Metoda 34 kroków dla kryzysu w małżeństwie na odzyskanie pewności siebie w oczach partnera.
1.Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
2.Nie dzwoń często.
3.Nie podkreślaj pozytywnych elementów związku.
4.Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu. 5.Nie prowokuj rozmów o przyszłości.
6.Nie proś o pomoc członków rodziny-masz wsparcie teściów póki są po Twojej stronie.
7.Nie proś o wsparcie duchowe.
8.Nie kupuj prezentów.
9.Nie planuj wspólnych spotkań.
10.Nie szpieguj, to Cię zniszczy.
11.Nie mów 'kocham Cię'.
12.Zachowuj się tak, jakby w Twoim życiu było wszystko w porządku.
13.Bądź wesoły, silny, otwarty i atrakcyjny.
14.Nie siedź, nie czekaj na żonę/męża , bądź aktywny, rób coś.
15.Będąc w kontakcie z nim/nią postaraj się mówić jak najmniej.
16.Jeżeli pytasz co robił/a w ciągu dnia, przestań pytać.
17.Musisz sprawić, że Twój partner zauważy w Tobie zmianę, że możesz żyć dalej z nim/nią lub bez niej/niego.
18.Nie bądź opryskliwy lub oziębły, po prostu zachowaj dystans.
19.Okazuj jedynie zadowolenie i szczęście.
20.Unikaj pytań dotyczących związku do chwili, gdy zechce sam/a z Tobą o tym rozmawiać.
21.Nie trać kontroli nad sobą.
22.Nie okazuj zbytniego entuzjazmu.
23.Nie rozmawiaj o uczuciach.
24.Bądź cierpliwy.
25.Nie słuchaj co naprawdę mówi do ciebie.
26.Naucz się wycofywać, gdy chcesz zacząć mówić.
27.Dbaj o siebie.
28.Bądź silny i pewny, mów cicho i spokojnie.
29.Pamiętaj, że jeżeli zdołasz się zmienić,Twoje konsekwentne działania mówią więcej niż słowa.
30.Nie pokazuj zagubienia i rozpaczy.
31.Nie wierz w nic co usłyszysz i 50% tego co widzisz.
32.Rozmawiając nie koncentruj się na sobie.
33.Nie poddawaj się.
34.Nie schodź z raz obranej drogi.
...
Jest powszechna społeczna nieświadomość co znaczy zdrada. Powszechne jest usprawiedliwienie tego bezkrwawego zabójstwa. Tak zabójstwa. Nie pomyliłam się, ani nie przesadziłam. To bezkrwawa zbrodnia na człowieku, którego się kochało, któremu się tą miłość i wierność przysięgało.
Ja sama jeszcze rok temu, myślałam o tym beznamiętnie i bez zrozumienia. Dlatego mam świadomość, że to daleko wydawałoby się idące porównanie, nie jest przesadą. Dziś jestem żywym trupem. Nie wiedziałam, że w momencie, ba w sekundzie w którym dowiadujemy się o zdradzie, coś pali się bezpowrotnie w głowie, coś co stanowi własne "ja" . To trudno zrozumieć, ale jak znikło własne ja, czy właściwie się żyje? Tym jesteśmy przecież. Ciało żyje, intelekt co prawda okaleczony potwornie ale działa. Na zewnątrz nic nie widać oprócz dziwnie roztrzęsionego człowieka. Człowieka, który wie, że tam gdzie są jego uczucia nie ma nic i każda próba wejścia w ten obszar kończy się koszmarem przerażenia. Buduje się więc jakąś protezę siebie,
...
To jest bardzo dobrze i bardzo prawdziwie napisane.
Było na kamiennej tablicy
...
5. Nie Zabijaj. 6. Nie cudzołóż.
7. Nie kradnij
...
Cytat
...ale nigdy to już nie jest to. Tego naprawić się nie da...
Mam nadzieję, że tak nie jest. To znaczy na pewno to co potem nie jest tym co było. Ale chyba niejest tak, że musi być koniecznie źle, a wszczególności że rozwód jest warunkiem wyjścia ku dobremu? No mam nadzieję, że tak nie jest.
Przyznam szczerze, że dobrze trafiony opis, sam do tej pory myślałem, że zdrada to coś co przydarza się innym a nie mi. Bo przecież jak może zdradzić osoba która codziennie patrzy Ci w oczy i mówi, że Cię kocha. Która jest obok Ciebie i jest szczęśliwa...
No niestety po 6 latach taka osoba mówi Ci wprost, że Cię zdradziła i że to koniec.
Wtedy zmienia się wiele, nawet taki temat jak to, że myślało że zdrady się nie wybaczy jednak pojawia się wtedy myśl, że jak żałuje i będzie chciała to nawet będzie się mogło wybaczyć.
Później dowiedziałem się, że to tak na prawdę koniec, nic nie chce i uważa ten temat za zamknięty, okazało się, że uczucie się wypaliło, że od dłuższego czasu już mnie nie kochała a była ze mną z przyzwyczajenia.
Nie ma nic gorszego niż zakończyć związek zdradą, to co czuje druga osoba niezależnie czy to zdradzony facet czy kobieta jest druzgocące, niszczące.
Nie było to jakoś dawno temu bo tydź więc jeszcze niestety wszystko siedzi na psychice ale dnia w którym się dowiedziałem praktycznie nie pamiętam, rano następnego musiałem się upewnić że to następny dzień i że nie był to koszmar...
