Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
Jstem rok po rozwodzie i radzę odpuść. Nigdy nie będziesz już szszęśliwy z obecną żoną. Nigdy nie zdradziłem swojej byłej żony. Ale gdy dowiedziałam się o jej zdradzie coś we mnie pękło. Może to moja wina, ufałem jej , ale jej tłumaczenia nie przekonały mnie. Rozwód nastąpił z jej winy. mimo rozwodu ciągle do mnie wydzwania. W pewnym sensie ją kocham. Nie związałem się z inną kobietą. Nie wiem czy potrafię jeszcze komuś zaufać . Ale życzę szczęścia.
W związku potrzebne jest zaufanie, brak zaufania zabija związek.
Załóżmy że życie na nowo się ułoży z żoną - za każdym razem jak z pracy nie wróci to po pół godz zaczniesz się zastanawiać. Pierwsza myśl to nie będzie czy coś się stało, tylko czy ona znów czegoś nie kombinuje. Tak będzie z każdym jej wyjściem do koleżanki itp a każde twoje pytanie, nawet delikatne "gdzie byłaś, martwiłem się" będzie odbierane jako "nie ufam Ci - gdzie byłaś". Taki stan rzeczy męczy oboje i na dłuższą metę staje się nie do zniesienia dla obojga i mimo prób związek i tak się sypie. W związku zaufanie to podstawa, po zdradzie życie już nie jest takie samo i nigdy nie będzie.
Ja jestem 2 lata po rozwodzie, teraz próbuję ułożyć sobie życie na nowo :-) Wierzcie mi na prawdę muszę dużo nad sobą pracować aby wyzbyć się nieufności do kobiet, ona wie co przeszedłem i stara się być wyrozumiała, ale mimo wszystko widzę że jak czasami o coś pytam to czuję się lekki niesmak w powietrzu, gdyż ona od razu wyczuwa brak zaufania, wiem że jeszcze długa droga przede mną...
obcy612, Pablo - a co zmieni rozwód? Brak zaufania do kobiet mam już wpisany w swój życiorys. Przecież ja nawet nie próbuję sobie wmawiać, że będzie inaczej. Ale w tym momencie bardzo wiele zależy od osoby, która zdradziła - jak do tego podchodzi. Czy rozumie mój strach, moje stresy, niepokoje? Jeśli nawet po 2 czy 5 latach mi powie, że ma dość moich delikatnych dopytywań, to będę miał odpowiedź, że ta osoba mimo wypowiedzianych słów, wylanych żali i pokazania bólu tak naprawdę mnie nie rozumie i nie zrozumiała tego, co zrobiła, nie przeżyła tego tak, by być przez te chwile mną. To jest właśnie też element pracy nad sobą. Na szczęście moja żona to teraz przechodzi, wgryza się w swoje własne uczucia, które nią wtedy kierowały, kieruje swoją drogą przez ten romans już tym razem świadomie. I mnie w to też wprowadza, opowiada jak do tego podchodzi dziś, jak to ocenia, czym to dla niej jest z perspektywy czasu, czy postąpiłaby tak dziś jeszcze raz, gdyby miała taka okazję... Dlaczego tak zrobiła, a nie inaczej. Wreszcie następuje etap, jakiego nigdy nie było u nas po urodzeniu dziecka, bo była ucieczka we własny świat - dzielimy się sobą, myślami, uczuciami, emocjonalnością. Wreszcie nie muszę z niej tego wyciągać. Robi to sama od siebie.
Podstawą po zdradzie jest to, by osoba, która się jej dopuściła umiała przeżyć to, co w nas się znajduje, co ta zdrada spowodowała - masę zawiedzenia, bólu, kompleksów. Poczuła coś, czego nie czuła przez cały okres zdrady - empatię. Czy jest to możliwe? Ja mojej żonie daję kredyt zaufania. Jej obecne zachowanie pokazuje, że zależy jej na nowo. Tak jak pisał Yorik - w końcu widzę, że się odcięła od tego, co było tam. Dziś sama zadaje sobie pytania w naszych rozmowach - jak mogła być tak głupia i dążyć do czegoś innego, zamiast ze mną porozmawiać lub nawet powiedzieć mi w oczy, że nasz związek się sypie i ona już nie chce ze mną być. Zdrada to najprostsze rozwiązanie dla zdradzającego do momentu, gdy nie wyjdzie na jaw. Wtedy pęka wszystko. To, co dotychczas było najłatwiejszą drogą staje się przekleństwem i krzyżem na długie, długie lata.
