historia jak wiele innych
Dodane przez Lucy_Z dnia 27.05.2014 13:07
Postanowiłam w końcu opisać swoją historię- 9 lat razem, 6 lat po ślubie. Nasze małżeństwo pewnie nie było idealne, myślę, że było normalne. Nie zauważyłam, że się od siebie oddalamy. Rok temu zmarł mój tato, który był dla mnie bardzo ważną osobą. Chorował pół roku. Wiedzieliśmy, że nie ma szans na to, żeby wyzdrowiał i ta świadomość, że nic nie można zrobić była koszmarna. Starałam się nie płakać w domu, przy mężu, bo on powtarzał, że moje łzy nie nie dają, a tato i tak umrze. To mi nie pomagało, ale wiedziałam że on nie rozumie tego co przeżywam, ponieważ on ze swoimi rodzicami nigdy nie żył w dobrych relacjach. Tato zmarł w czerwcu, a w listopadzie straciłam pracę. Wtedy też zauważyłam, że coś się dzieje złego w moim małżeństwie. Jak wchodziłam do pokoju mój mąż zamykał laptopa, ja kładłam się do łóżka, a on siedział w pokoju obok do późnej nocy. W styczniu przyłapałam go na rozmowie z "koleżanką". Obudziłam się w nocy , weszłam do salonu, a on rozmawiał z nią przez skype`a. Okazało się, że to jakaś laska poznana na portalu erotycznym we wrześniu. I do września była obecna w naszym życiu. Twierdził, że się nie spotkali, bo ona mieszka kilkaset km od naszego domu. Ale były telefony, sms, maile, sex przez kamerki.... Zabolało jak diabli, ale powiedziałam, że wybaczam. Dużo rozmawialiśmy, wyjaśniliśmy sobie co było przyczyną tego, co trzeba zmienić w naszym życiu. Miałam wyrzuty sumienia, nawet było mi go żal, gdy mówił, że jest mu ciężko zerwać tamtą znajomość. Zrobiła wtedy bardzo głupią rzecz- dostał ode mnie zgodę na spotkanie z tamtą. Powiedziałam, że wyjeżdżam na 2 tygodnie, ma się z nią spotkać i to zakończyć. Wymyśliłam sobie, że to taka "zdrada kontrolowana" i jak będę wiedzieć co się dzieje, to jakoś nad tym zapanuję. Przy okazji wyciągnęłam od męża dużo informacji na temat tej ich "znajomości". Wróciłam po 2 tygodniach i wydawał się, że wszystko wróciło do normy. Po jakimś tygodniu znalazłam paragon- mój mąż na spotkanie z koleżanką kupił jej drogą seksowną bieliznę. Zapytałam, czy się spodobała, bo ja nigdy takiego prezentu nie dostałam. Wyszedł z domu, nie było go pół nocy, zadzwoniłam i zapytałam czemu wyszedł, powiedział, że nią miał argumentów, żeby ze mną rozmawiać. No jeszcze mi się dostało, że grzebię w jego rzeczach a paragon leżał na półce w salonie. No i znów przymknęłam oko na to. Ale wierzyć przestawałam. Dlatego kilka dni później spojrzałam do jego telefonu i w rejestrach połączeń numer który się powtarzał. Kilka godzin zajęło mu przyznanie się, że to Jej numer. Powiedziałam że to się musi skończyć i następnym razem jak mnie okłamie to się rozstajemy. I zaufanie znów zmalało. No i potem znalazłam sms- od niej i do niej, że dziękuje mu za prezent, mnóstwo czułych słówek... Kazałam mu się spakować i wynosić. Nawet się nie zastanowił, tylko to zrobił. Jak wychodził, powiedziałam, że jeszcze ma szansę, wystarczy że w tej chwili to zakończy. Powiedział, że on nie może, żeby ja zadzwoniła. No i się wyprowadził. Niestety tego samego dnia zadzwoniłam, że może wrócić. Wrócił. Ja straciłam zaufanie, ale kochałam