Co czuje zdradzony facet, cóż z mojej strony mogę opisać to tak jakby ktoś w jednym momencie dał nam cios kijem przez plecy, prętem w głowę, nożem w serce a jeszcze kilka szpikulców w brzuch. Tzn "mind fu*k" jaki się pojawia jest okropny, jedyne co mi się przez pierwsze dni w głowie pojawiało to dlaczego ?
Minął tydź i nadal jestem wrakiem człowieka - chociaż mogę już coś zjeść bo wcześniej nawet nie mogłem przełknąć jedzenia.
Pamiętam pierwsze spotkanie z przyjaciółką następnego dnia bo musiałem się komuś wygadać jak mnie zobaczyła to wymsknęło się jej tylko "ja pierd...." teraz jak mi mówi to wyglądałem jakbym właśnie jechał skoczyć z mostu, istny wrak człowieka i w sumie nadal się tak czuje.
Nie rozumiem jak można przekreślić tyle lat bycia z kimś i to w taki sposób, czemu kobiety skoro nie czują już nic do drugiej osoby bo "wypaliło się" nie zakończą związku normalnie, rozmową, przekazując co i jak i mówiąc że to koniec.
Oczywiście wtedy też by bolało, też by było źle bo w końcu kończy się tyle lat bycia nie ja nie ty ale MY. Nie ma często uciec po tym w jakąś codzienność bo codzienność to właśnie MY, rzeczy które się robiło robiło się wspólnie.
Ehh zdrada niszczy, jest to taki koszmarny cios dla osoby która została zdradzona, że nie potrafię tego nawet nazwać, jak to było we władcy pierścieni słowa pewnego enta "Nie ma takiego przekleństwa w języku Elfów, Entów i mowie Ludzi które mogłoby wyrazić tą zdradę" jest to coś czego opisać się nie da.
Ludzie mówią czas, potrzeba czasu aby zapomnieć aby było lepiej, nie prawda, czas nic nie zmieni, czas nie sprawi, że zapomnimy całe np. 6 lat życia, życia które było jedną wielką barwą szczęścia które zostało w tak okropny sposób zniszczone, bo wiedza czemu się to zakończyło pozostanie w nas zakorzeniona już na całe życie. Oczywiście kiedyś nie będziemy ryczeć jak dzieci którym zabiera się cukierka jak sobie przypomnimy ale żal i smutek pozostanie bo pozostanie wiedza, że osoba która była dla nas całym życiem potrafiła zrobić coś tak okropnego. Pozostanie doza nieufności nawet jeśli kogoś poznamy bo jak zaufać nowej osobie która mówi, że nas kocha skoro poprzednia która tak mówiła zrobiła co zrobiła.
Jak to powiedziałem przyjaciółce która mnie pociesza codziennie, jest przy mnie mimo iż jej facet jest zazdrosny ale ona wie, że 25 lat znajomości a 15 lat przyjaźni nie zatrze się nawet jak jest się w związku, pamiętam że jej powiedziałem kiedy właśnie użyła słowa, że czas zagoi rany...
"Nie, nie zagoi ran, rany po zdradzie to rany które można porównać do wbicia lodowych ostrzy w serce, umysł i duszę człowieka, czas sprawi tylko, że te lodowe ostrza stopnieją nie dając ciągłego bólu przez samo ich tam bycie, niestety rany które te ostrza spowodowały nie znikną, zmienią się w paskudne blizny które będą o wszystkim przypominać jak tylko ich dotkniemy w temacie miłości i zaufania"
Ehh pierwszy temat a rozpisałem się i zacząłem marudzić...
.. powiedziałem przyjaciółce która mnie pociesza codziennie, jest przy mnie mimo iż jej facet jest zazdrosny..."stawiasz przyjaciółkę między młotem a kowadłem.Jej facet ma prawo być zazdrosny,codzienne spotkania?Z takich rozmów codziennych,pocieszania,głaskania,przytulania ....robią się głupoty.Nieszczęścia zbliżają.Nie masz męskich przyjaciół z którymi możesz pogadać,wypić piwo,iść na siłkę?Odpuść przyjaciółce bo jej mąż będzie szukał zrozumienia ....u swojej koleżanki.
Nox jakbyś mi to z głowy wyjął. Bardzo trafna uwaga. Zbyt częste przyjacielskie spotkania damsko męskie mogą powodować dodatkowe problemy. Kamcio nie zmienia to faktu, że współczuję sytuacji, która cię spotkała. Większość z nas zna to paskudne uczucie.... ale to racja co pisze Nox poszukaj lepiej kumpla na piwko. Po co ci dodatkowe stresy.
Zawsze wydawało mi się, że daje sobie radę...
A widziałem w swoim życiu naprawdę dużo złego...
Gdy dowiedziałem się o zdradzie, dosłownie 10 minut później musiałem jechać w kilkuset kilometrową trasę.
NIC Z TEJ DROGI NIE PAMIĘTAM!
Cud, że nikogo nie zabiłem lub okaleczyłem...
Walczyłem o siebie od początku. Walczyłem, ale tak jak walczyli wojownicy spod Termopil - zupełnie bez nadziei. Walczyłem bo po prostu tak było trzeba i nie potrafię wytłumaczyć tego "trzeba".
Po każdym kolejnym ciosie, podnosiłem się, otrzepywałem i szedłem chwiejnym krokiem przed siebie... gdzieś... patrząc niewidzącymi oczyma...
Któregoś dnia po prostu usiałem i nagle zacząłem wyć...
Wyć jak obłąkany człowiek...