Nie doradzajcie, bym wziął rozwód, rozszedł się. Tak postępują ludzie pyszni i zbyt dumni na to, by spojrzeć na siebie z boku, bo przecież rozejść się jest najłatwiej. to najprostsze ze wszystkich rozwiązań. Ale przecież chyba świadomie braliście ślub z tą osobą. Wliczaliście w lata, które były przed wami też te najtrudniejsze chwile? Zdrada to jeden z tych trudniejszych momentów. Jeśli ktoś po zdradzie nadal twierdzi, że życie po ślubie musi być zawsze szczęśliwe i udane już do końca, to nie dziwię się, że rozwód wydaje się najłatwiejszy. Ja też tak miałem, ale zacząłem myśleć, rozmawiać, analizować mnóstwo rzeczy. I zacząłem widzieć. Nie widzicie swojej winy w tym, co pchnęło wasze połówki do zdrady? Decyzja o zdradzie była ich, ale ciąg wydarzeń powodujących pchanie tej osoby w ramiona niewdzięcznicy zdrady nosicie także na sobie. Ja wraz z żoną doszedłem do miejsca, w którym stwierdziliśmy, że chcemy o nas walczyć, o to, co nas kiedyś łączyło i w codzienności się zgubiło. Ale można to odnaleźć. Na innych zasadach, dojrzalszych, mądrzejszych, ale niestety tak jak piszecie, także i bardziej obwarowanych brakiem zaufania, niepewnością. Takiego zaufania, jakie miałem do żony kiedyś już nie będzie we mnie nigdy. To oczywiste.
Wiesz osobiście bardzo Ci kibicuje i trzymam kciuki za Was, nie można wszystkich kobiet brać jedną miarką. Każdy ma prawo zbłądzić...
To że mówię czy mówimy o rozwodzie to na pewno nikomu z nas nie chodzi o to byś od razu leciał z pozwem do sądu, ale o to abyś był ostrożny aby czasem nie zostać z ręką w nocniku. Osobiście znam osoby, które na końcu zostały bez dzieci, z alimentami i długami, walcząc o każdy kontakt z nimi. Żyje jest okrutne niestety.
Pablo masz rację i dzięki za słowa. Tobie anula123 także. W swoim kochaniu żony i miłości do niej jestem teraz ostrożny i wyczulony na mnóstwo spraw. Ta sytuacja nauczyła mnie jednego - ciągłej czujności. Same słowa dla mnie mają niesamowitą wagę - łapię moją kobietę niejednokrotnie na znaczeniu słów, które niegdyś bym zbagatelizował lub próbował sformułować w swojej głowie na swój sposób myślenia. Teraz już na to nie pozwalam. Czegoś nie odbieram poprawnie w moim odczuciu, coś mnie niepokoi - od razu walę prosto z mostu. To łamie wszelkie mury, nie pozwala postawić choćby jednej małej cegiełki. Pełna szczerość. Ale wiadomo - musi ona być dwustronna. Ci z was, którzy zdecydowali się na rozwody pewnie tej szczerości w swojej eks nie widzieli. Myślę, że nikt z was - rozwodników bądź osób w trakcie rozwodu tak naprawdę nie chciał tego od razu, próbował walczyć, ale kamień z drugiej strony był nie do pokonania. To wielki dramat, że zdradzający potrafią niszczyć coś pięknego, co sami budowali latami - miłość - i dalej brną w niszczycielską otchłań zwłaszcza, gdy nadchodzi chwila zastanowienia się nad tym zniszczeniem, czyli moment wykrycia zdrady. Nie ma refleksji, pochylenia się nad samym sobą i tym złem, jakiego się dokonało/dokonuje. Jest brnięcie w zaparte. W poszukiwaniu wyimaginowanego i surrealistycznego szczęścia są ślepi.
Szanowni Panowie!
Wiele mądrych słów napisaliście,Pablo i Obcy walczyli,przegrali,ale nie walkowerem.Plemplem próbuje ciągle.Wszystkich Was łączy jedno;rozważanania na temat zaufania do Kobiet>Otóz zapewniam Was ,ze Kobiety myślą tak samo,zranione kobiety tez zastanawiają się nad możliwością zaufania mężczyznie.To chyba łączy nasze obie płcie.Brak zaufania,lek przed nowym związkiem,bo nawet jeżeli jest to odbudowa dotychczasowego związku,to chyba jest on nowy,inny,pozbawiony wszelkich fundamentów,które przecież były mocne.Czyli życie zaczyna się raz jeszcze.Tylko czy można życ bez zaufania?
Co to do cholery za życie,kiedy zwykłe spóznienie partnera wywołuje w Naszych sercach niepokój,każdy Nowy człowiek,który pojawia się przy nas,zostaje w przedbiegach stracony,dajemy nieświadomie nalepke,mekujemy,doszukujemy sie wwzystkich podobienstw do zachowan zdrajcy...Co to za życie Panowie?Patrzenie na Ludzi przez pryzmat zdrady,przez wszsytkie wylane łzy,oszustwa ,któe nas dotknęły....Wreszcie,co to za życie Panowie w pojedynkę???
Nie da się zaufac od razu,nie da się być juz tak samo zakochanym jak kiedyś,a co za tym idzie łatwowiernym,nie da się wierzyć znowu na słowo,tłumaczyc znowu kogoś ,patrzeć na partnera przez różowe okulary....Nie da się nawet wybaczać drobnych grzeszków...Przynajmniej nie da się od razu....
Ale żyć z kompletnym brakiem zaufania do płci przeciwnej ---też się nie da.
Bo czy warto wszystkich mierzyć jedną miarką?Nie wszyscy to śiwnie i oszuści,nie wszyscy to złodzieje,nie wszyscy zapominają o dzieciach,nie wszyscy nie płacą alimentów....Chociażbym chciała ,nie mogę wszystkich wrzucić do jednego wora.
