Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
Posłuchaj, porzucony przez nią,
Nieznany mój przyjacielu:
W rozpaczy swojej
Nie wychodź na balkon, nie wychodź,
Do bruku z góry nie przychodź, nie przychodź,
Na smugę cienia nie wbiegaj,
Zaczekaj, trochę zaczekaj!
Posłuchaj, porzucona przezeń,
Nieznana mi przyjaciółko:
W rozpaczy swojej
Nie wychodź na balkon, nie wychodź,
Do bruku z góry nie przychodź, nie przychodź,
Na smugę cienia nie wbiegaj,
Zaczekaj, trochę zaczekaj!
Przysięgam wam, że płynie czas!
Że płynie czas i zabija rany!
Przysięgam wam, przysięgam wam,
Przysięgam wam, że płynie czas!
Że zabija rany - przysięgam wam!
Tylko dajcie mu czas,
Dajcie czasowi czas,
(Zwólcie czarnym potoczyć się chmurom
Po was, przez was i między ustami,
I oto dzień przychodzi, nowy dzień,
One już daleko, daleko za górami!)
Tylko dajcie mu czas,
Dajcie czasowi czas,
Bo bardzo, bardzo,
Bardzo szkoda
Byłoby nas!
Są
Kłamliwie, pięknie
Bezużyteczne
Namiętne, ale puste
Wielkie, bezwartościowe
śmiecie
służące do pobudzania
ludzkich zmysłów
Żeby poznać prawdę
trzeba zamknąć usta
i nauczyć się słuchać
oczami...
Po piaszczystej drodze szła niziutka staruszka. Chociaż była już bardzo stara, to jednak szła tanecznym krokiem, a uśmiech na jej twarzy był
tak promienny, jak uśmiech młodej, szczęśliwej dziewczyny. Nagle dostrzegła przed sobą jakąś postać. Na drodze ktoś siedział, ale był tak skulony, że prawie zlewał się z piaskiem. Staruszka zatrzymała się, nachyliła nad niemal bezcielesną istotą i zapytała: rKim jesteś?r1; Ciężkie powieki z trudem odsłoniły zmęczone oczy, a blade wargi wyszeptały:
rJa? r30; Nazywają mnie smutkiemr1;
rAch! Smutek!r1;, zawołała staruszka z taką radością, jakby
spotkała dobrego znajomego.
rZnasz mnie?r1;, zapytał smutek niedowierzająco.
rOczywiście, przecież nie jeden raz towarzyszyłeś mi w mojej wędrówce.
rTak sądzisz r30;, zdziwił się smutek, rto dlaczego nie uciekasz przede mną.
Nie boisz się?r1; rA dlaczego miałabym przed Tobą uciekać, mój miły?
Przecież dobrze wiesz, że potrafisz dogonić każdego, kto przed
Tobą ucieka. Ale powiedz mi, proszę, dlaczego jesteś taki markotny?r1;
rJa r30; jestem smutny.r1;
odpowiedział smutek łamiącym się głosem.
Staruszka usiadła obok niego. rSmutny jesteś r30;r1;,
powiedziała i ze zrozumieniem pokiwała głową. rA co Cię tak bardzo zasmuciło?r1;
Smutek westchnął głęboko.
Czy rzeczywiście spotkał kogoś, kto będzie chciał go wysłuchać?
Ileż razy już o tym marzył. rAch, r30; wiesz r30;r1;, zaczął powoli i z
namysłem, rnajgorsze jest to, że nikt mnie nie lubi. Jestem stworzony
po to, by spotykać się z ludźmi i towarzyszyć im przez pewien czas.
Ale gdy tylko do nich przyjdę, oni wzdrygają się z obrzydzeniem. Boją się mnie jak morowej zarazy.r1; I znowu westchnął. rWiesz r30;, ludzie
wynaleźli tyle sposobów, żeby mnie odpędzić.a33; Mówią: tralalala, życie jest wesołe, trzeba się śmiać. A ich fałszywy śmiech jest przyczyną wrzodów żołądka i duszności. Mówią: co nie zabije, to wzmocni. I dostają zawału.
