Tak, tacy jesteśmy "wyjątkowi" ...
Dodane przez Volcane dnia 25.06.2013 01:36
W sumie nie wiem jak zacząć ...
Niestety dla Waszego poglądu na całą sytuację muszę się cofnąć bardzo daleko - 8 lat do momentu ważnego w moim życiu - do ślubu.
Braliśmy go ze świadomością, że to moment albo na ślub albo na rozstanie.
Mimo pięknej i dość niezwykłej historii, która nas połączyła już w szkole średniej, do której chodziliśmy razem (byliśmy ze sobą 8 lat przed ślubem).
"Żona" miała wtedy 24 lata i była świeżo po zauroczeniu kolegą ze studiów - on miał 42 lata zdaje się.
Trwało to kilka miesięcy, jeździli razem nad jeziora, na spacery, na wykłady a także do niego. Po wszystkim opowiedziała mi to - a może ją jakoś zmusiłem - nie pamiętam (nie czynem żeby była jasność :). Ale jestem takim człowiekiem, który chce wiedzieć i być świadom tego co się dzieje. W związku z tym opowiedziała mi wszystko - łącznie z tym, że któregoś razu wylądowali już w łóżku i była już w samych majteczkach - ale że nie o to jej chodziło w jego przypadku (seks) to na tym się zakończyło i do niczego nie doszło - wierzę jej nawet dzisiaj bo wiem czego brakowało jej wtedy we mnie, w nas i wiem jakim człowiekiem był owy kolega.
Ja jej więc wierzę, że z jej strony było to wtedy bardziej platoniczne. Wierzyłem też cały czas w nasz związek, idealizowałem ją i związek przez wzgląd na to jak się poznaliśmy i jak piękne i mocne to było.
Niestety ślub nie był dla nas wystarczającym otrzeźwieniem - mimo, że później uważałem że i tak nas częściowo uzdrowił. Niestety teraz patrząc wstecz wiem, że ani ja ani ona nie byliśmy szczęśliwi w żadnym z 8 prawie lat, które jesteśmy ze sobą. Winę za to widzę u siebie tak samo jak u niej - nie staraliśmy się, żyliśmy obok siebie, mieliśmy różne problemy na czele z finansowymi.
Mimo, że bywało różnie były też momenty gdy problemów finansowych nie mieliśmy - a mimo to szczęśliwi nadal nie byliśmy. Jak nie ona, to ja przeżywałem trudniejsze okresy.
Wtedy tego nie wiedziałem, zamykałem się w sobie, nie chciałem rozmawiać (ona też nie za bardzo) - miałem życie "wirtualne", oglądałem dużo filmów, seriali - robiłem wszystko byle nie myśleć o życiu i problemach.
Tak dotarliśmy do wydarzeń z początku kwietnia tego roku.
"Żona" poznała kolegę z pracy.
Opiszę to z mojego punktu widzenia - jednak już z jakimiś naleciałościami obiektywizmu i perspektywy czasowej ponieważ wiele rzeczy już przemyślałem i przeanalizowałem (a przynajmniej tak mi się wydaje).
Żona od kwietnia bardzo się zmieniła - stała się radosna, szczęśliwa, energiczna.
Dla mnie był to z kolei okres i stan umysłu schodzący po równi pochyłej - nie wiem, być może nawet depresja ... skoro rano nie widziałem sensu wstawać z łóżka i spałem czasami do 14:00 to być może powinno się tak to wprost nazwać (a z powodu rodzaju pracy mogłem sobie na to pozwolić).
Ona kwitła - wszyscy to widzieli a ja zacząłem czerpać radość z jej samopoczucia i z jej energii i wychodzić ze swojego stanu. Wstyd to teraz powiedzieć ale zmieniła się całkowicie - w łóżku też i miałem wrażenie, że uleczanie NAS zaczęła właśnie od tego ... i to działa. Pierwszy raz od ślubu czułem, że (o ironio) o nas walczy i że to jak się czuję i jak się kochamy zawdzięczam jej.
Mimo wszystko podświadomie zacząłem też coś podejrzewać.
