Tomek040184 zwróć uwagę gdzie piszesz komentarze bo chyba nie tutaj chciałeś je zostawić.
Tomek040184
02.10.2024 06:46:57
Życzę powodzenia na nowej drodze życia. Chociaż z reguły takim ludziom nie wierzę. Swoją drogą przecież kochanka też zdradzalaś i żyłaś wiele lat w kłamstwie.
Rozumiem że każdy szczęście po swojemu i
Tomek040184
20.09.2024 01:07:22
Dobra to ja dorzucę swoją cegiełkę do tematu. Waszego związku już nie ma. Szykuj papiery rozwodowe, pogadaj z adwokatem co i jak, zadbaj o siebie, hobby, rower, to co lubisz, cokolwiek, grzyby, spacer
Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
Lila mam nadzieję że ten wyjazd Wam pomoże
wykorzystaj ten czas, to tylko i aż tydzień razem, obyście się dogadali,zobaczysz wszystko się ułoży,tego Ci życzę!
Wiecie niekiedy myślę że gdyby udało się człowiekowi sterować i programować własne myśli, byłby szczęśliwy...często naszym największym wrogiem nie jest już inny człowiek, który nas rani
ale właśnie one,
myśli o porażce, nieszczęściu, o tym jak jest nam źle i smutno...
jak beznadziejnym położeniu się znajdujemy, jak jesteśmy nie kochani, samotni...
oczywiście mamy ku temu powody, zostaliśmy zdradzeni, sponiewierani i to spowodowało tę lawinę ciężkich kamieni w naszych głowach...
to zatruwa nasze serce
a przecież każdy chce być szczęśliwy
i my i nasi partnerzy i nawet te trzecie, każdy chciał dobrze dla siebie,uszczęśliwić swój świat a wyszło fatalnie..
kiedy jestem w pięknych miejscach, takich gdzie dobrze się odpoczywa, wśród zieleni, pięknych krajobrazów i patrzę na to wszystko, nabieram głębokiego oddechu i przez chwilę czuję te ulotne szczęście..
myślę sobie wtedy że szkoda mi każdego przepłakanego dnia, każdej minuty mojego życia w której nie widzę sensu, staram się zapamiętać te uczucie szczęścia, "zaprogramować się" na nie
zatrzymać
tak trudno uporać się z własnymi emocjami..
wczoraj mąż widząc mnie zamyśloną powiedział smutno:
"pewnie myślisz sobie że ze mną jest źle ale beze mnie jeszcze gorzej?...
a może myślisz odwrotnie?.."
nie wiem jak to jest być bez niego, nie pamiętam jak żyłam przed nim sama
15 lat to prawie połowa mojego życia
chciałoby się żeby kochana przez nas osoba z którą dzielimy życie
podobnie czuła i myślała ale to mało realne, to taka nasza mała utopia w którą bardzo lubimy wierzyć przez lata
mimo wielu lekcji Boba nie rozumiem nadal myślenia i psychiki mężczyzn
ale cóż,próbować można
chociaż coraz bardziej wątpię w to że te zrozumienie mi coś da
przecież w sprawach sercowych najszczęśliwsi jesteśmy na samym początku związku
gdy wogóle nie staramy się zrozumieć partnera na poziomie rozumu i analizy jego psychiki
a za to wspaniale czujemy wspólne "dogadanie bez słów" na linii uczuć i emocji,czyli czegoś nie do ogarnięcia rozumem..
już zaczynam obawiać się że to zgłębianie tajników męskiego świata podniesie mi poziom testosteronu
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
Wiem że sama się dołuję ale te myśli że przez te cztery lata wolał ją niż mnie. W Irlandii jest 1,5 roku. Nie rozumiem po co tam pojechał skoro miał tu kochankę. On twierdzi że dla nas. Gdzie tu logika.
