Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
Plemplem, ostatniego postu Bacello naucz się na pamięć, bo zawiera dużo cennych wskazówek.
Po twoich ostatnich postach mam wrażenie, że jesteś już w stanie to zrozumieć i zaczyna ci się to układać w jakąś całość.
Trochę zmienię jej cenną wypowiedź pod ciebie:
Cytat
Nieważnie, (DLA CIEBIE)czy będziesz z żoną, czy bez niej, nieważne jaką podejmiesz decyzje, ale DLA CIEBIE jest ważne,żebyś tę decyzję podjął z przekonaniem, że Twoje życie jest tylko jedno, że porafisz je wykorzystac, nie urodzisz się po raz drugi, nie bedziesz miał takiej szansy, przeżyj je po prostu jak chcesz.
Już ci pisałem, że nieważne w którą stronę to pójdzie, miałeś ruszyć tyłek i stworzyć sytuację do podjęcia decyzji, której będziesz pewien i podejmiesz ją z przekonaniem, tak żeby niczego nie żałować.
Pokazując nam jak bardzo potrafisz kochać, ile potrafisz znieść, jak bardzo potrafisz być ponad to wszystko dałeś sobie szansę na działanie, na zapanowanie nad tym, a nie tylko jęczenie jak bardzo ci źle i jaki jesteś bezradny. Dzięki temu możesz wstać z kolan i uwierzyć w siebie. Stąd te konkretne wskazówki Nicka, Milorda i moje. Od samego początku nie chodziło mi o ratowanie na ślepo waszego związku i chyba to wyczułeś. Masz zmierzać do stworzenia sytuacji, w której to ty podejmiesz decyzję, jak ma wyglądać twoje życie, a nie twoja żona czy ten lovelasek przeżywający drugą młodość.
Zajęcie się cwaniaczkiem może nie jest teraz najlepsze dla twoich emocji, ale za chwilę zaprocentuje. Już wobec niego poczułeś się mężczyzną, któremu ktoś z buciorami wlazł do łóżka, a nie szlochającą babą. Presja na żonę zmusiła ją do myślenia.
Już nie jesteś przegrany. Będziesz miał poczucie, że zrobiłeś co można było zrobić, a to ważne. A walka o związek, walka o żonę, o rodzinę, to jednak to wszystko to są elementy walki o siebie.
Nick - racja, moja kobieta jest osobą, która całe życie mnie ciągnęła w dół. Ona też o tym wie. To też powoduje, że nie rozwijam swoich skrzydeł, mimo że czuję, że mógłbym znacznie więcej, aniżeli jest obecnie, gdybym też miał silną partnerkę, a nie taką, w którą ja muszę jeszcze wkładać swoje siły. Wiem, powiecie - toksyczny związek, mnie niszczący. Może jestem takim pieprzonym masochistą, że dla miłości się poświęcę? Mimo, że dotychczas znałem swoją wartość, wiem, że jestem silną jednostką (nawet to zawirowanie teraz mnie umacnia, czuję to, że jako człowiek staję się silniejszy, mimo że to tak skrajnie złe emocje), to kocham moją żonę. Nie wytnę tego z siebie. Taki jestem i koniec. Tak byłem wychowany, w uczuciu, cieple, miłości, dobroci i taki też jestem jako człowiek. Zdaję sobie sprawę, że szkodzę sobie tym samym, ale mam na to inne rozwiązanie - na poważnie wzięcie się za problemy żony. Już teraz nie rozterki rozmyślania, tylko pomoc z zewnątrz, bo sama sobie nie da rady. Ona sama tego chce - chce się ratować, leczyć. Pisałeś o terapeucie - jestem w stanie na to wydać całą kasę jaką mamy zaoszczędzoną, żeby z tego wyszła. Pisałeś o lekach - moja żona bierze leki bliskie psychotropom od 3 lat... Nie są to psychotropy, ale działanie bardzo silne. Bo też jej stan jest niestety zły. Tak jak napisałeś Nick - będzie się jeszcze bardziej pogłębiać w depresji, więc pora wziąć się za to na maksa, jeśli nie mam mieć reszty życia spieprzonego, a przecież cały czas jestem na jego starcie mając niecałe 31 lat. Pewnie, mógłbym ją zostawić, ale WIEDZIAŁEM KOGO BIORĘ ZA ŻONĘ. Wiedziałem, że ma takie problemy. Nie przypuszczałem jednak, że to wszystko pokieruje się w tak złym kierunku. Po prostu proza życia okazuje się zgoła inna, gdy zaczyna się życie samodzielne, zaczyna się praca, dzieci, utrzymanie tego i potem jeszcze dochodzą takie złożone sprawy jak ludzka psychika i jej łamanie się.
"Zadbaj o swój stan zdrowie psychicznego i fizycznego."
Mikołajek napisał - 'trenujesz kickboxing więc dorzuć do tego mma"
Dokładnie tak, juz jestem po słowie z moimi chłopakami z ekipy, że tak się powiem, którzy zawodowo trenują mma. Od sierpnia startujemy, wciągają mnie, mówią, że damy radę. To pomaga, wiara innych ludzi, mimo że nie wiedzą, co jest grane, ale widzą, że mi się coś w życiu wali...
Nick - piszesz "córka + sport". Tak jak mówisz - po wczorajszej akcji mojej żony wyszedłem na rower. Jeździłem 3 godziny, na pełnym gazie, nie przypuszczałem, że można mieć tyle siły, a przecież żaden ze mnie profesjonalista w tym względzie. Adrenalina pewnie była na najwyższym poziomie. Córka? Wczorajszy dzień dał mi do zrozumienia jak bardzo ją zaniedbałem przez te półtora miesiąca. Już sama doprasza się, żeby iśc do babci, bo widzi, że my z nią się nie bawimy, tylko mamy swoje sprawy dorosłych. Tak być nie ma prawa - koniec. Moja córcia jest dla mnie najważniejszym światełkiem życia i jej życia nie pozwolę spaprać. Nikomu, nawet mojej żonie i jej mamie, która ma ze sobą takie problemy i jednocześnie samoistnie te problemy przenosi na dziecko - agresją, obojętnością itd. WYSTARCZY! DOŚĆ! Dziś biorę po robocie córcię i spędzamy ze sobą do wieczora czas.
"Czy żona widzi potrzebę pracy nad sobą ?"
Tak, widzi. Tyle, że ona nie wie, co to praca nad sobą. Żyje emocjami, jak napisał i zauważył Yorik. Żeby pracować nad sobą, trzeba wyłączyć emocje i myśleć racjonalnie, rzeczowo, umieć konstruować myśli, nakierowywać je i jednocześnie wyciągać wnioski. U mojej żony niejednokrotnie brak logiki, rzeczowe argumenty wysuwane w rozmowie powodują u niej wściekłość, bo widzi, że jest zaganiana w kąt. Nad tym też będzie musiała pracować.
"Do konsekwentnej, codziennej pracy nad soba biędzie potrzebny jej przewodnik... najlepiej osoba 3."
Wiem - i tu właśnie myślę o terapeucie, ale z prawdziwego zdarzenia.
To co Nick i Yorik piszecie o dziadyce zostanie wprowadzone w życie. Na razie czekam na odzew po listach i mailach do żony i córki. Nie będzie do tygodnia odzewu, to zacznie się jazda. Zrobię mu teraz tak koło ****, że się zesra na samą myśl o mnie, mimo że już teraz jest na maksa przerażony, bo środowisko z jakiego się wywodzę nie należy do grzecznych chłopców. I on o tym doskonale wie.
Bacello - Twoje słowa są zawsze dla mnie jak miód. Pięknie wyważone, mądre. No i prezentujesz stanowisko kobiece, to dla mnie też bardzo istotne. Masz rację - w ciągu ostatniego półtorej miesiąca wpatrywałem się w jej twarz więcej niż przez 6 lat "chodzenia ze sobą". I widziałem za każdym razem inną osobę, niż tą którą znałem, albo lepiej powiedziawszy, niż tą którą sam sobie stworzyłem w swojej wyobraźni.