W swojej zdradzie,paradoksalnie udało mi się uniknąć wielu ,nazwijmy to powikłań,które dotknęły wielu z tego portalu,między innymi oskarżania całego męskiego świata,za grzechy jednego emocjonalnego poparańca.Tak się nie godzi,ze względu na szacunek do ludzkiego gatunku(nieważne,czy męskiego,czy żenskiego,ale ludzkiego).Nie zakładałam też,że na zawsze ,z wielkiej miłości,w żałobie zamknę się przed światem...Nie znaczy to,że nie przeżyłąm wszystkiego mocno.Otóż przeżyłam,sięgnęłam dna,udało mi się podnieść,stoję,idę,czasem już biegnę....
Panowie,bez wzgledu na to,czy jesteśmy tu,na tym portalu,na etapie budowania nowego związku z tym samym partnerem,czy własnie się rozwodzimy,czy może opijamy kolejną rocznicę rozwodu,czy ukłądamy sobie zycie z kimś innym----tutaj łaczy nas brak zaufania do płci przeciwnej.Niestety,to jeszcze jeden fakulket,któy ukonczyliśmy dzięki swoim niewiernym.
A może poprostu trzeba by było nie zakładać niczego na zawsze?Cieszyć się tym,co mamy?Może jasno określić granice i najzwyczajniej w świecie być uczciwym dla drugiego człowieka?Może nie wszystki nauczki,które dostaliśmy są nam potrzebne>Może o niektórych warto spóbowac chociaż zapomnieć?
Myslicie sobie Panowie,że jakaś wariatka do kompa po nocy się dorwała i tanią twórczośc internetową odstawia po nocy...Otóż nie...
Mnie się nie udało uratować mojego małżenstwa.kiedyś to była dla mnie tragedia,dzisiaj szczęście.Chociaz walczyłąm mocno,z całych swoich sił,przegrałam-bywa,nie mam jednak poczucia,że coś oddałam bez walki,przegrałam małżenstwo w nierównej walce,byłąm skazana z góry na porażke,ale walczyłam.
Nie potrafilam zaufać długo samej sobie,a co dopiero facetowi.Przecież każdy człowiek,nie noszący szpilek i biustonasz,nie mający miesiączki to potencjalny zdrajca...Tak mnie się tez wydawało.
Dzisiaj móię,troszkę inaczej,jakąś ewolucję chyba przeszłam,bo w moim zyciu pojawiło się zaufanie.Na początku marne,potem z czasem większe i chociaz ten czas kiedys wystarczyłby mi do pwoiedzenia,że dam sobie rękę uciąć,to dzisiaj doceniam mozliwośc posiadania każdej części swojego ciała.Dzisiaj bardzo chcę wierzyć,że Ten Ktoś jest tak samo uczicwy w swoim postepowaniu ,jak w słownych deklaracjach.Nie mam podstaw,zeby nie ufać.
Tylko,że zdradzeni,Kobiety i Mężczyżni,na zawsze w głowie mają taka malenkie czerwone światełko,taki wyczulony punkcik,taki mały zapalnik...Takie coś,co pozwoli dostrzec potencjalne niebezpieczenstwo i zagrożenie,ale bez wpadania w paranoję..
Co z zaufaniem?Ufam na tyle,że mogę mówić,że jestem szczęsliwa.To u takich jak MY-------bardzo dużo.
Szanowni Panowie,bez wzgledu na to,jak mocno zostalismy zranieni,juak mocno mamy pokopane tyłki,jak mocno bolało,Nasze życia warte są zaryzykowania dla śzczęscia,a MY warci jesteśmy całego szczęscia świata.WY też .
Powiem po raz kolejny na tym poratlu;
mnie się udało,innym tez się uda,bo walka po zdradzie,to noe tylko walka o związki,zaufanie,o miłośc,to przede wszystkim walka o samego siebie,o wiarę w swoje poczynania,to walka o wszystkie swoje zasady,o swoje wady,o zalety,o to,co lubimy,to walka o utrzymanie głowy nad powierzchnią wody...W końcu ta walka o siebie daje rezultaty....
Można być szczęsliwym,nawet jak sie przegra walkę o małżenstwo.Ja jestem.
Bacello nawet nie wiesz jk ci zazdroszczę tego stanu ja moją walkę o małążeństwo przegrałem chociaż naprawdę probowałem je ratowć. Teraz cóż gdybym powiedział że jest ok skłamał bym. Po prostu jem, pracuję spotykam się z dziećmi i niedługo mam nadzieję zacznę walkę o rodzinę. Nie udało mi się uratować małżeństwa może uda mi się uratować rodzinę (mam na myśli moje córeczki). Dwojka moich przyjaciół również każde pokrzywdzone przez zdrajców (aktualnie są parą) mówi że potrzeba czasu. Nie wiem czy to normalne ale jadąć do domu przez osiedle czuję wstyd, mój zdrajca nie raz zarzuca mi że wyjeżdżam do pracy o 4-5 rano a ja po prostu nie potrafię spojrzeć ludziom w oczy. Zaufanie mam nadzieje że kiedyś przyjdzie ale na razie za wcześnie o tym myśleć. Cieszę się że trafilem na to forum, tz nie cieszę się z okoliczności jakie mie spotkały ale cieszę się że mialem gdzie szukać rady. Teraz najważniejsze przetrwać to wszystko.