Zauważyło te jej zmiany także otoczenie bo gdy była u starszej siostry, ta po wszystkim wypaliła teściom, że "ona ma chyba romans bo jest taka szczęśliwa".
Ja to po części zignorowałem.
Gdy zaczęło się coraz więcej nadgodzin w pracy i dziwne wyjazdy na pół godzinki, na godzinkę nie mogłem tego zlekceważyć.
Mimo że uważam to za wstrętne i upokarzające dla obu stron, "pogrzebałem" w jej telefonie żeby wiedzieć gdzie jest.
Pod koniec maja w niedzielę po obiedzie powiedziała, że jest umówiona z koleżanką - pojechała.
Po iluś minutach natchnęło mnie żeby sprawdzić czy pojechała rzeczywiście tam gdzie mówi - niestety kierunek był inny. Tereny spacerowe dla "zakochanych" w naszej miejscowości (o jakież to banalne !).
Wsiadłem w samochód i pojechałem tam - niestety nie zdążyłem, minęliśmy się.
Za chwilę się spotkaliśmy na parkingu - wsiadłem do niej - wypierała się wszystkiego. Po chwili zaczęła mówić - niestety jak się później okazało, same kłamstwa.
Stwierdziła, że to niewinne pierwsze spotkanie poza pracą z kolegą Andrzejem (imię zmyśliła - nawet ono nie było prawdziwe). Przyrzekła, że w takim razie to skończone i już się z nim nigdy nie zobaczy.
A wystarczyło być wtedy szczerym ...
W kolejnym tygodniu (poniedziałek-wtorek) zaczęła mnie uprzedzać, że w tym tygodniu wyjedzie na cały dzień na krótkie szkolenie z pracy.
Byłem już spokojny (złapałem ją - perfidia i kolejne kłamstwa nie były brane pod uwagę przeze mnie) więc nie zdziwiło mnie to. Wyjazd przesunął się z piątku na wtorek w następnym tygodniu - 28 maja.
Niestety wcześniej w piątek połapała się z namierzaniem w telefonie i usunęła mi tą możliwość - dodatkowo od niedzieli nosiła telefon przy sobie i nie spuszczała go z oczu ani na sekundę.
To dało mi do myślenia ale tłumaczyłem sobie, że moja ukochana żona jest już szczera a po prostu nie chce być "szpiegowana" - co rozumiałem i napawało mnie obrzydzeniem (sięganie po takie metody "kontroli").
Przyszedł wtorek 28 maja.
Obudziłem się równo z nią, przed 6:00.
Nie mogłem spać, poszła do łazienki - oczywiście z telefonem.
W każdym kawałku mojego ciała czułem, że tego dnia ma się wydarzyć coś strasznego dla mnie. Czułem ogromny ścisk w żołądku i wszystko we mnie drżało.
Chodziłem po domu, miałem nadzieję że gdzieś na chwilę zostawi telefon i będę mógł za chwilę wiedzieć dokąd pojedzie.
Udawałem problemy z żołądkiem żeby wejść do łazienki - wpuszczała mnie, ale telefon zabierała ze sobą.
Musiała czuć, że coś jest nie tak i że coś się ze mną dzieje, że coś czuję ...
Pomyślałem, że po jej wyjściu ubiorę się i pójdę za nią.
Niestety tego nie zrobiłem - do dzisiaj nie wiem dlaczego i nie mogę sobie tego wybaczyć.
Wyszła o 7:00.
Wróciła po 14:00.
Wesoła, powitała mnie słowami "Cześć kochanie, co dzisiaj zrobimy sobie na obiad ?".
Następnego dnia skorzystałem ze swoich znajomości - mając świadomość, że coś na pewno wydarzyło się dnia wcześniejszego.
Obrzydza mnie sam fakt, że musiałem (i chciałem) to zrobić. Po 13:00 w środę mym oczom ukazały się dowody na telefonie.
W nich słowa jego: Dziękuję za słodycz aniele, kocham cię.
Oraz jej: Żyję tylko miłością do Ciebie, sprawy przyziemne mnie nie interesują.