Mówią: trzeba tylko umieć się rozerwać. I rozrywają to, co nigdy nie powinno być rozerwane. Mówią: tylko słabi płaczą. I zalewają sięa33; potokami łez. Albo odurzają się alkoholem i narkotykami, byle by tylko nie czuć mojej obecności.r1; rMasz rację,r1;, potwierdziła staruszka, rja też często widuję takich ludzi.r1; Smutek jeszcze bardziej się skurczył. rPrzecież ja tylko chcę pomóc każdemu człowiekowi. Wtedy gdy jestem przy nim, może spotkać się sam ze sobą. Ja jedynie pomagam zbudować gniazdko, w którym może leczyć swoje rany. Smutny człowiek jest tak bardzo wrażliwy. Niejedno jego cierpienie podobne jest do źle zagojonej rany, która co pewien czas się otwiera. A jak to boli! Przecież wiesz, że dopiero wtedy, gdy człowiek pogodzi się ze smutkiem i wypłacze wszystkie wstrzymywane łzy, może naprawdę wyleczyć swoje rany.
Ale ludzie nie chcą, żebym im pomagał. Wolą zasłaniać swoje blizny fałszywym uśmiechem. Albo zakładać gruby pancerz zgorzknienia.r1; Smutek zamilkł. Po jego smutnej twarzy popłynęły łzy: najpierw pojedyncze, potem zaczęło ich przybywać, aż wreszcie zaniósł się nieutulonym płaczem. Staruszka serdecznie go objęła i przytuliła do siebie. rPłacz, płacz smutku.r1;, wyszeptała czule. rMusisz teraz odpocząć, żeby potem znowu nabrać sił. Ale nie powinieneś już dalej wędrować sam.a33; Będę Ci zawsze towarzyszyć, a w moim towarzystwie zniechęcenie już nigdy Cię nie pokona. rSmutek nagle przestał płakać.
Wyprostował się i ze zdumieniem spojrzał na swoją nową towarzyszkę:
rAle r30; ale kim Ty właściwie jesteś?r1; rJa?r1;, zapytała figlarnie staruszka uśmiechając się przy tym tak beztrosko,a33; jak małe dziecko. rJA JESTEM NADZIEJA!r1;
Pielęgnuj swoje marzenia.
Trzymaj się swoich ideałów.
Maszeruj śmiało według muzyki, którą tylko ty słyszysz.
Wielkie biografie powstają z ruchu do przodu, a nie oglądania się do tyłu.
Czytam sobie pewną książkę i zacytuję Wam fragment.
"Przed kilku laty brałem udział w niedzielnej dyskusji telewizyjnej razem z wiceprzewodniczącą i wiceprzewodniczącym dwu największych czeskich partii politycznych. Po zakończeniu, już na klatce schodowej, kiedy znaleźliśmy się z panem wiceprzewodniczącym przez chwilę sami, zadałem mu pytanie, wiedząc, że będzie mnie z tego powodu uważał za kosmitę, który nieopatrznie przybłąkał się do świata ludzi wytrawnych i doświadczonych; mimo to byłem ciekaw jego odpowiedzi: "Panie przewodniczący, skoro jesteśmy tutaj już tylko we dwóch: wie pan przecież, że to, co opowiadał pan przez cały czas przed kamerą, jest absolutną nieprawdą?". Polityk spojrzał na mnie z mieszaniną współczucia i pogardy, niczym wspaniale uzbrojony Goliat na małego bezczelnego chłopczyka, który na moment zagrodził mu drogę. "Prawda?" - powtarzał po mnie to słowo z takim obrzydzeniem, jakbym pozwolił sobie powiedzieć coś niestosownego. "Panie, ja mówię do swoich, a ona też do swoich". Czyli: my, politycy, doświadczeni profesjonaliści, mówimy przecież to, co ludzie, którzy są naszymi potencjalnymi wyborcami, chcą usłyszeć. Chodzi nam o to, aby oddali na nas swoje głosy i zapewnili nam nasze poselskie diety oraz możliwości, jakie stwarza nam demokracja. Czy nie płacimy za kosztowne sondaże opinii publiczej? Pytanie, co jest prawdą, jak sprawy rzeczywiście wyglądają, w ogóle nas nie interesuje. Prawda jest całkowicie obojętna, do niczego nieprzydatna. Kto tego nie rozumie, nie powinien nam, znawcom tych podstawowych reguł polityki, w ogóle wchodzić w drogę; taki naiwny mały pętak nie może się potem dziwić, że ktoś mu wkrótce zrobi krzywdę!
