W kropce
Dodane przez Agnus dnia 28.10.2022 15:41
Cześć. Jestem tu nowa, chociaż historia mojego małżeństwa ze zdradą w tle ciągnie się od lat.
Jesteśmy małżeństwem od 17 lat. Wielka miłość, euforia. Nigdy nikogo tak nie kochałam i nie ufałam. Później dziecko, mieszkanie… życie. Mniej więcej po 7 latach zaczęłam zauważać, że coś jest nie tak. Mąż się oddalił, był pełen pretensji, obrażony. Na moje pytania co się dzieje odpowiadał, że nic, że cos mi się wydaje, zwariowałam, przesadzam.
Treść rozszerzona
Cześć. Jestem tu nowa, chociaż historia mojego małżeństwa ze zdradą w tle ciągnie się od lat.
Jesteśmy małżeństwem od 17 lat. Wielka miłość, euforia. Nigdy nikogo tak nie kochałam i nie ufałam. Później dziecko, mieszkanie… życie. Mniej więcej po 7 latach zaczęłam zauważać, że coś jest nie tak. Mąż się oddalił, był pełen pretensji, obrażony. Na moje pytania co się dzieje odpowiadał, że nic, że cos mi się wydaje, zwariowałam, przesadzam. 2012 i 13 to była katastrofa, u mnie w pracy mobbing, ja błagająca męża by mnie wsparł, pogadał ze mną. On obojętny, mówiący, że nie wie co to znaczy wsparł. I że nie mogę rzucić pracy. W końcu odeszłam z pracy - awantury z jego strony o to, oskarżenia, że chcę być na jego utrzymaniu, że mam iść na kasę do Biedronki. Naprawdę dał mi wtedy popalić. Czułam się winna i głupia, że uciekłam od mobbingu. Wtedy on wymyślił, że jedzie z kumplem na weekend za granicę. Musi się odstresować. Ależ oczywiście kochanie, jedź odstresuj się… Wrócił i w progu tekst, że on sam nie wiem czy jest gotów do małżeństwa. Czy dorósł do niego. Zatkało mnie a następnie kazałam zabierać jeszcze nierozpakowaną torbą i wynosić się w takim wypadku. To go otrzeźwiło, widziałam, że był zaskoczony i… został. Nie było najlepiej między nami, miała olbrzymi żal o to jak zachowywał się przez czas kiedy przechodziłam piekło w pracy a później szukałam nowej. Zero wsparcia, wręcz dobijanie. Od obcych ludzi dostałam więcej zrozumienia.
Zaczęłam nową pracę. Było trochę lepiej. Wciąż czułam, że coś jest nie tak i wielokrotnie o tym rozmawiałam z mężem. Zawsze wg niego było ok a ja przesadzałam. W końcu sprawdziłam jego telefon. Często kontaktował się z przyjacielem z którym pojechał wtedy na weekend, liczyłam, że jemu mówi co robię źle, jaka jest przyczyna tego, że nasze małżeństwo zrobiło się takie dziwne. I zobaczyłam. Pisali o niej. Następnie znalazłam smsy od niej i do niej – wyznania miłości, wspomnienia spotkań itd. O mnie z pogardą i śmiechem. Że jestem przypadkiem w jego życiu. Świat zawalił mi się na głowę. Nie umiem opisać co wtedy czułam, rozpacz to za mało powiedziane.
Awantura, mąż oczywiście ani myślał wyprowadzać się z domu. Więc ja przeprowadziłam się do mamy (mieszka parę ulic dalej). Dziecku powiedziałam, że babcia jest chora i musze się nią opiekować. Mężowi kazałam odwodzić dziecko do szkoły (do tej pory robiłam to ja lub moja mama, bo ON MIAŁ WAŻNĄ PRACĘ).
Po szkole odbierałam syna, popołudnia spędzał ze mną i wieczorem odprowadzałam go do domu. Starałam się trzymać, ale wyłam po nocach, nie spałam nie jadłam, schudłam 10 kg. Byłam w fatalnym stanie. W szkole wychowawczyni powiedziała mi, że syn płacze na lekcjach. Wtedy wiedziałam już, że wrócę do domu. Mąż tez uważał że powinnam wrócić, postawiłam warunek – mediator. I podział obowiązków po równo, przy czym bardzo dokładnie rozpisałam na czym to równo polega, gdyż do tej pory on uważał, że właściwie to wszystko samo się robi i jeszcze miał czelność twierdzić, że właściwie to on zajmuje się domem, dzieckiem a ja leżę i pachnę – wszystko to w korespondencji do kochanki.
