym rozwiązaniem jest radykalna reakcja, jak w przypadku Lagosa?
Tylko że to wiązać się może z olbrzymim stresem dla dzieci...
Zakładam, że dla nich każde dwa, pięć, czy w najlepszym waypadku jeszcze dziesięć lat stabilnego dzieciństwa z dwojgiem rodziców może mieć kluczowe znaczenie...
Zresztą są tu osoby po ostatecznych rozstaniach i mam niestety wrażenie, że im też kryzysy/wspomnienia wracają...
Suchy64
Jeśli chodzi o "zbawienną rolę upływu czasu", to również od zdradzonych z długim stażem słyszałam, że upływ czasu pomaga...
Może moje 9 miesięcy, to jeszcze za mało...?
A może masz jakieś sugestie dotyczące "przepracowywania"?
W tej chwili przyjęłabym wszystkie z wdzięcznością, bo mi dołek wrócił...
Cytat
Święta prawda !!!
Cytat
Kiedyś jak miałem wykłady z psychologii dowiedziałem się, że umysł człowieka dzieli doznania na dwie główne kategorie. Te miłe i te przykre
Chciałem wcześniej napisać, ale czasem muszę "dojrzeć". Sorry.
Jak już kiedyś w komentach napisałem, w moim życiu były takie trzy ważne osóbki. "A", która "puściła mnie kantem" w dosyć asympatyczny sposób, "B", z którą się rozstaliśmy w sumie przez pomyłkę, ale nigdy nie pomyśleliśmy o sobie nic asympatycznego i "C", moja żona; której się romans przydarzył.
Gdyby dziś ktoś mnie z zaskoczenia poprosił: Podaj jakieś sympatyczne wspomnienia związane z tymi osobami lub inne z przelotnymi sympatiami, to miałbym pewien problem. Tak zastanawiając się nad przeszłością, nie mam problemów przypomnieć sobie spontanicznie miłych chwil z "B", ale z "A" i "C" jest jakiś problem. Jakby jakiś szary całun przykrył ten czas. Z "A" byłem w sumie krótko, takie szczenięce zakochanie, ale intensywnie. Z "C" jesteśmy razem już ponad dwie dekady.
Czyli, przynajmniej w moim przypadku, zaryzykowałbym twierdzenie, że jest mechanizm powodujący powstanie pewnego dystansu do osoby, która pojechała nam po emocjach. Cały ten czas i wszystko, co związane z tą osobą, zostaje jakby zepchnięte, tak jakby się chciało to w ogóle wyprzeć z pamięci.
Tak zastanawiając się nad tym, doszedłem do wniosku, że żyjemy nie tylko z tą drugą osobą, ale, a może nawet przede wszystkim, z naszymi wyobrażeniami o niej. I nagle życie brutalnie rewiduje te wyobrażenia. Rewiduje, a co gorsza, nasza wyobraźnia nagle podsuwa nam nowe, negatywne wyobrażenia, które mogą być równie dalekie od rzeczywistości, jak te, kiedy patrzeliśmy przez "różowe okulary".
Niezależnie od tego pojawia się również pytanie: "kim jest ta osoba, z którą przeżyliśmy tyle lat?". Żyliśmy z jakimś wyobrażeniem, które było dla nas najoczywistszą oczywistością, a tu nagle budzimy się z pustką w umyśle i stwierdzamy, że o tej osobie w gruncie rzeczy nic nie wiemy.
Piszesz:
Cytat
Jesteś pewien, że to tylko ból z powodu tego co było? A nie jest to trochę tak, że to też niepewność kim ta osoba rzeczywiście jest, co myśli, jak postąpi? Niepewność jest jednym z nieprzyjemniejszych uczuć. Nie na darmo stanowi repertuar tortur w przypadku dążenia do psychicznego złamania człowieka.
I tutaj dochodzimy do tego wspomnianego powyżej rprzepracowaniar1; zagadnienia. Jeśli chcemy dalej razem żyć, potrzebujemy nowego obrazu niewiernej osoby. Obrazu możliwie realnego, bo po tym wszystkim wyczuleni jesteśmy na fałsz i niedopowiedzenia. Po prostu nie da się wrócić, przynajmniej w moim przypadku, do obrazu sprzed zdrady, nie da się zapomnieć, nie da się wyprzeć z pamięci.