Myśli samobójcze? Nie zliczę ile ich było...
Trzymały mnie słowa córeczki: "Tatusiu, ja ciebie kocham"...
Do dziś ataki panicznego lęku przed hipotetyczną zdradą...
Jakby Zespół Stresu Pola Walki zyskał dla mnie nowe oblicze...
Żyję...
Nawet całkiem dobrze, ale na pewno inaczej.
Ancyk,
Tylko w jakimś aspekcie jesteśmy stłamszeni raz na zawsze.
Nie wymażemy z naszej pamięci tego co sie stało najlepszą nawet cud-gumką, a jeśli nawet to ślad po mazaniu i tak zostanie...
Rany się zasklepią; zostaną blizny, które potrafią odezwać się nagle po latach...
Ale żyć trzeba, żyć warto jak mi się wydaje.
A jeśli już nie da sie żyć, zawsze jest Wyjście Ostateczne.
Romanos.
Ja miałam psa w aucie i tylko to powstrzymywało mnie od Wyjscia Ostatecznego.
To nie jest takie proste.
Rozejrzyj sie wokół. Tyle cierpienia : chore dzieci, bezdomność. Nie warto sie poświęcać dla kogoś kto nie jest wart funta kłaków. Zgadzam się. Życie jest juz inne. Logiczne, bez spontaniczności i zwykłej radości, że choćby wiosna i na przekór nam wszystko garnie się do życia.
Zdradę zobaczyłam 2 lata temu. Coś czułam, że jest nie tak ale jak to- mój stale zazdrosny mąż ? , kredyty, inwestycje, zainteresowania, wspólne niedziele ( bylo ich coraz mniej)?
Kolejne dowody co jakiś czas. Zapewnienia. Teraz zobojetniałam trochę. Czasem boli, czasem mniej.
Świat jest piekny. Jeszcze pokażemy na co nas stać.
Post doklejony:
Mam psa.
Gdy nie ma dzieci to jest zwierzak, ktory ma tylko mnie
Ancyk,
To co napiszę o Wyjściu Ostatecznym jest - zwłaszcza przy wszechobecnej w naszych czasach histerii na punkcie" wyjątkowości i świętości życia" - wielce niepopularne, ale...
Świadomość tego, że zawsze mogę je wybrać, dawała mi paradoksalnie siłę do walki...
Bo nic nie było do stracenia
Jeśli nie wyjdzie "w boju", zawsze mogę "odejść z honorem"
Nie terroryzowała mnie dzięki temu myśl: "O boże! co ja zrobię jak nie dam rady?"
Wracając do tytułu wątku...
Szacuje się, że w Polsce co roku 8% samobójstw, popełnianych jest przede wszystkim lub wyłącznie z powodu zdrady...
~400 osób...
Taka nie najmniejsza polska wioska znika co rok w skutek "prawa do szczęścia" zdradzaczy...
To jeszcze "prawo do szczęścia" czy już bezprawie?
Jest powszechna społeczna nieświadomość co znaczy zdrada. Powszechne jest usprawiedliwienie tego bezkrwawego zabójstwa. Tak zabójstwa. Nie pomyliłam się, ani nie przesadziłam. To bezkrwawa zbrodnia na człowieku, którego się kochało, któremu się tą miłość i wierność przysięgało.
Ja sama jeszcze rok temu, myślałam o tym beznamiętnie i bez zrozumienia. Dlatego mam świadomość, że to daleko wydawałoby się idące porównanie, nie jest przesadą. Dziś jestem żywym trupem. Nie wiedziałam, że w momencie, ba w sekundzie w którym dowiadujemy się o zdradzie, coś pali się bezpowrotnie w głowie, coś co stanowi własne "ja" . To trudno zrozumieć, ale jak znikło własne ja, czy właściwie się żyje? Tym jesteśmy przecież. Ciało żyje, intelekt co prawda okaleczony potwornie ale działa. Na zewnątrz nic nie widać oprócz dziwnie roztrzęsionego człowieka. Człowieka, który wie, że tam gdzie są jego uczucia nie ma nic i każda próba wejścia w ten obszar kończy się koszmarem przerażenia. Buduje się więc jakąś protezę siebie,ale nigdy to już nie jest to. Tego naprawić się nie da.
Zdrada jest więc skoczeniem w przepaść, czymś czego już nigdy nie da się naprawić. Może tylko wyglądać - no jakoś to się udało, przeszło, minęło, wybaczyło. To są obrazy stworzone na funkcjonowanie z innymi. Prawda jest inna i okrutna. Ale osób zdradzonych się nie słucha, a i oni sami zdają sobie sprawę z tego ogólnego niezrozumienia z zewnątrz, wszak kiedyś sami nie rozumieli, więc nie mówi, bo po co.
Zdrada zabija też w jakimś sensie zdradzającego, tylko to jest co, co będzie toczyć długo, powoli i coraz więcej, czego nie widać na początku, ani nawet można nie odczuwać dłuższy czas.
Zdrada zabija wiele osób w otoczeniu. Psychikę dzieci, a często wielu wydawałoby się nie związanych z parą osób. Ja ofiar zdrady, która mnie dotknęła naliczyłam 10. To osobiste WTC i nigdy nic nie będzie już tak samo.