Już wiem, że kocham ją nad życie i pewnie dlatego moje serce niemal wtedy stanęło.
Miałem dziesiątki myśli, dziesiątki rozwiązań ...
Stało się jednak tak, że emocje zwyciężyły i pojechałem do niej do pracy.
Stamtąd zadzwoniłem do owego "samca alfa" - wszystkiego się wypierał, udawał że nie wie z kim rozmawia i miał przerażenie w głosie.
Dopiero jak go ocuciłem słowami "słuchaj skur...ynu - albo się ogarniesz i zaproponujesz godzinę spotkania, które jesteś mi winny albo za chwilę wszystko co wiem będzie wiedziała też Twoja żona" zrozumiał powagę sytuacji i powiedział, ze oddzwoni.
Tak - ma żonę i nastoletnią córkę.
Po chwili przyszła moja "żona" z pracy do mojego samochodu.
Powiedziałem, że wiem o wszystkim.
Zbladła i zaprzeczała w żywe oczy. Dziwiłem się, że moja ukochana jest do tego zdolna.
Jak pokazałem dowody, dopiero przestała.
Wróciliśmy do domu i rozpoczęliśmy rozmowę - jak to zawsze między nami, bez krzyków i spokojną ... takie już chyba charaktery. Skrywamy emocje w sobie - i może to był m.in. nasz problem.
Przyrzekła mi szczerość, opowiedziała "wszystko".
O wtorku powiedziała, że spędzili go w parku - z racji tego że padało - w jego samochodzie na tylnym siedzeniu.
Opowiedziała, że się całowali i że było "gorąco" więc doszło do jakiś pieszczot (ale nie "tych większych") choć przyznała, że dotykali się ...
Dla mnie to był cios i szok. Mowa o mojej żonie, z którą jestem kilkanaście lat, prawie 8 lat po ślubie ... byliśmy dla siebie "pierwszymi" pod każdym względem.
Przyznała, że w owym "kolesiu" jest zakochana. Twierdziła, że potrzebowała tego aby wyjść z marazmu i beznadziei, którą czuła na co dzień.
Płakała i mówiła, że mnie skrzywdziła, że mi to zrobiła i przyrzekła (po raz drugi już) że to zakończy. Zadzwoniła przy mnie i padły na koniec słowa "... no niestety M.... to koniec naszej znajomości".
Następnego dnia (czwartek - dzień wolny) pojechaliśmy z moimi rodzicami na małą, wcześniej zaplanowaną wycieczkę.
Widzieli co się ze mną działo - mama nawet pytała ją o to.
Po powrocie tylko myślałem i myślałem ... nic mi się nie zgadzało.
Niestety jestem "analitycznym typem" i rozkładam wszystko na czynniki pierwsze - do tego kocham Ją bardzo i dlatego wiedziałem, że nie mówi wszystkiego.
W sobotę wieczorem wydzierając z niej prawdę - usłyszałem wreszcie wszystko.
Potem wyciągnąłem wszystkie szczegóły (w tym byłem nawet dość okrutny).
W tamten wtorek wyszła wiedząc, że coś podejrzewam, oglądając się za siebie poszła na miejsce, skąd odebrał ją kochanek.
Pojechali do hotelu i spędzili tam wszystkie godziny - uprawiali seks. Było to ich pierwsze dłuższe spotkanie. Nie miała satysfakcji z samego stosunku, ale potrzebowała tej bliskości, czułości i namiętności - i o to jej podobno chodziło.
Potem jak już wiecie wróciła do domu i zapytała mnie o to co zjemy na obiad :)
Pół nocy płakała, mi też poleciały łzy.
Mówiła, że nie wie dlaczego była tak głupia, dlaczego zniszczyła nas, dlaczego zniszczyła mi życie, dlaczego nam to zrobiła i że nie wie jak będzie z tym dalej żyła.
Ja biłem się z myślami i nie wiedziałem co zrobić - zawsze o takich sytuacjach myślałem, że to po prostu koniec i nie ma o czym w ogóle rozmawiać.