Teraz gdy już wszystko wiem analizuję każdy przyjazd jego do domu, i wiem że za każdym razem do niej chodził. Pamiętam przyjechał kiedyś niespodziewanie ucieszyłam się bardzo wzięłam urlop w pracy, a on był zdziwiony po co. A ja mu po prostu przeskadzałam, bo on miał inne plany...
chociaż coraz bardziej wątpię w to że te zrozumienie mi coś da
przecież w sprawach sercowych najszczęśliwsi jesteśmy na samym początku związku
gdy wogóle nie staramy się zrozumieć partnera na poziomie rozumu i analizy jego psychiki
a za to wspaniale czujemy wspólne "dogadanie bez słów" na linii uczuć i emocji,czyli czegoś nie do ogarnięcia rozumem..
Finko, bzdury napisałaś.
Jesteśmy szczęśliwi za sprawą reakcji chemicznych naszego ogranizmu, nastawionego na zbliżenie dwóch jednostek w celu prokreacji. I tyle w kwestii "szlachetności" i "cudowności" tego uczucia. Nie jest po prostu prawdziwe, nie wynika z wyboru, woli, nie trzeba się o nie starać, po prostu jest.
A to co piszesz, to "księciunio" w czystym wydaniu.
[dodane później]
Finko, sorry za nieokrzesany język, po prostu przeczytałem Twój post i zauważyłem, że na fali pozytywnych emocji (to mnie cieszy bardzo) zaczęłaś "odfruwać" (to mnie wkurzyło).
Bob, za bardzo wszystko chcesz wytłumaczyć "naukowo" czy "książkowo". Wiesz, znałem kiedyś wielu studentów psychologii, wszyscy oni teraz pracują zawodowo. Pamiętam jak byli na 3 czy 4 roku i wydawało im się, że są już wymiataczami, bo tam bardzo ciężko było się utrzymać i oni po prostu ciągle kuli... Pamiętam, że nawet przy piwie były ciągłe dyskusje na temat zawiłości ludzkiej psychiki czy organizmu. Ciągle próbowali wyjaśnić wszystko naukowo, rozumowo... tak jak Ty teraz. Problem u nich pojawiał się wtedy, kiedy sami mieli jakieś perturbacje sercowe. Cała ich wiedza stawała się malutka i zamiast mieć mniej problemów, mieli ich więcej, bo swoje problemy z sercem próbowali rozwiązać naukowo, a nijak miało się to do tego co czuli...
Teoria mówi, że chemia miłości trwa maksymalnie 2 lata (ponoć są dowody naukowe). Nie wiem w takim razie jak nazwać to co czuję teraz, po 7 latach.. Czy dostałem w darze jakąś inną chemię o wydłużonym działania, czy jestem wyjątkiem? Wątpię... Wiesz - fenomenu miłości pewnie nikt, nigdy nie wytłumaczy na lekcji chemii, fizyki czy psychologii...
Rise, nie mam ciągot do tłumaczenia naukowo i nie o to mi chodzi. To co napisała wyżej Finka wskazuje, że do worka z napisem "miłość" wrzucamy wszystko to, co nam się podoba, bez ładu i składu kompletnie.
A co to jest miłość? Dla mnie to jest uczucie wynikające ze ŚWIADOMOŚCI, tak jak pisałem wielokrotnie, uczucie ZASADNE, na które można ODPOWIEDZIEĆ ZA CO KOCHA SIĘ drugiego człowieka. Uczucie bardzo konkretne, a przez to STABILNE.
Nie jakieś własne stany umysłowe o nieznanym pochodzeniu, często jeszcze mylnie nazywane. Rise, gdyby ludzie tutaj potrafili wyjść trochę poza własną emocjonalność, to pewnie spora grupa przekonałaby się, że tak naprawdę nie kocha. Bo prawdziwa miłość NIE JEST ZABORCZA. Jeśli zależy nam na drugim człowieku, to także NA JEGO SZCZĘŚCIU obiektywnym, nie tylko i wyłącznie szczęściu ale KONIECZNIE Z NAMI w głównej roli. Potrafilibyśmy zrozumieć, że czasem LEPIEJ BĘDZIE ODDZIELNIE niż razem, właśnie dlatego, że kogoś kochamy.