Plemplem81 dobrze to ująłeś kamień był nie do przebicia, ja tak miałem, co jas mowie ja tak mam zmieniu się to pewnie jak dojdzie pozew. zazdroszę ci że umiałeś wybaczyć ja nie potrafił bym a podejrzewam że wkrótce bedzie okazja. Powodzenia trzymam kciuki tylko nie gaś "czerwonej lampki"
Tak jak ktoś powiedział po takim przeżyciu nie ważne czy jest się kobietą czy męrzczyzną zmysły się wyostrzają.
Witam, zapraszam na blog www.terapiaprzezpisanie.blogspot.com znajdziecie tam historie zdradzonych, historie osób po toksycznych związkach. Jak stanąć do walki, jak podnieść się po upadku. Pozdrawiam.
Polecam bardzo gorąco w/w blog.
Historie prawdziwe, napisane przez kobiety, które przeszły w życiu wiele....a jednak się podniosły. Kobiety, które mogą byc wzorem a także inspiracją dla innych w walce o swoją godność i poczucie własnej wartości.
Czytałam ten blog jednym tchem....zdumiewające jest, że każdy człowiek może się podnieść jak feniks z popiołów...to jest faktycznie możliwe. Prześledźcie historie pisane życiem....zapewniam, że warto!
Pozdrawiam cię Steniu serdecznie,
Margaret
Post doklejony:
Polecam także do przeczytania blog pt. "moje dwie głowy".
Oba blogi czytałam już jakiś czas temu, zanim ten wpis się pojawił na naszym portalu.
Plemplem, przeczytałem fragmentarycznie Twoją historię. Powiem Ci tak, niektóre zdania są identyczne do moich na tym forum sprzed blisko roku.
Twoja sytuacja jest inna niż moja. Twoja żona dopiero chyba dojrzewa do skruchy o ile dobrze zrozumiałem z tych fragmentów przeczytanych. Moja była o wiele dalej w tej drodze odbudowy sumienia, bo zdradę odkryłem po 4 latach, 4 latach dobrego małżeństwa, zbyt dobrego. A mimo tego iż miałem pewien komfort podczas godzenia się z LOSEM , w postaci troski roztoczonej nade mną przez żonę, to miną rok na docieraniu naszych potrzeb w zakresie wzajemnego zrozumienia. W sumie powinienem powiedzieć inaczej. Zrozumienia przez żonę moich potrzeb. Jakiś mały przełomik nastąpił. Chyba coś do niej w końcu dotarło, choć niby cały czas wiedziała w czym rzecz.
I to jest podstawowa rzecz moim zdaniem-autentyczna skrucha. Zaparcie się samego siebie u tego który zdradził. Musi to przybrać postać naprawdę heroiczną, tylko wówczas, moim zdaniem coś może zaiskrzyć na nowo. Ale i tak jest to dopiero początek. Ktoś powie, że to jest znęcanie się nad małżonkiem, który tez przecież ma problemy emocjonalne związane z tym co zrobił. Otóż moim zdaniem tak nie jest. Nie jest właściwą drogą oszukiwanie się, że jest ok, nie jest drogą psychoterapia, ani jakieś chemikalia psychogenne. Droga do odnowy jest PRAWDA. Prawda o wydarzeniu, prawda o nas, o świecie. Zdradę trzeba rozpatrzyć w całym kontekście nazwałbym to psychologiczno-okoicznościowym. Wówczas może odnajdziemy prawdziwą przyczyną, prawdziwego wroga, którym przecież nie jest małżonek, kiedyś kochany, być może dalej, może jeszcze kiedyś. Tylko w takiej atmosferze moim zdaniem można odbudować coś sensownego, coś z czym warto iść dalej razem przez życie. A, że prawda boli, cóż... Ten ból będzie już chyba dla wrażliwych, kochających ludzi nieodłącznym elementem życia aż do śmierci. Tak ja to widzę. Z czego ten ból wynika też jest bardzo ważną rzeczą. Przestrzegałbym przez pozbywaniem się go. Ja się go pozbyć nie chcę i nie dlatego ze jestem masochistą. Dlatego, że nie jestem strusiem. Dotykamy bowiem w takich sytuacjach, bardzo namacalnie prawdy o człowieku. O wiele łatwiej przychodzi mi zrozumienie Księgi Rodzaju. Jej mądrość mnie po prostu zbiła z nóg.
Wspomniałem coś o wrogu. Tak, odkryłem go i nienawidzę i teraz będzie już zawsze na moim celowniku.
Trzeba odnaleźć sens życia.
Po zdradzie stoimy na rozdrożu. Możemy popaść w zepsucie, możemy schować głowę w piasek na rozstaju dróg, a możemy też odkryć coś co najprawdopodobniej wcześniej była zakryte.
Oczywiście nie wszyscy muszą to tak odczuwać. Niektórym to wisi. Cóż inaczej się ukształtowali. Tylko czy wiedzą co to miłość? Miłość na prawo, miłość na lewo, **** pierwsza, druga ...
Proszę wybaczyć drogie Panie, to co piszę bardziej tyczy mężczyzn. Specyfika Waszych uczuć, Waszych dróg życiowych jest chyba inna.
Plemplem, trzymam za Ciebie i Twoją rodzinę kciuki.