Zdrada to zabójstwo w obszarze psychiki, które stanowi ludzkie ja, ale nie tylko. Zdrada powoduje, że nawet bardzo silne wewnętrznie osoby ocierają się o samobójstwo. Dotyczy to tak partnerów jak i dzieci i do niektórych niestety dochodzi. Zapytajcie któregokolwiek ze zdradzonych czy myślał o samobójstwie. Odpowie wam, że był bliski tego. I nieistotne było nawet co normalnie myślał na temat samobójstwa.
Dzieci mają podkopany sens swojego istnienia, wiarę w najbliższych, własne bezpieczeństwo. Zdradzając żonę, męża zdradza się własne dzieci, ale zdradzający w momencie w którym tkwi w amoku zdrady nie myśli o tym. Wszystko jest daleko, wszystko takie nic. Czym jest to nic okazuje się później. Niestety za późno. Wielu zdradzaczy kiedyś powie, chciałbym aby to się nigdy nie zdarzyło. Ale się zdarzyło i nie da się zmienić czasu.
Więc stawiam ten znak ostrzegawczy. Uwaga przepaść.
Zdrada to zabójstwo rozłożone na czas w sensie fizycznym. Zdrada partnera to infekowanie go wszelkiego rodzaju chorobami, jest ich setki. Niektóre w ogóle nie kojarzone z chorobami wenerycznymi. Narażanie partnera na choroby jest zabójstwem. Wiele z nich jest śmiertelnych, niektóre w latach i nie tak spektakularnie jak jak HIV czy kiła, ale np wirusowe zapalenie wątroby, które też przenosi się w ten sposób.
Zdrada to narażenie partnera na konsekwencje zdrowotne potężnego długotrwałego stresu, który nie zostaje bez znaczenia dla organizmu.
Zdradzeni nie jedzą miesiącami, bo nie są w stanie i nie z powodu widzi mi się. Wielomiesięczne niedożywienie swoje robi. Zdradzeni nie śpią, nie są w stanie usnąć, zdradzeni nie są w stanie podejmować długo normalnych funkcji społecznych, można by dodawać i dodawać co naprawdę się dzieje.
Ten świat jest światem nieznanym dla tych, których to nie dotknęło. Nawet nie za bardzo jest do pojęcia. I nikomu nie życzę aby miał okazję pojąć.
Nie mniej myślę, że należy się przeciwstawić tym społecznym przyzwoleniom, umniejszaniu tematu i robienie zabawy i sensacji z ludzkiego życia. Jest mnóstwo ciężko okaleczonych ludzi wokół, są już w jak jakichś zaświatach tego świata, który leci jak oszalały bąk ku kolejnym przepaściom bez powrotu.
Post z forum dla zdradzonych. Ktoś kto kocha nie pozwoliłby na takie cierpienie, a odszedłby od partnera, gdyby mu zależało na jego dobru, a nie zdradzał.
Ups, ale wiesz dla kogoś kto nie przebrnął od początku tematu może się przyda.
Nawet nie wiedziałem, że to ktoś z "naszej rodziny".
Wpadłem na to przypadkowo na jakimś portalu.
Jak wynika z badań, przeprowadzonych przez Conell University, opublikowanych w Personality and Social Psychology Bulletin, sytuacja, w której partner odchodzi do kogoś innego, jest najbardziej bolesnym sposobem rozstania. Moje gabinetowe doświadczenia to absolutnie potwierdzają. Każde rozstanie jest bolesne. Po każdym przeżywamy coś na kształt żałoby. Czujemy smutek, gniew, bezsilność, lęk o przyszłość. Cierpimy. Kiedy jednak partner odchodzi nie tylko OD NAS, ale też DO KOGOŚ, ból jest zwielokrotniony.
Dochodzą takie uczucia jak: poczucie odrzucenia, zdradzenia, oszukania. Niektóre kobiety przeżywają emocję poniżenia, wiele z nich mówi o nadszarpniętej czy wręcz zdruzgotanej godności i samoocenie. W gabinecie padają pytania: Co ja mam teraz robić? Dlaczego tego nie przewidziałam? W czym ona jest lepsza ode mnie? Moim pacjentkom odpowiadam wtedy słowami Katarzyny Miller (z książki o bezczelnym, acz fenomenalnym tytule: "Kup kochance męża kwiaty", którą to książkę bardzo serdecznie wam polecam): "To nie są rzeczy do przewidzenia. To rzeczy do przeżywania, czasem do przetrwania. Czasem do zmiany". I właściwie to jest kwintesencja tego, co w tej sytuacji należy i warto zrobić. Tylko jak?
Przeżyj swoje emocje
Odnoszę wrażenie, że boimy się czuć swoje uczucia. Uciekamy od nich na różne sposoby. Konsekwencją tego jest niemożność zamknięcia etapu cierpienia. Jeśli powstrzymujesz przeżywanie i wyrażanie emocji, one zostają w środku i rządzą nami z ukrycia. Dlatego na samym początku trzeba po prostu przeżyć wszystko to, co jest do przeżycia. Niech twoje uczucia przez ciebie przypłyną. Zrobią to na pewno, o ile ich nie zatrzymasz. A kiedy się przetoczą, zrobią miejsce na coś innego.
Wszystkie uczucia, gdy są dopuszczone do świadomości - mijają. Nie, to nie musi oznaczać rzucania się na ziemię i tłuczenia naczyń. Może, jeśli czujesz, że właśnie tak chcesz wyrazić swój gniew. Jednak mniejsze znaczenie ma siła ekspresji. Chodzi o to, abyś doświadczyła tych emocji. Była ich świadoma. I wyraziła je w dowolny dla siebie sposób. Możesz porozmawiać z przyjaciółką, namalować obraz, napisać elaborat w dzienniku, możesz emocje wybiegać, wypocić, wysprzątać. Dobrze, abyś unikała zachowań dla siebie destrukcyjnych (zapijanie, zajadanie), bo za moment mogą okazać się większym kłopotem, niż wyjściowy.