Rise, uczucia tylko emocjonalne nie są prawdziwe. Nie są stabilne (patrz zdrady). Są wg mnie naiwne i niedorosłe. I są przyczyną zdrady. Bo jeśli nie wiemy dlaczego kochamy i dlaczego jesteśmy kochani, to nic nie robimy, żeby na to uczucie pracować. Bo uczucie nie wynika ze świadomości, nie "odbywa się" na poziomie świadomości. Dopuszczamy totalnie bzdurne założenie, że partner nas kocha bo czuje miłość. Za co i dlaczego nas kocha? Bo czuje miłość i nas kocha, bo jesteśmy sobie przeznaczeni, i takie dalej można długo i obficie konfabulować w tym temacie. Z tym, że tu nie ma nic prawdziwego, wszystko to taki "koncert życzeń".
Potem mija kilka lat i się robi to, co wiele osób tu opisuje. Ja twierdzę, że to tu, na początku, powstaje problem. Nie rozumiemy miłości. Nie rozumiemy siebie samych. I co najgorsze, wcale nam nie zależy na zrozumieniu tego drugiego człowieka. Ot trafił się (czytaj "jesteśmy sobie przeznaczeni" ), mówi, że nie wiadomo czemu się w nas zakochał i opowiada bez znajomości nas samych jacy to jesteśmy naj (czytaj "i wybuchła szalona miłość" ) i na tym budujemy związek. Acha, no i to ma trwać samo, bo tak ( "bo prawdziwa miłość trwa wiecznie" ).
O to chodzi?
Z pewnymi pojęciami jestem skłonny się zgodzić. Prawda, że jeśli się kogoś kocha, to będzie zależeć nam na jego szczęściu - bez dwóch zdań... Czy miłość może być bez ładu i składu? To jest dla mnie pytanie. Czy zawsze musi być ŚWIADOMA i ZASADNA? Tu jednak w moich oczach można dyskutować. Czy można kochać kogoś tylko za coś? Czy raczej czasami powinno się wyjść z założenia, że można kochać kogoś wbrew logice?
Bob - co to znaczy prawdziwa miłość? Jak ją ocenić, w jakie ramy włożyć? To jest raczej tak jak ze słowem "normalny". Jaki jest wzór normalnego człowieka? Czy to jest zestaw pewnych cze ech i zachowań ściśle wytyczony na podstawie analiz i doświadczeń? Czy raczej szeroki wachlarz ludzkich cech i przypadłości? Czy miłość to jeden wzór, czy każda wygląda jednak inaczej?
Czy podejście do tematu - kochamy się, ale nie możemy żyć ze sobą - nie jest ucieczką? Czy może świadczy o tym, że tej miłości tak naprawdę tam nie było?
Bob - dużo pytań i dużo wątpliwości... Po prostu wychodzę z założenia, ze nie ma definicji miłości. Nikt jej nie opracował i nie opracuje. Która jest ślepa, która prawdziwa, która mylna... Nikt tego nie wie i się nie dowie...
Rise, mam na myśli kochać człowieka za to, kim jest, jaki jest. Wtedy ta nasza miłość wzmacnia tego człowieka. I to jest cudowna siła miłości, tej prawdziwej miłości. Kochamy drugiego za to kim jest, kim się stara być. I ta nasza miłość daje mu siłę. Ale tak jak piszę wyżej, to wymaga wiedzy za co go kochamy.
Cytat
Czy raczej czasami powinno się wyjść z założenia, że można kochać kogoś wbrew logice?
Tak, kiedyś jak byłem mały i nosiłem pampersa, to kochałem się w aktorce z filmu. Ale potem dorosłem i takie miłości mi przeszły
Cytat
To jest raczej tak jak ze słowem "normalny". Jaki jest wzór normalnego człowieka?