Wiesz Pskow, choć jestem kobietą ( przynajmniej taką płeć mam wpisaną w dowodzie ), zgadzam się w całej rozciągłości z tym , co napisałeś .
Moim zdaniem wygląda to tak : człowiek zdradzony, który daje szansę zdrajcy, jest w pewnym sensie szaleńcem i desperatem. I żeby możliwa była konstruktywna budowa (nie odbudowa, o nie! ) związku po zdradzie potrzebuje do tego szalonego przedsięwzięcia drugiego desperata. Ja wiem, że to może dziwnie brzmieć dla osoby, która nigdy nie liznęła tego "miodu", ale mówię o desperacji i szaleństwie kładąc nacisk na pozytywne aspekty takich stanów, a one są , jak w każdym ekstremum. Dziwnie też może wyglądać połączenie wyrażeń : desperacja, szaleństwo z wyrażeniami : konstruktywna budowa i przedsięwzięcie. " W tym szaleństwie jest metoda" , powiedzenie stare , ale dobrze obrazujące , że kolidujące ze sobą zjawiska , można świetnie ze sobą połączyć w odpowiednich proporcjach i warunkach, a energię powstałą z takiej mieszanki, wykorzystać do własnych celów.
"Odwaga ludzka jest jak rower, przewraca się, gdy się na nim nie jedzie." Marti Larni
Ja uważam inaczej jak ktoś zrobił coś raz zrobi drugi po prostu złamał barierę bedzie się bardziej pilnował ale to zrobi. Czekam na wręczenie pozwu mojej żonie wi na 100 jestem pewien skruchy, nie daj się nabrać zdrajca cały czas postępuje wg schematu opartego na kłamstwie jeżeli mogę coś doradzić daj sobie luz. Nie warto sytuacja na pewno się powóurzy.
betrayed40
Dziwię się, że po takich doswiadczeniach, używasz jeszcze słowa " na pewno".
Nic w życiu nie jest "na pewno". Na pewno jedynie wszyscy umrzemy.
Nigdy też w życiu nie mów nigdy.
A juz " na pewno" nie polegaj jedynie na słuszności własnych racji. Każdy homo sapiens wyrokuje wedle własnych sadów, słusznych, niekoniecznie słusznych, słusznych tylko po części, bądź nie słusznych wogóle.
Ty również, weź pod uwage wszystkie te ewentualności, bo gdy Ciebie czytam, nie mogę oprzeć sie wrażeniu, ze bierzesz pod uwagę jedynie tą pierwszą.
Pokora jest każdemu potrzebna, nawet tym co mają dużo racji, bo za chwilę mogą jej nie miec wogóle.
betrayed, to nie jest takie proste, jak zresztą nic w życiu. Przez wzgląd na swoje doświadczenia staram się nie wypowiadać w wątkach "zwykłych" zdrad i romansów. Jeżeli masz wewnętrzne przeświadczenie, że w Waszym przypadku nie ma szans, to trzymaj się tego, bo najprawdopodobniej jest jak mówisz. Ratuj pupę w trybie przyspieszonym i zaczynaj nowe życie i nie oglądaj się do tyłu. Jeśli już jest po zawodach, to nie ma się nad czym rozmydlać.
Przypominam tylko, że nie zajmuję stanowiska w sprawie autora wątku, ustosunkowałam się jedynie do wypowiedzi Pskowa.
"Odwaga ludzka jest jak rower, przewraca się, gdy się na nim nie jedzie." Marti Larni
rekonstrukcja - rozumiem, że nie chcesz po prostu powielać tego, co robi betrayed, czyli narzucać swoich przeżyć na sytuację np. moją, w której z oczywistych względów nie "siedzisz"? Ma to oczywiście sens, aczkolwiek wypowiedzi wielu osób z tego forum odnoszące się do ich sytuacji życiowo-romansowej mnie samemu dużo dały. Myślę, że właśnie tylko otwieranie się zdradzonych/zdradzających na tym forum może prowadzić do otrzeźwienia i wybudzenia z letargu wszystkich potrzebujących pomocy, którzy tu jej szukają. Rozwiej moje wątpliwości, jeśli się mylę. Szkoda też, że nie zajmujesz stanowiska w mojej sprawie, ale jeśli moje powyższe myślenie ma odzwierciedlenie w rzeczywistości, to przyjmuję Twoją postawę.