Co do tego kierowania się samym sobą, swoimi potrzebami - powoli to do mnie dochodzi. Idę na basen i nie mówię jej, że pójdziemy razem. Idę sam i koniec.
Bacello - czy kochając jak Ty i tak jak też i ja kocham - właśnie mimo wszystko - jesteś w stanie po latach się z tego podnieść? Widzisz w facetach jeszcze jakąś szansę dla siebie, by stworzyć jakąś relację, związek? Niekoniecznie przecież od razu małżeństwo. Czy może spoglądając na facetów zawsze widzisz w nich niebezpieczeństwo, że on też przecież może zdradzić... Ja tak teraz mam - patrzę na dziewczyny, kobiety i widzę w nich potencjalne zdradzaczki. Makabryczne uczucie, przecież zakładam coś z góry, generalizuję, a to odgórne krzywdzenie.
Czy wy, którzy wytrwaliście w związkach po zdradzie też dochodziliście do takiego momentu, że właściwie to było wam obojętne czy zostaniecie z tą osobą czy nie? Ja po wczorajszym wyjściu żony taki etap osiągnąłem. Jednocześnie czuję, że moja miłość coraz bardziej gaśnie i jest zabijana. Cały czas jest, cały czas jest wielka. Ale tak jak na płycie CD, powstaje coraz więcej rysek. Kiedyś może w końcu płyta nie odpalić i pomimo prób ratowania wszystkiego okaże się, że doszedłem do tego etapu, o którym wy mówicie, że to był czas stracony. Ja tego tak nie odbieram. Nie zakładam na zapas. Wielu z was tak mówi po czasie, a wiecie - po czasie, to każdy z nas wiele rzeczy by zmienił. Dopóki będę widział szansę, będę z niej korzystał, nie zapominając o sobie w głównej mierze. bo ta sytuacja otworzyła mi oczy - że w życiu trzeba być egoistą, tak jak właśnie zdradzacze nam oczy otwierają. Ale egoistą w pozytywnym znaczeniu - własnego rozwoju, wzrostu wartości, własnego ja. Także i w relacji ze swoim partnerem.
Plemplem81 daleka droga przed Tobą. Bez względu na to jak się Twoja historia skończy, ślad po wydarzeniu pozostanie na całe życie. Rady, które tutaj dostajesz napewno pomogą, tylko dostosuj je do swojej sytuacji.
Ja zostałem z żoną, chociaż nieraz zastanawiałem się po co. W imię miłości? Dla niej to nie miało znaczenia. Dopiero jak się sama przyznała, zapytała się czy ją kocham. Pytając ją o powód zdrady nie usłyszałem, że ją zaniedbywałem, że byłem be. Tylko, że się zakochała biedaczka. Winę zwaliła jeszcze na jakieś tam osłabienie psychiczne, niegrzeczne dzieci i kilka innych drobiazgów. Drobiazgów, bo do dzisiaj nie powiedziała mi w oczy, co źle robiłem. Sam doszedłem do swoich błędów, ale wniosek obustronny był jeden - nie było tak źle, żeby mogło dojść do czegoś takiego. Dlatego nieraz usłyszała ode mnie, że nie jest już kimś wyjątkowym, bo zbyt łatwo dała się zdobyć. A łatwy kąsek to żaden kąsek. Jazdę jaką jej fundowałem przez pierwsze miesiące niejeden by nie wytrzymał. Kiedy po tygodniu od przyznania się jej do winy powiedziałem, że odchodzę nagle oprzytomniała. Po kolejnym powiedziała, że go już nie kocha i rozpoczęła walkę o związek. Niedawno przyznała mi się, że nie myślała, że będzie tak ciężko. Widząc mój ból szybko uświadomiła sobie ogrom krzywdy jaką wyrządziła. Najgorsze były dla niej chwile, kiedy czuła, że przestaję ją kochać. Wtedy przepraszała, błagała, jeszcze bardziej się starała. A dzisiaj? Dzisiaj mam w domu Anioła, który cały czas powtarza, że mnie kocha, że poczeka na wybaczenie. Chce kiedyś ode mnie usłyszeć, że nie żałuję, że z nią zostałem i że jest moją żoną.
Wiesz do czego piję Plemplem81. Otóż Twoja żona, tak jak Ci tu wszyscy podpowiadają, nie wykazuje zbytnio ochoty do naprawy tego co zepsuła. Musisz mieć pewność, czy jej rozsypka jak Ty to nazywasz, jest faktycznie spowodowana świadomością czynu, czy brakiem zdecydowania, w którą stronę pójść. Z drugiej strony przemyśl swoje postępowanie przed zdradą. Jeżeli uważasz, że dawałeś swojej żonie wszystko co powinieneś, to zakończyć związek. Dla niej to było za mało i raczej pozostaniesz wygodną alternatywą, niż znowu wielką miłością.
Niedawno obchodziłem "rocznicę" wydarzenia i mogę powiedzieć, że jest ok. Ze swojej strony mogę Ci doradzić, żebyś nauczył się kochać siebie. Stań się chociaż w niewielkim stopniu egoistą. Ja tak zrobiłem i pozwoliło mi to trochę zdystansować się od problemu.
A misiu mojej żony? Dzisiaj jest dla niej nikim. Spowodowałem to swoim zachowaniem. Żadnych form przymusu. Po prostu pokazałem jej jak ją kocham, jak wspaniale może być w łóżku po kilkunastu latach małżeństwa. Do tego dochodzi pomoc w sprawach codziennych i wewnętrzna zmiana, która spowodowała, że jestem innym człowiekiem. To wszystko bardzo przytłoczyło moją żonę, bo dotarło do niej, że nie walczyła o nasz związek, tylko poszła na skróty. Dotarło do niej kogo i co mogła stracić.
Jeżeli chodzi o wybaczenie, to wybaczysz wtedy, kiedy będziesz potrafił wyciągnąć z tego wydarzenia pozytywne wnioski, bez względu na to czy Wasz związek przetrwa. Pamiętaj, że walczysz przede wszystkim o siebie.
Yorik - 2 dni mi zajęło, by zrozumieć Twoją postawę. I teraz właśnie ją tak traktuję jak pisałeś. Teraz rozumiem wszystkie wasze wypowiedzi. Nie chodzi o podsuwanie wskazówek, co zrobić. Chodzi o to, by umieć wznieść się ponad wszystko i doprowadzić swój stan umysłu, emocji, racjonalności do takiego stanu, by móc podjąć decyzję, za którą będzie się pewnym i nie będzie się wahało czy tak, czy tak.
Tak jak napisałem wcześnie - na pewno będę miewał dni gorsze, lepsze. Ale będę trwał w swojej decyzji. Najgorsze w tym etapie po zdradzie to niepewność i niewiedza co robić. Bo nawet podejmując decyzję o wychodzeniu z tego, ratowaniu związku i siebie też jednocześnie, to cały czas trzeba mieć na uwadze, że nie ma się nigdy gwarantu, że to się uda na pewno, że to się nigdy nie powtórzy. Już teraz wiem, że nie istnieją słowa TYLKO TY, NIGDY, ZAWSZE, JEDYNY. To ewoluuje w zależności od sytuacji, miejsca, sposobności.
Pięknie to ujął Nick - to też lekcja dla mnie, by właśnie starać się by się nie powtórzyło. Odrobić zadanie, co powodowało, że wpędziło moją żonę w stan chcenia innego typa.
Merlin - ja nie myślę o przemocy fizycznej wobec tego dziadygi, choć najchętniej bym go zlikwidował - tyle, że wiesz - tak samo powinienem to zrobić z moją żoną, albo głównie z nią, bo to ona dążyła do tego romansu. Gdyby nie chciała, to mógłby przyjść z gołym dyndającym starym sisiorem i wzięła by i go wyrzuciła, bo by tego po prostu nie chciała.