Rise, dobry przykład. Odpowiedź jest przez negację. Czyli wiemy, kiedy człowiek jest nienormalny. To co pozostanie po wykluczeniu nienormalności jest normalnością.
Podobnie z miłością. Póki wszystko jest OK to niby kochamy. Jeśli natomiast dochodzi do zdrady i nadal kochamy, to znaczy że tak naprawdę nie kochaliśmy. Bo podmiotem, celem miłości i motywacją jest drugi człowiek. Ten element znika a my dalej kochamy. Wniosek - kochamy siebie, nie jego. To jest wskazówka. Rise, ja dokładnie zdałem sobie sprawę z tej mojej miłości wtedy, kiedy zostałem zdradzony. Ta zdrada dowiodła mi, że moja miłość nie była prawdziwa. Że to ja byłem głównym adresatem swojej miłości, nie ta druga strona.
Cytat
Czy podejście do tematu - kochamy się, ale nie możemy żyć ze sobą - nie jest ucieczką? Czy może świadczy o tym, że tej miłości tak naprawdę tam nie było?
Po pierwsze, nigdy nie wiesz co drugi człowiek ma w środku, formułowanie opisu stanów i rzeczy w liczbie mnogiej "kochamy się" jest naiwnym "chceniem". I jest już wskaźnikiem, że coś źle się dzieje. Każdy jest odpowiedzialny tylko za swoją "część" miłości.
Druga sprawa, jeśli prawdziwie kocham, to co to znaczy? Czy to nie jest tożsame z "chcę najlepiej dla tego drugiego człowieka, chcę, żeby był szczęśliwy"?
Rise, tak naprawdę to o czym piszesz, jest weryfikatorem prawdziwości naszych uczuć. Pozwolić odejść z miłości. To dopiero trzeba kochać.
Ty Rise piszesz o jakiejś miłości warunkowej: kocham, póki ze mną. Czy to jest prawdziwe uczucie w takim razie?
Bob, tu użyłeś słowa "ja" - nie zakładasz, że może być inaczej (a przykład mi się podobał).
Cytat
Ty Rise piszesz o jakiejś miłości warunkowej: kocham, póki ze mną.
Nie o takiej miłości piszę... Kochałbym dalej, bez względu na to czy by ze mną była, czy też nie. Miłość niestety może być jednostronna. Szczęśliwa miłość natomiast MUSI być dwustronna. I to jest cały nasz problem...
Chcemy dla osoby kochanej jak najlepiej, natomiast siebie tez nigdy nie przestaniemy kochać i bardziej lub mniej świadomie będziemy działać na naszą korzyść...
Chcemy dla osoby kochanej jak najlepiej, natomiast siebie tez nigdy nie przestaniemy kochać i bardziej lub mniej świadomie będziemy działać na naszą korzyść...
Rise, dotknąłeś sedna. Czy zauważasz korelację tych uczuć? Czy możesz zastanowić się co by zostało z tej miłości do drugiego, gdybyś na chwilę "zniknął" tą równoległą miłość własną? Czy coś by wtedy zostało z tej pierwszej? A jeśli tak, to ile? I na ile by się zmieniło to, co wynika z tej miłości?
Rise, wg mnie te miłości są sprzeczne ze sobą. Im więcej kochamy siebie, tym mniej tą drugą osobę. Czy wtedy to tak bardzo się różni od tego, co czują Ci, którzy nas zdradzają? Oni też nas kochają, ale siebie ... bardziej.
Rozumiesz? To jest cała tragedia związku. Dwie strony, które "siebie bardziej". Gdyby ta miłość była bardziej taka, o jakiej pisałem wyżej, może nie było by zdrad. Bo taka miłość "nie pokocha" drugiego fałszywie. "Pokocha" takiego, który da nam to samo, realne uczucie.
Wtedy wg mnie zdrada jest do uniknięcia bo ... nie jest potrzebna miłość własna. Nie tak silna.
Im więcej kochamy siebie, tym mniej tą drugą osobę.