betrayed - mam podobne zdanie jak anula. Przyjmuję jednocześnie, że jeśli ktos raz zdradził, będzie mu łatwiej to powtórzyć w przyszłości, tym bardziej, jeśli sam był motorem napędowym zdrady, a tak było u mojej żony. Ale czy to oznacza, że tak będzie na pewno? Już pisałem, że zdrada to zdarzenie, na które wpływ ma wiele okoliczności - także tych dotyczących naszego związku. Jeśli związek się sypie, jest w nim źle - jak można przyjmować, że tej zdrady nie będzie ponownie? Z drugiej strony jeśli w związku jest dobrze - to po co ktoś ma szukać zdrady (poza tymi, którzy robią to dla sportu)? Wiesz - tydzień temu do ręki wziąłem z żoną album ze starym zdjęciami z czasów przedmałżeńskich, a więc beztroskich, ale takich, gdzie czuliśmy się naprawdę wspaniale i cudownie ze sobą. W albumie natknęliśmy się na kartkę, którą kiedyś napisaliśmy z cechami, które są najważniejsze dla nas u naszego życiowego partnera. I uwierz mi - i ja i moja obecna żona zaznaczyliśmy wtedy "wierność" jako 1 - czyli najważniejszą postawę życiową. Abstrahując od faktu, że w tym momencie poczułem się, jakby mi ktoś ranę otworzył nożem do kości, zdałem sobie sprawę, że wierności nie ma się danej raz na zawsze, bo się tak kiedyś mówiło, w nią wierzyło czy przysięgało przed ołtarzem. Sami mamy na życie bezpośredni wpływ, sami kreujemy naszą rzeczywistość i związek z partnerem. Ważne, by partner miał jeśli nie idealnie taki sam, to jak najbardziej zbliżony punkt widzenia do Twojego w tej kwestii i by to było cały czas pielęgnowane. U mnie nie było i ze strony mojej żony i z mojej. To się nie dzieje samoistnie - swojej kobiecie możesz powiedzieć, że nowa koleżanka w pracy cię zainspirowała i ci sie spodobała, a możesz też jej o tym nie mówić i sam w sobie roztaczać wizje i fantazje - w pewnym sensie już zaczynasz zdradzać. Dotychczas myślałem, że tak jest dobrze - trzymać to w sobie. Teraz widzę, że to wielki wróg i zagrożenie. Widzisz - nie jest istotne, że ktoś cię fascynuje, podoba ci się - ważne, co z tym zrobisz i czy tym uczuciem podzielisz się z ukochaną osobą. Będzie ją boleć, ale lepiej teraz niż za rok w zupełnie odmiennych okolicznościach z aferą łóżkową w tle. Teraz tak właśnie z żoną to sobie układamy, analizujemy i dochodzimy, że brak szczerości w tak fundamentalnych sprawach rozpierdziela wszystko, bo jesteśmy tylko ludźmi - mają prawo nam się inni ludzie podobać. Ale w związku nie jesteśmy odpowiedzialni tylko za siebie. A ja mój związek z żoną dotychczas chyba tak właśnie traktowałem. Moja żona to już na pewno, niestety. Na chwilę obecną jednak piszę to w czasie przeszłym. Mam nadzieję, że jak tu wejdę za rok, dwa, pięć, to będzie to coraz bardziej odległy czas przeszły. Nigdy więcej teraźniejszy. To taka życzeniowość oczywiście...
betrayed - ta układanka ma zawsze dwie strony - jedną jest zdradzony, drugą zdradzający. Nawet jakbym stawał na głowie, a moja żona nie chciałaby powrotu naszej miłości, nie chciałaby ze mną żyć, to by po prostu tak nie było. W Twoim przypadku było być może inaczej, ale ja po ciężkiej niemal dwumiesięcznej walce (która mimo wszystko trwa nadal tyle, że już nie jest tak wyczerpująca i niszcząca) widzę przełom u mojej żony. Przeżywaliśmy wszystko w tym czasie - od słów o rozwodzie, po słowa o wzajemnej nienawiści do siebie. W międzyczasie pojawiały się wspomnienia i słowa o dalszej miłości do siebie. Górą były jednak emocje. Bardzo negatywne emocje. Dalej niejednokrotnie biorą górę, ale już tu staramy się znajdywać taką furtkę ratunkową dla nas - coś czego nigdy nie robiliśmy i szliśmy w zaparte - każdy broniąc swojej racji. Dziś w krytycznych momentach któreś z nas odpuszcza. Inaczej już byśmy ze sobą nie byli, a to przecież dopiero 2,5 miesiąca minęło. Dorastamy, dojrzewamy razem z niewdzięcznicą zdradą. Pomimo zniszczenia, buduje ona w nas lepszych ludzi. Czuję totalną dysharmonię i rozbieżność w tym, ale czuję też, że ta dysharmonia jest rzeczywista - przynajmniej jestem tego pewien po sobie. Nie wywiesiłem białej flagi, nie zaparłem się jak dumny samiec - zacząłem od prostego pytania - czy sam chciałbym żyć z kimś takim jak ja. I z takim, jakim byłem - z maską na twarzy nawet wobec żony, nie chciałbym być. Nikt nie mówi tu o całkowitej zmianie siebie. Może wystarczy wyostrzyć pewne schowane uczucia, może wystarczy schować wizerunek macho i przestać spotykać się z kolegami, dla których opowiadanie o tym, jak mu żona dobrze zrobiła i jaka to fajna **** pojawiła się w pracy stanowi esencję marnego potwierdzenia własnej męskości? Może w końcu wystarczy przestać grać w pewnych sytuacjach przed samym sobą kogoś innego niż się jest w rzeczywistości? Bycie sobą to chyba klucz.