I tak zaczął płynąć czas, po kilku miesiącach powiedziałam podejmujemy decyzje rozwód albo ratujemy małżeństwo i wtedy terapia. Mąż chciał, ja też (bardzo go kochałam, to była pierwsza i jedyna moja miłość). Poszliśmy na terapię. Terapia trwała parę miesięcy i zaczęła przynosić skutki. Było coraz lepiej, w końcu się pogodziliśmy. Wyjechaliśmy na wakacje. Ale ja już nie do końca wierzyłam, na terapii mówiłam, że on powinien dać dowód zakończenia tamtej relacji…
Na jesieni pomyślałam sprawdzam cię. W telefonie na komunikatorze znalazłam wieloletnią korespondencje między nimi. Ta korespondencja trwała cały czas. I wtedy kiedy zdychałam po dowiedzeniu się o zdradzie, kończył rozmowy gdy wracałam z dzieckiem, ogadywali mnie (a kiedy przychodziłam robił wrażenie, że czekał i chce żebym została). Powtarzał jej co się dzieje na terapii, że ja żądam bilingów. Ona mu zabraniał mi ich dawać ani cokolwiek udowadniać. Twierdziła, że jestem chora, skoro chce ratować małżeństwo to powinnam mu ufać, a on ma mi nic nie udowadniać bo nie musi. A poza tym teraz jest już zwykłą koleżanką i ma prawo się z nią kontaktować.
Wiele tego było. Stek chorych świństw. Wtedy się totalnie załamałam. Zerwałam terapię i zaczęłam indywidualną, musiałam zając się sobą bo tonęłam. Na swojej terapii szybko zaczęłyśmy pracować nad starą nieprzerobioną nigdy traumą, która mocno wpływała moje życie.
Do brzegu. Sprawy małżeńskie odłożyłam na bok. Po terapii w moim życiu zaczęło się dobrze układać, w pracy, osobiście, było super. Mąż gdzieś tam sobie był, mocno się starał, przekonywał do siebie. Nie wiem czy mu wierzyłam. Chciałam, że syn jak najmniej cierpiał i wszystko pozostawiłam swojemu biegowi. Jednak zaczęliśmy życie układać na nowo. Raz lepiej, raz gorzej, ale było ok. Uwierzyłam, że jesteśmy parą po przejściach, ale nam się udało.
W wakacje poprosiłam męża, żeby pokazał mi zdjęcia w telefonie, bo chce przesłać koleżankom. Zareagował histerycznie, a ja od razu wiedziałam o co chodzi. Zmroziło mnie, ale powiedziałam, żeby się nie wygłupiał, chce po prostu 3-4 zdjęcia przesłać. Dał mi ten telefon i szybko wyrwał, ale swoje zobaczyłam. Jej nr jako najczęściej wybierany. Zapytałam (przy synu tym razem - jest już nastolatkiem) co ten telefon tam robi, miało go nie być. On jak zwykle strugał idiotę- jaki telefon. Tej baby z którą miałeś się nie kontaktować odpowiedziałam. Od słowa to słowa usłyszałam (już nie przy synu, dla męża i całej jego rodziny to ma pozostać tajemnicą), że ma prawo się z nią kontaktować bo to jest zwykła koleżanka... no po prostu cytaty z tej qwy! Jego zachowanie nie wskazywało na to, że mówi co myśli. Był rozdygotany. Teraz po 3 miesiącach sprawa wygląda tak: po miesiącu od zdarzenia przeprowadziliśmy długą i o dziwo spokojną rozmowę. Miał obmyślić sposoby jak i czy ratuje małżeństwo a jeśli ratujemy to jak zamierza mnie przekonać, że tym razem nie kłamie. Po kolejnym miesiącu usłyszałam, że takiej rozmowy nie było :O że on nie wie, nie ma pomysłu. Pomyśli jak będzie miał czas. Że to jest zwykła koleżanka i ma prawo z nią raz na jakiś czas porozmawiać a ja nie mam prawa mówić mu z kim on może się kontaktować. Ja stwierdzałam, że przeciwnie, mam prawo nie zgadzać się na kontakty z kochanką, byłą czy obecną, to nie ma znaczenia.
Obecnie on siedzi obrażony. Zastanawia się czy mi da hasła do telefonu i kompa. Tak naprawdę nie robi nic. Czeka aż sprawa jak zwykle rozejdzie się po kościach. Wiem też, że razem z teściową przedstawiają mnie jako wariatkę, która coś wymyśla, grzebie w cudzych rzeczach (nie jestem osobą wścibską, dwa razy zajrzałam mu do telefonu i za to, że zmusił mnie do takich zachowań też jestem na niego wściekła – on natomiast pozakładał mi szpiega gdzie się da i grzebał np. na kontach pocztowych, wiem to). Obsrywają moją rodzinę, boję się, że nastawiają syna. Są mistrzami manipulacji. Ciężko opisać to pokrótce, ale teściowa ma z pewnością rys psychopatyczny. Nie umiem walczyć ich bronią.
Teraz jestem totalnym kłębkiem nerwów. Nie umiem sobie poradzić ze świadomością, że zmarnowałam 10 lat. Już nie wierzę w happy end a jednocześnie boję się jego i jego rodziny. Walki. Że przegram. Nie wiem jak go wyrzucić ze swojego życia. On mi zapowiedział, że z domu nie mam prawa go wyrzucić i on się nie wyniesie i wiem, że tak będzie. Nie mam siły ani jaj by cokolwiek zrobić i tak tkwimy w tym czymś.
Potrząśnijcie mną, doradzcie. A może faktycznie przesadzam. baba siedzi za granicą. Tylko po co on to robi, wie ze ja sie na to nie zgadzam, że to boli i że najważniejsze - te kontakty oznaczają koniec naszej rodziny. A jednak to robi