Uświadomiłem sobie, jak bardzo wielu ludzi przyklasnęłoby temu stwierdzeniu; czy to dlatego, że sami wyznają i praktykują podobną ideologię i mają na tyle odwagi lub cynizmu, by się do tego bez skrupułów przyznać, czy też dlatego, że uważają się za "realistów", którzy uznają, iż polityka na tym właśnie polega i rezygnują z jakiejkolwiek możliwości wyobrażenia sobie, że kiedyś mogłoby być nieco inaczej, a zwłaszcza że sami cokolwiek chcieliby z tym zrobić. Tego przecież się zmienić nie da!
Czy nie mówiłem we wcześniejszym rozdziale, że demokracja - podobnie jak Kościół - zawsze będzie niedoskonała, tworzona przez ludzie z ich kruchością, błędami i złymi skłonnościami, czy nie ostrzegałem przed patosem moralnego rygoryzmu, przed idealizmem, który wyrzeka się demokracji tylko dlatego, że jest władzą ludzi, a nie aniołów? Dlaczego na fotelu pana wiceprzewodniczącego miałby siedzieć święty albo przynajmniej człowiek mniej cyniczny i arogancki? Czy politycy nie są jedynie lustrzanym odbiciem obywateli, którzy ich koniec końców ywbrali, i czy społeczeństwo nieustannie narzekające i psioczące na swoją polityczną reprezentację, nie powinno rozpoznać w niej raczej samego siebie?
Czy mam prawo gorszyć się postępowaniem polityków, skoro sam po krótkim - chyba trzyletnim - wahaniu, czy nie wejść do polityki i nie podjąć się próby zaproponowania innego stylu i innych wartości, zdecydowałem się w końcu tego nie robić? Czy w ten sposób ja sam nie przyłączyłem się do owych zniechęconych, skoro już nie mam ochoty - jak wcześniej o tym rozmyślałem - nawet na pięć lat dla tej społecznej służby opuścić ukochanej służby przy ołtarzu, na katedrze uniwersyteckiej i przy tym biurku w letniej pustelni, ponieważ pragnę w ostatniej fazie swoich życiowych zmagań osszczędzić już czas i siły na to, co naprawdę najważniejsze, unum necessarium?
Ze wszystkich tych rozważań wciąż wytrącało mnie wspomnienie pogardliwego tonu polityka - a jego znieważenie słowa "prawda" paliło mnie jak policzek, wymierzony bądź co bądź Temu, który powiedział: "Ja jestem prawdą, drogą i życiem".
Tego wieczoru ponownie przeczytałem w Ewangelii świętego Jana opis Męki Pańskiej. Pomyślałem sobie, że pytanie Piłata: "Co to jest prawda?" mogło być wypowiedziane z dokładnie taką samą intonacją, którą słyszałem z ust pana przewodniczącego. Pomyślałem także, czy aby Jezus nie po to powrócił po nocy krzyża i grobu i odkrył swoje rany, żeby nam pokazać, iż siła Goliata i uczniowie Piłata nie muszą mieć zawsze ostatniego słowa, że ich drwina z ludzi, którzy nie zrezygnowali z pytania o prawdę, może być nieco przedwczesna.