Bob - ja bym to nawet rozwinął - Im bardziej kochamy siebie, tym mniej kochamy wszystkich innych ludzi.
Wiesz - źródłem sukcesu miłości dwojga ludzi jest znalezienie wspominanej już przeze mnie drogi środka, czy jak ktoś woli - kompromisu. Przy to trochę jak negocjacje w Jałcie, ale liczę na to, ze efekty będą trochę lepsze. Może odzywa się we mnie jakaś taka naturalna skłonność do filozofii wschodu, ale szczerze w to wierzę i może dzięki temu mi wychodzi.
Bob - możesz mi nie wierzyć, ale naprawdę nasz związek przeżywa w tym momencie swego rodzaju odrodzenie - wybuchł jak uśpiony wulkan. Nie zachłystuję się sukcesem, mam pewne obawy, potrafię od czasu do czasu odejść trochę na bok (w miarę subiektywnych możliwości). Jestem co raz spokojniejszy i co raz bardziej szczęśliwy..
Bob - możesz mi nie wierzyć, ale naprawdę nasz związek przeżywa w tym momencie swego rodzaju odrodzenie - wybuchł jak uśpiony wulkan. Nie zachłystuję się sukcesem, mam pewne obawy, potrafię od czasu do czasu odejść trochę na bok (w miarę subiektywnych możliwości). Jestem co raz spokojniejszy i co raz bardziej szczęśliwy..
Rise, to nie tak, ja Ci wierzę. Tylko to nie chodzi o tu i teraz. Chodzi przecież o to, co będzie za 2, 3, 5 lat. Żeby nie było powtórki.
[quote]bob-bob napisał/a:
[quote] Póki wszystko jest OK to niby kochamy. Jeśli natomiast dochodzi do zdrady i nadal kochamy, to znaczy że tak naprawdę nie kochaliśmy. Bo podmiotem, celem miłości i motywacją jest drugi człowiek. Ten element znika a my dalej kochamy. Wniosek - kochamy siebie, nie jego.
Bob jesteś większym idealistą niz ja
albo ja jestem nienormalna bo kocham jak jest ok, kocham po tym jak zdradził a Ty mi chcesz wmówić że ja kocham tylko siebie???
jakbym kochała tylko siebie uciekłabym od niego gdzie pieprz rośnie, po co miałabym teraz cierpieć? przecież kocham niby tylko siebie
A może kochanie siebie to ucieczka od tego kto nas zdradził aby nam było dobrze?
aco jesli druga strona chce wszystko naprawić? nie chce jednak nas stracić?
Jaka jest definicja miłości?
miłości nie można zważyć ani zmierzyć, obejrzeć czy ma właściwy, oryginalny certyfikat,
ja wiem że na poczatku związku najsilniej działają hormony i to one powodują niesamowite szczęscie,
chodziło mi o te beztroskie uczucie że wszystko co nas spotkało jest takie piękne,gdy nie przewidujemy jeszcze czarnych scenariuszy...tęksnię za tym
można je osiągnąć również w stałym, dłuzszym związku, wynika z satysfakcjonującego bycia razem, równiez udanego sexu
poczucia bezpieczeństwa itp. itd
i tego tez doświadczyłam,tak bardzo mi tego teraz brakuje..
To jest wskazówka. Rise, ja dokładnie zdałem sobie sprawę z tej mojej miłości wtedy, kiedy zostałem zdradzony. Ta zdrada dowiodła mi, że moja miłość nie była prawdziwa. Że to ja byłem głównym adresatem swojej miłości, nie ta druga strona.
na jakiej podstawie stwierdziłeś że Twoja miłość nie była prawdziwa? bo ona Cie zdradziła?
to nie jest Twoja wina ani Twojej nieprawdziwej miłości...
nie dopuszczasz możliwości popełnienia błędu przez drugą stronę tylko i wyłącznie z jej winy?...