Odradzałabym też bezrefleksyjne upuszczanie emocji wobec odchodzącego partnera. Nie chodzi o to, by go oszczędzać, ale w najsilniejszych emocjach po prostu możesz powiedzieć lub zrobić coś, czego tak naprawdę nie chcesz. Dlatego z tym warto poczekać. Co innego wyzłościć się w bezpiecznym miejscu. Tu możesz pozwolić sobie na brak cenzury.
Gdy partner odchodzi do innej
Gdy partner odchodzi do innej Foto: Shutterstock
Urealnij się
Mam taką obserwację. Kiedy dotyka nas coś trudnego, zwykle czujemy się zaskoczeni, oburzeni, obrażeni, wściekli. Pytamy kosmos: "dlaczego ja?", "za co mnie to spotkało?" Kiedy nieszczęścia dotykają innych, przyjmujemy to jako coś, co się po prostu w życiu zdarza. Ale kiedy zdarza się nam (choroba, wypadek, śmierć kogoś bliskiego, zdrada, odejście męża) - mamy ochotę złożyć zażalenie. "Jak to?","Ja?", "Mnie?" Jesteśmy w tym tak bardzo narcystyczni i ksobni. A tak mało pokorni.
Mam pacjentkę Lilianę. Od Liliany odszedł mąż po 16 latach małżeństwa. Od dłuższego czasu w związku Liliany i jej męża nie układało się. Liliana zdawała sobie z tego sprawę, ale jak sama mówi: "nic z tym nie zrobiłam, zawsze było coś pilniejszego, dzieci, remonty". Liliana długo nie pracowała, chciała być z dziećmi do ich siódmego roku życia. Rodzinie Liliany nie przelewało się, ale ona uznała, że ważniejsze od pieniędzy są dzieci. Od kilku lat Liliana pracuje na pół etatu i zarabia grosze. Mąż Liliany namawiał ją, aby znalazła coś na cały etat, ale Liliana odmawiała. "Pasowało mi to, że mogę być w domu, kiedy dzieci wracają ze szkoły" - mówi. Lila wydaje się być zaskoczona faktem odejścia męża. Jest też przerażona tym, jak sobie poradzi, choćby finansowo. Pytam, co najbardziej ją w tej sytuacji zaskakuje. "No to, że odszedł. Ja naprawdę byłam pewna, że będziemy razem na zawsze. Że to się nigdy nie zmieni. W końcu sobie przysięgaliśmy. To chyba coś znaczy, prawda?"
W takich sytuacjach jestem zaskoczona ja. Ja wiem, że wszystkie bajki i komedie romantyczne to "żyli długo i szczęśliwie". Ja wiem, że "nie opuszczę cię aż do śmierci". Ale naprawdę, nie widzimy, jak wygląda rzeczywistość? Rozpada się blisko połowa małżeństw. Zdrady i romanse zdarzają się częściej, niż sporadycznie. Czy to oznacza, że mamy zakładać, iż rozpadnie się i nasze? I że mamy czekać, aż zostaniemy zdradzeni? Nie. Nie czekać, nie zakładać. Ale dopuścić taką możliwość - byłoby zdrowiej. A na pewno realniej.
Mam wrażenie, że niektórzy żyją tak, jakby taka ewentualność w ogóle nie była brana pod uwagę. A kiedy się to zdarzy, oskarżają drugą stronę o niewywiązanie się z umowy, pt: "miałeś mi dawać do końca życia, choćby nie wiadomo co". Być może narażę się teraz tym, którzy uważają, że przysięga małżeńska to przysięga i nie ma od niej odstępstw. Ale życie pokazuje, że jednak te odstępstwa są. A jak mówi psychoterapeuta Wojciech Eichelberger, "warto mieć respekt dla rzeczywistości". Naprawdę jestem zwolenniczką wchodzenia w związki z intencją, iż "uczynimy wszystko, aby nasz związek był zgodny, szczęśliwy i trwały". Ale o ile piękniej by było, gdybyśmy, zamiast zakładać, rościć sobie, wymagać i oczekiwać, bardziej uznali, że nikt nam nic dawać nie musi.
A jeśli daje - to cudownie. Przyjmijmy to z radością i wdzięcznością.
O ile więcej byłoby między nami lekkości, gdybyśmy założyli, że dostajemy dlatego, że ktoś ma dobrą wolę nam dać. A dobra wola nie polega na umowie, że zawsze będziemy ją mieli. W myśleniu o relacjach bliskie jest mi podejście psychoterapeuty Fritza Perlsa: "Ja jestem ja, ty jesteś ty. Ja nie jestem po to, aby spełniać twoje oczekiwania. Ty nie jesteś po, aby spełniać moje. Jeśli się spotkamy, to pięknie. Jeśli nie, to trudno". W takim sposobie widzenia, np. związku mniej jest miejsca na: "jak mogłeś MI to zrobić?" I więcej przestrzeni do zaprzyjaźnienia się z tym, co nas spotyka. Również z tym, co trudne i bolesne.