Dlaczego jednak Chrystus objawił to "nie całemu ludowi", jak mówi Pismo, lecz jedynie tym, których powołał na swoich świadków? Dlaczego nie ukazał się Piłatom i Wiceprzewodniczącym? Być może dlatego, że zadanie to powierzył nam. Nam, którzy się do Niego przyznajemy, upoważnił nas, byśmy jak On byli "świadkami prawdy" w środowisku, w którym zostaliśmy postawieni - ze wszystkim, co to oznacza. A co to faktycznie oznacza, musimy przeczytać właśnie w opisie wydarzenia paschalnego. Z pewnością nie każdy, kto wkroczy na tę właśnie drogę, musi koniecznie skończyć na krzyżu, ale musi się liczyć z faktem, że głupstwo krzyża będzie go stygmatyzować w oczach Wiceprzewodniczących, Przewodniczących i Podprzewodniczących, cyników i pragmatyków oraz zrezygnowanych "realistów". Nie chodzi jedynie o owe spektakularne stygmaty, świecące pozłotą z wizerunków niezwykłych świętych. Istnieją także codzienne stygmaty, do których musimy się przyzwyczaić i przyjmować je jako coś normalnego, jako naturalne wyposażenie chrześcijanina na drodze naśladowania. Stygmaty ludzi, którzy nie stanęli "w odpowiednim szeregu" i nie dostosowali się, którzy zbaczają z drogi.
Tak, świat, którym rządzi Wiceprzewodniczący, jest dla mnie ukrzyżowany, a ja dla niego. Nie znaczy to, że od razu muszę ten jego świat demonizować, a już w żadnym wypadku że muszę się go bać i zupełnie go unikać. Nie mogę się nawet od niego tak do końca mentalnie i fizycznie oddzielić - żyjemy wszyscy w jednym świecie, a nasze prywatne i wspólnotowe światy, światy naszych wartości, marzeń i zainteresowań przenikają się i będą się przenikać, dopóki "ten świat trwa". Jesteśmy w świecie, a jednak na tyle, na ile należymy do Chrystusa, nie jesteśmy ze świata,to znaczy: nie możemy być konformistyczni wobec tego, na czym buduje Piłat i różni "wiceprzewodniczący", wobec tego, jaką postawę zajmują względem prawdy i władzy. Dla nich władza jest święta, a prawda nic nieznacząca i śmieszna; dla nas aury świętości pozbawiona musi być władza, ale prawda musi dla nas pozostać święta."
Cytat pochodzi z książki T. Halika "Dotknij ran", pogrubienia tekstu moje
Gdy na Świat przychodzisz
otwiera się księga
Twojego imienia,
pierwsza pusta kartka
otrzymuje datę
nowego istnienia.
Kolejne ich strony
los sam opisuje
aż czas przychodzi,
gdy pióro przejmujesz.
Zapisujesz starannie
Swe chwile radości,
rozmazanym drukiem
te gorsze .....
ze złości ...
Na jednej ze stron
płatek róży widnieje
to znak miłości
co daje nadzieje.
Kilkanaście stronic dalej
łza zasuszona,
wielka chwila goryczy
bo duma zraniona.
Pamiętać jednak musisz,
że z księgi Twej życia
strony nie wyrzucisz ....,
nie można też zacząć
pisać jej od nowa
bo tylko jedną
otrzymujesz od Boga.
