Nikt nie bedzie Cie kochał tak jak ja, misiu...
Dodane przez wenusjanka dnia 06.03.2011 16:59
No cóż...znalazłam się tu...dziwnie jakoś...echhh...Mam 30 lat, dwie 3letnie córeczki bliźniaczki i właśnie porzucił nas ich tatuś a mój mąż...a było to tak: Maj 2007 był najpiękniejszym miesiącem mojego życia. Tyle się działo. Takie uczucie, moc energii - to na co czeka się całe życie. Szybko zamieszkaliśmy razem, a po 5 miesiącach byłam już w ciąży. Wtedy dostał propozycję wyjazdu na staż do Londynu na 3 miesiące i skorzystał, bo była to duża szansa. Pierwsze 3 miesiące ciąży są średnie - wymiotujesz, wkurza cię wszystko, chodzisz rozdrażniona - przynajmniej ja to tak wspominam...więc może i lepiej, że byłam wtedy sama. Królewicz mój po 3 miesiącach wrócił, kochając tak samo jak na początku. Czas mijał, brzuch rósł i dzieci przyszły na świat. Wtedy spłynęła kolejna propozycja "nie do odrzucenia" z Londynu i mój już wtedy mąż oznajmił mi, że po prostu pakuje się i jedzie zarabiać na naszą 4osobową rodzinę. I pojechał. Pierwsze miesiące, dla mnie niewyobrażalnie trudne, bo primo z dwójką nowonarodzonych dzieci, a secundo bez asysty dziadków, którzy czynni zawodowo nie angażowali się w te tematy, jakoś leniwie jednak mijały, okraszane co 2-3 miesiące przyjazdami mojego małżonka. Przyjeżdżał i dalej czułam to co na początku, to ciepło, zaangażowanie oddanie...po prostu miłość. Ciężko pracował, bankowość inwestycyjna, dla nas jakieś science fiction praca w biurze po średnio 20 h na dobę ale to wszystko w imię spokojnej i dostatniej przyszłości. I mijały kolejne miesiące i coraz trudniej było się wyrwać z biura. Odwrotnie proporcjonalnie do tego co logika nakazuje, że skoro staż pracy rośnie, luzu powinno przybywać. Kity o zapracowaniu wciskał również swoim rodzicom, moim teściom, którzy podejmowali nieudane próby namowy na powrót czy sprowadzenie mnie i dzieci do Londynu... Ostatni raz widziałam mojego (byłego) męża na Boze Narodzenie 2010. Od Sylwestra w zasadzie przestał się odzywać. Bombardowałam go mailami, smsami, w których pytałam co się dzieje, dlaczego stał się taki zimny i obojętny, dlaczego się nie odzywa. Szczyt cynizmu - zadzwonił na moje urodziny w styczniu i jak gdyby nigdy nic złożył mi życzenia. Pytany co jest grane, że telefonów nie odbiera i nie odpisuje stwierdził, że zapracowany biedaczek...taaa...bo to rzeczywiście wieeelki wysiłek poświęcić 30 sec na napisanie smsa czy paru zdań w mailu...echhh...w takich nastrojach minął styczeń i luty. Zaniepokojeni jego stanem również i jego rodzice podjęli decyzję o przyjeździe do Londynu, gdyż z nimi też coraz rzadziej się kontaktował. 3 dni temu, na dzień przed wyjazdem moich teściów do UK jakiś podszept kazał mi wejść na fb i zajrzeć na profil jego najlepszego kolegi (nie jestesmy znajomymi tylko mamy wspolnego znajomego i dlatego widzialam jego profil), zwanego (UWAGA!!!) "przyjacielem naszego domu". Ku mojemu przerażeniu na tablicy tego pana widniała fota mojego męża, jego i dwóch lafirynd na plaży, uśmiechniętych, jakieś zagraniczne klimaty. Zobaczyć taką "perełkę" - bezcenne...serce mam jednak chyba mocne, skoro ataku na miejscu nie dostałam. Były tez inne jakieś zdjęcia na których ów "przyjaciel" był sam ale na jednym rozpoznałam firmowy komp mojego eksmęża. I tak po nitce do kłębka...zadzwoniłam do teścia, powiedziałam o zdjęciu, próbowałam się dodzwonić do