Wczoraj poryczałem się jak bóbr ogladając nasze zdjęcia z tego roku i 2011, czyli wtedy, gdy toczyła się zdrada. I zadawałem sobie pytanie - gdzie na twarzy mojej żony był brak szczęścia, niezadowolenie? Nie widzę tego... W pewnym sensie szukam racjonalności gdzieś, gdzie jej nie ma. Bo tak naprawdę faktu zdrady nie jesteśmy w stanie pojąć naszymi myślami, wymyka się to poza pewne ramy naszego świata, systemu wartości. Niejednokrotnie mam takie schizowe myśli, że jestem żołnierzem na wojnie na polu walki - odwracam się - i widzę po sam horyzont spaloną ziemię, spalone drzewa, spalone domy. Pustkę, nie ma nic. Zero. Wszystko czarne. Nie wiem, czemu to do mnie wraca. Czemu to ma służyć? Zaczynam myśleć - co się dzieje z psychiką ludzi na wojnie - przecież - my zdradzeni tez taką małą wojnę prowadzimy w nas samych. W pewnym sensie walczymy ze swoim światem wartości - chcąc przyjąć tego, kto zdradził i dalej z nim żyć, dosłownie uderzamy w samych siebie, bo przecież romans i zdrada nie były nawet wkalkulowywane w nasz związek, naszą miłość. Odrzucaliśmy to. Następuje więc całkowite przewartościowanie wielu spraw, naszych myśli, postrzegań. To jak właśnie u takiego żołnierza - jedzie na wojnę mając w sobie jakąś wyższą ideę, motywację walki za ojczyznę, o dobro. Wraca z wojny jako wrak - widział gwałty, śmierć, rzeź, niezrozumiałe zło. Nie pojmuje tego, to przecież nie on, to nie tak miało być. Jakikolwiek system wartości przestaje istnieć, na wiele rzeczy staje się obojętny. Ja mam tak samo. Do wielu rzeczy podchodzę już teraz ze znacznie większym dystansem. Nie muszę już mieć unikatowej odznaki, które kolekcjonuję, nie muszę już być na danym wydarzeniu, bo beze mnie tez się odbędzie. Zacząłem dostrzegać wielką siłę relacji międzyludzkich. Dotychczas podchodziłem do tego mocno materialnie, nawet opisując wątek "mojej" zdrady łapię się na tym, że tak właśnie traktowałem moją miłość - przeliczana była na drogie ubrania, bieliznę, biżuterię. Teraz zaczynam powoli czuć, że nie tędy droga. Że to tez jest potrzebne, ale o wiele ważniejsze, by spędzać razem czas, szanować siebie, w ukochanej osobie widzieć przyjaciela, a nie kogoś, kim można zamieść, bo ma słabszą psychikę. Czy to słuszne? Tak to widzę w sobie. Zaczynam cieszyć się byle bzdurą - cieszy mnie wypita kawa rano z żoną, cieszy mnie widok jej włosów jak zasypiamy razem, dziś razem byliśmy oglądać meble. Wiem - pierdoły. Ale kiedyś było mi to obojętne, a wręcz mnie denerwowało. Co więcej - nie zastanawiałem się nad tym, robiłem to mechanicznie i w ogóle nie zwracałem uwagi na to, że to jest dar. Że nie każdy ma takie szczęście, by czuć miłość i z tą osobą, którą się kocha być na co dzień. Postawa mojej kobiety mnie w tym buduje coraz bardziej. Nawet przy moim upadku, gdy w czasie zbliżenia pojawiły się straszne wspomnienia i całkowicie się wycofałem z możliwości bycia w niej, przeżywania chwil, których kiedyś bym nigdy nie odpuścił - czułem, że moja żona przeżywa to razem ze mną. Płacze, prawdziwie żałuje. Nie wierzę w taką grę, jeśli ktoś powiedziałby, że to właśnie gra i brak szczerości... To mi dodaje sił w przekonaniu, że zrobiłem dobrze podejmując o nas walkę i że moja żona też robi dobrze tą walkę o nas tocząc każdego dnia. Teraz przychodzi jednak czas na najgorsze i najdłuższe - budowę czegoś nowego, na nowych zasadach, wartościach. Poznawanie siebie na nowo. Dobrze, że mam dziś 31 lat. Nie wiem czy za 10-15 lat znalazłbym w sobie taką motywację, by to układać praktycznie od podstaw.
pskow - jakim cudem dowiedziałeś się o zdradzie po 4 latach? Żona sama romans skończyła? Biorąc od uwagę, że minęły 4 lata, miałeś znacznie lepiej ugruntowaną pozycję do walki z tymi uczuciami, których nie da się umysłem ogarnąć bez rozpaczy. Ale w Twoich słowach widzę potwierdzenie tego, co sam czuję i co sama moja żona teraz mówi - prawda, prawda i jeszcze raz prawda. Tyle, że widzisz - mając w świadomości, że minęło u mnie niecałe 2,5 miesiąca od wykrycia romansu, ja nie jestem w stanie zawierzyć, zaufać. Nie teraz. Nie wiem czy będę w stanie kiedykolwiek, z czasem na pewno będzie to ustępowało, nie wiem jednak czy ustanie całkowicie. Ale teraz jest to ograniczone w sposób przemożny. Ostatni post Bacello jest dla mnie znamienny w zasadniczej kwestii każdego związku - zaufania.
Napisałeś: "Wspomniałem coś o wrogu. Tak, odkryłem go i nienawidzę i teraz będzie już zawsze na moim celowniku." - możesz napisać o tym coś więcej?