Adekwatnie zobacz w tym Siebie
Kiedy czyta się artykuły o tytułach podobnych do tegoż, możemy natknąć się na wiele porad z gatunku: "tylko nie waż się obwiniać!", "jesteś fantastyczna i fenomenalna, to on jest ostatnim złamasem!", "on nie jest wart twoich łez!" Może i jest złamasem niedoceniającym tego, co ma lub niedojrzalcem, który nie umie być w trwałym związku i co chwilę potrzebuje dowartościowania u boku innej kobiety. Ale zazwyczaj realność jest nieco mniej czarno - biała.
Zauważyłam, że w sytuacji, gdy on odchodzi do innej, kobiety przyjmują, w uproszczeniu, trzy podstawowe strategie. Albo za wszystko obwiniają siebie, albo za wszystko obwiniają partnera, albo za wszystko obwiniają tę, do której odchodzi partner. Odradzam wszystkie trzy.
Zwykle jest tak, że w kryzysie czy rozpadzie związku mamy jakiś swój udział. Jakiś udział ma partner. I jest jakiś udział okoliczności czy osób trzecich. Warto adekwatnie ocenić każdy z nich. Nie bierzmy na siebie odpowiedzialności, która nie jest naszą. Nie wrzucajmy sobie więcej, niż do nas należy. Nie dajmy sobie wmówić, że "to wszystko nasza wina". Jednocześnie poddajmy refleksji to, w jaki sposób byłyśmy w tym związku. Czego było z mojej strony za mało? Czego za dużo? Jak to widzę teraz? Zrób to bez obwiniania się. Po prostu to zauważ.
Mogą pojawić się przy tym emocje, np. żalu do siebie. Upuść go. Niech w ten sposób przeminie i nie ostanie w postaci poczucia winy. Obwinianie siebie to trucizna. Ale obwinianie za wszystko innych nie przyniesie ci upragnionej ulgi. Jeśli, to tylko chwilową i pozorną. Dodatkowo odbierze ci poczucie sprawczości i coś co jest bardzo ważne - możliwość wyciągnięcia wniosków z tego co się stało. Możliwość rozwoju. Nadaj pozytywne znaczenie trudnemu doświadczeniu
Rozstanie, do tego jeszcze TAKIE rozstanie, jest trudne i bolesne. Ale trud i ból są wpisane w nasze życie. Jak mówi Katarzyna Miler: "Nie ma dnia bez nocy, góry bez dołu, ciepła bez zimna". Kiedy boli - trzeba sobie pomóc na wszelkie możliwe sposoby. Wypłakać. Wyzłościć. Zadbać o wsparcie. A potem zrobić z tego wszystkiego doświadczenie. Bo, jak powiedział filozof Aldous Huxley: "Doświadczenie, to nie jest, co ci się przydarza, jest nim to, co robisz z tym, co ci się przydarza". Możesz oczywiście wybrać cierpienie. Bo pamiętaj, że tak jak "ból jest nieunikniony, cierpienie jest wyborem" - Haruki Murakami. Możesz jednak wybrać rozwój. Możesz podjąć decyzję, że potraktujesz tę sytuację jak lekcję, naukę. Wojciech Eichelberger powiedział (cytuję z pamięci): "Jeśli przydarza ci się coś trudnego, uważaj, to może być najlepsze, co cię spotkało". Że to bezczelne? Okrutne? Wiem, że w pierwszej fazie bardzo trudno tak o tym pomyśleć. I to nie jest czas na takie mądrości. Ale kiedy największy ból minie, możesz zacząć zadawać Sobie pytania: "Po co mnie to spotkało?" Nie, dlaczego. "Jak chcę to wykorzystać?" Wyciągnij wnioski.
Skoro już ci się to przydarzyło, nie pozwól, by się zmarnowało. Pacjentki pytają mnie wtedy: "Ale w jaki sposób mogę zrobić z tego użytek?", "Jaka to dla mnie lekcja?" Tylko ty wiesz to najlepiej. Może to lekcja tego, jak być w relacji inaczej? A może tego, jak lepiej wybierać mężczyzn? A może, jak nie ignorować pewnych sygnałów? A może po prostu, jak podnosić się po takich doświadczeniach?
Bądź jak Feniks
Feniks, czyli legendarny ptak z Etiopii (mitologia grecka), który pod koniec życia spalał się na stosie, a z popiołów odradzał się na nowo. Ty też powstań. Wyciągnij wnioski i wstań. Jeśli poradzisz sobie z takim doświadczeniem, możesz czuć się silniejsza i mądrzejsza. Pamiętaj, że prawdziwa siła to wewnętrzny spokój. Nie chodzi o to, abyś walczyła nie wiadomo o co, mściła się czy nie wiem co jeszcze.
Poradzić sobie to nie jest (z książki "Kup kochance męża kwiaty":
- być ofiarą
- zemścić się
- wpędzić go w poczucie winy
- wziąć całą winę na siebie
- zrobić go na szaro wobec wszystkich znajomych
- zmobilizować cały świat, aby zajmował się tobą przez resztę życia
- przywdziać habit zakonny
- zabraniać mu kontaktu z dziećmi
- nic nie czuć
- wmawiać sobie, że nic się nie stało
- przestać zupełnie myśleć
- dłubać w ranie, powiększać ją i nie dać się jej zabliźnić
- usprawiedliwiać wszystkich świństw
Poradzić sobie to podjąć decyzję o zaprzestaniu cierpienia. Poradzić sobie to odnaleźć spokój. Poradzić sobie to czegoś się z tej sytuacji nauczyć. Poradzić sobie to podać sobie pomocną dłoń. Poradzić sobie to być po swojej stronie. Poradzić sobie to pozwalać sobie na błędy, i sobie, i innym. Poradzić sobie to żyć dalej. Poradzić sobie to cieszyć się życiem w nowej odsłonie. Poradzić sobie to życzyć im szczęścia (trudne!). A ponad wszystko, poradzić sobie, to kochać Siebie.