mojego męża ale nie odbierał. Zadzwoniłam też do "przyjaciela domu", który rozkosznie stwierdził, że to zdjęcie to sprzed 3, 4 lat. Na co ja stwierdziłam, żeby się określił bo 3 lata temu to ja już w zaawansowanej ciąży chodziłam...oczywiście "przyjaciel" obiecał sprawdzić i dać znać co do daty powstania zdjęcia - oczywiście tyle go słyszałam bo juz się nie odezwał - zresztą nawet na to nie liczyłam...Za 2h zdjęcie zniknęło, inne zniknęły wieczorem tego samego dnia. "Przyjaciel" zadzwonił do mojego eks a mój eks zamiast zadzwonić do mnie z tekstami " no co ty kochanie jakies głupoty" - i tymi wszystkimi bzdurami i kitami co się w takim momencie wciska zdradzonej osobie zadzwonił do swoich rodziców, jakby chcąc sprawdzić co oni juz wiedzą...Nie dali poznać, że miałam z nimi kontakt i od 2 dni siedzą już z synkiem w Londynie. Co się tam dzieje - nie wiem...dowiem sie pewnie w tygodniu. Nikt do mnie nie dzwoni, nie informuje o niczym... Podsumowując : poświęciłam ponad 3 lata swojego życia zawodowego siedząc i dbając o dzieci, bo nikt mi fizycznie nie pomagał i byłam uziemiona. Mój mąż się za to rozwijał, latał do Dubaju, NY, Paryża i w dziesiątki innych sławnych miejsc, nocował tylko w pięcio gwiazdkowych hotelach a mnie karmił wizją wspólnej szczęśliwej przyszłości...Ktoś powie, że byłam naiwna...Nie. Raczej ufna i cholernie zależalo mi na naszej rodzinie. Odkąd go poznałam nawet nie popatrzyłam na innego faceta. Jestem ultra monogamistką. Czasem robiłam mu wyrzuty tylko, że jak długo mamy tak ciągnąć - on w takim kieracie a ja samotnie z dziećmi, które też w końcu ojca nie znają. Dzisiaj podejrzewam, że mój eks leciał na kokainie i innych syfach, żeby to mordercze tempo w londyńskim city wytrzymać i to mu w głowie poprzestawiało. Zamiast na wakacje z dziećmi, z którymi sie tak rzadko widywał i z żoną, która nie wygląda jak poczwara i wstydzić się jej nie można, wolał wynając za kilka tysięcy kabrioleta i wozic się po Europie z "przyjacielem naszego domu"... Nie mam już złudzeń - ból jest straszny. Wyć się chce !!! WYĆ !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Tyle myśli w głowie - jedna goni druga , tyle obrazów i wypowiedzianych słów...tyle kłamstw, które mi zafundowano w ramach mojego oddania...Ktoś powie, że nie ma ludzi kryształowych i ze ja tez kryształowa pewnie nie jestem, tylko teraz panika - wała! Byłam od początku do końca super w porządku. Poszłabym za nim na koniec świata i kilometr dalej a on się wypiął i to w takim stylu... Teraz są dzieci, zaraz rozwód, zawodowo trzeba zaczynać od początku ( w wieku 30 lat sic! ) i ta natrętna myśl czy jeszcze kogoś poznam, czy stworzę rodzinę dzieciom, taka na jaką zasługują i one i ja...czy znajdzie się jakiś facet z jajami, który przygarnie nie swoje potomstwo... Ja wiem - są kobiety, które same z dziećmi żyją bez mężczyzny i sobie ten stan chwalą ale ja nie chcę iść przez życie sama...rodzina zawsze była dla mnie najwyższą wartością... Zapyta ktoś a co zrobisz jak on wróci i padnie na kolana? Myślę, że nie wróci...myślę, że dlatego przestał się odzywać bo gdzieś jeszcze resztka sumienia nie pozwalała na odgrywanie takiej szopki w dalszym ciągu...Jakies dobre strony? Owszem - nie mamy ślubu kościelnego tylko cywila (ufff), dzieci nie były z nim w ogóle zżyte a i ja nieprzyzwyczajona bo od 3 lat razem nie mieszkaliśmy a widzeń jak na lekarstwo. Tyle pozytywów.