juju-ciekawy fragment poszperam w ksiegarniach albo bibliotece zeby przeczytac calosc dawno nie przeczytalam niczego co by mnie zainspirowalo do czegokolwiek oprocz utyskiwania na szaro-bura rzeczywistosc okreslilabym swoj stan do pozycji jakiegos kiepskiego romansidla ze mna w roli glownej-czytelnicy nie kupili wydawca uciekl a ja chcialabym wystapic w dalszej czesci
zagadnienie prawdy to jak zrozumienie sensu bycia istnienia celowosci wszystkiego-fajne jest to uplycenie tej rozmowy(rzecz rozgrywa sie na klatce schodowej) mysle ze tak jest z kazda mysla nowa idea ktore zawsze rodza sie w skromnych warunkach jako opozycja do czegos istniejacego starego porownalabym ta rozmowe do drogi ktora kroczy kazdy czlowiek nikt nie jest do konca zly lub dobry w miare zmieniajacych sie krajobrazow lub kto woli naszych pogladow przyjmujemy rozne role-jezusa pilata goliata roznych przewodniczacych wiceprzewodniczacych cynikow pragmatykow role jakie przyjelismy teraz sa tak latwo czytelne.....prawda to oczywiste jedyna-NASZA
Witajcie to ja starsza .. nie było mnie tu od dawna . Zostałam z tym zdrajca bo nie mam wyboru wszak jestem z nimod blisko 40 alt dzien w dzien wierna i głupia { byłam !} a on ?? poszalał z małolatą i wtedy i teraz pozostał mu kac i niesmak { a w to wierzę bo ją poznałam !! mniej niż O } ale to już nieważne bo ja .. hmmm już nie kocham otżyjemy " grzecznie " spokojnie ale bez tego czegoś co myślałam ze jest wieczne icudowne stracił mnie i bardzo cierpi.. może dlatego z nim jestem ?? przeczytałam wasze wiersze i napiszę wamswój .. jest wierszem napisanymniedawno bo i niedawno dowiedziałam sie ozdradziechociaż sama zdrada miała miejsce 20 pare lat temu !!! takie historie zawsze ujrzą swiatło dzienne teraz w to wierze !!
noto przeczytajcie hmmm.
Mówisz do mnie siłą
chabrów, stokrotek i maków
Mówisz do mnie siłą
śpiewających ptaków
Mówisz o radości spacerów o zmroku
o spokoju gdy zasypiam u Twojego boku
Mówisz że te rany , które się zabliżnią
już się nie powtórzą w nicości zanikną
Płaczesz całym sobą
że to stać się nie mogło- że nie byłam winna
bezmyślnego kroku-
wtedy mnie nie było u Twojego boku !
Krzyczysz do mnie nocą - przy pełni
księżyca -
choć to nie mojego dotykałeś oblicza
Tyle nas dzieliło ,tyle już umarło
Tyle znów przed nami
Powiedz tylko - warto ?
Jestem dziś dla Ciebie
imakiem i chabrem
Ty dla mnie skowronkiem i ..
nieznanym ptakiem
Ale nasze gniazdo dalej
tętni śmiechem
Bo przeszłość choć boli
już odchodzi
z wiekiem ..
no kochani jeśli chcecie jeszcze przeczytać o moim bólu i udręce czekam
Starsza ......
to co piszesz jest świeże , wypływa z serca , nie jest skażone grafomanią , gratuluję stylu i wyobrażni.... choć nie jest to zbyt profesjonalne , ale przez swoją świeżość i prawdziwość przeżyc prawdziwe i smutne.....
nie załamuj się , walcz , przerób to w sobie , popatrz na świat , popatrz w przyszłość , przebacz przeszłości ..... zrób to dla siebie i dla niego.....
powodzenia
To wyżej napisałam, bo się zastanawiałam, czy jest sens w obecnych czasach być "prawym", mówić prawdę... Bo jedni mówią prawdę i kiepsko na tym wychodzą, więc może "lepiej" żyje się tym łachmytom, co to wszystkich potrafią pięknymi słówkami omotać. I znalazłam coś ciekawego na ten temat właśnie w tej książce.
A teraz coś o ranach, bólu i cierpieniu.