NIESTETY - ja ją szczerze kochałem i dopiero co zacząłem przebudzać się z wieloletniego "letargu" w jakim byłem - a tu dowiaduję się tego, że ona poszła na "łatwiznę" z innym ... zamiast naprawiać nas.
Nie wyobrażałem sobie, że jej wybaczę - nie wspominając o tym, że nawet jeśli zdecyduję się jakimś cudem zostać z nią - jaki to ma sens, skoro nie chcę jej nawet widzieć nago, nie wspominając o seksie.
To był straszny weekend, chciałem się wyprowadzić, nie mogłem patrzeć na nią, na siebie ... wiedziałem, że mam w tym spory udział. Ok, nie w tym co zrobiła - ale poniekąd popchnąłem ją swoim działaniem (a raczej jego brakiem) w objęcia innego - tak, decydowała potem o tym co robi sama i na każdym etapie MOGŁA powiedzieć "dość" i to zatrzymać - ale tego nie zrobiła.
Nie zrobiła tego wychodząc z domu w tamten wtorek gdy widziała, co się ze mną dzieje (co sama przyznała). Nie wycofała się wchodząc do hotelu, wchodząc do pokoju, rozbierając się ... i w żadnym innym momencie.
Zadawałem sobie mnóstwo pytań, na które nie potrafiłem odpowiedzieć.
Nie wiedziałem co oznaczało wiele jej zachowań - w weekend uprawia seks ze mną i w sobotę i w niedzielę - jest cudownie i jej (podobno) i mnie (i faktycznie było to coś innego niż latami wcześniej) po czym we wtorek robi to z nim a potem ... w kolejny weekend znowu ze mną i znowu jest dziko i namiętnie.
Niestety okazało się, że to nie były najgorsze dni w moim życiu.
Nie wiem jak kto traktuje sprawy wiary i Boga - ale ja na poważnie. Mam fajną znajomą (po 60-tce). Bardzo wierząca osoba - od razu poznała, że coś ze mną nie tak.
Porozmawailiśmy, opowiedziałem jej prawie wszystko. Stwierdziła, że to dla mnie wspaniały czas (sic!), i że teraz poznam siebie - że teraz poznam, czy moja miłość do niej jest naprawdę tak wielka jak o niej sam myślę.
Powiedziała, że mam postępować NIESTANDARDOWO i że mam postarać się (co będzie BARDZO trudne) postawić GRUBĄ KRESKĘ przed wszystkim co było. Teraz ja mam jej dać siłę swoją miłością i mamy zbudować jeszcze coś pięknego skoro ona twierdzi, że mnie kocha i jej na mnie zależy - mam tego nie przekreślać.
Wtedy w to nie wierzyłem ale jak się przespałem z tymi słowami i wstałem następnego dnia ... nie chciało mi się wierzyć w to co się we mnie zmieniło ... poczułem że MAM do tego siłę !
Porozmawialiśmy i stwierdziłem, że dam szansę jej, że dam szansę nam mimo tego co boli w sercu. Podziękowała mi za to i się ucieszyła. Wcześniej przyznała się do wszystkiego i zmusiłem ją swoimi słowami do opowiedzenia największych szczegółów.
Czułem że w końcu mówi samą prawdę, niezależnie od jej wagi i bólu.
Wprawdzie kilka rzeczy jeszcze mi się nie zgadzało (np. to, że musiała mieć drugi telefon komórkowy w pracy do rozmów i sms-ów, ale przyrzekła, że tak nie jest) - ale ja chciałem tego czego chciałem.
Wybiłem jej z głowy mówienie komukolwiek - chciała żebyśmy powiedzieli rodzicom, nawet moim - ja wiedziałem, że po tym "środowisko" mogło by nam nie dać dużych szans. Nie zgodziłem się - mieliśmy poradzić sobie z tym (w końcu) sami - razem.
Od wielu lat nie czułem czegoś takiego - miałem energię, miłość i nadzieję do przenoszenia gór !
Mijał tydzień i było cudownie - pod każdym względem. Nie wierzyłem w to że może po czymś takim tak być - nawet a może przede wszystkim w łóżku ... czułem jej uczucia i jej zaangażowanie.