Katarzyna Miller:
"To znaczy kochać siebie. Naprawdę. Ze wszystkim. Kiedy mi wręczają dyplom uznania i wtedy, kiedy ktoś mnie źle potraktował. Kiedy cudnie wyglądam, bo się "zrobiłam", i kiedy zwlekam się z łóżka ledwie żywa, niewyspana, potargana i wiem, że to, co teraz zdziałam, będzie grubo poniżej moich normalnych możliwości i że ktoś będzie to oceniał. Kiedy wiem i kiedy nie wiem. Umiem i nie potrafię. Kiedy tańczę i kiedy mam sraczkę. Kiedy mi się chce i kiedy nic mi się nie chce. Kiedy mam branie i kiedy pies z kulawą nogą się za mną nie obejrzy. Kiedy wygrałam na loterii i kiedy dałam się okraść, oszukać, nabrać. Kiedy schudłam i kiedy utyłam. Kiedy znalazłam i kiedy zgubiłam (...)"
Jak przetrwać?
Na początku będzie bolało. Pewnie bardzo. To zupełnie naturalne. W początkowej fazie masz po prostu przetrwać. Pamiętam, kiedy wiele lat temu przeżywałam swoje rozstanie. Zwierzyłam się wtedy przyjaciółce. Powiedziałam, że najtrudniejsze jest dla mnie, to że nie widzę przyszłości. "Widzę przed sobą czarną dziurę, otchłań. Nie mam żadnego celu. Nic". "Ale to w ogóle nie jest moment na widzenie celu. Ty masz teraz przeżyć. Przetrwać. Wstać rano, wziąć prysznic, iść do swoich obowiązków, wrócić, położyć się spać. Nic więcej. Aż zobaczysz, przyjdzie dzień, gdzie zacznie ci się przejaśniać" - odpowiedziała. Te słowa ogromnie mi pomogły. Pozwoliły mi zrzucić z siebie ciężar powinności. Że może powinnam jednak mieć jakieś plany na weekend, a nie tak leżeć i patrzeć w sufit. Że może powinnam być jednak bardziej zorganizowana. Bardzo mnie to wtedy odciążyło.
A więc przetrwanie. Tylko tyle. Następnie pozwól sobie doświadczyć wszystkich pojawiających się emocji. W tym czasie bardzo ważne jest wsparcie bliskich osób. W przeżyciu i wyrażeniu uczuć na tym etapie mogą pomóc ci następujące filmy: "Zmowa pierwszych żon" (reż. Hugh Wilson), "Wojna Państwa Rose" (reż. Danny deVito), "Foworyta" (reż. Jorgos Lantimos), "Czarownice z Eastwick" (reż. George Miller), "Fatalne zauroczenie" (reż. Adrian Lyne), "Monster" (reż. Patty Jenkins), "Kill Bill" (Quentin Tarantino), "Millenium: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" (reż. Niels Arden Oplev).
Kiedy pierwsze emocje opadną, spróbuj zobaczyć tę sytuację mniej osobiście, niż widzisz ją obecnie. Oczywiście, ona ma miejsce w twoim życiu. W tym sensie trudno nie mieć do niej osobistego stosunku. Ale zamiast widzieć to w taki sposób: "Jak on może MI to robić", sprawdź, czy możesz zacząć widzieć to tak: "On nie robi tego tobie, on to robi dla siebie. On tego nie robi przeciwko tobie, on to robi dla siebie" (Katarzyna Miller).
Na tym etapie obejrzyj: "Blue Valentine" ( reż. Derek Cianfrance), "Rozstanie" (reż. Asghar Farhadi), "5x2 pięć razy we dwoje" (reż. Francois Ozon), "Mężowie i żony" (reż. Woddy Allen) i zobacz, jak powszechnym problemem są kryzysy małżeńskie i rozstania.
Poczucie wspólnoty doświadczeń bywa niezwykle wspierające. Gdy już trochę mniej boli, możesz dokonać pewnego oglądu tej sytuacji. Co tak naprawdę się zdarzyło? Jaki mam w tym swój udział? Jakiego nie mam zupełnie? Pamiętaj, chodzi o wnioski, nie o obwinianie. Następnie odpowiedz sobie na pytanie: czego to doświadczenie cię uczy? Czego chcesz, żeby cię nauczyło? Spróbuj spojrzeć na nie, nie jak na życiową tragedię, ale jak na sygnał do zmiany. Wesprzyj się filmami: "Lepiej późno, niż później" (reż. Nancy Meyers), "Nasze noce" (reż. Ritesh Batra), "Pod słońcem Toskanii" (reż. Audrey Wells).
Staraj się odnajdywać w nowej sytuacji. Szukaj radości. Ucz się od Polyanny: "Polyanna" (reż. David Swift), Poppy: "Happy-Go-Lucky, czyli co nas uszczęśliwia" (reż. Mike Leigh) i Amelii: "Amelia" (reż. Jean-Pierre Jeunet). Żyj.