"Ileż ran zostałoby opatrzonych, do ilu zranień w ogóle by nie doszło, gdybyśmy potrafili zdjąć z wielu ludzi (przynajmniej w swojej wyobraźni) "obraz nieprzyjaciela" (który, nawiasem mówiąc, często bywa naszym obrazem rzutowanym na nich) - gdybyśmy umieli w nich widzieć Chrystusa, choć wcale nie musimy ich przy tym idealizować. Uda się to nam zapewne tylko na tyle, na ile potrafimy się przyznać, że obraz Chrystusa w nas też nie jeste tak całkiem bez skazy, kurzu i przebarwień, że również dla innych nie jest tak łatwo rozpoznawalny! Pierwszym krokiem w stronę uzdrowienia ran świata jest nasze nawrócenie, skrucha, pokora - albo, mówiąc językiem świeckim, odwaga ku prawdzie o sobie samych. Konfesjonały Kościoła nie są - jak to często ludzie sobie wyobrażają i jak wielu by tego chciało i domagało się - łazienkami, gdzie łatwo i prędko spłukuję to, co zabrudziło mój idealny obraz samego siebie, gdzie pozbywam się tego, co wytrąciło mnie z (fałszywego) spokoju, i wracam znowu do swoich przyjemnych iluzji o własnej niewinności.
(...)[Konfesjonały] Mogą nam pomóc, jeśli w chwili prawdziwej skruchy "spadną nam łuski z oczu" i rzeczywiście odkryjemy swoje miejsce i swoją sytuację w świecie. Jeśli zrozumiemy, że w odwiecznej walce dobra ze złem, która wypełnia głębinowy wymiar naszych dziejów ("dziejów zbawienia" ) nie jesteśmy i nie możemy być w sytuacji neutralnych widzów, a tym bardziej nie możemy z naiwną oczywistością rozsiadać się na trybunie "dobrych i sprawiedliwych". Front tej walki przebiega także w naszym sercu, również nasze życie jest polem zmagań, my także odnosimy wiele ran, które musimy najpierw odkryć, aby mogły zostać uzdrowione (i abyśmy mogli pomagać w uzdrawianiu innych). Należą do nich zarówno nasze bolące, jak i zapomniane czy nigdy nieodkryte, niewyjawione przeżycia traumatyczne, należą do nich rozczarowania i "losowe" krzywdy; rany, które zadali nam inni - ale również te zranienia, które (być może nawet w dobrej wierze) my sami zadaliśmy innym i które (choć nieraz sobie tego nie uświadamiamy) często wyrządzają nam większą krzywdę niż rany zadane nam przez innych.(...)
Powiedzieliśmy, że Chrystus, który do nas przychodzi i pokazuje nam swoje rany, może pobudzać naszą "odwagę ku prawdzie", odwagę do wyzbycia się "pancerzy, masek i pudrów", którymi wobec innych, a czasem i wobec samych siebie, zakrywamy nasze własne zranienia. Dotyczy to w pierwszym rzędzie przeżyć traumatycznych, które są w nas - pomimo wszelkich starań by o nich zapomnieć - na tyle żywe, że wciąż ściągają na siebie naszą uwagę. Człowiek najwięcej wysiłku wkłada wówczas w ich ukrycie, stłumienie i rekompensatę, uciekając w kurczową maskaradę lub permanentny pracoholizm. (...) Powinniśmy naprawdę pozwolić dojść do głosu i spojrzeć prosto w twarz temu wszystkiemu, co w taki właśnie sposób w nas się pojawia i tak bardzo sprzyja naszym dążeniom do ucieczki, kompensacji czy wyparcia. Często bezpośrednia konfrontacja z tymi problemami wewnątrz nas samych jest mniej męcząca, bolesna i niebezpieczna niż nieustanna ucieczka przed nimi.