Minął tydzień od 3 do 9 czerwca - było wspaniale - dla mnie - jak u nastoletniej, zakochanej pary. Rozmawialiśmy godzinami, zamykaliśmy się w samochodzie w garażu na tylnym siedzeniu i rozmawialiśmy dwie godziny (chyba nawet sąsiedzi się podśmiewali z tego). Zaczęliśmy chodzić na spacery, wszystko robiliśmy razem. Jak była w kuchni to ja też chciałem tam być.
Może nie uwierzycie - ja też do końca nie wierzyłem, ale miałem wrażenie, że się w niej zakochuię :)
Tak samo minął tydzień 10-16 czerwca. Byłem najszczęśliwszy od początku naszego małżeństwa (jakkolwiek to brzmi i jak świadczy o poprzednich latach) - ona też tak mówiła. Miałem wrażenie, że jestem nowym człowiekiem - zmieniłem podejście do innych spraw, ludzi, zmieniałem siebie, miałem sporo planów i energię do pracy.
Mimo, że miałem wszystko w pamięci i nachodziły mnie różne myśli - potrafiłem je zwalczyć w sobie. Wiedziałem, że będę pamiętał ale że mam siłę żeby z tym żyć i kochać ją nadal - może nawet bardziej (a na pewno bardziej się starać i jej to okazywać).
Niestety w minioną środę (19.06) coś mnie naszło z myślą o owym drugim telefonem, którego mówiła że nie ma - nie mogłem znaleźć w domu jej starego aparatu.
Znowu zaczęły kotłować się we mnie myśli - nie wierzyłem sam sobie ... tłumaczyłem sobie, że wpadam w paranoję - przecież moja ukochana nie jest AŻ TAK obłudna i zakłamana. Przecież płakała, była szczera.
Zdobyłem numer jej drugiego telefonu i "dowody" (nie pytajcie jak - sam nie wierzę, że byłem do tego zdolny).
Teraz wiem, że mimo że się już nie spotkali (była w domu zawsze 20 minut po końcu pracy) od tygodnia już sms-owali i rozmawiali znowu godzinami.
Coś we mnie pękło - tym razem nie MOGŁEM w to uwierzyć. W to, że pozwoliła mi myśleć przez dwa tygodnie, że mamy szansę. W to, że ja wkładając w nas CAŁE swoje SERCE, wszystkie uczucia zablokowałem w sobie myśli o jej zdradzie i starałem się żebyśmy byli szczęśliwi.
Pomyślałem, że po prostu jestem dla niej NIKIM, szmatą którą można okłamywać i wycierać podłogi. Wiedziałem, że nie traktuje mnie ani z szacunkiem ani poważnie - dlatego postanowiłem powiedzieć natychmiast o WSZYSTKIM jej rodzicom. Może ich potraktuje poważnie ... a może chciałem jakiegoś wsparcia w tym momencie i zrozumienia - nie wiem.
Nie uważam tego za błąd - myślę że ostatecznie ją to obudziło, fakt że nie krzywdzi tylko mnie - skoro mnie ma za nic to może chociaż swojej matki nie będzie okłamywała.
Nie mogłem jednak pojąć jak mogła być zdolna do tego - zdrady przydarzają się wielu ludziom ale TAK ja nie potraktował bym osoby mi obcej czy obojętnej - nie mówiąc o osobie, do której jeszcze podobno coś czuję czy mi na niej zależy.
Zadzwoniłem potem do niego.
Powiedziałem, że skur^%*l miał szansę dwa tygodnie temu - że odpuściłem dla mojej żony wszystko co z nim związane. Że nie rozj*&^em mu łba, nie poinformowałem jego żony ani jego 14 letniej córki o tym co robi.
Potem pojechałem do niej do pracy i przy jej koleżankach mówiłem - o tym że szlaja się po hotelach ze swoim gachem, o tym jak jest zakłamana i obłudna karmiąc mnie nadzieją, okłamując mnie pomimo tego, że wkładam całe swoje serce w to co z nas zostało i próbuję zapomnieć o tym co zrobiła.