Do tego ta druga osoba musi się jednak otworzyć. A moja "C" chciałaby to zbyć milczeniem, uczynić niebyłym. Mogliśmy porozmawiać o tym jaka to ona była biedna w tej codziennej szarzyźnie, jak to ja nie widziałem jej potrzeb, itd.; ogólnie powiedziawszy usprawiedliwianie się, ale bez koniecznego otwarcia.
Dlatego wywalenie wysokim łukiem za drzwi jest o wiele prostsze. Z reguły zdrada ma przyczyny po obu stronach. Z innej strony, życie to nie telenowela, a nikt z nas nie jest kombajnem. W przypadku rezygnacji ze związku nie musimy zastanawiać się nad pobudkami drugiej strony i tym, co sami zawaliliśmy. Musimy tylko opatrzyć urażoną miłość własną, a resztę zwalić na tę podłą sukę (insyna).
W przypadku odbudowy związku musimy się zmierzyć nie tylko z własnymi demonami, ale i oporami, poczuciem wstydu i innymi problemami tej drugiej strony. A wszystko to bez jakiejkolwiek gwarancji.
Jedyny pewnik; jest to proces długotrwały i nie do przeprowadzenia, jeśli druga strona tego nie zrozumie i będzie się jedynie usprawiedliwiać, zwalając, de facto, winę na nas.
Cytat
Nigdy się z tym nie zgodzę kryzys może być po obu stranach ale nie
wyjscie z niego poprzez zdrade. Zdrada to nie wyjście z kryzysu
to niszczenie innej osoby.
W tym kontekście o tym myślałem. Trochę zbyt duży skrót myślowy.
Oczywiście zdrada nie jest wyjściem z kryzysu. To "z deszczu pod rynnę", zwłaszcza jak "sprawa się rypnie".
Sam osobiście powtarzam, że "ja mogę być winny naszego kryzysu, ale nie jej zdrady!".
choć zgadzam się zasadniczo z tym, co piszesz - to jednak dwie kwestie budzą we mnie co najmniej kontrowersje:
- czy łatwiej jest skreślić 20 lat wspólnego życia niż pozostać z jedyną miłością życia? Oj, niezakoniecznie....
- "zdrada ma przyczyny po obu stronach" - jest tu popełniona pozornie drobna, acz w rzeczywistości niezwykle ważna nieścisłość. O ile o sytuacji w związku decydują obie strony, o tyle o zdradzie decyduje zazwyczaj tylko jedna! Stąd wniosek o przyczynach zdrady po obu stronach jest nieadekwatny - to raczej kiepskie cechy zdradzającego (brak przyzwoitości, konsekwencji, sumienia, itd, itp) stanowią prawdziwe przyczyny zdrady...
Rozumiem celowość "odwracania tego kota" przez zdradzających dla zmniejszenia swojej winy, jestem jeszcze w stanie zrozumieć, że nie zawsze wiedzą o tym ci, których dotąd ominęła ta "przyjemność" - ale takie "nieścisłości" w rozumieniu sprawy przez osoby zdradzone wciąż mnie zadziwiają...
Z całym szacunkiem,
Dar
PS: dopiero po zapisaniu mojego komentarza zobaczyłem powyższy - cieszę się, że nie tylko ja to zauważyłem.
No i nasuwa się pytanie, czy jak ktoś już wyszedł ze związku to może być jeszcze mowa o kryzysie w tym związku ?...no jakim związku ?, więc jakim kryzysie?..
Już przecież po kryzysie...;..kryzys jest.. rozwiązany.....
Gdyby pani poszła w tany po zakończeniu związku, to nie mówilibyśmy o zdradzie. Zdrada najczęściej polega na tym, że jedną nogą jest się jeszcze w związku, a drugą już poza.
A swoją drogą stały związek nigdy nie zaspokoi w pełni naszych potrzeb. Zawsze może się pojawić uczucie, że coś w życiu przepasowaliśmy. Tylko czy warto realizować tę czy ową mrzonkę zdradzając?
Bo moim zdaniem w związku trzeba zawsze z czegoś zrezygnować.