i chciałam to ratować. Minął miesiąc, między nami było poprawnie, planowaliśmy wakacje, ja stawałam na głowie- romantyczne kolacyjki przy świecach, spełnianie wszystkich jego zachcianek, kanapeczki do pracy, obiad jak wracał.... Ale znam go na tyle, żeby zauważyć, że coś się dzieje. Jak pytałam to mówił, że sobie coś wymyślam, żebym dała mu spokój, że tamtej znajomości już nie ma... Ale znalazłam liścik od niej. Pisała, że przesyła mu prezent- rysik do telefonu, prezent którego nie musi ukrywać, będzie mógł używać przy mnie myśląc o niej. Jak zapytała, to powiedział, że ten prezent nie miał znaczenia dla niego, nawet go wyrzucił. Ale wcześniej używał, wyrzucił (albo schował) gdy się o nim dowiedziała. Żeby ostateczni sprawdzić jego prawdomówność zamontowałam podsłuch w naszym samochodzie. I okazało się, że z nią rozmawia w drodze do pracy i z pracy... Nawet gdy miałam taki dowód, nie chciał się przyznać, to ja byłam "nienormalna". Po tym wszystkim stwierdził, że się pogubił, że musimy pobyć sami, że on musi docenić wartość tego małżeństwa. Wyprowadziłam się ja, bo wiedziałam, że umrę jak zostanę sama w naszym mieszkaniu. W ciągu miesiąca rozmawialiśmy chyba 4 razy- niestety to ja dzwoniłam. A on cały czas powtarzał, że widzi szansę, żeby to małżeństwo ratować. I tak pielęgnował tę nadzieję we mnie. Ja popadałam w jakiś letarg- mogłam leżeć cały dzień, gapiąc się w sufit, a każda rozmowa z nim i tekst, że możemy to ratować to mnie wykańczała, bo on nie robił nic, tylko mówił. Nie wytrzymałam- spotkałam się z nim, żeby to wyjaśnić. Powiedział, że w tej chwili nie ma takiej ochoty na ratowanie tego małżeństwa jak ja, zresztą wie, że jak pstryknie palcem to ja przybiegnę, ale nie chce kończyć tego małżeństwa. I w zasadzie to czasem o mnie myśli, a czasem dobrze mu samemu. To było jak policzek, biorąc pod uwagę ile łez w ciągu tego miesiąca wylałam. Jeszcze się domysliłam, że jak się wyprowadziłam, to pojechał z nią spędzić weekend majowy, chociaż jak z nim wtedy rozmawiałam, to mówił, że pojechał sam. W zasadzie sprawa jest dosyć prosta, ale niestety nie potrafię być zła i pewnie faktycznie gdyby zadzwonił, to pobiegłabym jak na skrzydłach. Ale zaczęłam trochę myśleć o sobie. Bo on stał się obcym człowiekiem i dla niego przestałam być ważna.On dobrze zarabia i to tej młodej lafiryndzie bardzo imponuje. Dlatego pomyślałam, żeby wystąpić z pozwem o separację i podział majątku- nie mam pewności, czy nie wpadnie na pomysł, żeby zabrać ją na jakiś urlop za nasze wspólnie zaoszczędzone przez te lata pieniądze. Chociaż oficjalnie ona też jest ciągle w związku. Chciałabym też, żeby separacja była z orzeczeniem jego winy. Ale nie mam żadnych dowodów- jak je znajdowałam, to nie myślałam, żeby je kolekcjonować, tylko wyrzucić i zapomnieć. Może dowodem mogą być billingi z jego telefonu... Albo wyciąg z jego konta... Ale się boję, bo nawet separacja to jakiś krok do zakończenia tego, a ja go ciągle kocham i teraz jestem na etapie szukania winy w sobie, co zrobiłam źle, dlaczego nie umiałam zauważyć, że coś się dzieje. I czy to że on nie chce zakończyć tego małżeństwa znaczy że jeszcze jest dla nas nadzieja...