Kiedy człowiek rzeczywiście potrafi znaleźć oparcie w zapewnieniu, że Bóg przyjmuje nas takimi, jakimi jesteśmy, razem z naszymi traumami, bólami, ranami i problemami, wtedy już sama ta świadomość może mu kiedyś zaproponować jeszcze bezpieczniejsze oparcie (oraz odpoczynek od własnych stresów i biesów) niż poduszka na kanapie w poradni psychoterapeutycznej. (...) Istnieją jednak również przeżycia traumatyczne, które "z powodzeniem" wyparliśmy albo które nigdy nie weszły w pełne światło naszej świadomości. Jeśli tego rodzaju sprawy - czy to w modlitwie, czy na kozetce u terapeuty lub w innych uprzywilejowanych chwilach życia - wracają do świadomości, trzeba zdać się na słowa Pana, które w tylu wydarzeniach biblijnych towarzyszą Jego wkraczaniu w ludzki świat: Nie lękaj się!
Tak, również to, co wynurza sie z ciemnej nocy i zachowuje się przez długi czas jak nieprzyjaciel, z którym musimy się zmagać i który nas nawet rani, możemy w końcu odkryć jako Bożego posłańca, który, jeśli walczyliśmy dzielnie, przyniesie nam nad ranem błogosławieństwo - przypomnijmy sobie ważną scenę biblijną, walkę Jakuba na brzegu potoku Jabok.
Doskonałość, do której w Starym i Nowym Testamencie zostaliśmy wezwani, nie polega na braku wątpliwości, lecz na kompleksowości, na pełni. Pierwszym krokiem do owej kompleksowości jest pokora towarzysząca nawróceniu: I to także jestem ja! Co nie zostało przyjęte, nie może być odkupione- uczyli starzy Ojcowie Kościoła rozważający tajemnicę Wcielenia. Pierwszą rzeczą, jakiej Bóg od nas żąda, udzielając nam łaski (prawdziwie wymagającej, a nie łatwej łaski) zobaczenia Jego ran, jest przyjęcie ich.Umieć powiedzieć także tym zdarzeniom naszego życia swoje "tak" - i to nawet wtedy, kiedy owo "tak" nie pokrywa się jeszcze z pełnym zrozumieniem, kiedy pozostają w nas jeszcze bez pełnej odpowiedzi pytania "dlaczego" i "dlaczego właśnie ja".Wolno mi mieć swoje rany! To wielki wyzwalający krok ku uzdrowieniu. Nie muszę być silny i piękny, i skuteczny jak bohaterowie filmów i seriali telewizyjnych, nie muszę być szczęśliwy na pokaz, absolutnie zdrowy i wiecznie młody jak kukły we wszechobecnych reklamach wszystkiego i niczego, nie muszę mieć oczu pałających zdecydowaniem, naprężonych rąk i sztucznego uśmiechu jak politycy na (spreparowanych komputerowo) plakatach wyborczych.
"Pan się z nich naigrawa" - podobnie jak wtedy, gdy przyszedł zobaczyć owoc budowania wieży Babel - a my możemy śmiać się wraz z Nim. To bardzo wyzwalające, mieć odwagę bycia takim, jaki rzeczywiście jestem.
Czy właśnie w chwili pokornego odkrycia (i przyjęcia) tego jaki rzeczywiście jestem, przez swoją prawdziwość nie staję się na nowo autentycznym obrazem Tego, który Jest tym, który Jest? Czy nie czynię (paradoksalnie), właśnie przyjmując swoją niedoskonałość, decydującego kroku w stronę owej kompleksowości, którą On odcisnął w człowieku jako swoją pieczęć, swój obraz, ale także jako posłannictwo i zadanie? Rany, którymi obdarzył mnie "los" i "inni" wolno mi mieć. W pewnej mierze przestają być traumą, jeśli je przyjmuję i jeśli uniosę swoją rzeczywistą postać, uwolnioną i wyzwoloną zarówno od ciężaru pozorów i masek, jak i od ciężaru dyktatu reklam i zewnętrznych nakazów, zmuszających czy zwodzących mnie, abym był tym, kim nie jestem i kim w rzeczywistości nawet nie powinienem i nie mogę być.