Co do tego co jej dawałem przed zdradą - nie dawałem jej tego, co dał dziadyga - uwagi, skupienia na jej zdaniu, pozwoleniu wygadania się, mimo że niejednokrotnie były to wypowiedzi pokraczne. Erudytą ona nie jest. zdaję sobie sprawę, że przesadzałem, nie raz mocno. U****iałem ją, bo te obowiązki już tak na siebie przejąłem, że zacząłem mieć wrażenie, że nawet to co ona mówi nie ma znaczenia, bo i tak będzie musiało być po mojemu, bo znów na mnie spadnie podjęcie decyzji... U nas szwankowała cały związek komunikacja, rozmowa. Doszliśmy do tego, że to podstawa, nad którą musimy zacząć naszą pracę.
Post doklejony:
He, teraz tak patrzę na tytuł tematu, który sam założyłem... Minęły 3 dni, mnóstwo waszych wypowiedzi, jednocześnie pełno postaw i sytuacji w życiu przez te 3 dni z żoną w życiu i wiem, że już na pewno nie założyłbym tematu z taką nazwą. To jest to co Yorik pisał. Skończył się etap pokrzywdzonego c i p a k a. Zaczyna się etap świadomego mężczyzny. Powoli, powoli, powoli... Jeszcze sporo się wydarzy, ale jestem mądrzejszy o wasze doświadczenia. Ktoś w jakimś temacie napisał, że lepiej uczyć się od innych, jak sparzyli sobie łapkę, by samemu jej nie sparzyć. To zdecydowanie lepsza nauka niż na własnym życiu, bo sami jesteśmy przykładami jak to na własnym życiu wygląda. Jakkolwiek jest później czy się jest razem ze zdradzaczem czy samemu - ten temat zawsze pozostaje.
Merlin napisałeś: "Do tego dochodzi pomoc w sprawach codziennych i wewnętrzna zmiana, która spowodowała, że jestem innym człowiekiem. To wszystko bardzo przytłoczyło moją żonę, bo dotarło do niej, że nie walczyła o nasz związek, tylko poszła na skróty. Dotarło do niej kogo i co mogła stracić."
Widzisz-u mnie ta przemiana już zaczęła następować zanim dowiedziałem się o zdradzie, bo czułem, że nasz związek się wali i zacząłem już wcześniej dochodzić do tego co może być przyczyną i widziałem ją właśnie w moim despotycznym podejściu, które było hiperbolizacją i nagromadzeniem przejęcia roli mojej partnerki w życiu. bo o naszym życiu, losie i drodze co, gdzie i jak zrobimy decydowałem tylko ja. Zacząłem się czuć w pewnym sensie panem tego, co robimy. A więc pojawił się i despotyzm. Doszło do mnie, że w ten sposób moja żona zawsze będzie z boku i nigdy sam jej nie pozwolę się rozwijać, widzieć ją samą, doceniać ją. Prezenty, drogie bielizny - to jest g ó w n o warte, jak nie ma oparcia w zrozumieniu, uczuciu. Też to teraz widzę. No i jestem innym człowiekiem od 3 miesięcy. Moja żona to widzi i mówi, że wolała tamtego, bo mnie znała, a teraz wydaję się jej taki dojrzały, inny, zmieniony. Wierzę, że z czasem zobaczy właśnie to co Twoja kobieta - kogo mogła stracić. A wystarczyło mi powiedzieć w grudniu - słuchaj - wali się nam związek, nie chcę tak życ, odchodzę. Dostałbym plaskacza na przebudzenie, ale nie zniszczyłoby to naszej sfery intymności, która teraz zawsze będzie nadszarpnięta po romansie.
Edytowane przez Plemplem81 dnia 13.07.2012 16:54:57
......bo o naszym życiu, losie i drodze co, gdzie i jak zrobimy decydowałem tylko ja. Zacząłem się czuć w pewnym sensie panem tego, co robimy. A więc pojawił się i despotyzm.
No, to już wiesz. Po charakterystyce twojej żony już się domyślałem.
Ona nie miała gdzie zaistnieć, przy dziadku czy przy innym, który nie był tak bystry jak ty, a dał jej pobyć z nią samą ona poczuła, że istnieje. Kutas to oczywiście wykorzystał, bez dwóch zdań. Ale jak nie uciekała ?
To główna przyczyna- wasze relacje, brak jej świata.
Teraz się zastanawiam, czy macie w to wchodzić bez jej przełamania. Nie wiem. Żeby czasami nie wyszło, że znajdzie w tym usprawiedliwienie, że to przez ciebie.
Zakoduj sobie i jej, że za wasze relacje oboje jesteście odpowiedzialni. Za wybranie formy zaworu bezpieczeństwa przez nią, tylko ona.
Mogła przecież zrobić tysiące innych rzeczy. Rozumiesz ?
To, że była słaba jej nie usprawiedliwia, co zrobiła, żeby być silniejsza, czy pracowała nad sobą, nad związkiem ? Nie.
Sam zdecyduj, czy możesz z nią wejść w szczerą anlizę związku przed.
Oj opadną wam trochę szczęki.
Trzymaj się chopie. Aż miło, odkąd zacząłeś myśleć. Pamiętaj, żeby nie myśleć za nią. Możesz tylko coś podsuwać. Ty siebie znasz i szybko rozpracujesz, bo pracowałeś nad sobą (chociażby na treningach) twoja żona będzie potrzebowała więcej czasu i nie po twojemu. Jesteście w różnych punktach, mało tego. Teraz wasze potrzeby są różne. Rozjechaliście się. Ona też musi to zrozumieć.
Jak zwykle - komunikacja to podstawa.
PS. 2 dni ci zajęło by zrozumieć postawę, bo to dla ciebie nowy świat. Ja miałem to szczęście, że nie musiałem rozumieć, jakoś to czułem, potem zacząłem lepiej się nad tym wszystkim zastanawiać.
Plemplem,zaskakujące pytanie...
No cóż,w caym moim nieszczęśćiu,bo tak moge powiedziec po ponad dwóch latach o tym co mnie spotkało,w całej otoczce zdrady,traumie nie tylko mojej,ale przede wszystkim Dzieci i Rodziców,długach,przymusowej zmianie pracy,całkowitej WYMIANIE znajomych,chociaz kiedys myślałam,że wielu z NICH to przyjaciele(zostało tylko kilkoro),moge smiało powiedzieć,że jestem szczęściarą.Mam nowe życie.
Pewnego ranka,jakoś pod koniec ubiegłego roku,obudziłąm się i sama do siebie powiedziałam;
Q....,za kim ja tęsknię,za kim ja płaczę,przecież ja go juz nie kocham.
Nie wiem jak,nie w eim kiedy,przestałąm kochac,stanęłam na nogi,boleśnie,ale stanęłam.I wiesz co?
Nie miałam oporów przed facetami,wyszłąm z założenia,że "jeżeli ktoś urodził się w stajni,nie znaczy,że jest koniem"----nie porównuję nikogo do mojego osobistego,nie szukam podobienstw,nie analizuję ,nie wspominam,pojawił się ktoś inny,z nienacka,trafił mnie piorun i postanowiłam zaryzykować,to ryzyka jak dotąd jest opłacalne.Nie oznacza to,że nie mam jakiś swoich demonów,obaw,ale śpię spokojnie.
Tylko czasem zdarza mi się zapomniec,że czas juz najwyższy zamiast JA,myśleć MY.To chuba konsekwencja tego,że w poukładym z trudnością życiu,w którym nie przewidywałąm miejsca na dla kogoś dorosłego,nagle pojawia się Człowiek,który po prostu jest.i ma do mnie ogromną cierpliwość.Napisałam o ryzyku,bo nauczyłąm się niczego nie planować,wyszłąm z założenia,że jak mi sie nie uda,to zostaną przynajmniej wspomnienia,a jjak będę płakać,to tym razem świadomie,nie z zaskoczenia,wiem dzisiaj,że nie wolm=no zostawiać niedomóien,staram ,wyjaśniać wszystkie nieporozumienia od razu,nie chować w sobie i nie zostawiać sama z myślami.A najważniejsze,że wiem,że nie kochanie MIMO WSZYSTKO to niszczenie samego siebie.