Pozwolić odejść z miłości. To dopiero trzeba kochać.
i tu się zgodzę...dałam taki wybór
Edytowane przez finka dnia 29.07.2008 13:56:19
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
jakbym kochała tylko siebie uciekłabym od niego gdzie pieprz rośnie, po co miałabym teraz cierpieć? przecież kocham niby tylko siebie
Finko, nie tak prosto jak napisałaś, to bardziej skomplikowane. Ta "część własna" miłości. Początek związku. Zaczynasz kochać drugiego człowieka. Obcego człowieka. Kochasz na początku przez biologię. Potem kochasz, bo kochałaś wcześniej. Ta miłość staje się jednym z priorytetów w życiu. Zaczynasz na tej miłości budować, trochę siebie, swoje zachowania, plany, przyszłość. Myślisz o tym, jak to będzie za miesiąc, rok, wiele lat. Myślisz o dzieciach, jak to będzie. I zwróć uwagę, tak naprawdę do tego myślenia jest Ci potrzebna tylko miłość, właściwie nie ten drugi człowiek. I to jest to, o co chodzi. Czy ta miłość przypadkiem przez lata nie "odłączyła się" od tego drugiego człowieka? Nie stała się bardziej samonośną, samoistną, ale TWOJĄ miłością? Odrębną od istoty człowieka po drugiej stronie? Owszem, gdzieś kiedyś był katalizatorem tego uczucia. Gdzieś, kiedyś.
Jest zdrada, znika człowiek, miłość - zostaje. I mamy problem. Pytanie, z czym? Z tym że ten ktoś nas nie kocha? Czy może z tą wznoszoną przez nas samych budowlą? Bo nagle się okazuje, że budowla jest bez sensu? I co chcemy ratować? I jak z tego uciec, jeśli to jest w nas?
Rozumiesz? Jest problem który korzenie ma na samym początku, gdzie miłość stała się ważniejsza od obiektu miłości. Wtedy odpowiadamy: dlaczego z nim jestem? Bo go kocham. Ale DLACZEGO (w rozumieniu ZA CO)? Heh, nie wiadomo.
Cytat
na jakiej podstawie stwierdziłeś że Twoja miłość nie była prawdziwa? bo ona Cie zdradziła?
Finko, bo przeanalizowałem swoje uczucia. I wyszło mi, że to co we mnie cierpi, jest podyktowane moim egoizmem. I wcale nie chodzi mi o tego drugiego człowieka. Chodzi o mnie, o ocalenie tego, co zbudowałem. Tego bezpiecznego "świata", który stworzyłem. I zaczęło mi się to wydawać bez sensu.
Faktycznie, gdyby nie zdrada, to nigdy nie zadałbym sobie pewnych pytań. Żyłbym "w akwarium miłości własnej". Swoją miłością własną krzywdziłbym drugiego człowieka. I najgorzej byłoby, jeśli by to trwało. A ta zdrada otworzyła mi oczy i zmusiła do przemyślenia wszystkiego. I w efekcie obróciła się w moją własną korzyść. Wtedy znów troszkę bardziej dorosłem. I dlatego nie mam pretensji do mojej ex. Bo rachunek zysków/strat wyszedł mi na plus.
bob-bob napisał/a:
Chodzi o mnie, o ocalenie tego, co zbudowałem. Tego bezpiecznego "świata", który stworzyłem. I zaczęło mi się to wydawać bez sensu.
czy nie brałeś opcji zbudowania jeszcze raz wszystkiego od nowa lub poprawki tego świata?
bazując na doświadczeniach, na tym co już wiesz?
czy ta osoba była już tak odległa że nie było na czym budować?
niekontrolowane emocje zawsze robią z człowieka idiotę więc nie trać okazji aby milczeć.
Finko, jak sama zapewne wiesz, też o tym rozmawialiśmy, że żeby ponownie zbudować, trzeba raczej wszystko zburzyć. Ja gdzieś napisałem o półrocznej przerwie na "wyczyszczenie" emocji.