Parę rzeczy powiedziałem też na przy wejściu do budynku więc ogólnie w jej pracy wiedzą - teraz żałuję tego bo wiem, że nadal nie jest mi obojętna a ona cierpi przez to, że mnie poniosło. A może jestem idiotą. Nie jeden zrobił by zapewne więcej - ja zawsze też myślałem, że zrobił bym więcej. Ale jakoś w tym momencie nie myślałem o NIM i odegraniu się aż tak bardzo na niej jak o niej i o sobie jako związku.
Wyprowadziłem się tamtej środy.
Ona nadal w domu twierdziła, że mnie kocha i że jej na nas zależy. Prosiła wręcz na kolanach, żebym został i nas nie przekreślał.
Nie wiem na ile to jakieś przyzwyczajenie (ma mnie od 16 lat), na ile bojaźń straty i jego i mnie jednocześnie.
Straciłem całą wiarę - w nią, w jej prawdomówność, szczerość (do tego mam wrażenie nie jest w ogóle zdolna, chyba nawet przed sobą), w małżeństwo, w wierność ... w gruzach i zgliszczach leży 90% mojego życia.
Zdaję sobie sprawę że ja też s***łem na całej linii ... że nie dawałem nam szans wiele lat. Ale uczciwie - ona też tego nie robiła a dodatkowo dorzuciła te 2,5 już miesiąca ciągłych kłamstw, obłudy i nieszczerości ...
Po nocy poza domem przemyślałem kilka spraw - trochę po złości (żeby jej tego nie ułatwiać) postanowiłem wrócić do domu. Choćby dlatego, żeby nie mogła wyciągnąć ot tak telefonu i sobie z nim rozmawiać.
Zadzwoniłem też do niego - w dwóch w sumie, a teraz już trzech rozmowach były momenty, gdy mówił o niej niezbyt pochlebnie - bądź takie rzeczy sugerował.
Powiedział, że jestem naiwniakiem jeśli myślę że on był jej "pierwszym".
Zasugerował, że ten najświeższy kontakt z nim (trwający już tydzień - więc ja i rozmowy ze mną wystarczyły jej w sumie tylko na tydzień, a nie dwa jak myślałem) wyszedł z jej strony a "on co ? - miał powiedzieć jej żeby spadała ?"
Później takich słów o niej wyparł się w rozmowie z nią ale ona chyba nieco przejrzała na oczy, że zadała się nie do końca z takim facetem jak o nim myślała. Po odłożeniu słuchawki ze mną zadzwonił do niej i wtedy odważnie zaczął mnie obrażać i sugerować, że jak wymuszę na nim żeby powiedział swojej żonie (a takie dałem mu ultimatum do niedzieli) i jej się coś stanie to skończę jako roślinka ... Że jeśli żona go po tym wyznaniu rzuci, to on UKRADNIE mi moją żonę :D
Był żałosny i tchórzliwy - bał się okrutnie a groził mi tylko w rozmowach z nią ani razu w twarz, bezpośrednio.
Niestety ona walczyła o niego jak lwica, to właśnie wtedy podczas tych 2 godzin rozmów z nim (moich i jej) zobaczyłem jak jej na nim zależy.
Walczyła, żeby nie poniósł ŻADNYCH konsekwencji związanych z tym co się stało. Przepraszała go jak mała dziewczynka za to, że ma ze mną problemy.
Na koniec "wymusiła" na mnie ugodę - ja nie powiem jego żonie a on mi PRZYŻEKNIE jak facet facetowi (sic!), że już nigdy się z nią nie skontaktuje, nie zobaczę go 10 metrów od niej ani nawet nie pójdzie osobiście po cokolwiek do jej działu w pracy.
Był tak wystraszony, że przyrzekł to i poprosił, żebym jednak przypilnował żonę (!) żeby ona do niego nie pisała i nie dzwoniła, bo on nie chce mieć ze mną więcej problemów - więc mam pilnować żony. To chyba otworzyło jej trochę oczy z jakim człowiekiem się zadała.