Tak już nie zrobię.
Czy mozna być szczęśliwym ,nawet jak się nie nuratuje związku?Jestem przykładem,że można,ja byłam ,zanim pojawił się ktoś w moim życiu,to chyba włąściwa droga,bo następna kobieta,następny mężćżyzna w naszych życiach,to nie plaster na stare rany,to nowy rozdział w życiu,w któy trzeba wejść na 100% przekonanym,że tego się właśnie chce i nie kocha się już wspomnien i niewiernych.Takie przekonanie mam.
A co do uczuć;
Ja nie mam wątplwiości do swoich uczuć,nie mam wątpliwości do swojego postępowania,nie mam wątpliwości,że zyję tak jak chcę,nie mam wątpliwości w stosunku do nowego związku.
Czasem jednak pojawia się ułąmek procenta,coraz rzadziej,ale się pojawia się ,jeżeli chodzi o zwykłę codzienne postępowanie Człowieka płci męskiej,bo zdrada,to takie parszystwo,któe przynajmniej u niektóych kobiet,na zawsze zostawia ledwo tlące się czerwone światełko ,taki wentyl bezpieczenstwa.
Gdzieś tu napisłąm,że los nic nie daj za darmo,że trzeba nauczyć się brać od niego tylko to,co dla nas dobre,a o resztę walczyć,nie poddawać się ,nie siadać z złożynymi rękami,czasem należy zamknąć uczucie,dopuścić rozum,kalkulować na zimno,wybierać to,co w życiu dla NAS w danym momencie jest dobre.Odkąd tak robię,jestem szczęściarą.
Bez względu PLemplem,jak potaczy się Twoje życie,pomyśl tylko,że żyjesz raz.Na nic w życiu nie jest za pózno.
Bacello-podobno umiera sie właśnie 2 lata, potem dopiero można zacząć żyć na nowo. I dla mnie jest to proste. Wolałabym właśnie tak... Wyrzucic go z domu, wypłakać swoje, zapomnieć. Wiem że tego bym chciała i to bym właśnie zrobiła, gdyby nie dzieci.....Kiedy się ma odpowiedzialność jeszcze za kogoś, trudniej jestpodjąć decyzję. Nie można wtedy myśleć tylko o sobie, o tym że ma się jedno życie... Nie chce robić tego dzieciom, zwłaszcza że , muszę przyznać jest dobrym ojcem, dzieciaki go kochają. Ale nie wiem jak mam to poukładać aby wszystko w miarę grało, aby dzieci widziały w nas kochających się rodziców, czuły się bezpiecznie. Mój starszy syn widzi że coś nie gra. Żal mi go na potęgę, cierpię kiedy widzę w jego oczach niepewnosć.....
Mam wrażenie ze Wy wszyscy potraficie tak trzeżwo patrzeć, wydaje się słuszne decyzje podejmować, macie tyle siły w sobie. Potraficie się oprzeć na sobie. Ja tego nie umiem, wiem że wiele pracy przede mną nad własnym charakterem. Do tej pory wspierałam się na moim mężu, on dawał mi poczucie bezpieczeństwa, bo sama sobie go nie umiałam dać. Teraz musi być inaczej. ale jak?
Trafne posty Yorika przeszywają jak igła. Plemplem, choć minęło dopiero parę tygodni, wydaje się że potrafił wyciągnąć wnioski. Czuję się przy Was jak głupiutka dziewczynka, której ktoś zabrał zabawki z piaskownicy i ona to będzie pamiętać do końca swoich dni. Wciąż leże i nie moge się podnieść. Rozpamiętuje to co się zdarzyło, nawet na sekunde nie potrzafie skierować swoich myśli na inne tory, a co dopiero zacząć budować coś konstruktywnego. Jestem chaotyczna we wszystkim co robie. Tęsknię za tym co było między nami, za więzią, za beztroską miłością, czystą, tylko my i nikt więcej. Ale tego już nie ma. Mój mąż przekonuje mnie że możemy jeszcze to osiągnąć, pracując nad sobą nad naszym razem. Czasem wydaje mi się że nam się uda, a czasem ze to już niemożliwe.
Minęło parę dni, wydawało się, że wszystko dąży w kierunku pozytywnym. Ale jakże trzeba być czujnym... 2 dni temu moja żona w internecie szukała informacji o swoim kochasiu wpisując jego imię i nazwisko, potem wymazała to perfidnie z historii przeglądanych witryn. Wczoraj zaś węszyła na stronie dotyczącej darmowych smsów i też to wymazała z historii przeglądanych stron. Chyba już ją szlag trafia, że każde jej kłamstwo jest odkrywane, ale dla mnie to poważny znak, że skończyło się już coś na dobre. Mojego zaufania nie odzyska już chyba nigdy po takich wyskokach, bo gdy pytałem ją, to mi kłamała, że przypadkowo musiałem na to trafić. Idiotę jeszcze ze mnie robi. Żenujące.
Budzę się i na nią patrzę jak na obcą osobę, patrzę jej w oczy i widzę kłamliwą kobietę, za każdym razem myślę czy nie kłamie, jak mówi gdzie idzie itp. Chyba pewien etap się powoli zamyka samoistnie na jej własne życzenie. Tylko po co w takim razie mówi mi, że chce odbudować nas, nasze uczucie, pokazuje czułość, troskę itp.? Czyżby dla zmyłki, a tak naprawdę sama nie wie czego chce? Jestem wku(r)wiony na maksa takim jej postępowaniem, bo to jest niegodne nawet wroga, nie mówiąc o ponoć najbliższej osobie.
Listy do córki i żony kochasia poszły, mam nadzieję, że sajgon u niego dopiero się rozpocznie.
EVIDENCE - widzę, że jesteś uwieszona na swoim mężu. Będzie to wykorzystywał cały czas. Nawet jak teraz Cię uśpi, uspokoi czujność, to za jakiś czas znów mu wyjdzie to bokiem. Chyba pora, żebyś sama zaczęła stanowić o sobie, sama w sobie miała siłę, bo opierając się na innej osobie bardzo szybko można stracić nagle cały świat.
Dzieci? Wolisz, żeby czuły chłód rodziców wobec siebie, czy wolisz żeby widziały jednego rodzica i drugiego też czasami, ale w lepszej kondycji psychicznej każdego z osobna? Najgorsze w tym wszystkim jest litowanie się nad samym sobą i stękanie. Też ten etap przerabiałem i już go mam za sobą. Właśnie tylko silna osobowość, silna jednostka jest w stanie podjąć racjonalną decyzję, bez żałowania swojego kroku. I do tego trzeba dążyć będąc zdradzonym. Albo twardo trzymamy się pozostania (wiedząc o tym, że wcale może nie być różowo - i trzeba to przyjąć na samym początku) albo zrywamy temat i zaczynamy nowe życie. Czasem ten pierwszy etap może trochę trwać, zanim dojrzejemy do tej decyzji. Ale tak jak pisała Bacello - ważne żeby była ona pewna i nie było żałowania podjętego kroku. Ja jestem coraz bliższy podjęcia właśnie tej decyzji. Próg kłamstwa, jakie mogę znieść został już przekroczony dawno, teraz tylko sam siebie krzywdzę, że pozwalam jej na to, mimo że mówię, że więcej nie dam się skrzywdzić. Sam sobie zadaję ból.
Jeszcze co do Twoich wahań EVIDENCE - ja mam to samo każdego dnia - w jednej chwili myślę, że się uda, za moment przychodzi dół i myślenie, że jednak nie będę w stanie tego przejść z tą osobą. Ale to też jest potrzebne, żeby móc podjąć tą decyzję i jej nie żałować.