Finko, ja nie zakładałem niczego. Pewnie taka opcja, drugiego startu z tą samą osobą wchodziła w grę. Ale wiesz, do tego trzeba dwojga osób. Moja ex musiałaby równolegle też do tego dojrzeć, a poza tym umieć o tym rozmawiać. Ona w tym czasie realizowała swoje własne potrzeby emocjonalne związane z opóźnionym wejściem w okres dojrzewania i budowania atrakcyjności własnej. Pewnie po tym okresie u niej, kiedy miałaby już ochotę na dorosły związek, tak, coś mogłoby być.
Ale zacząć budować od razu, nie , bałbym się własnych emocji. Za bardzo potrafią oszukiwać. A dla mnie w tamtym okresie było najbardziej istotne, żeby nie zrobić powtórki. Na swoim własnym przykładzie dowiedziałem się, czego unikać, gdzie "się bać", których rzeczy, podsuwanych przez emocje. I kolejny związek to było pierwsze pół roku piekła, walki o to, żeby związku nie budować na emocjach (pomimo tego że były). I pewnie gdyby moja kobieta nie była potrzaskana w poprzednim związku, to nie znalazłaby siły, żeby przez to przejść. Bo walka była ostra. Ale dało się.
Apropos, wczoraj byłem u psychologa i przetrwałem godzinną próbę wysadzenia zasad tego związku, szukania dziury w całym, pytań. Ciekawe doświadczenie
Tylko to nie chodzi o tu i teraz. Chodzi przecież o to, co będzie za 2, 3, 5 lat. Żeby nie było powtórki.
Bob - powiedz mi gdybym nie wierzył w przyszłość powiedz mi ile by wtedy były warte wszystkie moje słowa na tym forum? Ile by była warta ta walka jaką prowadziłem głównie w swojej głowie? Tak, masz rację - nie chodzi tylko o tu i teraz, chodzi o przyszłość w którą wierze... Mam ogromny zapas doświadczenia, wiedzy. Wydaje mi się, że widzę i dalej i szerzej niż kiedykolwiek w swoim życiu. Moje cele są jasne i wyraźne. Swoje doświadczenie wykorzystuję nie tylko do pisania postów na forum, ale przede wszystkim w swoim codziennym postępowaniu. Staram się też oddziaływać na innych przez dobry przykład. Daję swobodę wyboru i dostaję nagrodę.
Bob, jestem pod wrażeniem Twoich równo poukładanych klocków! Sam chciałbym tak umieć.
Problem w tym, że zwykle (choć pewnie nie w Twoim przypadku) to jest "domek z kart", jak ładnie zauważył Rise:
Cytat
Problem u nich pojawiał się wtedy, kiedy sami mieli jakieś perturbacje sercowe
Bo uczucia mają w d..pie, to co mówi o nich logika. Nawet najwspanialsze "matematyczne wzory" na miłość - sypią się, gdy szaleją emocje. To są dwa różne światy - noc i dzień. Ale jak w symbolu Yin i Yang, jednym, bez odrobiny drugiego świata nie zmierzysz.
Rise, znowu napisałeś słowo-klucz: WIARA.
Taką wybrałeś drogę i jest OK. Z tego co piszesz, podchodzisz od strony założenia, że jesteś przygotowany na różne sytuacje, masz zapas doświadczenia i przemyśleń i to będzie Twoim orężem. I wierzysz, że sobie poradzisz.
Ja poszedłem inną drogą, METODY. Oceniłem podług siebie przyczyny tamtej porażki i postarałem się wyeliminować wszystkie jej przyczyny, które mogłem z tej porażki wyciągnąć. I zakładam, że w efekcie będziemy eliminować kryzysy w zarodku. Nie cackamy się ze sobą zbędnie i mówimy co myślimy o sobie nawzajem, o tym, co robimy. Mówimy od razu co nas wkurza. Ale mówimy także, że dziś jesteśmy nie w sosie, że mamy niepokój i nie nadajemy się dziś do czegoś.
To bardzo ułatwia myślenie też logiką drugiej osoby. Łatwiej jest wtedy o MY.