Dzisiaj nie wiem co czuję, nie daję nam większych szans. Nie mam siły na walkę - całą włożyłem trzy tygodnie temu ...
Nie wiem jak mogła ponownie mnie okłamywać - mam wrażenie, że były dwie ONE. Jedna - szczera w pracy, zakochana ... druga w domu - zakłamana, obłudna, nieszczera wobec mnie, siebie i wszystkich naokoło.
Z drugiej strony boję się o nią.
Z trzeciej strony obiektywnie myślę, że ja zasługuję na szczerość i że zasługuję na prawdę - jeśli się sama oszukuje i myśli, że mnie kocha i że jej zależy a to nie prawda - to niech mi o tym w końcu powie.
Teraz wszystko jest po jej stronie - ja "zagrodziłem" memu sercu wpływ na moje czyny bo do tej pory mnie za każdym razem gubiło, było naiwne i łatwowierne więc teraz kieruję się faktami i prawdą.
Ta niestety jest taka, że jeszcze w środę do południa zwierzała mu się z tego jak nie potrafi mnie potraktować nogą. Jak mam w takim wypadku wierzyć w to co mówi o swoich uczuciach do mnie ?
Jak mam wierzyć pamiętając o tym jak zaprzepaściła, przekreśliła i zdeptała moje zaangażowanie, miłość, wybaczenie i szczerość sprzed trzech tygodni ?
Po tym wszystkim przypomniałem sobie o jednej sprawie, która dotknęła mnie.
Kilkanaście miesięcy temu pojechałem na tygodniowe szkolenie do Warszawy.
Tam los sprawił, że poznałem dziewczynę - najładniejszą na całym szkoleniu. Ja spodobałem się jej a los sprawił, że rozmawialiśmy i byliśmy sami prawie codziennie godzinami wieczorem (mój współlokator miał "coś" więcej z jej współlokatorką). Było to bardzo przyjemne - kto nie lubi być adorowany, kokietowany i słuchać o sobie komplementów.
Ale ja w każdym momencie tej znajomości wiedziałem i ufałem, że nie jestem w stanie zrobić żadnego kroku dalej. Myślałem o żonie - i wcale nie o miłości do niej tylko o ... szacunku, o tym jak dobrą osobą jest i że tylko z tego powodu nie jestem w stanie nic zrobić przeciwko nam. Nie mógł bym jej potem spojrzeć w oczy.
I jak już atmosfera któregoś z ostatnich dni w Warszawie zrobiła się "gęstsza" - poszedłem do swojego pokoju. Miałem wrażenie, że kontroluję każdą sekundę swojego postępowania.
Po wyjeździe otrzymałem jeszcze kilka miłych sms-ów i maili od niej i ... byłem zadowolony z tego jaki jestem. Dlatego miałem takie wyobrażenie o swoim uczuciu i jego wielkości.
Ona takich hamulców nie włączyła niestety na żadnym etapie swojego "romansu".
Ona potrzebuje chyba pomocy jak nigdy - kłamała wiele tygodni, wszystkim, o każdej sprawie Chyba sama nie wie czego chce i co czuje.
Niezależnie od tego jaka ona jest - wierzę, że ja też zasługuję na prawdę.
A jeśli chce być nadal ze mną - niech się stara. Ja na razie nie mam już na to sił. Chyba najpierw muszę uwierzyć w nią a potem w nasz związek ... lub to co z niego zostało.
Co mogę wam jeszcze napisać ?
Póki co (o ironio) twierdzi, że potrzebuje czasu bo uczucie do niego ją przerosło i teraz nie wie co czuje ale wie, że naszą miłość ma gdzieś w głębi serca :)
Ja z kolei wiem, że obudził się we mnie trzy tygodnie temu nowy człowiek - wierzę w to i staram się postępować zgodnie z tym - być lepszym mężem, synem, bliźnim - na co dzień i w każdej chwili.
Niezależnie od tego czy będziemy razem ja potrzebuję zmiany swojego życia, siebie i już wiem że do tego siły mam.
A starać się ? Niech teraz stara się ona i zobaczymy co z tego wyniknie ...