Przykre, bo to cię wykończy. Właściwie sam sobie na wszystko odpowiedziałeś. Nie wybiłeś ją z tego. Eydaje mi się, że to konsekwencja, że poszedłeś na miekko lub nie byłeś w stanie ruszyć jej emocji.
Ona też ma huśtawkę i w tej huśtawce patrzy w jego stronę.
Plemplem,no cóz,przykro ,że to idzie w tę stronę.Nic dodac nic ując.Trzymaj się i tyle.
Tej obcej kobiecie wydaje się,że jest robi z Ciebie idiotę,Ty wiesz o jej poczynaniach,teraz zostaje Ci to wszystko jakos udokumentować
.Możesz potrzebować w sądzie,a jak nie będize Ci potrzebne,to schowaj głęboko w zaklejonej kopercie.
Evidence,gdybyś rozmawiała ze mną dwa lata temu,powiedziałabyś,że głupszej baby nie ma na całym na świecie.Siły nabieramy z czasem,nie ma się jej od razu,trzeba mocno oberwać,żeby zrozumieć pewne rzeczy i podjąc decyzję.I jeszcze jedno;
Też mam dzieci,to dzięki nim min.stawałam na nogi.
Potrzebujesz czasu,nic więcej.Może warto pomysleć tak ja ,że szczęśliwa mama to szczęśliwe dzieci?
Przykre? Na pewno. Ale chyba tak ma być. Chyba mam w końcu zobaczyć, jak bardzo jest niedojrzałą kobietą, jak rozchwiana emocjonalnie i że nie warto tracić życia na ratowanie czegoś, co z dnia na dzień dochodzi do mojej świadomości, że nie istnieje.
Plemplem81, pojawiłeś się tu 10 lipca. Dziś mamy 16.
Prawdę mówiąc jestem zdziwiony, jak szybko złapałeś rzeczywistość.
Popatrz na tych, którzy poświęcili ci swój czas, na ilość postów, warto było. Zobacz jak trafnie i dojrzale odpowiedziałeś Evidence.
Słuchaj, masz świadomość, że po ścianach będzie tobą targało jeszcze długo. Mówisz, że dojrzewasz do decyzji, jest coraz bliżej.
Moim zdaniem powinieneś jeszcze poczekać, to nie ta faza, mimo że dojrzałeś szybciutko, ale to jeszcze nie to. Jeszcze za duże emocje. Dane możesz zbierać dając szansę. Dawanie szansy, to nie to samo co podjęcie decyzji. Tyle możesz zrobić. Sprawę zostawiasz otwartą.
Im więcej danych tym pewniejsza decyzja, a i zmienić się może. Tak więc spokojnie. Daj jej czas.
Już wiesz, że teraz widać więcej. Wcześniej byś tego nie widział i nie widziałeś. Nie chcesz tego, ale widać i nic na to nie poradzisz. Bądź obserwatorem, to ci mogę poradzić i nie rób gwałtownych ruchów, zwłaszcza w emocjach. Obserwuj to UFO. Oni są z innej planety, więc bierz poprawkę, że możesz się nie dogadać.
Czy zostaniesz czy się rozstaniesz z nią, to dobrze przecież wiedzieć z kim ? Wcześniejsze informacje nie mają znaczenia, bo były przez twój mózg filtrowane.
Ani nie chcę ci dawać nadziei, nie chce też się powtarzać, ale technicznie to, że cię oszukuje w tym przypadku to pozostałość emocji do tego gościa. Ona poprostu świadomością wie gdzie powinna być i pewnie nawet chce, wydaje jej się, że wystarczy podjąć decyzje, a emocje jej nie podlegające i tak robią swoje.
Też musi czuć się dziwnie. myślę, że to to. Dobrze powiedziałeś sama nie wie czego wewnętrznie chce, bo jest rozbita.
Druga opcja to dla zmyłki. Nie sądzę, ale obserwuj, bo nie wiadomo.
Nie rób jej jazdy, raczej w drugą stronę. Spróbój ją przechwycić.
Teraz będzie fajnie. Jak się dziadkowi zacznie gotować, bo raczej zacznie ratować tyłek. Nawet jak twoja żonka się do niego odezwie, to powinna się odbić.
Zakładając, że dziadek mówił prawdę i w małżeństwie miał już jakąś oziębłość, to ciekawe na czyją korzyść córcia przeprowadzi rozwodzik? Mamusi czy tatusia ? i tak będzie jazda.
Poza tym nie wiesz czemu szuka kontaktu. Może nie po to aby się spotkać, tylko dowiedzieć się co u niego, jak sobie radzi ? Śmieszne, ale niestety możliwe.
Jak chcesz kończyć to załóż granicę, jeszcze jedno kłamstwo i rozwód. Ale to będzie ruletka. Z drugiej strony, jakie znaczenie ma jedno kłamstewko więcej czy mniej.
Teraz cię zabolało, że robi z ciebie idiotę ? A wcześniej to nie robiła ?
Chyba raczej ustal, czy ma to we krwi, czy jej przejdzie jak się ustabilizuje, jeśli zdołasz. Ale wtedy masz zdiagnozowaną niestabilność emocjonalną, też kicha, ale mniejsza.
Teraz masz czas. Zrobiłeś dużo. Popracuj nad metodami kontroli emocji. Wypróbuj, co ci prynosi ulgę.
Post doklejony:
Evidence,
Cytat
Trafne posty Yorika przeszywają jak igła.
No właśnie ciebie nie muszą przeszywać. Już wiesz, że zjadasz ten twardszy kawałek chleba, dlatego musisz skubać małymi kąskami, bo się zakrztusisz.
Cytat
Do tej pory wspierałam się na moim mężu, on dawał mi poczucie bezpieczeństwa, bo sama sobie go nie umiałam dać. Teraz musi być inaczej. ale jak?
Nie napisałas zbyt wiele, ale tak jak Plemplema, też zwróciło to moją uwagę. Dziwi mnie strasznie, bo to ty jesteś słabsza i to ty raczej powinnaś zdradzić Więc jak to jest ? Czy czasami nie jesteś silniejsza od niego, tylko o tym nie wiesz, bo wygodnie było ci na nim wisieć ?
Tak, teraz musi być inaczej i małymi kroczkami, powolutku zacznij się w końcu usamodzielniać dziewczynko. Stań się pewną siebie kobietką. Zastanów się co to może sprawić ? Zacznij żyć coraz bardziej dla siebie. Zadaj sobie pytanie, czy ty w tym małżeństwie istniałaś ? i na ile ? jakie masz potrzeby i jak je można zaspokoić ?
Zadaj sobie pytania Standardzik: Jakie masz cele w swoim życiu? Co sprawia ci przyjemność ? Co sprawia, że czujesz się wartościowsza ? Jak byś chciała żyć ? Co ci nie pasuje ? Czym dla ciebie jest miłość, ta dojrzała ?
Zanalizuj to pod siebie, zastanów się porządnie, tak na serio, co można zrobić, abyś cieszyła się życiem ?
Cytat
Wciąż leże i nie moge się podnieść. Rozpamiętuje to co się zdarzyło, nawet na sekunde nie potrzafie skierować swoich myśli na inne tory, a co dopiero zacząć budować coś konstruktywnego.
No sama widzisz. wszystko po kolei. Musisz zamknąć sprawę zdrady. wypełnić lukę, tą niewiedzę. Oswoić się z nową wizją świata. Musisz zrobić to koniecznie z mężem. Musi ci odpowiedzieć na wszystkie pytania szczerze. Ty za to uważaj o co pytasz. Musi wiedzieć, że możesz kilka razy pytać o to samo i być cierpliwy. Musisz to wszystko wyjaśnić, przeżyć ten okres niedowierzania i żałoby po stracie idealnego obrazu bliskiej osoby. W między czasie jak będą lepsze momenty, bierzcie się za naprawę, czyli analiza związku przed i zmiany.
Poczytaj inne wątki i historie, coś dla siebie znajdziesz.
Nie łam się, to przejdzie, będzie wracać, ale coraz żadziej.
