Nie radzę sobie - poradźcie coś, proszę.
Dodane przez vieviorka dnia 20.09.2018 12:18
Witajcie. To mój pierwszy post tutaj. Czytam Was już od niemal pół roku, mnóstwo tu mądrych ludzi, mądrych słów mnóstwo pada, myślałam, że sama sobie poradzę, ale chyba mi nie wychodzi. O zdradzie dowiedziałam się ok 5 m-cy temu. Jesteśmy małżeństwem od 17 lat. Mamy dwójkę dzieci. Mąż był nieostrożny, zostawił włączony komputer (nasz wspólny) z otwartą skrzynką mailową. Zobaczyłam korespondencję, wielotygodniową. Kobieta odezwała się po kilku latach, wspominali, jak było im wspaniale, jednoznacznie wynikało, iż uprawiali sex (stało się to kilka lat temu, mąż nawet nie jest w stanie określić, kiedy dokładnie). Pisał jej, że wciąż o niej myśli, wciąż ma na nią ochotę. Jakieś dwa lata temu popełnił podobny błąd, zostawił włączony komputer i zobaczyłam maile, do kobiet z jakiegoś portalu randkowego. Zapewniał, że w realu do niczego nie doszło, że z żadną się nigdy nie spotkał. A teraz okazało się, że jednak się spotkał, że kłamał. No i ogromnie żałuje, to był ten jeden raz, reszta to "tylko" wirtualna zabawa. Po tym, jak te pół roku temu odkryłam prawdę, zerwał tę znajomość, zlikwidował konto. Ten jeden raz to również nic nie znaczący epizod. Ot sex i tyle. Twierdzi, że skończył z tym wszystkim właściwie już dawno temu, nie zamierzał już nic takiego robić, po prostu kobieta po latach napisała, więc odpisał, potem znów odpisał i... tak codziennie odpisywał. Aż zobaczyłam. Bardzo się teraz stara, nie chce stracić mnie i rodziny, zawsze mnie kochał i kocha nadal, to było głupie, sam nie wie, czemu to robił, nie wiedział, że mnie krzywdzi, że to nie w porządku - tak się z tego tłumaczy. Odchorowałam to, ostatnie święta wielkanocne (bo wtedy się dowiedziałam) to był koszmar, mój organizm zareagował natychmiast, oprócz psychiki, siadło mi zdrowie. Postanowiliśmy być razem. Dość szybko wróciliśmy do "normalności". Tzn mąż wrócił, bo ja wariuję. Co jakiś czas mam kryzys, szaleję z bólu, ze złości, z bezradności, że nie da się cofnąć czasu. Mam wrażenie, że nie potrafię być osobą zdradzoną. Nie potrafię zaufać, wybaczyć, nie potrafię zaakceptować. Bywa wspaniale. Ale są dni, kiedy nie daję rady. I widzę, że mąż zaczyna tracić cierpliwość. Ja się wtedy odsuwam, blokuję, milknę. On czuwa, stara się mi pomagać, ale czasem też się wycofuje. Potem następuje mój wybuch, płacz, żal i wszystko wraca do normy. I tak w kółko. Nie umiem normalnie funkcjonować, gdy jest w miarę dobrze. Ciągle boję się, że wrócimy do starych nawyków, do obojętności. Boję się, że gdy mąż zobaczy, że jest już ok, przestanie się starać, zacznie znów spędzać czas przed monitorem komputera, że nie będzie zauważał mnie w swoim życiu (bo tak właśnie było, żyliśmy obok siebie, ja w domu z dziećmi, kompletnie sama - bo zdecydowaliśmy, że chwilowo zrezygnuję z pracy - on całymi dniami w pracy, wieczorami przy komputerze). Nie byłam wtedy doskonałą żoną, byłam również dość wycofana, obojętna, potwornie zmęczona. Potrzebowałam go, jego uwagi, nie miałam jej. Sama nie potrafiłam też mu jej dawać. Mąż zaczyna mi wypominać, że go oszukuję, że to nie fair. Postanowiliśmy być razem, a ja co jakiś czas mam wątpliwości, nie potrafię zapomnieć, zacząć żyć normalnie, szczęśliwie, rozpamiętuję. No nie potrafię... Jesteśmy też od siebie uzależnieni zawodowo. Razem prowadzimy firmę. Ja sama nie wiem, po co piszę. Muszę, bo nikomu nie mówiliśmy o naszym problemie. Potrzebuję się wygadać, nie wiem, jak to wygląda z boku. Mój mąż to fajny facet, wierzę, że mnie kocha. Ale ja nie potrafię o tym wszystkim zapomnieć. mam wrażenie, że nasz związek może przetrwać tylko wtedy, gdy będzie idealny. Gdy mój mąż będzie idealny. A doskonale wiem, że to niemożliwe. Radzę sobie zupełnie sama, z pomocą męża, mam wrażenie, że nieudolnie. Że za szybko. Że kiedyś okaże się, że poszłam złą drogą, albo źle to wszystko przepracowałam (nie przepracowałam) i skończy się to porażką. Jak to wygląda?