Wszystkie uczucia, gdy są dopuszczone do świadomości - mijają. Chodzi o to, abyś doświadczyła tych emocji. Była ich świadoma. I wyraziła je w dowolny dla siebie sposób. Możesz porozmawiać z przyjaciółką, namalować obraz, napisać elaborat w dzienniku, możesz emocje wybiegać, wypocić, wysprzątać. Dobrze, abyś unikała zachowań dla siebie destrukcyjnych (zapijanie, zajadanie), bo za moment mogą okazać się większym kłopotem, niż wyjściowy.
Dla zdradzonych lub osób zaraz po traumie jest to kluczowy problem pierwszej fazy od którego zależy skala destrukcji siebie i otoczenia. Kluczowy, bo determinuje dalszą postawę, bezwiednego poddania się atawistycznym odruchom, ścieżkom destrukcyjnego myślenia i odczuwania lub stawienia temu czoła, świadomej próbie przejęcia nad sobą kontroli. To jest walka i to z najbardziej przebiegłym przeciwnikiem na świecie, samym sobą.
Nie uczucia tylko negatywne emocje (lęki, agresja, gniew, poczucie straty, beznadzieja itd.) a w tym przypadku to jednak spora różnica i przez samo dopuszczenie do świadomości nie mijają, bo cóż znaczy dopuszczenie do świadomości? że są?, no i co z tego? Ten kto nie wyrażał zgody na targanie sobą (można zaryzykować i powiedzieć, że przez swoje zranione dziecinne i próżne Ego) od ściany do ściany ten dobrze wie jaki to uparty i niestrudzony przeciwnik, który chce człowieka wykończyć. To walka o odzyskanie kontroli nad emocjami, które chcą sobie żyć własnym życiem a przez to nie możemy funkcjonować.
Często się słyszy, że coś jest "silniejsze ode mnie". To znaczy, że włączyliśmy na chwilę świadomość jako obserwator, zaczynamy widzieć jak reagujemy (często nie chcemy), jednak nie wiemy jeszcze jak coś kontrolować, reaguje w jakiś sposób i już. Potem żeby nie przyznać się do słabości znajdujemy jakieś cienkie usprawiedliwienia.
1. Blokowanie i tłumienie? Niestety najgorsza z możliwych opcji, dramatyczna w skutkach. Kumulacja złych emocji to energia skierowana do wewnątrz. Przy nadmiarze gdzieś sobie ujście sama znajdzie, najczęściej bez naszej wiedzy i pozwolenia. Rozdrażnienie, złość i wybuchy skumulowanych emocji.
Krótko mówiąc, warto zdawać sobie sprawę z prostej zależności sprzężenia: kondycja ciała wpływa na odczucia/emocje/procesy myślowe i dokładnie tak samo jest odwrotnie. Można by wyliczać reakcje psychosomatyczne, które są zwykłą fizjologią ale w nadmiarze czy nasileniu szkodzą. Krótkotrwały stres aktywuje reakcje walki i ucieczki. Nierozładowany prowadzi do braku apetytu, rozstroju żołądka, biegunki, spadku odporności (infekcji, nowotworów). Utrzymujący się dłużej stan podwyższonej gotowości na pobudzenie (zewnętrzne czy wewnętrzne) wynikające z silnych emocji, prowadzi do trwałych zmian i w konsekwencji do dobrze znanych (jako choroby cywilizacyjne) psychosomatoz: choroby wrzodowej, nadciśnienia tętniczego, astmy, atopowego zapalenia skóry, wrzodziejącego zapalenia jelit, nadczynności tarczycy, cukrzycy typu I i różnych chorób autoimmunologicznych (np. reumatoidalnego zapalenia stawów).
2. Dokarmianie/ wspieranie/ utrwalanie negatywnych reakcji np. przez wejście w rolę ofiary, cierpiętnictwo i lubowanie się w rozdrapywaniu ran czy pielęgnowanie nienawiści lub życie pragnieniem zemsty utrzymuje w nadwrażliwości, lękach, ciągłej gotowości, więc w przewlekłym stresie. Takie osoby podświadomie dążą do niekontrolowanego rozładowania emocji lub wpadają w jakieś destrukcyjne postawy lub psychosomatozy.
3. Uświadomienie sobie nagromadzanych emocji i pozwalanie im na swobodny przepływ. Problem w tym, że może to być męczące lub stresogenne dla otoczenia.
4. Identyfikacja emocji, nie ucieczka czy podkręcanie a przyjęcie na klatę, określenie kategorii (lęk, gniew, żal, agresja itd.), ustalenie przyczyny, bodźca i sensowności reakcji. Ważne jest ustalenie na ile coś wynika z wyobrażeń, iluzji; czego np. dokładnie się boimy i ustalenie znaczenia, czy ma jakikolwiek większy sens a większość naprawdę nie ma (reguła Pareto). Celowa zmiana perspektyw i wejście w nie jest bardzo przydatne. Po analizie dana emocja przestaje być niewiadomą, jesteśmy z nią zaprzyjaźnieni, wiemy z czego wynika, jak na nią reagujemy i dzięki temu odzyskujemy kontrolę. Najczęściej jest to zderzenie z własnym Ego, z własną słabością, próżnością, skumulowanym strachem (lękiem) ze swoimi wyobrażeniami czy przekonaniami. Zderzenie z przyczyną/istotą powstawania danej emocji/lęku je osłabia. Dopiero wtedy możemy ją w pełni świadomie wyrzucić, rozładować się z niej w kontrolowany sposób.
Edytowane przez Yorik dnia 11.04.2019 11:43:19
To Emocje są najlepszym paliwem Życia,
Źle ukierunkowane stają się Bronią Masowego Rażenia