Tylko musisz to przerobić, to normalne.
Analizować związek ?cHyba tylko jak sie go naprawia,bo taka analiza wymaga dwojga.Jak się zostaje samamu,nie warto zadawać sobie pytan i robić analizy.na większośc pytan ,najzwyczajniej nie ma nam kto odpowiedzieć.Mozna się wpędzić tylko w poczucie winy.
Miłośc to coś,co kompletnie rozbija Człwoieika,a potem na nowo skłąda z kawałków,jak połamaną zabawke,z peknięciami i poszrpanymi brzegami.Zakochanie to jeszcze nie wszytko.Chyba w zyciu chodzi o to,żeby odnależc się,tam gdzie trzeba,potem tam zostać,gdzie składa się zobowiązania i dbać,żeby uczucie nie osłabło.
Plemplem Twoja zona jest bardzo niedojrzała... powiedziała ,ze chce ratowac malzenstwo,a gdzie niby jest te ratowanie? dalsze klamstwa i szukanie w internecie info o kochanku to ratowanie?
Eh...ja bym juz dawno wywalila ja z domu.
Wiem,ze chcesz to ratowac ,bo kochasz i ze względu na dziecko,ale sam tego nie uratujesz,a zona ewidentnie ma ratowanie małżeństwa w nosie.
Wspolczuje ,ze spotkało Cie takie piekło i zycze Ci aby szybko sie skonczylo.
pozdrawiam
Yorik - czasem mam wrażenie, że jesteś jasnowidzem .
Cytat
Moim zdaniem powinieneś jeszcze poczekać, to nie ta faza, mimo że dojrzałeś szybciutko, ale to jeszcze nie to. Jeszcze za duże emocje. Dane możesz zbierać dając szansę. Dawanie szansy, to nie to samo co podjęcie decyzji. Tyle możesz zrobić. Sprawę zostawiasz otwartą. Im więcej danych tym pewniejsza decyzja, a i zmienić się może. Tak więc spokojnie. Daj jej czas.
I wiesz co - wczoraj wieczorem żona przychodzi z dwoma kieliszkami wina, siada i zaczyna autentycznie przepraszać i żałować. Płacze. Makijaż starannie przygotowany na pierwszy dzień pracy, jaki wczoraj miała zaczyna się rozmazywać. Nie zwraca na to uwagi. I mówi, że widzi, że to wszystko, co teraz próbujemy ratować, ona rozpierdziela swoim postępowaniem, czuje w sobie jaka jest niedojrzała, że mało kto wytrzymałby tyle, co ja. Ja już nawet nie wiem co mam jej mówić, bo ileż mam jej przytakiwać ? Z drugiej strony dochodzi do mnie, że nawet jak to mówi, to już nie kocham tak, jak kochałem. Już teraz czuję, że jest inaczej. Taki dysonans uczuciowy. Pewnie długo to jeszcze będzie we mnie.
Cytat
Obserwuj to UFO. Oni są z innej planety, więc bierz poprawkę, że możesz się nie dogadać.
Setnie się przy tym uśmiałem . Ale racja. Czujność to podstawa teraz. Ciekawe jednak jak długo można mieć w sobie taką wzmożoną uwagę, czujność i bacznie obserwować kroki. Mam obawy, że zamienię się w prześladowcę.
Cytat
tylko dowiedzieć się co u niego, jak sobie radzi ? Śmieszne, ale niestety możliwe.
Też tak to interpretuję. Tym bardziej, że to wiekowo dziadek, a moja kobieta wie, że poszły listy do córki i żony. Więc jazda u dziadka się zaczyna dopiero. Nikt nie wie, jak to się tam skończy. O ile w ogóle zacznie. Może jego żona oleje temat, skoro tam od dawna nie ma żadnego uczucia? A może jednak będzie ostro, bo ten brak uczucia to był wyimaginowany obraz kochasia przedstawiony na cel zdobycia 31-latki, by poczuła, że bierze się za niby wolnego, nieobarczonego uczuciem do żony człowieka. Zdecydowanie chciałbym ten drugi scenariusz.
Cytat
Teraz cię zabolało, że robi z ciebie idiotę ? A wcześniej to nie robiła ?
Chyba raczej ustal, czy ma to we krwi, czy jej przejdzie jak się ustabilizuje, jeśli zdołasz. Ale wtedy masz zdiagnozowaną niestabilność emocjonalną, też kicha, ale mniejsza.
Świetne spostrzeżenie. Myślę nad tym od samego początku. Wielkim problemem jest to, że moja żona kłamstwa była nauczona z domu, od małego. Żeby przetrwać musiała kłamać. Tak też zresztą robiła jej matka w stosunku do swojego męża. Ciężka batalia mnie czeka, ale moją żonę przede wszystkim.
Nicola22 - dzięki za słowa. Wiesz - piekło niezaprzeczalne. Wiele mnie to jednak nauczyło, jakkolwiek na to nie patrzeć. Przede wszystkim oduczyłem się naiwności w sferze uczuciowej. Będę już zawsze w tej materii ostrożniejszym człowiekiem i tak jak pisała Bacello, Yorik i wiele innych wartościowych osób - będę obserwował, muszę przeczekać emocje. Zaczynają opadać, jak po wielkiej bitwie kurz (uwielbiam słowa tej piosenki Perfectu). Zobaczymy, co wtedy tam ujrzę, gdy już się wszystko przejaśni. Teraz na to za wcześnie, choć niejednokrotnie miałem/mam ochotę wszystkim trzasnąć i sprawę zamknąć.
Post doklejony:
Yorik - co do tych 6 dni, kiedy zacząłem łapać całość sprawy.
Widzisz - zacząłem zmieniać punkt widzenia, to do czego wy wszyscy tutaj mnie namawialiście - zmienić postawę z pełnej żalu i pytań - "dlaczego mnie to spotkało", "czym sobie zasłużyłem" na postawę nastawioną na działanie. W pewnym sensie przejmuję kontrolę nad wydarzeniami, nad sobą i nad tym całym gównem. Patrzę teraz na siebie, zaczynam dostrzegać i doceniać swoje potrzeby. Związek z żoną podąża do tego równolegle, ale już nie jest sensem mojego istnienia.
Ale widzisz - żeby taki stan osiągnąć trochę tematów i wypowiedzi tu poczytałem. Nie kończyło się na przeczytaniu i zapomnieniu. Wchodziłem w te rzeczy - dzięki wam, którzy odpisywaliście mi, czułem, że nie zostaję z tym sam. To była wnikliwa analiza różnych przypadków i postaw wielu osób z tego forum, zastanawianie się, często czytanie jednej wypowiedzi po 5 razy, by każde słowo dobrze zinterpretować. Zacząłem się bawić w psychologa hehe.
Nie biorę życia na lajcie, nigdy nie brałem. Nie mówię żonie - wynoś się. Żeby to powiedzieć muszę mieć pewność, czuć sam w sobie, że jak rzeczywiście tak się stanie, to po tygodniu, miesiącu, pół roku bez niej, dalej postąpiłbym tak samo i nie żałował swojej decyzji.
Edytowane przez Plemplem81 dnia 17.07.2012 13:09:21
Bacello- faktycznie, myślę o sobie że głupszej baby nie ma na całym świecie. Czuje sie bezradna i ta bezradność mnie dobija. Więcej czasu.....Ile? Minęło już 7 miesięcy a ja stoje w miejscu. Czasami sama mam ochote dać sobie w pysk i kopnąć się w d***, ale już nie musze. Dzisiaj kopnął mnie wystarczająco mocno i dobrze Yorik.