Jak zwykle się rozpisałem. Pewnie wielu to odstrasza i kompletnie odpuścili czytanie tego tematu . W pewnym sensie jednak poszukuję zrozumienia, akceptacji i co ważne waszego spojrzenia na wiele spraw, wątków czy to dotyczących zdrady, zaufania, akceptacji czy miłości. Mnie to buduje, bo wychodzę poza pewne schematy narzucone mi przez życie. Wielu postaw nie znam, bo nie mam prawa ich znać. Postępujemy tak, jak w życiu widzieliśmy i poznaliśmy jakieś postawy, zachowania. Nie da się zrobić czegoś, nie mając w świadomości przeżytego takiego wzorca. Boże, mam nadzieję, że mnie rozumiecie .
Rozwijasz się. Ale nie szukaj odpowiedzi na pytanie dlaczego, bo utkniesz lub zaczniesz popełniać błędy. Pytanie na dziś i kolejne dni jest, co dalej i czy razem czy osobno nad innym nie radzę a może inaczej, nie powinieneś się zastanawiać dla własnego dobra.
Plemplem81 chciałbym się mylić ale czytam wypowiedzi koleżanek i kolegów z forum i zawsze schemat jest ten sam. Czy zdrada może wzmocnić związek nie wiem, nie w moim przypadku. Czy w Twoim przypadku tak bedzie możliwe, fajnie by było jak by się udało. Niestety jestem realistą i teraz gdy spadła zasłona widzę czytam zachowania mojej zony (mam na tyle komfortową sytuację że wiem wszystko ona nie ma o tym pojęcia). Tak jak pisałem w moim przypadku - kto raz złamał barierę za trugim bedzie miał prościej tak już jest. To tak jak z nałogowym palaczem który rzucił palenie wystarczy raz zapalić i na 99% wróci się do nałogu. Mam nadzieję że uda wam się ale moja rada obserwuj bo tak jak napisała koleżanka nic nie jest na pewno.
Minął kolejny czas i zaczynam mieć wrażenie, że moje życie płynie jak w jakiejś kapsule czasu. Okazuje się, że moja żona jest...w ciąży. Wyniki wskazują jednoznacznie na termin powstania nowego życia na końcówkę czerwca. I tu jest spory problem, bo owszem wyjechaliśmy wtedy z naszego miasta na 10 dni i codziennie się kochaliśmy, ale też moja żona 22 czerwca widziała się ze swoim fagasem, bo ją chciał koniecznie odwieźć do lekarza. Tego dnia po 50 minutach od wyjścia żony z domu zadzwoniłem do niej i zorientowałem się, że nie jedzie pociągiem tylko autem (odgłosy mijanych aut). Okazało się, że już stali w miejscu docelowym oddalonym 20 km od naszego miasta. I teraz cały czas sobie zadaję pytanie - czy realnie rzecz biorąc była opcja, żeby w ogóle coś wtedy między nimi zaszło biorąc pod uwagę te uwarunkowania + fakt, że przecież stali autem w centrum dużego miasta. O tyle te myśli mnie dręczą, bo przecież wiem, że rżnęli się w jego aucie 3-krotnie. Więc wiem też, że moja żona zdolna jest absolutnie do wszystkiego, do najbardziej zdzirowatych zachowań.
Żona zapewnia mnie cały czas, że to moje dziecko, że tamten temat zakończyła w czerwcu. A mi siada psychika, jak mówię rodzinie, która zna temat, że będę drugi raz tatą, a oni z rozbrajającą szczerością pytają mnie - "a czyje to jest dziecko?".
Powoli układałem sobie wiele rzeczy, na wiele zacząłem znajdywać odpowiedzi, a tu łup, taka wieść. Od razu oczywiście powiedziałem żonie, żeby zdawała sobie sprawę z tego, że ten dzieciak nie będzie spełniał żadnej funkcji naprawczej w naszym związku, bo nie chcę jego obarczać ewentualnym niepowodzeniem, gdy nie będziemy dalej razem. Żona zresztą też tak do tego podchodzi. Tyle, że w pewnym sensie bardzo blokuje mi to teraz możliwość pewnych działań związanych z rozmowami z żoną, wchodzeniem w pewne tematy, które niejednokrotnie kończyły się w sposób, nazwijmy to, trudny.
Ostatnie dni były dla mnie znów ciężkie - dalej miewam masakryczne zmiany nastrojów, dalej czuję, że mój uśmiech jest wymuszany. Dalej idę ulicą, jestem w pracy, kąpię się, robię pieprzoną herbatę i myślę o tym wszystkim. O tym jak jej było dobrze, jak mnie oszukiwała. I zadaję sobie coraz częściej pytanie - czy ja jestem masochistą, że do tego ciągle wracam? Nie potrafię tych myśli odgonić, bywają momenty, że nie myślę o tym i wgłębiam się w coś innego, co mnie interesuje. Ale to są jak napisałem tylko momenty. Wiem - powiecie czas, ja sam to przecież mówię. Ale we mnie te myśli są cały czas tak samo silne. Nie czuję, by to ustawało. Teraz doszła jeszcze wieść o dzieciaku i moje życie staje się rozpierdzielone już całkowicie. To paranoja, że będąc w związku małżeńskim zadaję sobie pytanie - czyje to dziecko jest? Jedynym rozwiązaniem będą chyba testy DNA.