Jak to jednak jest z ranami, które zadałem innym? I jak to jest z ranami, które nie są jedynie moją prywatną sprawą, ponieważ dosięgły obszaru moich relacji? Tutaj nie mogę zaproponować żadnych zaskakujących nowych recept. Tam, gdzie mogę przeprosić, powinienem przeprosić, gdzie mogę coś naprawić, musze naprawić, gdzie mogę się pojednać, tam trzeba, abym przynajmniej się o to postarał. Jeśli już naprawdę nie mogę wynagrodzić tego, co zepsułem czy zaniedbałem, muszę to umieć wypuścić z ręki. Ważne, by mieć odwagę włożyć te sprawy w płomień Bożego miłosierdzia i z wiarą w Jego przebaczenie umieć odpuścić także samemu sobie. Jeśli moje stare winy przeszły przez portal podlitwy (lub sakramentu) ku Bogu, jeśli je przedłożyłem Jego miłosierdziu i w rozmowie z Nim stały się dla mnie doświadczeniem(które pomoże mi nie powtarzać ich lekkomyślnie), wtedy czynem wiary jest odpuszczenie ich na zawsze.Wtedy mogą i powinny stać sie definitywną przeszłością, odkupioną przeszłością, przekazaną Bogu, którą już nie muszę i nie powinienem się martwić. A jeśli z tejże przeszłości, ze zbyt bliskiego jeszcze popiołu wspomnień, nadal wystrzeliwać będzie poczucie winy, które nie prowadzi mnie już do uzdrawiającej pokory, ale paraliżuje moją zdolność do radości, wolności i czynienia dobra, wtedy powinienem z nim postępować jak z każdą pokusą: odpędzić ją jak natrętną muchę, nie zauważać jej, tak jak nie zauważa się szczekającego psa za płotem cudzego ogrodu.
Są ludzie, którzy nie potrafią uwierzyć w Boże miłosierdzie, nie potrafią przebaczyć sami sobie, nie potrafią wyzwolić się z poczucia winy, dręczą się coraz to nowymi aktami skruchy, widzą grzech wszędzie tam, gdzie w rzeczywistości nie ma - to skrupulanci.(...) Skrupulant nigdy nie doświadcza przebaczenia wprost, ponieważ nigdy nie miał świadomości charakteru swojego grzechu. Żyje w strachu przed tym, że mógłby odkryć jakąś własną winę, i nie dopuszcza do siebie myśli, że jest naprawdę grzesznikiem; dostrzega grzech w małych rzeczach właśnie po to, by uchronić się przed myślą, że zgrzeszył w wielkich. Jego nieustanne wątpliwości i samoudręka wynikają z narcystycznego krążenia wokół własnego ja, krążenia, które jest jego prawdziwym grzechem, a jednocześnie nie zauważa Bożej miłości i nigdy nie pozna wyzwalającej i uzdrawiającej prawdy, że ta właśnie miłość jest większa od jego grzechu. Jesteśmy powołani do życia w prawdzie - grzech, którego rzeczywiście powinniśmy się wystrzegać, to samooszukiwanie się."
Żeby coś się zdarzyło
Żeby mogło się zdarzyć
I zjawiła się miłość
Trzeba marzyć
Zamiast dmuchać na zimne
Na gorącym się sparzyć
Z deszczu pobiec pod rynnę
Trzeba marzyć
Gdy spadają jak liście
Kartki dat z kalendarzy
Kiedy szaro i mgliście
Trzeba marzyć
W chłodnej, pustej godzinie
Na swój los się odważyć
Nim twe szczęście cię minie
Trzeba marzyć
W rytmie wietrznej tęsknoty
Wraca fala do plaży
Ty pamiętaj wciąż o tym
Trzeba marzyć
Żeby coś się zdarzyło
Żeby mogło się zdarzyć
I zjawiła się miłość
Trzeba marzyć