Yorik-dzięki. Tak jak napisałeś, to słabsi zdradzają. W naszym związku byłam silną osobą, prawie o wszystkim decydowałam, wszystkie sprawy popychałam do przodu, gdyby nie ja nic by się nie działo. Poświęciłam się rodzinie w 100%, nie miałam dla siebie żadnych przyjemności, ale musze powiedzieć że byłam szczęśliwa. Rodzina dla mnie to wszystko. Mój mąż pochodzi z rozbitej rodziny i powiela przykład. Tak jak napisał Plemplem, uczony od małego kłamstw, byle chronić swój tyłek. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, w tym związku ja byłam motorem. Myśle sobie że mój mąż czuł sie z tego powodu niedowartościowany, szukał kobiet na pozór spolegliwych, które były na kiwnięcie jego ręki. Obroną mojego męża przed rozstaniem swoich rodziców, była ucieczka w fantazje, świat nierealny. I taki tworzył. Rozmawiał z kobietami na gg i tam czuł sie super gościem, bez zobowiązań, chłopcem.....Kiedy przeczytałam jego korespondencje z ostatnią kochanką, śmiałam się histerycznie.... takie bzdury, które nie przyszły by mi nigdy do głowy. Potem zaczęły się rozmowy erotyczne i mój mąż już popłynął. Te emocje z czasem nie były już tak silne, więc zaczął się real. Za każdą zdradą czuł sie podle, wyrzuty sumienia, nie mógł patrzeć na te kobiete, najchętniej wypchnął by ją z samochodu. Na następny dzień przychodził do pracy i się zastanawiał:" rety jaka pokraka, co ja z nią robie" a za 3 godziny już z nią pisał. Powiedział mi że nigdy nie przestał mnie kochać, że oddzielił świat realny od tego w pracy. Jej zresztą też pisał że nigdy się nie zaangażuje, ze jego zachowanie w stosunku do niej nie wynika z tego co dzieje się między nami. Mówił jej, że w jego małżeństwie jest wszysto w należytym porządku. Mój mąż był dla mnie czuły, kochający jak zawsze, dlatego tak wiele czasu mi zajęło żeby zauważyć że coś nie gra. Obecnie wydaje się szczery. Ja natomiast zastanawiam się kiedy pojawi się następna kochanka, bo będzie sytuacja z którą sobie nie poradzi i znów odda się wirtualnemu światu swoich chorych fantazji.
Najgorsze jest to, że codziennie muszę się do czegoś zmuszać, straciłam cały zapał, wszystkie siły. Jak napisał Yorik, czas odpowiedzieć sobie na pare pytań i choć troche próbować być egoistą.
Post doklejony:
Plemplem- jak napisałeś, tak też było u mnie, moje małżeństwo, rodzina była dla mnie sensem istnienia, teraz już tak nie jest.
Ciekawe jednak jak długo można mieć w sobie taką wzmożoną uwagę, czujność i bacznie obserwować kroki. Mam obawy, że zamienię się w prześladowcę.
Stop. To tylko odruch, pamietaj. Nie przeginaj. Właśnie teraz jak przejrzałeś na oczy nie przemęczaj się. I tak zobaczysz. Teraz spokuj i opanowanie to twoja broń.
Wie, że poszły listy ? no to się o niego martwi. Stawiam na drugi scenariusz.
dobrze złapałeś.pamiętam jak byłes bezradny. Odkąd zacząłeś coś robić, panować nad sytuacją, zacząłeś panować nad sobą samym. Poczułeś, że to ty w jakimś stopniu rządzisz życiem a nie ono tobą. I o to mi bardzo u ciebie chodziło.
Minęły niemal 3 tygodnie od mojego pierwszego wpisu tutaj. Minęły 2 miesiące od momentu wykrycia zdrady.
Sporo się zmieniło. Sam w sobie zacząłem dochodzić do podstawowych pytań. Czym jest miłość, czym jest zdrada, czym jest wierność... Wiem, że miłość mojej kobiety wygrywam każdego dnia, który ona ze mną spędza. Miłość jest wyborem. To nie tylko uczucie, to nie tylko seks, przynależność. To przede wszystkim decyzja, że chce się być z tą konkretną osobą, że chce się z nią prowadzić dalej życie. To wygrałem.
Czym jest wierność? Przecież to nie jest butelka z wodą, która stoi i tak stać będzie na zawsze z poziomem wody, który się do niej wlało. Wierność to tak jak drzewo w sadzie - zasadzasz ją, rośnie, trzeba ją podlewać, zapewniać dostęp słońca, odpędzać szkodniki. To ciągły proces. Wierności nie ma się danej raz na całe życie. Już wiem, że słowa przed ołtarzem, to tylko i wyłącznie słowa. Nic więcej. Prawdziwa wierność wychodzi w rzeczywistości, jak o nią dbamy, czym ją karmimy i czy zdajemy sobie sprawę z tego, że wierność można tak samo zniszczyć jak inne uczucia. Ja tego wcześniej nie widziałem, wierzyłem, że dane słowo jest święte.
Kolejna rzecz, którą widzę, to fakt, że nie wszystko postrzegane przeze mnie jako dobre, jest w rzeczywistości tak odbierane przez moją połówkę. Jeśli daję jej moje uczucie, to wcale to nie musi zostać przyjęte tak, jak ja tego chcę. Może to być zrozumiane zupełnie inaczej. I tu kłania się zrozumienie w związku. My faceci jesteśmy prości - tak jak mówimy, tak myślimy. Kobieta w tym czasie odbiera 100 komunikatów i jednocześnie otwiera w sobie masę rzeczy z przeszłości, które się na siebie nakładają. Dopóki facet nie pojmie tego, że kobieta jest znacznie bardziej złożoną istotą pod względem psychiki, emocjonalności, aniżeli my sami, to nie będzie ze związku nic. A jak już pojmie, to wtedy dopiero zaczyna się prawdziwa praca - i jej, żeby dojść do faceta i mu uzmysłowić o czym ona myśli (bo my nie potrafimy czytać między wierszami) i jego, by zrozumieć ją, że to co ona odbiera to nie jest tylko czarne i białe, o czym my myślimy coś przekazując. To też dla mnie poważna lekcja do odrobienia.
Następna sprawa, którą ujrzałem. Każdy zdradzający jest nieszczęśliwy w obecnym związku, z którego ucieka zdradą. Abstrahując od etyki i moralnej oceny takiego postępowania uważam, że to element, jaki toczy każdy związek z romansem i zdradą w tle. Brak szczęścia powoduje ucieczkę w szczęście pozorne, chwilowe, które tak naprawdę za jakiś czas może okazać się tylko ułudą. Jednakże w tym momencie - momencie romansu - ten układ z boku daje to szczęście. Gdyby nie dawał, nie istniałby. A więc pytanie - co powoduje, że moja kobieta była szczęśliwa w tamtym układzie? I wiecie co - tu wcale nie chodzi o osobę - że to ta konkretna osoba jest tym szczęściem. Ta osoba ma w sobie pewne cechy, zachowania, które to szczęście dają. To jest wytrych do całej walki o miłość po zdradzie. Dojść do tego, co tamta osoba miała, co uszczęśliwiało moją połówkę, a czego nie dawałem ja. Może to już wcześniej ze mną miała, ale zatraciło się w trakcie związku, w trakcie codzienności, w trakcie awantur i przykrych wypowiedzianych słów? A może tam zostało odkryte coś zupełnie innego, czego nigdy mojej kobiecie nie dawałem? To jest sedno. Odpowiedź na to pytanie i odnalezienie tego u siebie daje dużą szansę na to, by sytuacja romansu, poszukiwania tego czegoś w innej osobie już nigdy się nie powtórzyła. Bo moja żona przecież nie kochała tamtego faceta. Zakochała się w zachowaniach, przymiotach, które tam znalazła, które tamten facet potrafił dać - czy celowo by zdobyć młodą kobietę, młode ciało, czy rzeczywiście taki jest - nieistotne teraz. Istotą jest, że to miał w sobie. Jeśli kocham moją połówkę, zrobię wszystko, by to w sobie odnaleźć. Tu nie ma czasu na bierność, na czekanie, co ta druga strona zrobi. To bzdura, bo ta druga strona szarpie się między szczęściem, które zaznawała w romansie, a zniszczeniem, którego dokonała na osobie, z którą już szczęścia nie widziała. Więc wiadomo, że decyzja zawsze będzie po stronie szczęścia - tylko racjonalność i proza codzienności oraz niepewność jutra może spowodować, że zapadnie decyzja jednak o pozostaniu w obecnym związku. Ale cały czas pozostanie w niej schemat, że tam zaznała szczęścia, chociażby jego namiastkę, której tutaj już nie miała. To jest najniebezpieczniejsze w momencie po zdradzie. Tego nie wolno za żadne skarby zostawić. Bo tragedia zatoczy koło. To już też wiem. Rozmowa, chęć przejścia tego romansu, uczuć, jakie w nim zastawała moja połówka dadzą oczyszczenie. Całe szczęście moja żona też zaczyna to widzieć i rozumieć. Że milczenie, brak rozmowy oznacza już w tym momencie koniec naszego związku, którego rozpad już się dawno zaczął. Dlatego tak istotne jest dołączenie do tego swojego pełnego działania, pokazanie walki o uczucie, pokazanie miłości i to, że się chce, by zrozumieć tą osobę i poznać, co w niej spowodowało taki krok, jakie braki - to da wielką szansę na zdrowe zbudowanie związku od nowa, na poznanie się od nowa. Bo to co istniało między nami już nigdy nie wróci i nie będzie nas łączyło. To zostało bezpowrotnie zabite. Zarówno to co było złe, jak i to co było dobre.