Ale też czyha pułapka, żeby nie nauczyć się przypadkiem drugiej osoby i nie myśleć za nią we własnej głowie. Tak więc to droga też bezustannej pracy.
Bo uczucia mają w d..pie, to co mówi o nich logika. Nawet najwspanialsze "matematyczne wzory" na miłość - sypią się, gdy szaleją emocje. To są dwa różne światy - noc i dzień. Ale jak w symbolu Yin i Yang, jednym, bez odrobiny drugiego świata nie zmierzysz.
Desertus - to jest właśnie ta droga środka o której cały czas mówię. Nie da się żyć tylko z rozumem, bo jakie wtedy nasze życie było by smutne, tak samo nie da się żyć z samym sercem, bo wtedy wdeptano by nas w ziemię.
Cytat
Tak więc to droga też bezustannej pracy.
Bob - moja dokładnie tak samo... Ty wybierając swoją drogę myślałeś o sobie, ja wybierając swoją myślałem tak samo. Inne drogi - wspólny cel, czyli szczęście... Tak to widzę, tym bardziej, że nie mam na imię Werter (nawet na drugie).
Bo uczucia mają w d..pie, to co mówi o nich logika. Nawet najwspanialsze "matematyczne wzory" na miłość - sypią się, gdy szaleją emocje. To są dwa różne światy - noc i dzień. Ale jak w symbolu Yin i Yang, jednym, bez odrobiny drugiego świata nie zmierzysz.
Desertus, masz rację w tym co piszesz. Uczucia, emocje, to żywioł ciężki do ogarnięcia i kontrolowania. Większość zdrad ma zapewne podłoże emocjonalne, bo z wyrachowania to się raczej kończy związek.
Tylko co to tak naprawdę znaczy? Czy warto opierać się na emocjach, które raz są takie a innym razem inne? Bo mi to się kojarzy z następującymi sytuacjami:
- impreza, kobieta wciąga w nozdrza zapach faceta z którym tańczy, zaczynają buzować emocje, jest nastrój, jego niski głos, tętno muzyki uderza do głowy
- pub, w kącie siedzi intrygująca kobieta, facet siedzący na stołku przy barze patrzy na nią, a ona zalotnie uśmiecha się i przekłada torebkę zwalniając miejsce naprzeciw siebie, przy stoliku
Czemu w takim razie, tyle osób tutaj , zdradzonych, ma pretensje do ŚWIADOMEJ części głowy osób, które je zdradziły. Czemu apelują do poczucia obowiązku, poczucia krzywdy, jaką się im wyrządza. Jeśli ktoś chce emocji, niech będzie KONSEKWENTNY i daje do kierowania się nimi prawo także drugiej osobie.
Desertus, tymczasem tak nie jest, dlaczego?
Bo kluczem jest "własna dupa". Jeśli to my, to nasze emocje, to ok, to wtedy będziemy się nimi kierować. Ale jeśli to druga strona, to już nie, tam nie ma prawa do emocji, chyba że skierowanych do nas samych (a z tym kierowaniem emocjami to tak jak wyżej napisałem). I wtedy cnotą staje się logiczne pojmowanie świata.
Desertus, ja nie zrobiłem niczego więcej, tylko rozciągnąłem tą logikę na całość. Człowiek ma czuć emocje i owszem. Ale ma wybierać rozumiem, nie emocją. I tak spróbowałem skonstruować związek. Masz emocję, nie możesz jej opanować? Przyjdź, powiedz, przekonaj. Jeśli tak ,proszę bardzo, chcę wiedzieć z kim i kiedy i kiedy wrócisz. Jeśli w efekcie staniesz się lepszym ,pełniejszym człowiekiem - proszę bardzo. Ale ja chcę o tym wiedzieć przed i wiedzieć dlaczego. Straszne?
Może nie takie straszne wcale, jak się o tym głębiej pomyśli. A może wręcz do tego nie dojdzie, bo co to za "zakazany owoc", który nie jest zakazany.