Związek po zdradzie NIGDY nie może być taki sam, jaki był. NIGDY nie wolno nawet do tego dążyć. Związek po zdradzie to budowa czegoś zupełnie nowego. Przede wszystkim to potężna praca nad sobą, nad swoimi słabościami, lękami i demonami przeszłości, o których wspomina Bacello. To dlaczego tak postępują zdradzający w bardzo dużej mierze opiera się na tym, jakimi jesteśmy ludźmi od małolatów. A kształtuje nas dom rodzinny, w którym się wychowaliśmy. To tam zostaliśmy "naznaczeni". I to powrót właśnie do tych korzeni pozwoli zrozumieć pewne schematy. Sam stan zdrady, podjęcia decyzji o zdradzie nie jest istotny. Stało się. Nigdy się nie odstanie. Ale dochodziłem do tego - jak do tego doszło i widziałem pewne moje i mojej żony zachowania. Ale przecież te zachowania czymś zostały podyktowane, dlaczego zachowaliśmy się tak a nie inaczej. Dlaczego tacy byliśmy w naszym związku, bez zastanowienia przyjmując, że jak choćby jesteśmy impulsywni to mamy do tego prawo, bo tacy już jesteśmy. GÓWNO PRAWDA! Nad wszystkim można pracować, tylko trzeba sięgnąć do samego dna. Do dzieciństwa, do okresu dojrzewania, do tego co zastaliśmy w domu, czego nas nauczono, jakie przekazano wartości, albo nie przekazano ich w ogóle... Przecież to jak się zachowujemy w związku, jakimi jesteśmy ludźmi przekazali nam nasi rodzice lub osoby, które nas wychowywały. Dojście do tego, zrozumienie, zobaczenie co było złe w tym wychowaniu i co można naprawić, nad czym można pracować to dla mnie w ogóle zaczyna stanowić sens mojego życia. Odpowiedź na pytanie - KIM JESTEM? I od razu pojawiające się pytania - kim chcę być? Czy chcę być taki jaki jestem, gdy m.in. moje zachowania, decyzje, słowa doprowadziły do tego, że osoba, która mnie przecież kochała, bo brała ze mną ślub (więc to był jej świadomy wybór) nagle przestała czuć w życiu ze mną szczęście, przestała to szczęście widzieć?
Obarczanie osoby zdradzającej całym złem romansu, zdrady nie jest żadnym rozwiązaniem. Tam była już tylko decyzja o ucieczce z toksyn, jakimi karmił ją obecny związek. Nie oceniam tu moralności decyzji, bo rzeczywiście mogła ta osoba pójść w zupełnie inne rozwiązania - alkoholizm, narkotyki, depresja itp. Sedno jednak cały czas pozostawałoby takie samo - BRAK SZCZĘŚCIA. A co tym szczęściem jest? Dla jednego to będzie zrozumienie, cierpliwość, ciepło, dla innego to będzie troska, oddanie. Mówimy oczywiście o szczęściu w związku, w relacji z drugim człowiekiem. Odrzucamy jednocześnie od razu sprawy materialne, bo to nie to kieruje zdradzającymi. To kolejne pytanie, nad którym trzeba myśleć - co mi daje szczęście? Czym jest dla mnie szczęście?
Coraz bardziej zaczynam potrzebować wiedzy w temacie psychologii, zachowań ludzkich, które nami kierują. Kończy się etap mojej wiedzy, kończy się etap mojej intuicji, doszedłem do bariery, którą pomoże mi przejść terapia (pod warunkiem dobrego terapeuty oczywiście) i zdobywanie wiedzy fachowej. Przykrywanie tego, co się stało uczuciem jest bez sensu. To odżyje za 2, 5, 10 lat. Może nie chęć zdrady u zdradzającego, ale odżyje ciągły brak szczęścia, ciągły niedostatek i brak zrozumienia. Znamiennym tu jest fakt, że my zdradzeni nie czuliśmy, że w naszych związkach było tak tragicznie, a tu nagle pyk, info o romansie. A więc nie odbieraliśmy dramatu, który toczył nasze związki tak, jak ci którzy zdradzili, bo już nie umieli dłużej w takim układzie żyć. Mieli już dość. Ten subiektywizm nas wszystkich zgubił. Chyba henryjeweller świetnie to napisał odnośnie zaufania. Byliśmy zaślepieni, zaklapkowani tym, że wyszliśmy z bezpiecznego domu, gdzie byliśmy chronieni jako dzieci i wchodząc w nowy dom, tyle, że już z obcą osobą, jako pewnik obraliśmy, że będzie w nim dla nas tak samo bezpiecznie jak z rodzicami. To ogromny błąd, jaki każdy z nas popełnia. Związek to codzienna walka, to też codzienne podejmowanie decyzji, codzienne utrzymywanie uczucia. Budząc się rano i widząc twarz mojej żony odpowiadam sobie teraz codziennie na pytanie - czy to jest osobą, z którą chcę spędzić resztę życia? Przecież dzieci kiedyś wyjdą z domu i zostaniemy w nim sami, jeśli los tak się potoczy, że wcześniej nic nam życia nie zabierze. Czy to jest rzeczywiście ta osoba, z którą chcę przejść życie - z którą chcę też przejść przez tą zdradę i zrozumieć jej pragnienia, które w tym romansie zaspokajała, z którą chcę dzielić codzienność?
Zdaję sobie sprawę, że teraz moja rzeczywistość będzie całkowicie zmieniona. Zmiana stylu życia i przede wszystkim zmiana podejścia do siebie samego. Odpowiedź na pytanie - co stało się, że osoba, która za mną szalała, świata poza mną nie widziała, mogła chcieć zniszczyć mnie, niszczyła swoją miłość do mnie, a więc coś pięknego? Odpowiedź na pytanie - czy widzę w mojej żonie piękno, oczywiście nie fizyczne. Czy widzę piękno wewnętrzne? Czy ona to widzi we mnie? Codzienność daje też odpowiedź. W tym jest klucz. Kobieta, którą cały czas kocham jest ze mną. Gdyby tam była miłość, mojej żony nie byłoby już ze mną. Ale jest. A więc jest część jakaś w niej, która chce być ze mną. Pora pracować nad tą częścią, która chciała odejścia i szukała szczęścia, gdzie indziej.
Tak wzięło mi się na wynurzenia, które zastaję w sobie.
Może to skaza a może wręcz wada, ale jakoś nie ufam w tak wcześnie podjęte deklaracje, tak wczesne wybory, tak wczesne racje i wnioski. Jednak życzę samych sukcesów.